środa, 28 lutego 2018

Zbuntowani bohaterowie 11. Planete+ Doc Film Festiwal

W niedzielę, 17 maja 2014 roku, zakończył się 11. Planete+ Doc Film Festival. We Wrocławiu była to trzecia edycja tego największego przeglądu filmów dokumentalnych, stał się zatem elementem tradycji wśród cyklicznych imprez kulturalnych miasta. Fakt ten skłania do refleksji, które wobec ogromu prezentowanych tytułów będą subiektywne. Czy zresztą mogłoby być inaczej?



Każda z trzech edycji miała myśl przewodnią. Pierwsza pytała o granice manipulacji i pozostawiła w pamięci poruszający „Projekt NimJamesa Marsha, „Ambasadora” Madsa Brüggera, a także liczne, interesujące portrety artystów:  aktorki Charlotte Rampling, pisarza W.G. Sebalda, tancerza Slavika Kriklivego… 

Druga edycja wrocławskiego Planete+ Doc miała za temat ekologię, a mnie w pamięci pozostał zwłaszcza film Macieja J. Drygasa „Abu Haraz, „Mój najstarszy kuzyn” Alana Berlinera, „Scena zbrodni” Joshuy Oppenheimera, a także hipnotyzujący „Koniec czasu. Wszystko zaczyna się teraz” Petera Mettlera

W tym roku tematem wiodącym festiwalu był szeroko rozumiany bunt.
Swoją kolejną przygodę z Planete+ Doc rozpoczęłam od przejmującego filmu  Henry’ego Corry „Pożegnanie z Hollywoodem”. Jego bohaterką i współtwórczynią jest nieuleczalnie chora, 19-letnia Regina Nickolson. To wstrząsający dokument o umieraniu i o tym, jak jesteśmy wobec niego bezradni. Współczesna kultura wyparła bowiem ten fakt ze społecznej świadomości. Nie umiemy towarzyszyć umierającemu, wspierać go, być z nim. Jest tak jak w powieści Aldousa Huxley` a „Nowy wspaniały świat”, gdzie bohaterowie zażywają tabletki rozweselające i w obliczu śmierci są zdumieni i nieprzygotowani. 

bohaterka filmu "Pożegnanie z Hollywoodem"

Podobnie rzecz ma się z rodzicami Reginy, którzy są infantylni i bezradni, miotają się od agresji, poprzez szantaże i „obrażania się”, po zupełne odrzucenie córki. Oglądanie, a później współtworzenie filmu, daje dziewczynie chwile radości i wolności. Być może także nadzieję, że „nie wszystko umrze”. Jej bunt przeciwko ograniczeniom, które nakłada na nią choroba i rodzina, staje się źródłem siły i spokoju, a także pomaga dorosnąć i zaakceptować swój los. Bohaterka jest – paradoksalnie – dojrzalsza nie tylko od własnych rodziców, ale również od wiekowego reżysera filmu. „Pożegnanie z Hollywoodem” to także pytania o to, czym może być film i jaka jest odpowiedzialność twórcy za swego bohatera. We Wrocławiu otrzymał zasłużone wyróżnienie.

trailer filmu "Pożegnanie z Hollywoodem"

Bunt bohatera filmu Michaela Oberta „Song from the Forest”, który zdobył we wrocławskiej edycji Grand Prix,  rodzi się z tęsknoty za  autentycznym życiem, w harmonii z naturą i innymi ludźmi. Film poruszający, przemawiający obrazem i piękną muzyką, wypowiada właściwie tęsknoty każdego z nas – owo marzenie o raju utraconym. Ale nie każdy, a raczej mało kto jest tak radykalny jak Louis Sarno. Ponieważ filmowi temu poświęciłam więcej uwagi (Uciekinier z Nowego Jorku), toteż chciałabym swoje refleksje osnuć wokół tych obrazów, o których dotąd nie pisałam.

Należy do nich z pewnością Miara wszechrzeczy” Sama Greena, tzw. „dokument na żywo”, który uświadomił mi, że ze wszystkiego można wywieść interesującą narrację, o ile potrafi się zajmująco opowiadać. Sam Green był narratorem swojego filmu, zaś dodatkową jego atrakcją była grana na żywo muzyka – jak niegdyś do niemych obrazów. Reżyser okazał się tak cudownym gawędziarzem, że słuchalibyśmy go – poruszeni – jeszcze dłużej. Był jak współczesny Homer, kiedy na naszych oczach przedstawiał niezwykłe historie ludzi zainspirowane Księgą rekordów Guinnessa. Jego narracje były dowcipne, mądre, wzruszające i poetyckie – słowem fascynujące. A miarą wszechrzeczy był człowiek

kadr z filmu "Więcej niż Bergman"
Spośród wielu obejrzanych filmów chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na niezwyczajny dokument Jane Magnusson i Hynek Pallas „Więcej niż Bergman” oraz na czeski film o buntownikach „aksamitnych” („Aksamitni terroryści” Ivana Ostrochovsky`ego, Pavola Pekarčíka i Petera Kerekesa), jakiż bowiem mógłby być buntownik z kraju Szwejka?

Obawy, że film „Więcej niż Bergman” to będą „gadające głowy” rozwiały już pierwsze sekwencje. Hynek Pallas to urodzony w Pradze szwedzki reżyser, redaktor i reporter. Wraz z dziennikarką Jane Magnusson zaprosił na Farő – wyspę, gdzie Ingmar Bergman mieszkał pilnie strzeżony od 1960 roku – reżyserów filmowych z całego świata. Jeden z nich powiada, że gdyby powołać do istnienia filmową sektę religijną, to miejscem kultu powinien być właśnie dom Bergmana na owej wyspie. 

Zaproszeni goście krążą po domu i z wielką ciekawością przyglądają się tej Bergmanowskiej pustelni, a także mówią o „swoim” Bergmanie: z podziwem, miłością i nienawiścią. Wśród rozmówców jest Michael Haneke, Claire Denis, Martin Scorsese, Alejandro González Iñárritu, Wes Anderson, Angie Lee, Zhingm Yiomou, Ford Coppolą, Takeshi Kitano, von Trier (choć niektóre wywiady były przeprowadzone poza wyspą). Ich wypowiedzi są inkrustowane fragmentami filmów, zdjęciami Wielkiego Nieobecnego, jego zapiskami, scenariuszami… I tak snuje się ta tajemnicza opowieść o buntowniku kina, pełna emocji, jak jego filmy. Narracja ma także swoją zaskakującą pointę, której nie zdradzę, mam bowiem nadzieję, że film ten będzie można jeszcze obejrzeć.

kadr z filmu "Aksamitni terroryści"
Na deser zostawiłam sobie  czeski film „Aksamitni terroryści”, który nie jest dokumentem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale trzema historiami fabularnymi, osnutymi wszakże na najnowszej czeskiej historii. Tym razem bohaterowie buntują się przeciwko systemowi komunistycznemu. Pierwszy z nich – Stano pragnął wysadzić trybunę, w nocy, przed świętem I maja, żeby nikomu nie zrobić krzywdy, a jednocześnie nie dopuścić do corocznej ceremonii. Zostaje aresztowany i osadzony w małej celi na pięć lat, a później kompletnie zmarginalizowany. Pracuje jako robotnik budowlany i umawia się z różnymi kobietami w celach matrymonialnych, ale zazwyczaj do niczego nie dochodzi, bo bohaterowi właściwie już nic się nie chce…

Drugi bohater – Fero - przygotowywał zamach na prezydenta Husáka, ale także nie doszedł on do skutku, został za to aresztowany za chęć nawiązania współpracy z CIA i osadzony w więzieniu na 14 lat. Ten z kolei całe swoje życie poświęca na to, aby przyuczyć synów do walki z wrogim systemem. 

Trzeci z bohaterów niszczył bilbordy popularyzujące hasła komunistyczne, za co został skazany na cztery lata aresztu. Odtąd całe swoje samotnicze życie poświęca na doskonalenie metody niszczenia plakatów, przyuczając do tego młodą dziewczynę. Ostatecznie niszczą reklamy hipermarketów… Wszystkie historie są opowiedziane w dowcipny sposób, charakterystyczny dla czeskiego kina, nie pozbawiony akcentów ironicznych oraz refleksji na temat współczesnego życia.

Bo buntować się trzeba zawsze i wszędzie, gdyż nigdy nie jest idealnie :-)

Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline w maju 2014 roku.


wtorek, 27 lutego 2018

Matejko – kreator historycznej wyobraźni

Od 10 września do 19 października 2014 roku czynna jest w Muzeum Narodowym we Wrocławiu ekspozycja oryginalnych rysunków przedstawiających poczet królów polskich Jana Matejki.



Jest to pierwsza prezentacja oryginałów od  czasów pamiętnej wystawy, którą otwarto 24 września 1924 roku w salach pałacu Władysława Łozińskiego we Lwowie. A zatem to szczególne wydarzenie i niezwykła okazja, aby obejrzeć poczet królów, który najbardziej wpłynął na masową wyobraźnię historyczną wielu pokoleń Polaków i który jest swego rodzaju relikwią.

Poczty przed Matejką

Chronica_Polonorum, Maciej_Miechowita

Tendencja pokazywania tradycji jest bardzo dawna. Sięga czasów cesarstwa rzymskiego, kiedy to służyła legitymizacji władzy oraz tożsamości. Odnajdziemy ją także w kulturze polskiej. Do najstarszych należy seria wizerunków władców, wykonana techniką drzeworytniczą  w szesnastowiecznych drukach, począwszy od ”Chronica Polonorum” Macieja Miechowity z 1519 roku. Liczne, choć niezachowane realizacje tego tematu, w różnych technikach (np. na gobelinach), unaoczniały ciągłość władzy dynastycznej lub państwowej. Bywało, że miewały one wydźwięk genealogiczny, dodając starożytnego splendoru siedzibom poszczególnych feudałów. Około połowy XVI wieku rzeźbioną galerię piastowskich książąt i królów umieścił na fasadzie swego zamku w Brzegu książę Jerzy II z rodu Piastów. Wizerunki w dawniejszych pocztach królów i książąt miały charakter często symboliczny.

Orzeł Tretera

Taką właśnie – symboliczną i propagandową formułę  ma tzw. ”Orzeł Tretera”, którego powiększoną do dużych rozmiarów kopię zobaczymy na wystawie. Autor – Tomasz Treter, rysownik i rytownik, a zarazem literat, historyk i teolog, sekretarz Anny Jagiellonki, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy – wpisał wizerunki królów w godło państwowe. W 1591 r. wydał on w Rzymie poczet w postaci książkowej pt. ”Regium Poloniae Icones”.

W epoce oświecenia zmieniło się patrzenie na historię, a wraz z tym – jej interpretacja w sztuce. Z tego okresu pochodzi najbardziej popularny przed Matejką cykl 22 portretów królów, namalowany w latach 1768 – 1771 przez Marcelego Bacciarellego, na zamówienie króla Stanisława Augusta. ”Poczet Bacciarellego”, włączony w program romantycznego umiłowania Ojczyzny i jej dziejów, zyskał olbrzymią popularność, której dowodzą liczne kopie i trawestacje malowane, rysowane i rytowane w końcu XVIII i pierwszej połowie XIX wieku.

W 1852 r. ukazał się zbiór zatytułowany ”Wizerunki książąt i królów polskich od Vi do XVIII w. podług najdawniejszych rysunków zebrane, a teraz w drzeworytach wydane”. Młodzież szkolną kształtowała także praca Aleksandra Nowoleckiego ”Chronologia książąt i królów polskich”, ilustrowana kolorowymi drzeworytami sztorcowymi. Ukazał się również poczet królów według rysunków Wojciecha Gersona. Bardzo popularne było opracowanie Władysława Bełzy z 1888 r., zatytułowane ”Dawni królowie tej ziemi: treść dziejów polskich dla dzieci, ilustrowane portretami królów”  w litografii zakładu Wilhelma Zuckerkandla w Złoczowie. Innym popularnym wydawnictwem, które ukazało się w tym samym czasie, były ”Wizerunki książąt i królów polskich” pióra Józefa Ignacego Kraszewskiego, ilustrowane przez Ksawerego Pillatiego.

To tylko skromna część tego, co poprzedziło rysunki Matejki, daje jednak wyobrażenie, w jakim kontekście artysta podjął swoją pracę.

„Poczet królów i książąt polskich” Jana Matejki   

Inicjatorem stworzenia pocztu był wiedeński wydawca Maurycy Perles. Opublikowano je po raz pierwszy drogą subskrypcji w latach 1890—1892,  w formie albumu reprodukcji światłodrukowych, opatrzonych komentarzami historycznymi Stanisława Smołki i Augusta Sokołowskiego.

Była to ostatnia wielka praca malarza, który w tym czasie już ciężko chorował, a trzy lata później zmarł. Mimo to przystąpił do rysowania z wielkim entuzjazmem. To nie jest przypadek, że właśnie jego poczet okazał się najbardziej popularny. Matejko to przede wszystkim malarz historyczny. Już w dzieciństwie kopiował ilustracje ze ”Śpiewów historycznych” J.U. Niemcewicza. Na jego zainteresowanie tematyką historyczną wpłynął zarówno romantyczny historyzm, jak i tendencja do kultywowania polskiej kultury i historii w trudnych czasach zaborów. Jego malarstwo, ukazujące ważne wydarzenia z historii Polski, niepodzielnie funkcjonuje do dziś w naszej wyobraźni. Nie dziwi więc, że to samo spotkało cykl rysunków przedstawiających polskich władców.

Z racji swoich zainteresowań malarstwem historycznym, Matejko był w posiadaniu ogromnego materiału ikonograficznego, ale jednocześnie powstawaniu tego dzieła towarzyszył mu ogromny ładunek emocjonalny. Miał rozumienie historii żywej – twierdziła kuratorka wystawy, Ewa Halawa,  podczas oprowadzania po wystawie dziennikarzy. Mówił do Gorzkowskiego, swego sekretarza: Ja marzę o monumentalnych monarchach, o żywych głowach.  

Tak oto powstał cykl 44 rysunków ołówkiem, w których na plan pierwszy Matejko wysuwa owe ”głowy żywe”.

Jan Matejko, Dąbrówka

O sukcesie wizerunków, które zawładnęły wyobraźnią wielu pokoleń Polaków, przesądziła prawda ekspresji psychologicznej — owoc twórczego talentu malarza.

Na podstawie pamiętników Mieczysława Gorzkowskiego można zrekonstruować proces tworzenia fizjonomii poszczególnych władców, zwłaszcza z wczesnego, pozbawionego źródeł ikonograficznych okresu naszej historii. Mówiąc o Mieszku I, Matejko podkreślał, że twarz jego nie ma jeszcze rysu polskiego, bo był to dopiero zawiązek kraju, a więc król ma twarz wschodnią, ogólnie słowiańską, z odcieniem jeszcze pogańskiego życia, które niedawno porzucił. Dąbrówkę zaś Matejko przedstawił [...] nie tak brzydką, jak ją niegdyś kronikarz niemiecki, niechętny Polakom, w kronice opisywał. Król 
Mieczysław [Mieszko I], mając takie stosunki i takie na dworze cesarskim znaczenie jako bywalec z namiętnym usposobieniem i charakterem, a zwłaszcza znający się na uroku i wdziękach niewieścich, musiał ładną mieć żonę.

Kazimierz Wielki

Poczet Matejki mieszkańcem zbiorowej wyobraźni

Portrety władców Jana Matejki na zawsze zamieszkały w zbiorowej wyobraźni Polaków. Powielane w podręcznikach, zdobiące banknoty i monety, a także znaczki pocztowe, ciągle są obecne i inspirujące. Odwołują się doń twórcy teatralni, np. Krzysztof Garbaczewski, który wystawił nowatorski ”Poczet” w Teatrze Starym w Krakowie.

Poczet zaistniał  też w kulturze masowej: w komiksach, a nawet w raperskich piosenkach (T-Raperzy znad Wisły).
Wystawa ”Pocztu” Matejki w Muzeum Narodowym we Wrocławiu to wyjątkowa okazja, aby skonfrontować z oryginałami to wszystko, co znamy z kopii, przeróbek i inspiracji, które stały się mieszkańcami zbiorowej wyobraźni.




Wystawie towarzyszy katalog autorstwa Ewy Halawy i Grzegorza Wojturskiego: ”Poczet królów polskich Jana Matejki”

Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline we wrześniu 2014 roku.


Alfred Lenica: „Z pracowni” artysty

W dniach od 3 września do 19 października 2014 roku otwarta będzie we wrocławskim Muzeum Narodowym wystawa Alfreda Lenicy – taszysty i abstrakcjonisty. Jest to pierwsza od lat tak obszerna ekspozycja prac artysty, ukazująca rozwój jego twórczości.

Alfred Lenica, Abstrakcja, 1960
Liczący około 200 prac zbiór pochodzi w większości z byłej pracowni artysty. Zostały one zakupione przez prywatnego kolekcjonera sztuki. Wystawa obejmuje prace olejne i wykonane na papierze, reprezentujące rozwój tego wybitnego artysty, począwszy od lat 40. ub. wieku. Odnajdziemy na wystawie kolaże, akwarele, gwasze, dzieła inspirowane kubizmem i  informelem, ale przede wszystkim duże obrazy olejne, abstrakcjonistyczno – metaforyczne i surrealistyczne.

Niektóre z nich są po raz pierwszy prezentowane publicznie. Są to prace z lat 40., głównie akwarele, monotypie, gwasze i rysunki, a także wczesne abstrakcje. Inne – jak wielkoformatowe kompozycje olejne z lat 50 - 70. – były już prezentowane na znaczących wystawach w Polsce i za granicą, m.in. w Paryżu, Skopje, Genewie, Mediolanie. One to sprawiły, że Alfred Lenica uchodzi za ikonę malarstwa taszystowskiego w Polsce. Obrazy te to m.in. ”Plamy na niebie i ziemi” (1956-1958), Jutrzenka” (1957), ”Maska” (1958), ”Formy wibrujące”(1958).

Alfred Lenica, Chimery, fot. Piotr Hrehorowicz

Są to piękne kompozycje barwne o niezwykłej różnorodności form, wysmakowanych tonacjach kolorystycznych i wyrafinowanych kształtach, poetyckie – odwołujące się do literackich skojarzeń i gry wyobraźni – wyjaśniała podczas konferencji autorka katalogu wystawy, Beata Gawrońska – Oramus, która zajmuje się twórczością Lenicy od kilku lat. Sobie znanymi narzędziami i sposobami zdejmował miejscami kolor zewnętrzny obrazu i odsłaniał będące pod spodem jaśniejsze warstwy malatury, uzyskując efekt świetlistości barw – przenikania światła z wnętrza obrazu.

Alfred Lenica, Silnik biologiczny II

Słowa te możemy odnieść w szczególności do takich obrazów jak ”Silnik biologiczny” (1962) czy ”Erynie” (1962), wyróżnione przez krytykę w recenzjach z wystawy w Krzysztoforach w 1965 roku.
O tym, że Alfred Lenica jest artystą nie tylko polskim, ale europejskim, mówił inny uczestnik konferencji – znany francuski historyk i teoretyk sztuki o polskich korzeniach: prof. Andrzej Nakov. Dowodził mianowicie, że artysta zaistniał na Zachodzie już w okresie dwudziestolecia wojennego.

Alfred Lenica był artystą wielostronnie uzdolnionym. Ukończywszy konserwatorium, grał na skrzypcach, a jednocześnie pogłębiał swoje malarskie zainteresowania, studiując w Prywatnym Instytucie Sztuk Pięknych, prowadzonym przez Adama Hannytkiewicza. W latach 40. zbliżył się z krakowską awangardą i zaprzyjaźnił z Tadeuszem Kantorem. W 1948 wziął udział w I Wystawie Sztuki Nowoczesnej w Krakowie, zorganizowanej przez twórcę Teatru Cricot 2. W 1949 kierował zespołem malarzy dekorujących hotel Bazar w Poznaniu. Również rodzinne koneksje wpłynęły na rozwój malarstwa Lenicy stymulująco. Poślubił córkę malarza Piotra Kubowicza – Janinę i wychował na artystów dwoje swoich dzieci: Danutę (prywatnie żonę Tadeusza Konwickiego) i Jana.

Alfred Lenica, Kompozycja

Fakt, że był wykształconym muzykiem, wpłynął znacząco na jego malarstwo. W jego obrazach łatwo dostrzec muzyczny rytm. Zwiedzając wystawę, warto również zwrócić uwagę na charakterystyczne tytuły obrazów. Świadczą one o wrażliwości artysty również na słowo i częstokroć mają poetycki charakter: ”Biesiada i miłosna elegia” (1973), ”Zbiór przedmiotów ułomnych” (1971), ”Zakładanie wędzidła” (1959), ”Wielorakie dojrzewanie do ułomności” (1971)…

Alfred Lenica, Pejzaż fantastyczny


Piękne kolorystycznie olejne kompozycje Alfreda Lenicy tworzą niepowtarzalny klimat. Zapraszamy zatem do ”pracowni artysty” w Muzeum Narodowym we Wrocławiu!

Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline we wrześniu 2014 roku.

Jan Lebenstein. Obrazy i gwasze z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu /relacja z wystawy/

Od 2 kwietnia do 10 sierpnia 2014 roku Muzeum Narodowe we Wrocławiu prezentuje obrazy i gwasze Jana Lebensteina. 

Najbardziej reprezentatywna i bogata kolekcja dzieł wybitnego artysty zawiera jego prace debiutanckie („Pejzaże”), jak również późniejsze, wśród których znalazły się „Figury we wnętrzu”, „Figury kreślone” oraz „Figury osiowe”, jak również kompozycje inspirowane mitologią, literaturą (ilustracje do „Folwarku zwierzęcego” Orwella, „Doliny Issy” Czesława Miłosza) i Biblią („Księga Hioba”, „Apokalipsa św. Jana”) 

Jan Lebenstein, Pejzaże Rembertowa, fot. B. Lekarczyk-Cisek
.
Ekspozycję otwierają pejzaże z Rembertowa, utrzymane w baśniowym nostalgicznym klimacie, w tonacji bieli, szarości i zgaszonej zieleni. Obok nich ujrzymy przełomowy dla twórczości Lebensteina portret kobiety w oknie, przeciwstawiający piękno świata smutkowi człowieka. Obraz ten zapoczątkował serię figur ujętą w cykle.   Mariusz Hermansdorfer –  przyjaciel artysty,  któremu zawdzięczamy ten bogaty zbiór malarstwa i grafik, do niedawna dyrektor Muzeum Narodowego, twierdzi, że prace te są – w głębokim tego słowa znaczeniu - wyrazem światopoglądu autora:

Oś symetrii, która biegnie przez obrazy Lebensteina – pisze w katalogu wystawy – w cyklach figur, linia, która łączy i dzieli, nie jest bowiem tylko kształtem czysto plastycznym, abstrakcyjnym. Jest czymś zdecydowanie bardziej istotnym – wyrazem światopoglądu. (…) Łączy i dzieli: świat wewnętrzny i zewnętrzny, ducha i materię, wyobrażenie i konkret, życie i śmierć.

Jan Lebenstein, Budowa pierwszego wiatraka  świnie są wygodne, 1974,
fot. B. Lekarczyk-Cisek

O ile w tych cyklach ascetycznych, uproszczonych figur przypominających totemy, utrzymanych w szarościach, brązach i granatach, dominuje mistyczna aura, o tyle w kolejnych obrazach pojawiają się fantastyczne zwierzęta i potwory. Lebenstein tworzy, zda się, własną mitologię, nawiązującą wszakże do najstarszych starożytnych mitologii – osobistą wizualną wersję mitu o pochodzeniu i animalistycznej naturze człowieka. „Potworne zwierzęta” pojawiają się obok postaci zdemoralizowanych kobiet,  Wielka Matka staje się Wielką Nierządnicą, a sylwetki ludzkie zaczynają przybierać groteskowe zwierzęco-kobiece kształty. Co więcej, biblijne i mitologiczne postacie ukazuje Lebenstein w kontekście kultury masowej: bohaterowie westernu dosiadają centaurów, a biblijna Zuzanna jest podglądana przez starców w paryskim metrze.

Jan Lebenstein, Figury hieratyczne, 1955-56, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Świat obrazów Lebensteina jest niezwykle pesymistyczny. W cyklu grafik inspirowanych „Folwarkiem zwierzęcym” Orwella widać triumf prymitywnej siły i służalczości („Sen starego Majora: Ziemia bez ludzi” czy „Nie można już było odróżnić, kto jest człowiekiem, a kto świnią”).

Jan Lebenstein, Gołębnik, 1955, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Na wystawie możemy zobaczyć także prace inspirowane „Wyspą Umarłych” Arnolda Bőcklina. Obrazy te, utrzymane w manierze fin de siécle` u, obracają się wokół tematu śmierci.
Obejrzenie tak wielkiej liczby prac artysty w perspektywie chronologicznej pozwala skonstatować, że malarstwo było dla Lebensteina narzędziem refleksji nad naturą człowieka – refleksji tyleż fascynującej i oryginalnej w formie, co pesymistycznej w treści. Wyobraźnia i talent narracyjny, a także niezwykła forma jego prac stają się zarazem przyczyną, dla której nie można tej wystawy przeoczyć.

Jan Lebenstein, Trofea, 1967, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Wernisaż wystawy, której kuratorką jest Magdalena Szafkowska, odbył się 2 kwietnia 2014 roku w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. 

Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline w kwietniu 2014 roku.

Kolekcja Marxa gościnnie we Wrocławiu /relacja z wystawy/

Od 23 sierpnia 2016 roku w Pawilonie Czterech Kopuł będzie można podziwiać wystawę prac z kolekcji Ericha Marxa. Pokazanych zostanie 50 obiektów, wśród których znajdą się dzieła A. Warhola, A. Kiefera, R. Rauschenbergera i innych.

Anselm Kiefer, Drogi światowej mądrości- Bitwa w Lesie Tautoburskim, 1980,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
Letnia rezydencja. Kolekcja Marxa gościnnie we Wrocławiu” jest wystawą szczególną nie tylko ze względu na eksponowane prace. Po raz pierwszy możemy zobaczyć dzieła na co dzień wypełniające berliński Hamburger Bahnhof (oddział Nationalgalerie) w przestrzeni nowo otwartego Pawilonu Czterech Kopuł, niejako ”w dialogu” z polską sztuką współczesną. 

Ponadto niektóre z prezentowanych dzieł nigdy nie były eksponowane, pozostając nadal w prywatnej kolekcji jej twórcy – Ericha Marxa. Kolekcjoner rozpoczął swoją działalność w latach 60. ubiegłego wieku, a po nawiązaniu współpracy z Heinerem Bastianem – krytykiem sztuki i marszandem – jego zbiory powiększały się systematycznie i w sposób bardziej przemyślany. Poznał też osobiście artystów, których prace kupował i którzy – jak Warhol – utrwalili także jego wizerunek.

A. Warhol, Portret Eriecha Marxa, 1978, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Wybrane przez nas obrazy są również odniesieniem do naszej wspólnej historii – powiedział podczas konferencji prasowej kurator wystawy Eugen Blume, odnosząc się do wyeksponowanej w ostatniej sali instalacji Anselma Kiefera ”Maki i pamięć”, będącej nawiązaniem do wiersza Paula Celana na temat Auschwitz. Odnosimy się tymi dziełami także do trudnej tematyki historycznej – dodał kurator i zakończył żartobliwie, że życzyłby sobie, aby cała Europa funkcjonowała tak dobrze, jak polsko-niemiecka współpraca przy organizacji wystawy.


Anselm Kiefer, Maki i pamięć, detal, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Zaprezentowano m.in. prace Andy Warhola, Rainera Fettinga, Anselma Kiefera, Roberta Rauschenberga, a z polskich artystów: Wilhelma Sasnala i Zbigniewa Rogalskiego.

Wystawa potrwa do 22 stycznia 2017 roku. Ekspozycji towarzyszą wykłady i warsztaty rodzinne. 


Rainer Fetting, Van Gogh - Krajobraz, Van Gogh i Mur V, 1978, fot. B. Lekarczyk-Cisek


Andy Warhol, Joseph Beuys oraz Iskrzące się buty, fot. B. Lekarczyk-Cisek



Robert Rauschenberg, Borealis Shares I, 1990, fot. B. Lekarczyk-Cisek


Warhol, Diamond Dust Shoes, Jochen Littkemann

Ross Bleckner, In Memory, 1987, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline w sierpniu 2016 roku.

Anselm Kiefer, Chrabąszczu, leć! 1974, fot. B. Lekarczyk-Cisek







"Konteksty" Bożeny Sacharczuk: Dialog z tradycją i związek z naturą /relacja z wystawy/

Niecodzienna wystawa w Muzeum Narodowym: wrocławska ceramiczka, Bożena Sacharczuk, prowadzi twórczy dialog z tradycyjnymi dziełami sztuki.

Bożena Sacharczuk, Alegorie, fot. Grzegorz Podstawka

W krótkim przedziale czasowym, bo od 10 do 28 września 2014 roku możemy podziwiać prace ceramiczne Bożeny Sacharczuk w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Wystawa to niezwyczajna, bo pod tajemniczo brzmiącą nazwą ”Konteksty” kryje się nie tylko twórczy dialog artystki z tradycyjnymi dziełami. Część z nich, wyeksponowana w atrium, staje się samodzielną manifestacją sztuki. Sztuki, która – podkreślmy to – posiada silny związek z naturą, ponieważ powstała z gliny – tworzywa ziemskiego, by następnie, poddana wodzie i ogniowi, a także działaniu ludzkich rąk – stać się samodzielnym artefaktem.
Wszystkie prezentowane na wystawie obiekty powstały na kole garncarskim, w jedynej w Polsce Pracowni Koła Garncarskiego na wrocławskiej ASP.

Jest ono dla mnie ważnym medium – deklarowała artystka podczas oprowadzania dziennikarzy po wystawie. Zafascynowana ruchem obrotowym, jak i samą materią, kształtowaną na kole, kreuję różnego rodzaju obiekty – mniej lub bardziej abstrakcyjne.

Zaprezentowane w neutralnej przestrzeni atrium liczne artefakty podkreślają niezależność tej twórczości, jej autonomię. Przeważają obiekty oparte na kształcie kuli. Ta część ekspozycji nosi tytuł ”W kontekście sztuki -  ja też jestem zaangażowana!”, będącym rodzajem credo artystycznego i zarazem komentarza do współczesnej sztuki.

Bożena Sacharczuk, Materie, fot. Grzegorz Podstawka

Pozostałe eksponaty ceramiczne pozostają jednak w twórczym dialogu ze sztuką dawnych wieków. I tak w sali rzeźby średniowiecznej możemy zobaczyć obiekty, którym autorka nadała tytuł ”Materie”.

Chciałam stworzyć kolekcję, która nawiązuje do rzeźby figuratywnej, zachowując przy tym autonomię, ponieważ nie robię obiektów figuralnych – objaśniała artystka. Widać jednak, że koło garncarskie daje możliwość kreacji przestrzeni. Bezpośrednią inspiracją są tektonika formy, struktura obiektu, nawarstwianie barw.

Jak się jednak przekonaliśmy, w przedstawieniu Męki Pańskiej rzeźby ustawione w pobliżu szyderców stanowią także rodzaj komentarza do zachowania postaci.
Czasami – jak w przypadku formy noszącej tytuł ”Fragmenty”(2010) – obiekt ukazuje swoją własną naturę, gdyż jest popękany i ponownie sklejony. W sali wypełnionej historycznymi obiektami ceramicznymi jest to zarazem rodzaj refleksji dotyczącej kruchości ceramiki.


Artystka konfrontuje swoje prace również z obrazami, co zdaje się na początku nieco zaskakujące. Ale jakże wspaniałe daje efekty!

Chciałam bezpośrednio nawiązać do portretów, bo forma naczyniowa jest także – jak obraz – myśleniem o proporcjach, o skali, o podziale bryły – wyjaśnia artystka.

Bożena Sacharczuk, Impresje, fot. Grzegorz Stadnik

Niekiedy nawiązania do obrazów mają charakter kolorystyczny. W przypadku  ”Impresji” czysta forma bazuje na subtelnościach kolorystycznych szkliwa.
Są na wystawie konteksty szczególnie osobiste, jak w przypadku ”Rajskiego owocu”, znajdującego się  w sąsiedztwie malarstwa Jacka Malczewskiego.

Chciałam zaakcentować związek mojej sztuki ze sztuką polską, szczególnie z symbolizmem i metafizyką – komentowała to zestawienie Bożena Sacharczuk.

Takiego zmysłowo-emocjonalnego efektu nie udaje się chyba osiągnąć w żadnej innej ceramicznej technice - pisze w katalogu wystawy dr Barbara Banaś. Tym, co niewątpliwie w pierwszym zetknięciu z jej pracami pochłania uwagę, wzbudza niekłamany zachwyt, jest bogactwo kolorów szkliw i ich faktur. Bożena Sacharczuk dobiera do swoich form owe „okrycie” z wielką delikatnością, jednocześnie bawiąc się możliwościami chemicznych receptur, które potrafią w zaskakujący sposób zmienić oblicze zbliżonych nawet do siebie kształtów. Mogą uczynić je subtelnymi i efemerycznymi lub drapieżnymi i mocno osadzonymi w przestrzeni.

Dopełnieniem tej niezwykle interesującej wystawy jest dwujęzyczna, bogato ilustrowana publikacja albumowa, powstała ze współpracy Muzeum Narodowego we Wrocławiu z Akademią Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta.

Bożena Sacharczuk, prasowe

Bożena Sacharczuk 

Urodzona w 1972 r. w Nysie. W 1998 r. ukończyła ceramikę na Wydziale Ceramiki i Szkła wrocławskiej ASP w pracowni prof. Krystyny Cybińskiej. Związana zawodowo z Akademią Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu, obecnie jest adiunktem w Pracowni Koła Garncarskiego prof. Katarzyny Koczyńskiej-Kielan na Wydziale Ceramiki i Szkła. Pełni funkcję kierownika Katedry Ceramiki w kadencji 2012-2016. Laureatka Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska” w 2006 r. oraz Stypendium Marszałka Województwa Dolnośląskiego w 2007 r. Jej prace znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowego w Poznaniu, Muzeum Miejskiego w Wałbrzychu, Muzeum Ceramiki w Faenzie (Włochy), Muzeum Ceramiki w Zvardavie (Łotwa), Muzeum Ceramiki w Kohili (Estonia), Centrum Kultury w Kapfenbergu (Austria), kolekcji Galerii ON w Seulu (Korea Płd.) oraz w prywatnych kolekcjach w kraju i za granicą.
(informacje z strony: www.bożena-sacharczuk.pl)

Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline we wrześniu 2014 roku.

AKADEMIA VIVALDIOWSKA - znamy program

Od 1. do 4 marca 2018 r. zabrzmią w Narodowym Forum Muzyki kompozycje Antonio Vivaldiego. 



W tym roku po raz piąty odbędzie się w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu Akademia, której patronuje nazwisko znakomitego kompozytora. Po J.S. Bachu, W.A. Mozarcie, G. Haendlu i Feliksie Mendelssohnie-Bartholdym rola ta przypadła słynnemu włoskiemu kompozytorowi - Antonio Vivaldiemu.

Dyrektor tegorocznej Akademii, Jarosław Thiel, tak przedstawia postać kompozytora, którego znamy przede wszystkim jako twórcę "Czterech pór roku":

Fenomenalny skrzypek, innowacyjny kompozytor i ... ekstrawagancki rudy ksiądz

Fenomenalny skrzypek i niezwykle płodny i innowacyjny kompozytor. Impresario i przedsiębiorca operowy. Ekstrawagancki ksiądz oskarżany o obyczajowe skandale i wychowawca dziewcząt w weneckim sierocińcu. Autor być może najpowszechniej rozpoznawanego utworu w dziejach muzyki i zarazem ponad czterystu do niedawna całkowicie zapomnianych koncertów instrumentalnych – choć złośliwi uważają, że to jeden koncert w czterystu opracowaniach. 

Na jego twórczość możemy spojrzeć tak, jak widzieli ją niektórzy muzykolodzy, zwłaszcza w dziewiętnastowiecznych Niemczech – „w istocie jego kompozycje jedynie bardzo rzadko cechuje głębsze uczucie, godna uwagi potęga myśli i prawdziwe oddanie sztuce. Im mniej wyobraźni i głębi przejawia on w swych kompozycjach, tym więcej u niego wszelkiego rodzaju powierzchownej pomysłowości.” 

Antonio Vivaldi/Wikipedia

Ale możemy i zupełnie inaczej, podążając za taką oto relacją o pewnym kompozytorze: „Tak często słyszał, jak chwalono te świetne utwory muzyczne, że wpadł na szczęśliwy pomysł opracowania ich wszystkich na fortepian. Studiował sposób traktowania tematów, ich wzajemną relację, wzory modulacji i wiele innych cech. Przystosowanie pomysłów i figuracji przeznaczonych dla skrzypiec, lecz nie nadających się dla instrumentu klawiszowego, nauczyło go ponadto myślenia kategoriami muzycznymi, tak że po zakończeniu tej pracy nie potrzebował już wykorzystywać pomysłów, jakie podsuwały mu palce, lecz mógł kierować palcami, posługując się własną wyobraźnią”.

Paradoksalnie: do zupełnie zapomnianej spuścizny Antonia Vivaldiego dotarliśmy właśnie dzięki badaniu twórczości Bacha, dla którego był on jedną z najważniejszych inspiracji w procesie kształtowania osobistego stylu kompozytorskiego i który szereg jego koncertów skrzypcowych zaaranżował na własne potrzeby klawesynisty i organisty. Komu bardziej wierzymy? I jak postrzegamy dzisiaj Rudego Księdza? - pyta dramatycznie szef Orkiestry Barokowej. Odpowiedź na to pytanie mamy szansę znaleźć słuchając jego muzyki we wspaniałych aranżacjach i interpretacjach.

Vivaldi – Carmignola, 1 marca, godz. 19.00 

O tym, że Vivaldi był znakomitym skrzypkiem spróbuje nas przekonać Giuliano Carmignola, nie bez przyczyny okrzyknięty księciem skrzypiec barokowych.

Giuliano Carmognola, fot. Anna Carmignola/NFM
Za swego życia Antonio Vivaldi zasłynął przede wszystkim jako skrzypek, co nie pozostało bez wpływu na jego kompozycje, z których większość zawiera wiodącą partię skrzypiec.

Podczas koncertu usłyszymy Sonatę a 4 Es-dur „Al Santo Sepolcro” RV 130, Koncert F-dur na skrzypce „Per la solennità di San Lorenzo” RV 286, Koncert d-moll na smyczki „Madrigalesco” RV 129
Koncert C-dur na skrzypce i dwie orkiestry „Per la SS Assontione di Maria Vergine” RV 581, a po przerwie Symfonię h-moll na smyczki „Al Santo Sepolcro" RV 169, Koncert  E-dur na smyczki „Il riposo per il Santissimo Natale” RV 270, Koncert D-dur na smyczki „Per la solennità della S. Lingua di S. Antonio” RV 212 . A zatem utwory skomponowane na ważne uroczystości roku liturgicznego.

Porwani pięknem muzyki będą mogli zakupić nagrania i zdobyć autograf Giuliano Carmignoli.

Cztery pory roku (dawniej i dziś), 2 marca, godz. 19.00

Oczywiście, Akademia Vivaldiowska nie może obyć się bez tego bodaj najsłynniejszego utworu :-) Pierwsze skrzypce zagra tym razem Christian Danowicz z Orkiestrą Leopoldinum. 

Christian Danowiczi Orkiestra Leopoldinum, fot. NFM

Ale możemy także liczyć na niespodzianki. Jak czytamy w programie:

Barokowy przebój poprzedzi nowo powstałe Le quattro sonetti, zamówione przez Narodowe Forum Muzyki u Katarzyny Brochockiej. Młoda kompozytorka podejmuje dialog z wzorcami historycznymi – korzysta z klasycznych form, stosuje jednak nowoczesny język dźwiękowy, pełen atonalnych rozwiązań. Przy tym jej utwory są czytelne, wyraziste emocjonalnie i prowokujące. Brochocka szczególnie lubi komponować muzykę wokalno-instrumentalną, dlatego w Le quattro sonetti pojawi się partia sopranu, którą tego wieczoru wykona Marzena Michałowska.

 Młodzi wirtuozi – 4 Times Baroque

Będzie też okazja do posłuchania Vivaldiego w wersji uwspółcześnionej. Podczas Akademii wystąpi bowiem zespół 4 Times Baroque, który zaprezentuje program ze swojej najnowszej płyty.

4 Times Baroque, fot. NFM

Przez większość życia Vivaldi pracował w weneckim Ospedale della Pietà, sierocińcu dla dziewcząt prowadzonym przez zakonnice - czytamy w programie Akademii. Siostry jako główną metodę pedagogiczną przyjęły wychowanie poprzez sztukę, a konkretnie muzykę. Antonio Vivaldi zaczął pracę jako nauczyciel skrzypiec, potem odpowiadał za przygotowanie całej orkiestry, a później także chóru. Dla utalentowanych uczennic stworzył wiele kompozycji.

Takich utalentowanych młodych ludzi zechciejmy zobaczyć w niemieckim zespole 4 Times Baroque, który zagra dla nas niesamowity koncert Vivaldiego „La notte” („Noc”),  wariacje „La folia” („Obłęd”) Arcangela Corellego.
Twórcze poszukiwania własnych interpretacji muzyki Vivaldiego mogą okazać się interesujące także dla słuchaczy. 

Vivaldi – L’Olimpiade


Na koniec Akademii Vivaldiowskiej usłyszymy fragmenty opery L'Olimpiade RV 725, w wersji koncertowej. Operę tę nagrał na płycie Rinaldo Alessandrini i on też poprowadzi finałowy koncert.

Rinaldo Alessandrini, fot. NFM

Usłyszymy wspaniałe głosy: zapewne olśnią nas Isabel Jantschek (doskonale znana we Wrocławiu z wykonań Zelenki i Bacha), wystąpią także Markéta Cukrová, Sophie Rennert i Wanda Franek. Obok wspaniałej Wrocławskiej Orkiestry Barokowej w prezentacji opery wezmą udział uczestnicy kursu orkiestrowego Akademii Vivaldiowskiej. Praca z Rinaldem Alessandrinim oraz występ na estradzie Narodowego Forum Muzyki u boku profesjonalnych artystów i gwiazd to dla młodych instrumentalistów przeżycie i wielka szansa. Ale na tym polega właśnie idea Akademii.

oprac. Barbara Lekarczyk-Cisek

„Wielki Inkwizytor” w Teatrze Pieśń Kozła: O paradoksach ludzkiej wolności /recenzja teatralna/

Ascetyczne przedstawienie „na jednego aktora i instrument muzyczny”, wyreżyserowane przez Grzegorza Brala, nie było może tak teatralnie porywające, jak poprzednie spektakle, stanowi jednak ważny głos na temat paradoksów ludzkiej wolności – jej wyzwań i niebezpieczeństw. 

Bogdan Koca jako Wielki Inkwizytor

24 lutego 2018 roku Teatr Pieśń Kozła zaprezentował swoją najnowszą premierę: „Wielkiego Inkwizytora”. Jak zapowiedział reżyser przedstawienia i twórca Teatru Pieśń Kozła, Grzegorz Bral, spektakl powstały na podstawie fragmentu „BraciKaramazowFiodora Dostojewskiego, jest zarazem ukłonem w stronę Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, minęło bowiem 40 lat od premiery legendarnego spektaklu „Apocalypsis cum figuris”. Jak pisał o tym przedstawieniu Konstanty Puzyna:

Szymon-Piotr, kiedy oskarża, mówi tekstami Wielkiego Inkwizytora z "Braci Karamazow", a Ciemny, kiedy się broni, gorzko i żałośnie, mówi wierszami Eliota. 

Był to swoisty eksperyment z tradycją chrześcijańską i Ewangeliami, napiętnowany przez Prymasa Tysiąclecia, ale w istocie owe fabuły były potraktowane na zasadzie rekwizytu. Poza tekstem Dostojewskiego i Eliota, aktorzy mówili cytatami z Simone Weil,  wykorzystano też pieśni kościelne, ale spektaklem rządziły nie tyle teksty, co prawa poezji i obrazów, bardziej zasada wolnych skojarzeń aniżeli światopoglądowy dyskurs.


Poemat sceniczny Grotowskiego zbudowany jest w całości z działań i przeżyć aktorskich – twierdził przywołany wcześniej Konstanty Puzyna.

Dodam, że było to jedyne przedstawienie Grotowskiego, które oglądałam kilkakrotnie na żywo i które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Temperatura spektaklu, aktorstwo zupełnie odmienne od tego, do jakiego przywykłam: gorące i ekstremalne – to wszystko udzielało się widzom, którzy siedzieli tuż obok siebie, przy ścianach z surowej cegły, w bliskiej odległości od grających w spektaklu aktorów. Tak, to było bardziej przeżycie metafizyczne niż intelektualne. Fakt, że mroczne i wstrząsające.


Apocalypsis cum figuris, fot. Buscarino, wystawa 

I chociaż przedstawienie „Wielki Inkwizytor” niewiele ma wspólnego z tamtym eksperymentem, to jednak Teatr Pieśń Kozła wydaje się być w jakimś sensie kontynuatorem Laboratorium. Jest to bowiem teatr poszukujący i radykalny – jak tamten. Kiedy przychodzę na Purkyniego i widzę surowe gotyckie wnętrze, to również mam skojarzenie z tamtą salą i żywię przekonanie, że Teatr Pieśń Kozła jest w jakimś sensie duchowym spadkobiercą Grotowskiego.  Nie wspomnę już o tym, jak trudno się na przedstawienia dostać – to także taki "teatr dla wtajemniczonych", z rytuałem usadzania gości przez Grzegorza Brala, pełniącego rolę gospodarza J

Każdy kolejny spektakl jest dla mnie w jakimś sensie odkryciem. „Wielki Inkwizytor” także jest spektaklem nietypowym. Monodram, w którym zagrana na psalterium muzyka jest punktem odniesienia, rodzajem kontrapunktu. Takiego spektaklu – z jednym i w dodatku nieśpiewającym aktorem – jeszcze nie było! Po raz wtóry oglądamy na scenie aktora Bogdana Kocę – Ducha Ojca z poprzedniego spektaklu: „Hamlet – komentarz”, a jednocześnie ta jego nowa rola budzi konotacje z tamtą. Wielki Inkwizytor chce być w jakimś sensie ojcem ludzkości, którą pragnie na swój sposób uszczęśliwić. Znamy takich uszczęśliwiaczy, którzy tworzą swoje utopie…

Wróćmy jednak do kontekstu tej opowieści, w przeciwieństwie bowiem do „Apocalypsis cum figuris”, w spektaklu tym ważne jest przede wszystkim słowoOtóż opowieść o Wielkim Inkwizytorze snuje jeden z braci Karamazow, Iwan. Opowiada ją młodszemu bratu, Aloszy, ale wcześniej wygłasza wstrząsającą tyradę przeciwko Bogu, który stworzył świat tak potwornie przepełniony cierpieniem, a w sposób szczególny boli go cierpienie dzieci. Kiedy mamy tego świadomość, wtedy łatwiej nam zrozumieć, że poglądy Wielkiego Inkwizytora są w istocie pomysłem Iwana, który rozważa, jak odebrać wolność ludziom, którzy nie tylko nie chcą dźwigać jej brzemienia, ale czynią z niej na ogół zły użytek – znęcając się nad innymi i pomnażając cierpienie.

Iwan umieszcza postać inkwizytora w XVI wieku w Hiszpanii, kiedy stosy płoną niemal codziennie. W takim kontekście przychodzi Chrystus, ale nie jest to zapowiadane Przyjście zwiastujące Koniec Czasów, lecz rodzaj odwiedzin, które miałyby ludzi pokrzepić. Wszyscy Go z radością witają, a On znowu uzdrawia i wskrzesza z martwych. Wtedy też, na oczach tłumu, który pozostaje bierny, zostaje na rozkaz Wielkiego Inkwizytora aresztowany i osadzony w celi. Tam, nocą, odwiedza Go Wielki Inkwizytor, ponieważ pragnie rzucić Mu w twarz swoje oskarżenia i … wyrazić rozczarowanie. Ten doświadczony życiem, dziewięćdziesięcioletni starzec, zarzuca Mu, że postawił człowiekowi zbyt duże wymagania, a tymczasem ludzkość jest słaba i na ogół nie potrafi sobie poradzić z wolnością, chętnie oddając ją tym, którzy potrafią wziąć na siebie ich brzemię. W szczególności ma za złe Chrystusowi, że będąc kuszonym na pustyni, odrzucił dary złego ducha. Inkwizytor by tego nie zrobił, przeciwnie, on je przyjął. Dla niego to wielki i mądry duch, doskonale wiedzący, że ludzie pójdą za tym, kto da im chleb, a jeszcze lepiej – kto nada ich życiu sens i kierunek. Bo ludzie potrzebują przywódcy, a Chrystus z takiego przywództwa zrezygnował, pragnąc, aby ludzie dokonywali wyborów w wolności i miłości. Tymczasem oni, z nielicznymi wyjątkami, nie są do tego zdolni. To dlatego Wielki Inkwizytor podjął dzieło naprawy tego, co pozostawił Bóg-Człowiek, bo jego zdaniem człowiek jest słaby i nikczemny. Toteż należy nim pokierować. Może się trochę buntować, ale tym chętniej powróci i upokorzy się przed autorytetem.  Szczególnie, że ta władza duchowa pozwoli mu grzeszyć, zna jego słabości i weźmie na siebie brzemię jego grzechów.

Nie jesteśmy z Tobą, lecz z nim, oto nasza tajemnica – mówi w pewnym momencie Wielki Inkwizytor. Będą nas kochali jak dzieci, za to pozwolimy im grzeszyć, a karę za te grzechy przyjmiemy już na siebie.

Wielki Inkwizytor dowodzi, że w ten sposób uszczęśliwią wszystkich, biorąc całą winę na siebie. Czyż to nie lepiej, niż niewielu zbawionych i miliony potępionych? - pyta tylko dla formalności. A skoro swojego szczytnego celu jeszcze nie dokończył, nie pozwoli, aby mu w tym przeszkadzano. Wobec tego Chrystus musi spłonąć na stosie.


Człowiek zawsze miał ciągoty do tego, aby poprawiać dzieło Pana Boga i czynić człowieka "lepszym". Mówi o tym m.in. popularna opowieść o doktorze Frankensteinie, ale także XX-wieczne utopie (choćby komunizm) i antyutopie, a wśród nich „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya. Doskonale wiemy, czym to się zazwyczaj kończy, a mimo to świat, w którym żyjemy, wcale nie jest lepszy ani mądrzejszy.

Cały ten dramatyczny monolog Inkwizytora znalazł w przedstawieniu nie tyle słuchacza w osobie uwięzionego Chrystusa (co miało miejsce w opowieści Iwana), co grającego na psalterium muzyka. Owym muzykiem /Chrystusem? jest w spektaklu Rafał Habel. Używany przez niego piękny instrument strunowy służył niegdyś za tło chorału gregoriańskiego. Muzyk nie tylko na nim gra, ale również śpiewa po łacinie Pater noster. Muzyka i śpiew stanowią w tym spektaklu rodzaj kontapunktu – są symbolem odwiecznej harmonii, której Wielki Inkwizytor jest przeciwieństwem.

Trwający godzinę dramatyczny monolog Bogdana Kocy doskonale nam to uzmysławiał. Aktor dysponował niewieloma rekwizytami: czarnym płaszczem, który zakładał dopiero po wejściu na scenę (nawiązując tym samym do spektaklu „Hamlet – komentarz”, ale zarazem podkreślając, że jest to „tylko” rola), krzesłem, które pozwoli mu unieść się wyżej i stanąć w silnym świetle lampy, jakby twarzą w twarz z Bogiem… Wielki Inkwizytor Kocy jest pewien swoich racji – na przemian ironiczny i dramatyczny. Jego szaleństwo nie ulega wątpliwości, choć on sam wydaje się sobie logiczny i mądry mądrością doświadczonego starca.

Ascetyczne przedstawienie „na jednego aktora i instrument muzyczny”, wyreżyserowane przez Grzegorza Brala, nie było może tak teatralnie porywające, jak poprzednie spektakle, stanowi jednak ważny głos na temat paradoksów ludzkiej wolności – jej wyzwań i niebezpieczeństw. To dobrze, że powstało.


Wielkanoc w Polskim Radiu

 Polskie Radio na nadchodzące Święta Wielkanocne przygotowało specjalne audycje, ciekawe spotkania i wyjątkowe koncerty. 1. kwietnia to w Po...

Popularne posty