poniedziałek, 31 grudnia 2018

Radiowa Dwójka zaprasza na Galę Sylwestrową i Koncert Noworoczny

Wspomnienia, podsumowania, plany, noworoczne postanowienia… A gdyby tak na chwilę zawiesić wszystkie refleksje i oderwać się od przyziemności? Zacząć Nowy Rok z wysokiego C z wielkimi przebojami operowymi w mistrzowskich wykonaniach w towarzystwie gwiazd polskich i zagranicznych scen operowych, Polskiego Baletu Narodowego chóru oraz orkiestr: Teatru Wielkiego – Opery Narodowej i Wiedeńskich Filharmoników? 


Radiowa Dwójka zaprasza do wspólnego świętowania Nowego Roku.
Program Gali Sylwestrowej „Moniuszko w świecie Bel Canto” pod dyrekcją Grzegorza Nowaka złoży się z dwóch części. W pierwszej z nich będzie można usłyszeć m.in. Moniuszkowski „Polonez koncertowy A-dur” oraz fragmenty oper: „Straszny dwór” i „Hrabina”, a także „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego i „I Capuleti e i Montecchi” Vincenzo Belliniego. Z kolei w drugiej zaplanowano słynne arie z opery, m.in. „Halka” i „Pieśń Rokiczany” Stanisława Moniuszki, „Córkę pułku” Gaetano Donizettiego i „Normę” Vincenzo Belliniego. Za reżyserię wydarzenia odpowiada Jarosław Kilian, a choreografię opracował Krzysztof Pastor. W obsadzie pojawią się m.in. Maria Agresta (sopran), Małgorzata Walewska (mezzosopran), Francesco Demuro (tenor), Artur Ruciński (baryton) oraz Krzysztof Bączyk (bas) wraz z Orkiestrą i Chórem Teatru Wielkiego – Opery Narodowej oraz Polskim Baletem Narodowym.
Koncert będzie transmitowany na antenie Programu 2 Polskiego Radia. Początek wydarzenia o godz. 20:00 w Sali Moniuszki Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Galę Sylwestrową poprowadzą redaktorzy radiowej Dwójki: Róża Światczyńska i Paweł Siwek.

1 stycznia Program 2 Polskiego Radia zaprasza również do wysłuchania Koncertu Noworocznego transmitowanego na antenie radiowej Dwójki z Wiednia. Dla Austrii, ale także fanów muzyki na całym świecie Koncert Noworoczny – wykonywany przez Orkiestrę Wiedeńskich Filharmoników – jest jednym z najważniejszych wydarzeń w roku. Austria przedstawia się jako „ambasador muzyki” niosący światu ważne przesłanie – „ducha nadziei, przyjaźni i pokoju”. 1 stycznia 2019 roku to ważna rocznica, jeśli chodzi o możliwości globalnego uczestnictwa w koncercie noworocznym. Złota Sala Musikverein ma oczywiście ograniczoną liczbę miejsc, a zdobycie biletów na to wydarzenie graniczy z cudem. Ale dokładnie od 60 lat koncerty noworoczne są transmitowane przez telewizję ORF. Dzisiaj koncert noworoczny jest odbierany w prawie stu krajach świata.

Możliwość poprowadzenia Orkiestry Wiedeńskich Filharmoników w dniu 1 stycznia – stała się dla współczesnych dyrygentów wielkim zaszczytem, swoistą artystyczną nobilitacją. W czasie tego koncertu – po raz pierwszy w swojej karierze – zadyryguje nim Niemiec – Christian Thielemann. Długo czekał na to wyróżnienie – jego współpraca z Orkiestrą Filharmoników Wiedeńskich trwa przecież od 2000 roku. Muzyczna krytyka niemiecka i austriacka z ciekawością oczekuje interpretacyjnego spojrzenia Thielemanna na twórczość rodziny Straussów i innych kompozytorów działających pod koniec XIX wieku w Wiedniu. Będzie to niepowtarzalne doświadczenie – w specjalnie udekorowanej na tę okoliczność kwiatami Złotej Sali Musikverein.

Początek transmisji Koncertu Noworocznego na antenie Programu 2 Polskiego Radia o godz. 11.15. Transmisję wydarzenia z Wiednia poprowadzi Marcin Majchrowski.
Więcej informacji: dwojka.polskieradio.pl oraz teatrwielki.pl.

informacja prasowa

Przejmująca pieśń duszy /Zjawiskowe flamenco na 5. Festiwalu MATERIA PRIMA w Krakowie

Ten brawurowy spektakl flamenco zebrał liczne nagrody, m.in. Giraldillo za najlepsze przedstawienie na XIX Biennale Flamenco w Sevilli. Publiczność była zachwycona, a  Patricia Guerrero stała się gwiazdą z dnia na dzień.

Catedral, Patricia Guerrero - Foto Juan Conca 19 (Copy)

Krytycy nie szczędzili komplementów. „Arcydzieło, które sprawia, że zastanawiamy się czym jeszcze ta kobieta z Granady nas zaskoczy” – pisała Sara Arguijo (Deflamenco.com).  Przedstawienie  „Katedra” po triumfalnych prezentacjach na świecie po raz pierwszy zostanie pokazane w Polsce, w ramach organizowanego przez Teatr Groteska 5. Międzynarodowego Festiwalu Formy MATERIA PRIMA w Krakowie.  Zaplanowane zostały dwa pokazy, 16 i 17 lutego 2019, o godz.20.30 w Nowohuckim Centrum Kultury. Tego nie wolno przegapić!

W tym spektaklu jest wszystko to, co najwspanialsze w flamenco – mówi Patricia Guerrero, tancerka i choreografka o spektaklu „Katedra”. Przedstawienie jest opowieścią, w której walka z dogmatami rozgrywa się w świecie fantomów i obrazów. W przestrzeni kościołów rozjaśnionych jedynie światłem wpadającym z zewnątrz, podważona zostaje czystość wiary głównej bohaterki. Ten spektakl, to przejmująca pieśń duszy wyrażona tańcem i śpiewem. Flamenco, które było przede wszystkim sztuką andaluzyjskich Cyganów, mówiące często o biedzie, nędzy, braku perspektyw, a także o bólu i gniewie, miłości i pożądaniu, tym razem stawia także pytania o sens i sposób życia.  Jak podkreśla artystka, „Katedra” to przede wszystkim wypowiedź o wolności, w której intuicja odgrywa duża rolę; o intymnej wolności, będącej siłą życia.

Więcej informacji  i bilety: www.materiaprima.pl



niedziela, 30 grudnia 2018

Przychodzi w ciszy, czyli o potrzebie ćwiczeń duchowych

Weź mnie, jakim jestem – uczyń mnie, jakim chcesz.
św. Ignacy Loyola


A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi.  Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu.  Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?» (1 Ks. Krl 19, 11-13)


Bóg przychodzi w ciszy...


  Przytoczony  fragment Księgi Królewskiej obrazowo opisuje spotkanie proroka Eliasza z Bogiem,  zarazem jednak jest niezwykle trafnym i dramatycznym opisem każdego Spotkania, ukazującym warunki i okoliczności, które muszą zaistnieć, aby do niego w ogóle doszło. Bóg  przychodzi do człowieka w ciszy. Nie oznacza to wszakże biernego milczenia człowieka, lecz jest jego postawą, otwarciem się na Boga: słuchaniem i zjednoczeniem z Nim.
   Są też inne istotne sprzyjające okoliczności, Oto zanim Eliasz uda się na gorę Horeb, cierpi prześladowania, chroni na pustynię i nawet pragnie tu umrzeć. Bóg jednakże zsyła swojego  anioła, aby nakarmił proroka, zanim ten uda się w daleką podróż – „przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb” (1 Ks. Krl 19, 8).
Oto następna okoliczność: zwykle podążamy do Boga, gdy świat nas mocno zrani,  wówczas  też okazuje się, że On na nas czeka i podtrzymuje na duchu, gdy udajemy się na pustynię. Musi bowiem umrzeć stary człowiek w nas, aby mógł narodzić się nowy. Zostawiamy więc wszystko, czym dotąd żyliśmy i co wydawało nam się ważne i ... podążamy na Spotkanie. Ku naszej górze Horeb.  Kiedy wreszcie do niej dotrzemy, Bóg zapyta nas – jak Eliasza:

Co ty tu robisz? 


Rzecz w tym bowiem, że nasze spotkanie nie może być ucieczką „od”, ale trzeba sobie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Toteż należy także wyciszyć negatywne emocje: strach, złość, poczucie krzywdy, może  gniew... To są nasze burze i trzęsienia ziemi, po których – oczyszczeni ogniem Ducha św. – możemy wejść w kontakt z Bogiem. Stanąć w pokornym i pełnym tęsknoty oczekiwaniu, by  usłyszeć: „Czy to ty, Eliaszu (Barbaro, Janie...)?”


Centrum Duchowości oo. Jezuitów w Częstochowie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


                 Wszystkie góry świata są tą jedną...

Moją górą Horeb jest Jasna Góra i przycupnięte u jej podnóża Centrum Duchowości, które prowadzą ojcowie jezuici.
Jest to miejsce niezwykłe nie tylko ze względu na położenie: gościnny dom rekolekcyjny otwiera swoje podwoje wszystkim, którzy tu pielgrzymują. Poczucie, że opodal, na Jasnej Górze, czuwa nad nami Matka, że można wieczorem przyjść do sanktuarium i usłyszeć starą pieśń „Bogurodzicę”, przyłączyć się do chóru głosów śpiewających  Apel Jasnogórski  - to wszystko daje człowiekowi pewność, że  „Bóg jest z nami”. 
Sam dom rekolekcyjny ojców jezuitów wprawdzie nie jest aż tak wiekowy i obrosły tradycją jak jasnogórski klasztor, ale będąc tam, gdzie jest, staje się tego szczególnego miejsca częścią.  Został założony w 1936 r. (otwarcia dokonał bp Teodor Kubina w Uroczystość Chrystusa Króla, a więc 70 lat temu). Sama jednak idea rekolekcji ignacjańskich jest o wiele starsza, ma bowiem prawie 500 lat. Zanim powstało Towarzystwo Jezusowe, a „Ćwiczenia Duchowne” otrzymały imprimatur, św. Ignacy – ich natchniony autor – „pomagał duszom” (jak to sam często określał) odnaleźć drogę do Boga.


Park wokół  Centrum Duchowości oo. Jezuitów w Częstochowie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

   „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego, czyli porządkowanie życia




We wstępie do „Ćwiczeń duchownych” św. Ignacy pisze:

„... jak przechadzka marsz i bieg są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie ćwiczeniami duchownymi nazywa się wszelkie sposoby przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu – do szukania i znalezienia woli Bożej w takim uporządkowaniu swego życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy.” 

Niewielka, ale niezwykle cenna książeczka, którą dziś nazwalibyśmy „Ćwiczeniami duchowymi”, powstała w swojej zasadniczej postaci w Manresie, gdzie jej autor w latach 1522-1523 doświadczył  głębokiego nawrócenia. W konsekwencji owych przeżyć wyłoniła się metoda nazwana później Ćwiczeniami Duchownymi. 
Jeśli przyjrzeć się życiorysowi świętego, można zaryzykować twierdzenie, że gdyby nie choroba i kalectwo (kula armatnia roztrzaskała mu nogę, a „chirurdzy” jeszcze bardziej mu ją popsuli), Ignacy nie poszedłby do  Manresy. To właśnie była jego góra Horeb, poprzedzona pustynią – pustką, która się wytworzyła wokół kalekiego rycerza. Po objawieniach  Ignacy nie miał już wątpliwości, ku czemu powinien zmierzać, jakie jest jego powołanie. Dokonywał odtąd rzeczy po ludzku niemożliwych: pielgrzymował po całej Europie pieszo i bez grosza, a mimo biedy i choroby udał się nawet do Jerozolimy... Należy dodać, że  ów niedostatek był efektem świadomego wyboru. Poza tym – będąc po trzydziestce! – udał się na studia do Paryża i ukończył filozofię na Sorbonie stopniem magistra, co nie jest znów takie oczywiste, jeśli się wie, jak skromne wykształcenie otrzymał Ignacy (wówczas jeszcze Iñigo) w młodości.. Studiując czy wędrując ciągle się kimś opiekował, wreszcie założył zakon i został jego przełożonym... Był człowiekiem niezwykle aktywnym i wielkiej dobroci. Uporządkowawszy własne życie, pomagał innym uczynić to samo. Nie był  jakimś „sterylnym” świętym, znał życie i rozumiał człowieka. Jego Ćwiczenia przywodzą na myśl metody psychoanalizy, tylko że Ignacy był  głęboko wierzący  i „pomagał duszom” odnaleźć drogę do Boga. To właśnie je uzdrawiało, nie zaś egocentryczne dłubanie w przeszłości, aby się od niej „uwolnić”.
  
  

Miejsce spotkania – miejsce medytacji


Park wokół  Centrum Duchowości oo. Jezuitów w Częstochowie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek
   Centrum Duchowości w Częstochowie to obszerny trzykondygnacyjny budynek, otoczony niedużym parkiem, który przypomina  (zwłaszcza latem) rajski ogród. W stawie, pośród subtelnych  lilii wodnych pluskają ryby, słychać ptasie trele, cieszą oko kolorowe kwiaty. Stare brzozy wokół niedużego sanktuarium maryjnego (na wzór Fatimy) w  centrum parku bieleją wśród intensywnej zieleni wiosną i latem, harmonizują ze śniegiem zimą i kontrastują z brunatną ziemią, którą wypłukuje spod liści późna jesień.  Kamienne kolumny wokół maryjnego sanktuarium tworzą sakralny krąg, w którym można przystanąć i polecić opiece Maryi, jak to czynił św. Ignacy, nazywając Ją z wielką atencją Naszą Panią. 

    Do drzew przy głównej alei przytwierdzono płaskorzeźby przedstawiające Drogę Krzyżową, którą można tu również odbyć. Można też posiedzieć na uciętym pniu drzewa i mając za oparcie pień brzozowy, podziwiać kunszt ogrodnika i chłonąć panującą tu ciszę i harmonię.



Kaplica w Centrum Duchowości, fot. B. Lekarczyk-Cisek

   Miejscem medytacji jest przede wszystkim piękna kaplica, której centralnym punktem jest krzyż z podobizną Jezusa Miłosiernego z wizji św. Faustyny.  Niektórym łatwiej się skupić w odosobnieniu, we własnym pokoju i w dogodnej dla siebie pozycji, aby – jak to zaleca św. Ignacy – „wejść [w rekolekcje] wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy”.

„... znajdę to, czego szukam, zatrzymam się i spocznę, dopóki się tu nie nasycę...” –  o metodzie ćwiczeń ignacjańskich.

   Chociaż św. Ignacy Loyola precyzyjnie opisuje metodę ćwiczeń duchowych, to jednak najważniejsza jest dla niego postawa serca. Przeczytamy zatem precyzyjne uwagi co do miejsca i czasu medytacji czy rachunku sumienia, aby na koniec, trafić na taką uwagę: „... nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę” (ĆD 2). Czyż nie odnosi się to także do każdej innej dziedziny życia? 

Dla natchnionego autora nawet tzw. Tydzień jest sprawą subiektywną:
„Nie trzeba tego tak rozumieć, jakoby każdy tydzień musiał koniecznie trwać 7 lub 8 dni” – powiada rozumiejąc doskonale, że praca wewnętrzna ma swój indywidualny rytm. Każe jednak zamknąć rekolekcje w 30 dniach, jak również  zachować konsekwencję co do wyboru miejsca i pozycji do modlitwy.
Stały rytm dnia oraz szczególnie sprzyjające warunki zewnętrzne sprawiają, że ucichają również nasze wewnętrzne „wichry” i coraz lepiej zaczynamy słyszeć, co Bóg ma nam do powiedzenia.



Droga Krzyżowa w parku CD

Medytację lub kontemplację ewangeliczną zawsze poprzedza przygotowanie – z pomocą ojców prowadzących rekolekcje. Każdego dnia mamy także wyznaczony czas na rozmowę indywidualną ze swoim kierownikiem duchowym. Mówimy mu o problemach, które się pojawiają w trakcie odprawiania rekolekcji, o tym, co może być przeszkodą w Spotkaniu. „Kierownik duchowy”  to nazwa, która może się niewłaściwie kojarzyć. Tymczasem jest on w istocie  lustrem, w którym przyglądamy się sobie, nie po to jednak, aby -  jak w Liście św. Jakuba Apostoła: „odejść i zaraz zapomnieć, jakim się było”, ale żeby zobaczyć siebie w Prawdzie, to znaczy pozbyć się „masek”, barier, szminek... I tak dyskretnie prowadzeni, kroczymy na Spotkanie. Poprzedza je zazwyczaj Sakrament Pojednania, bywa nierzadko, że staje się on spowiedzią z całego życia. 

Towarzyszą mi w czasie rekolekcji zawsze wielkie emocje: żal, wzruszenie, radość, nawet euforia. Zapisuję strona po stronie gruby zeszyt, który jest świadkiem moich olśnień, dramatycznych powrotów do przeszłości i w głąb siebie samej, wreszcie – kojącej refleksji, a nawet twórczości, kiedy to nieudolnie próbuję naśladować Dawida i piszę swój psalm pochwalny.

Koniec rekolekcji wygląda trochę tak, jak scena z filmu Agnieszki Holland o Beethovenie („Kopia mistrza”). Na zakończenie koncertu głuchy kompozytor i dyrygent zostaje przez czyjeś dobre ręce odwrócony w stronę publiczności i dopiero wtedy zaczyna słyszeć przejmujący aplauz poruszonych pięknem muzyki  słuchaczy. Nam również nagle zostaje przywrócony taki wewnętrzny słuch i otwarte serce...



drzewa w parku, zima 2013 r., fot. B. Lekarczyk-Cisek

Powrót 


   Z góry wracam już odmieniona: bardziej kochająca, życzliwa, cierpliwa, a także wyciszona i skoncentrowana na sprawach istotnych. Kontynuuję Ćwiczenia w codzienności. Kiedy jednak po upływie jakiegoś czasu czuję, że wewnętrzna radość przygasa, że „głuchnę”, jest to znak, że znowu powinnam się udać „na pustynię”.
Mamy skłonność dostrzegania przede wszystkim tego, co wielkie i co imponuje swoją potęgą. Tymczasem powinniśmy uczyć się od Eliasza rozpoznawać Boga w „głosie delikatnej ciszy” Aby jednak usłyszeć tę ciszę w zgiełku dnia, trzeba  nie lada słuchu.
I przede wszystkim łaski, która nas odwróci, byśmy znowu słyszeli.


park CD, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Artykuł ukazał się pierwotnie w "Gościu Niedzielnym".

sobota, 29 grudnia 2018

Dürery z kolekcji Książąt Lubomirskich na wystawie w Ossolineum

W dniu 25 kwietnia 2009 roku otwarto w Ossolineum niezwykłą pod wieloma względami wystawę. Tytuł „Dürery XX. Lubomirskich” kryje nie tylko dramatyczną historię utraconych grafik, ale także ideę artystycznego dialogu. Czego dotyczy ów dialog i kim są jego uczestnicy – to pytania, które zapewne stawiał sobie każdy, kto na wystawę przybył i stał się poniekąd uczestnikiem tego dialogu.


Skąd Dürer w Ossolineum?


Przedwojenne Ossolineum było nie tylko wspaniałą biblioteką. Jego integralną część stanowiło wydawnictwo oraz Muzeum Książąt Lubomirskich, które powstało w wyniku porozumienia między Józefem Maksymilianem hrabią Ossolińskim a księciem Henrykiem Lubomirskim, który wzbogacił zbiory Zakładu Narodowego o wspaniałą kolekcję dzieł sztuki. Było wśród nich m.in. 30 rysunków przypisywanych Albrechtowi Dürerowi, genialnemu artyście renesansowemu. W roku 1929 historycy sztuki Mieczysław Gębarowicz i Hans Tietze wydali katalog rysunków norymberskiego mistrza i po niezwykle rzetelnych i żmudnych kwerendach i dociekaniach nieomal detektywistycznych ocenili, że 24 z nich należy przypisać Dürerowi. Jak się później okaże, miało to daleko idące konsekwencje.

Kolekcję zaprezentowano po raz pierwszy w roku 1928 na wystawie jubileuszowej w Muzeum Lubomirskich we Lwowie oraz w Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze. W 1936 r. III Rzesza wypożyczyła je na wystawę zorganizowaną z okazji olimpiady. Wybuchła wojna. 2 stycznia 1940 roku w miejsce Zakładu Narodowego im. Ossolińskich powołano Lwowską Filię Biblioteki Akademii Nauk USRS w Kijowie i przejęto zbiory ossolińskie, a następnie zlikwidowano Muzeum Lubomirskich. Kiedy do Lwowa wkroczyli Niemcy, w listopadzie 1941 utworzono z kolei Staatsbibliothek – II Oddział Biblioteki Państwowej. Jej komisarycznym zarządcą został profesor Gębarowicz, który jednocześnie pełnił funkcję konspiracyjnego dyrektora Zakładu Narodowego im. Ossolińskich z nadania księcia Andrzeja Lubomirskiego (syna Henryka).
Jak w dobrze skonstruowanym filmie sensacyjnym, już na drugi dzień po zajęciu Lwowa, tj. 2 lipca 1941 roku, dr Kai Mühlmann, komisarz do spraw zabezpieczenia dzieł sztuki w Generalnym Gubernatorstwie, rozpoczął poszukiwania kolekcji Dürera. Ostatecznie trafił do Biblioteki Baworowskich, gdzie Gębarowicz ukrył rysunki, i zażądał ich oddania, grożąc mu śmiercią. Pozostawił tylko cztery prace, których w katalogu nie było: "Głowę brodatego starca", "Gołębia dwugłowego", "Marię ze Zwiastowania" i "Gołębia ze Zwiastowania". Dwadzieścia sześć skonfiskowanych rysunków dostarczono następnie Führerowi, który zapragnął umieścić je w specjalnym muzeum III Rzeszy, a póki co postanowił się z nimi nie rozstawać.

Albrecht Dürer, Głowa starca/Wikipedia

Po wojnie rysunki Mistrza z Norymbergi odnaleziono, jak wiele innych zagrabionych dzieł – w kopalni soli w miejscowości Alt Aussee koło Salzburga. Zwrócono je Jerzemu Rafałowi Lubomirskiemu, który o zwrot ten wystąpił, powołując się na rzekome pełnomocnictwo udzielone mu przez ojca – księcia Andrzeja, kuratora literackiego ZNiO od 1882 roku. Jerzy Rafał zdecydował się sprzedać kolekcję i w konsekwencji dzieła uległy rozproszeniu. Zwrot dzieł sztuki osobie prywatnej był precedensem, w dodatku niezgodnym z przepisami międzynarodowymi, te bowiem stanowiły, że zagrabione dzieła zwracano państwom, a te przekazywały je właścicielom. W trudnych powojennych latach nie było możliwości upomnieć się o nie. W 1970 roku prasa polonijna USA zaalarmowała, że w Stanach znajdują się obiekty z dawnej kolekcji Lubomirskich. Jednakże dopiero po upadku komunizmu rozpoczęto na nowo starania o odzyskanie utraconych skarbów. W 2001 r. do instytucji posiadających w swych zbiorach rysunki Dürera ze zbioru Lubomirskich wysłano listy rewindykacyjne. Ponadto 17 września 2002 r. dyrektor Ossolineum Adolf Juzwenko podpisał z wnukami księcia Andrzeja Lubomirskiego umowę – „Uroczyste Postanowienie”, na mocy której postanowiono:

(…) doprowadzić do odtworzenia Muzeum Lubomirskich w ramach Ossolineum i przywrócić mu dawną świetność; (…) podjąć wszelkie możliwe działania, zmierzające do odzyskania eksponatów, które wolą Henryka Lubomirskiego i jego następców zostały przekazane do Muzeum Lubomirskich.

W 2004 roku Zakład Narodowy im. Ossolińskich, przy wsparciu środowisk polonijnych USA, wydał anglojęzyczny katalog zawierający nie tylko historię i opis zaginionej kolekcji, ale również dokumenty objaśniające jej status prawny, w tym także poufne memoranda Jamesa Heatha, szefa komórki prawnej w biurze wojskowym Departamentu Stanu USA.


„Dürery” Książąt Lubomirskich na wystawie w Ossolineum?


Sprawa rysunków Dürera ożyła ponownie, tym razem za sprawą wrocławskiego artysty Eugeniusza Geta Stankiewicza. Otóż przed kilkoma laty, po zaprezentowanej w Ossolineum w 2003 roku wystawie zatytułowanej „Miedzioryt Towarzyski”, postanowił on przenieść rysunki Dürera na płyty miedziorytnicze. Tak powstał projekt „Dürery XX. Lubomirskich”, do którego artysta zaprosił Barbarę Idzikowską i Romana Kowalika. Nie chodziło jednak o „zwykłą” rekonstrukcję utraconej kolekcji, ale także o wypełnienie powstałej luki własną formą. Miał to być poniekąd dialog artystów z Dürerem, z odbiorcą i … sobą samym. Z inspiracji brakującej kolekcji zrodził się więc pomysł niezwykły. Oto troje wrocławskich artystów – każdy posługując się własnymi metodami, własnym tworzywem – powołało do życia „nowe Dürery”…


„Dürery” Geta

Eugeniusz Get Stankiewicz, Autoportret-ręka-poduszka; oko i fragment twarzy, Fot. Cz. Chwiszczuk.

Get Stankiewicz – pisze w katalogu wystawy „Miedzioryt Towarzyski” Danuta Wróblewska – o płycie metalowej, rysunku na niej, ryciu, narzędziach, kresce i światłocieniu miękkich partii (…) wie wszystko. Zna praktyki historyczne i ich niuanse warsztatowe po koniec wieku XVIII. Prócz umiejętności i daru ręki ma zapamiętanie w pracy i iskrę szaleństwa skromnie nazywaną fantazją.

Warto zatem przyjrzeć się, jak „wygląda” dialogowanie Geta i kto mu partneruje, poza – co oczywiste – artystami, których do tego dialogu zaprosił. Pierwotne wobec miedziorytów i rysunków są w tym wypadku miedziorytnicze interpretacje rysunków mistrza z Norymbergi. Na wystawie można je zobaczyć obok gotowych prac (są to często kolejne wersje odbitek) również płyty miedziorytnicze, stanowiące ich matryce. Ale u Geta najważniejsze są – jak sam twierdzi – grafiki. Wystawę otwiera Głowa starca, wykonana techniką miedziorytu punktowego. Od oryginału odróżnia ją wiele elementów: rozmiar, charakterystyczne „oszmiańskie passe-partout”. Pod nią – znacznie mniejszy rozmiarami – Autoportret, okrągła główka, jakby dziecięca. Skąd to skojarzenie? Zgadnij, Koteczku, jakby powiedział Witkacy.

Tworząc własną wersję Autoportretu z ręką i poduszką, Get Stankiewicz nie tylko rozdzielił studium sześciu poduszek od autoportretu, ale wyposażył swoją „kopię” we własną grafikę przedstawiającą oko obramowane „oszmiańskim wydzierusem”, podczas gdy Sześciu poduszkom towarzyszy Głowa na czarnej poduszce – z prowokacyjnie rozdziawioną gębą, zwierzęco-lubieżna w wyrazie.
Na miedziorytach Geta znajdziemy też inne „znaki”: nadruki, stempelki, inskrypcje, np. godło topór z
napisem Ossolineum albo napis Muzeum w Oszmianie… Pierwowzór i „kopię” zdaje się łączyć skłonność do poszukiwań własnej ekspresji i autoironiczny dystans do samego siebie. Owo „dobudowywanie znaczeń” do już istniejących tworzy nie tylko rodzaj ukrytego dyskursu ze sobą samym, prowokuje także odbiorcę do poszukiwania ukrytych znaczeń i tym samym – do wzięcia udziału w dialogu.

Dyskurs z Dürerem i Getem jednocześnie podejmują pozostali artyści.

„Dürery” Barbary Idzikowskiej


Barbara Idzikowska, Madonna karmiąca Dzieciątko, Fot. Cz. Chwiszczuk.

Tworząc „swoje Dürery”, artystka wypowiada się w zupełnie innym tworzywie – łączy rysunek ze specjalnie przygotowaną taflą szklaną (szkło sodowe, fryta szklana). Jej Głowa starca – rysunek na szkle – zawiera dodatkowo elementy łączące szklane moduły: wystające z kompozycji metalowe druciki czynią ją trójwymiarową. Obok Głowy starca artystka umieściła Dzidziusia z brodą, według Geta Stankiewicza, ewokując w ten sposób dodatkowe znaczenia. Z kolei okazała Madonna karmiąca Dzieciątko, umieszczona w oknie Refektarza Ossolineum, nawiązuje do idei witrażu. Kompozycja podzielona jest na 15 modułów-kwadratów, których centralną część wypełnia „cytat” Dürera, ale artystka rozwija aspekt kolorystyczny obrazu, gdzie czerwień symbolizuje uczucia (serce), zieleń – nadzieję (na szczęście i zwycięstwo), błękit – oznacza spokój, kontemplację, wierność. Zarówno czerwień jak i błękit są w ikonografii kolorami Matki Bożej.


Dürery” Romana Kowalika


Roman Kowalik, Chrystus jako Król Świata, rysunek piórkiem, 1507, Fot. Cz. Chwiszczuk.

Z twórczością Dürera artysta zetknął się już wcześniej, wykonując mistrzowską kopię Czterech jeźdźców Apokalipsy według św. Jana. W ramach projektu wykonał matryce drzeworytnicze do sześciu należących ongiś do kolekcji Książąt Lubomirskich rysunków, które – obok drzeworytów – można zobaczyć na wystawie. Dla Romana Kowalika to właśnie „klocek”, a nie jego odbitka na papierze staje się oryginalnym dziełem sztuki. W Autoportrecie z prawą ręką zastosował klocki olchowe, w Świętej Rodzinie – czereśniowe, w przypadku Głowy aniołka – orzechowe, zaś w „Wypustce ornamentalnej z motywem pelikana”– użył drzewa jabłoni. Pominąwszy fakt, że już rzeźbiarsko potraktowane drzewo wzbudza w widzu doznania estetyczne, to po uważnym przyjrzeniu się im zaczynamy dostrzegać w nich „wariacje na temat Dürera”. Głowa aniołka, dla przykładu, została wyposażona w pełnoplastyczną sugestię brakującego w pierwowzorze fragmentu.

Na koniec można by żartobliwie stwierdzić, że o ile historycy sztuki: Gębarowicz i Tietze weszli w role detektywów, aby kolekcję Dürera rzetelnie opisać, o tyle artyści daleko poza nią wyszli. Obcując bowiem z kopiami rysunków z utraconej kolekcji (poza wyjątkiem, jakim jest Głowa starca), wykorzystali przede wszystkim swój talent i wyobraźnię, aby „odtworzyć” kolekcję na swój sposób. Być może jedyny możliwy...


Artykuł ukazał się pierwotnie w "Nowym Zyciu", w lipcu 2009 roku.

piątek, 28 grudnia 2018

Od „Syberyjskiego przewodnika” do „Sacrum”, czyli homo religiosus w filmie dokumentalnym.

Podczas szóstej edycji Międzynarodowego Festiwalu ERA NOWE HORYZONTY (2007) zafrapowały mnie przede wszystkim filmy dokumentalne. Chętnie je oglądam z powodu zwartej formy, a także dla celnych i  interesujących refleksji, kryjących się pod podszewką tzw. realizmu. Piszę o dwóch z nich: "Syberyjskim przewodniku" oraz "Sacrum".


W latach 70. można było zobaczyć przed główną projekcją ok. kilkunastominutowe dokumenty, które – jak choćby przypomniane na festiwalu „Ćwiczenia warsztatowe”  czy „Próba mikrofonu” Marcela Łozińskiego – pokazywały kondycję i mentalność ludzi w Polsce tamtych lat. Obecnie filmy dokumentalne stały się bardziej jednoznaczne, „tematyczne” albo – jak  jeden z hitów festiwalowych:  „Wielka cisza” - mówią o ludzkiej kondycji godzinami, co nie zawsze wychodzi im (i widzowi) na dobre...

  Zainteresowały mnie szczególnie filmy mówiące o duchowej kondycji człowieka, cóż jest bowiem bardziej fascynującego... Spośród wielu obejrzanych dokumentów zwróciły moją uwagę zwłaszcza trzy: wspomniana „Wielka cisza” – film Philipa Gröninga o życiu monastycznym w surowym, kontemplacyjnym zakonie w Alpach, „Syberyjski przewodnik” w reż. Macieja Migasa i Jędrzeja Morawieckiego oraz „Sacrum” w reż. Aliony Połoninej.  Dwa ostatnie w jakiś sposób się uzupełniały, ponieważ dokument zrealizowany przez Polaków  mówił o kondycji duchowej Rosjan, zaś  zrealizowany w ramach projektu "Rosja-Polska. Nowe spojrzenie" przez Rosjankę -  był próbą spojrzenia na religijność Polaków odwiedzających sanktuarium w Licheniu.

Syberyjski przewodnik w reż. Macieja Migasa i Jędrzeja Morawieckiego

       Tytułowy bohater „Syberyjskiego przewodnika” – Igor Nowikow – jest zarazem naszym, tj. widzów, przewodnikiem po rosyjskiej duchowości. Sprzyja temu sposób prezentacji współczesnej Rosji: od pięknej panoramy syberyjskiej krainy, skąd bohater wyrusza do miasta, aby „łowić ludzi”, poprzez miejskie, gęsto zaludnione pejzaże, zatłoczone pociągi, aż do powrotu do – jak ją nazywa - „ziemi obiecanej”. Igor – ok. 50-letni mężczyzna o szlachetnych rysach i twarzy okolonej brodą, ubrany w lnianą prostą tunikę, przypomina  proroka Starego Testamentu. Należy do sekty zwanej „Kościołem ostatniego testamentu”, której przywódcą jest były milicjant, niejaki Wissarion.  Igor Nowikow – niegdyś aktor, alkoholik, obecnie człowiek rozwiedziony i samotny – przystał do sekty, aby poskładać swoje nieuporządkowane życie. Odtąd próbuje przekonać napotkanych ludzi, że warto w coś wierzyć, bo można przez to zmienić diametralnie swoje dotychczasowe życie, nadać mu duchowy wymiar. Widzimy go zatem jak roztacza przed słuchaczami piękne perspektywy „ziemi obiecanej”, gdzie – jak twierdzi - ludzie żyją we wspólnocie, która się o siebie troszczy, nie spożywają mięsa, nie używają pieniędzy. Jedni sceptycznie odnoszą się do tej wizji „powrotu do raju”, inni dają się jej ponieść.  Wraz z  wędrującym bohaterem dokonujemy różnorodnych obserwacji obyczajowych. Kiedy wraca on z kolejnej podróży (a odbywa je regularnie), opowiada, że ludzie zmienili się: mają telefony komórkowe i prawie się ze sobą bezpośrednio nie komunikują (skąd my to znamy?)... Natomiast sekta, mimo przestrzegania surowych, pierwotnych warunków życia, korzysta także z dobrodziejstw cywilizacji: Internetu (prowadzi własną stronę i udziela rad), wydaje kolorowe foldery, promujące życie w  „ziemi obiecanej”.


Syberyjski przewodnik w reż. Macieja Migasa i Jędrzeja Morawieckiego

   Punktem kulminacyjnym filmu jest pojawienie się przywódcy „Kościoła ostatniego testamentu”, przypominającego jako żywo Jezusa Chrystusa, jakiego znamy z licznych przedstawień ikonograficznych. Przemawia on do tłumu ludzi (dobrze ubranych rodzin z dziećmi, atmosfera pikniku), wygłaszając  komunały, co jednak nie ma większego znaczenia. Liczy się temperatura emocjonalna, którą tworzy ta wspólnota i jej mistrz. Spełnia się w tym rytuale tęsknota za Bogiem. „Syberyjski przewodnik” jest w istocie opowieścią o tęsknocie za sacrum, o potrzebie rozwijania swojej duchowości, o ucieczce od prymitywnego materializmu. Uderzające, jak Rosjanie w tym filmie pięknie i mądrze mówią o swoich duchowych potrzebach. Słuchanie ich przypominało lekturę Dostojewskiego albo mistyków...

   Niestety, nie można tego powiedzieć o Polakach przedstawionych w filmie „Sacrum” Aliony Połoniny. 
Dokument składa się z kilku uzupełniających się monologów, którym towarzyszą obrazowe komentarze – przedstawienia sanktuarium i jego otoczenia.  Do kamery wypowiadają się wolontariusze zatrudnieni do pomocy w utrzymaniu porządku wokół sanktuarium, właścicielka straganu z dewocjonaliami, ksiądz, Barbara Bielecka, architekt – autorka projektu sanktuarium oraz ludzie odwiedzający miejsce kultu.
  Obraz filmowy ukazuje sanktuarium w Licheniu  nie tyle jako miejsce modlitwy, co raczej jako obiekt turystyki religijnej i to w żałosnym wydaniu. To raczej „Profanum”, a nie „Sacrum”.
   Na początku pojawia się w kadrze młody mężczyzna -  wolontariusz, który sprząta śmieci, aby zdobyć „punkty” przy zdawaniu do seminarium. To widok sanktuarium „od kuchni” – stosy śmieci świadczące o tym, że tu się przede wszystkim „konsumuje” (może nie powinnam tego opatrywać cudzysłowem?). W pamięci widza pozostają zwłaszcza kolorowe: niebieskie i różowe plastikowe butelki po wodzie z cudownego źródła - w kształcie figury Matki Bożej z Lichenia... Choć brzydkie i kiczowate, to jednak porzucone bez najmniejszego szacunku, budzą  poczucie zażenowania.
   Realizatorzy rozmawiają też z innymi ludźmi z tzw. obsługi –  ci z kolei sprawiają wrażenie niedorozwiniętych umysłowo: jeden lubi popić, drugi szuka żony. Natomiast właścicielka straganów z dewocjonaliami jest religijnie „obojętna”: sprzedaje nie tylko pamiątki religijne, ale także karty i krzyże satanistyczne (sic!). Upomniana przez księdza, twierdzi, że robiła to nieświadomie, ale gdy ten odchodzi, komentuje cynicznie ów fakt do kamery... Siedzące na ławce trzy kobiety – bynajmniej nie Gracje – wygłaszają komunały albo snują żenujące dywagacje („Czasem człowiek sobie popije, ale potem się wyspowiada i znowu jest O.K.”).
   Wreszcie samo sanktuarium i jego otoczenie, które jest kwintesencją złego gustu i megalomanii projektantki: wielkie, „kapiące złotem”, z „realistycznymi” przedstawieniami postaci świętych, do tego nagrania odgłosów żab (zamocowane na drzewie, bo kradną) – także budzi mieszane uczucia. Jedynie ksiądz – starszy mężczyzna o łagodnej twarzy – mówi, że najchętniej służyłby Bogu gdzieś w ciszy i odosobnieniu, ale widocznie trzeba, aby był tutaj...
   Taki obraz  polskiej religijności nastraja do niewesołych refleksji. Można by oczywiście powiedzieć, że to tendencyjny dokument, że istnieje także inne oblicze polskiej religijności: skupione, mądre, piękne. Takie, jakie mogliśmy ujrzeć w dniach odchodzenia Ojca Św. Jana Pawła II. Tak, na szczęście jest i takie. Jednak nie można nie zauważyć owej „ludowej”, kiczowatej formy, bezmyślnej paplaniny, braku głębszej refleksji albo ograniczenia się do „zwiedzania” miejsc kultu. Podobnie jak „odwiedza się” kościół na niedzielnej Mszy Świętej – aby później, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, żyć dalej „jakby Boga nie było”, z mentalnością zupełnie zeświecczoną. To także warto zauważyć i poddać krytycznej refleksji. Łatwo bowiem popaść w tani triumfalizm, obserwując tłumy  w kościołach i sanktuariach. Tymczasem prawdziwa wiara nie w tym się wyraża.

Mimo wszystko sądzę, że  temat polskiej religijności jest o wiele bardziej złożony i  czeka na swoich realizatorów, bardziej wnikliwych, którzy dostrzegają to, czego „oko zewnętrzne” dostrzec nie może, zatrzymuje się bowiem na poziomie tego, co uderzające, prowokujące i krzykliwe.

Artykuł ukazał się pierwotnie w KINO nr 3/2007.

Boleść utraty /recenzja filmu "Pokoju syna" Nanni Morettiego/

Stabat Mater dolorosa
Iusta crucem lacrimosa,
Dum pendebat filius.

Quis est homo, qui non fleret,
Christi Matrem si videret
In tanto supplicio?



Film Nanni Moretti Pokój syna zarówno krytycy, jak i widzowie uznali za jeden z najważniejszych filmów minionego roku. Opowiada historię, która mogłaby się zdarzyć każdemu. Reżyser pokazuje z całą wyrazistością, jak bezbronny i bezradny jest człowiek ze swoim bólem i jak kruche jest podłoże, na którym buduje podstawy swojej egzystencji..

Motyw Stabat Mater - Matki Boleściwej - zakorzeniony jest w kulturze europejskiej od czasów średniowiecza, a jego autorstwo przypisywano m.in. papieżowi Innocentemu III, a także włoskiemu franciszkaninowi Jacopone Todi. W Polsce także pojawiła się jego wersja, zwana Lamentem świętokrzyskim. To tekst, który ukazuje cierpienie Matki stojącej pod Krzyżem Syna, ale także cierpienie każdej matki. Jest to zarazem przekaz, w którym ból ma swój cel i sens. Oto Syn, choć sam niewinny, umiera za ludzkie grzechy. Końcowe "Amen" - "Niech się stanie" - oznacza pogodzenie z bólem i nieuchronnością cierpienia. Celem jest zbawienie.

Przyjęłam go jako motto moich rozważań z dwóch powodów. Po pierwsze, film, o którym piszę, jest opowieścią o cierpieniu po utracie dziecka. Po wtóre, obejrzenie filmu zbiegło się z moją fascynacją muzyczną tym tematem: Stabat Mater Pergolesiego, (nb. zmarłego bardzo młodo) włoskiego kompozytora. I tak słuchając przejmująco pięknych głosów Margaret Marshall i Lucii Valentini Terrani, zaczęłam snuć refleksje na temat, jaki jest stosunek do śmierci i cierpienia współczesnego człowieka. Jak reagujemy na ból i cierpienie my, ludzie wierzący? Czy zawsze wiara nasza jest na tyle głęboka i prawdziwa, że mimo rozpaczy, mówimy jednak "Amen"?

Stabat Mater Pergolesiego pod dyr. Claudio Abbado

Film Nanni Moretti Pokój syna zarówno krytycy, jak i widzowie uznali za jeden z najważniejszych filmów minionego roku. Opowiada historię, która mogłaby się zdarzyć każdemu z nas: na przeciętną, udaną rodzinę spada cios, którego nikt się nie spodziewa - oto ginie w wypadku kilkunastoletni chłopiec. Reżyser, a zarazem autor scenariusza, nie tylko kreśli tę sytuację od strony psychologicznej, ale jednocześnie - siłą rzeczy - włącza się w wielowiekowy dyskurs dotyczący cierpienia i przemijania, zwłaszcza "cierpienia niezawinionego". Pokazuje z całą wyrazistością, jak bezbronny i bezradny jest człowiek ze swoim bólem i jak kruche jest podłoże, na którym buduje podstawy swojej egzystencji...

Głównym bohaterem, granym przez reżysera, jest psychoanalityk - lekarz, który spełnia we współczesnym świecie nie-jasną funkcję spowiednika/Boga/szamana. Jego rolą jest bowiem pomóc człowiekowi zstąpić w głąb samego siebie po to, aby mógł "narodzić się na nowo", stać się lepszym, harmonijnym. Seanse psychoanalityczne prowadzone przez bohatera nie są jednak w stanie owej prawdziwej przemiany wywołać, o czym pacjenci doskonale wiedzą i co wywołuje niekiedy ich agresję i bunt, ale i tak powracają. Giovanni jest bowiem cierpliwy aż do granic obojętności, a poza tym nie obiecuje przecież nikomu, że go uzdrowi...

kadr z filmu Pokój syna w reż. Nanni Moretti

Rodzina bohatera - żona Paola (Laura Morante), dwoje dorastających dzieci: Irene (Jasmine Trinca) i Andrea (Giuseppe Sanfelice) - sprawia wrażenie kochającej się i rozumiejącej. Rodzicom nie są obojętne problemy dzieci, dzieciom zależy na zdaniu i dobrych kontaktach z rodzicami. Centrum życia rodzinnego jest stół - celebrowanie wspólnych posiłków, ale także miejsce do rozmów i podtrzymywania więzi. Małżonkowie są sobie wierni - i mimo upływu lat - ciągle się kochają. Moretti ów portret rodziny buduje pieczołowicie, aby potem, po śmierci chłopca, pokazać jak ten dobry i ciepły dom pustoszeje, jak kruszą się więzi między jego mieszkańcami, aż w końcu widzimy głównego bohatera siedzącego samotnie przy stole, odizolowanego od żony i od córki. Jeśli rozmawiają, to tylko o Nieobecnym, co ich zresztą jeszcze bardziej od siebie oddala. Uderzające są ich kompletne zagubienie i bezradność. Są poniekąd tacy sami jak pacjenci Giovanniego. Można by zaryzykować stwierdzenie, że wszyscy oni są porażeni tą samą chorobą - jest nią brak Boga, ograniczenie bytu ludzkiego do "tu" i "teraz". Człowiek współczesny postrzega siebie bowiem jedynie jako przedmiot i podmiot historii. Śmierć - pojmowana religijnie jako rytuał przejścia - oznacza dla niego rozpad materii, ostateczny kres wszystkiego. Film jest w jakimś sensie ukrytą diagnozą sytuacji egzystencjalnej współczesnego człowieka, dodajmy: człowieka areligijnego.

kadr z filmu Pokój syna w reż. Nanni Moretti


Domostwo współczesnego człowieka - twierdzi Mircea Eliade - straciło swe horyzonty kosmologiczne, także jego ciało zostało pozbawione wszelkiego znaczenia religijnego czy duchowego. Dom był przez wieki w różnych kulturach i religiach zarazem imago mundi i powtórzeniem ciała ludzkiego. W przeżywaniu człowieka religijnego codzienne życie doznaje przemiany i nawet najzwyklejsze działanie może odnosić się do jakiegoś aktu duchowego. Wspólny posiłek także może być takim aktem. Jeśli nim nie jest, to - jak pokazuje przypadek filmowej rodziny - jest tylko kruchym, nietrwałym cieniem tego, co-mogłoby-być. Dotyczy to również takich wydarzeń rodzinnych, jak narodziny czy śmierć. Dla człowieka wierzącego mają one - podobnie jak związek małżeński - cechy sakramentalne, są wyrazem jego związku z Istotą Najwyższą, a nie "tylko" z drugim człowiekiem. To otwarcie na Boga, na perspektywę wieczności, sprawia, że dom nie jest już tylko zwykłym miejscem zamieszkania, posiłek - wyłącznie zaspokajaniem głodu, a relacje międzyludzkie w rodzinie mają trwały fundament w Bogu, który je uświęcił. Ale czy zawsze tak jest? To pewien ideał, bo nawet wśród rodzin, których członkowie uważają się za katolików, więzi te czasem stają się pustym rytuałem albo ulegają zeświecczeniu.


kadr z filmu Pokój syna w reż. Nanni Moretti
Człowiek współczesny, jak bohaterowie omawianego filmu, bierze na siebie swą tragiczną egzystencję. A jednak - i to niesie pewną nadzieję - nie jest on w stanie unieważnić własnej historii i tego, że jest potomkiem homo religiosus. Każda istota ludzka składa się ze swej aktywności świadomej i z przeżyć irracjonalnych, duchowych. Nasza duchowość, choć stłumiona, nie przestała wszakże funkcjonować. Takie właśnie zachowania irracjonalne zaczynają się pojawiać u naszych bohaterów. Matka zmarłego chłopca próbuje "zatrzymać czas" w osobie nieznanej dziewczyny, która pojawia się niespodziewanie jako ukryta przed rodzicami część biografii syna. To, że może ją obdarzyć miłością i troską, niejako "w zastępstwie" syna, przynosi jej wyraźną ulgę. Podobnie zachowuje się ojciec. Pozornie bardziej racjonalny, próbuje dociec, jak mogło dojść do wypadku, analizuje okoliczności zdarzenia, a wreszcie snuje projekcje na temat "co by było gdyby" (nie pojechał do pacjenta, nie pozwolił synowi na wycieczkę etc.), co w gruncie rzeczy ma podobny charakter. Żadna taka racjonalizacja nie przynosi spodziewanego ukojenia. Pogłębia tylko rozpacz i samotność. Przeważająca większość ludzi "areligijnych" tak naprawdę nie uwolniła się od religijnych form zachowania, od teologii i mitologii. Przetrwały one zresztą w swej zniekształconej formie, o czym świadczy nie tylko popularność rozmaitych quasi-hermetycznych kościołów, sekt, ale także ruchów politycznych i społecznych o charakterze profetycznym, mitologii zamaskowanych w zabawach, kinie, seansach telewizyjnych. Dla bohaterów filmu nie stanowią one jednak istotnego odniesienia. Giovanni w pierwszej scenie filmu z uśmiechem przygląda się grupie Hare Krishna, ale z równym dystansem traktuje mszę w kościele katolickim, na którą zapraszają rodzinę szkolni koledzy Andrei. Oczywiście naiwnością byłoby oczekiwać, aby ludzie do tej pory niepraktykujący, przytłumieni bólem, znaleźli ukojenie pod wpływem jednej mszy. Dla nich droga ku Bogu do proces, który, być może, podejmą, bo doświadczenie śmierci z pewnością każe im przewartościować swój dotychczasowy światopogląd.

Pewną namiastkę ukojenia przynosi bohaterom wyprawa nad morze, w końcowej sekwencji filmu. Nie daje się ona jednak jednoznacznie zinterpretować. Wydaje się, że symbolika wody (śmierć/oczyszczenie/odnowienie) jest w jakimś sensie symbolem utraconego sacrum. Być może nie do końca przez bohaterów uświadomionym, co nie zmienia jednak jej - nolens volens - transcendentnej wymowy. Metafora to jednak otwarta. Dla nas, widzów, to także pytania o sens życia i śmierci, o sens cierpienia, a także o to, co byśmy poczęli, gdyby pokój w naszym domu stał się nieoczekiwanie pusty.

Pustka tego pokoju nie oznacza jednak tylko fizycznego braku kogoś bliskiego, jest to także pustka duchowa, kosmiczna, wynikająca z przerwania więzi z Bogiem.

Film Nanni Moretii, reżysera, który pomimo deklarowanego agnostycyzmu, czuje, że materialny światopogląd nie wystarcza do tego, aby odpowiedzieć na podstawowe egzystencjalne pytania, w tym problem cierpienia i śmierci, próbuje jednak zmierzyć się z tymi sprawami w swoim filmie. Niestety, niezbyt przekonująco.

Recenzja (?) ukazała się pierwotnie a "Nowym Życiu" nr 4/2003.

„The Glamorous”: program 12. Festiwalu Muzyki Filmowej

16 maja 2019 roku zaprosimy festiwalową publiczność na czwartą już odsłonę cyklu Scoring4Polish Directors. W tym roku poświęcona będzie twórczości jednego z najczęściej nagradzanych polskich reżyserów filmowych – Krzysztofa Zanussiego. 



Będzie to (obok Dracula Live in Concert) jeden z dwóch wieczorów w Centrum Kongresowym ICE Kraków, których głównym bohaterem będzie muzyka Wojciecha Kilara, przypominający także wieloletnią przyjaźń i współpracę artystyczną kompozytora i reżysera. Koncert wpisuje się także w jubileusz 80-lecia urodzin Krzysztofa Zanussiego.

 „To rodzaj hołdu, który chcemy złożyć filmografii i dorobkowi znakomitego artysty i wizjonerowi polskiego kina, a jednocześnie członka Kapituły Honorowej Nagrody im. Wojciecha Kilara przyznawanej na FMF. Ale to nie wszystko. Chcielibyśmy także, by – wzorem ubiegłej edycji – była to pewna próba skrzyżowania klasycznego dorobku Mistrza z nowymi zjawiskami w polskiej muzyce filmowej. A zatem w kontekście pięknej – bodaj najdłuższej i najpłodniejszej w historii polskiego kina – relacji kompozytor-reżyser, jaką była artystyczna przyjaźń Kilara z Zanussim, chcemy pokazać najnowszą produkcję muzyczną do polskich filmów i seriali, w szczególności zapraszając twórców na festiwalu już uprzednio obecnych, takich jak Antoni Komasa-Łazarkiewicz czy Bartosz Chajdecki, ale także debiutującego na FMF Marcina Maseckiego” – zapowiada Robert Piaskowski. I tak w jednej części koncertu usłyszymy aranżacje najpopularniejszych tematów Wojciecha Kilara (m.in. z Bilansu Kwartalnego, Cwału, Kontraktu, Persona non grata, Rewizyty), z którym Krzysztof Zanussi współpracował przy ponad czterdziestu produkcjach.

Nie byłoby Festiwalu Muzyki Filmowej bez uwielbianych przez publiczność filmów z muzyką na żywo. W przyszłym roku festiwal przygotowuje aż dwie produkcje symultaniczne, które zostaną zaprezentowane w prestiżowej Sali Audytoryjnej im. Krzysztofa Pendereckiego w Centrum Kongresowym ICE Kraków. Publiczność FMF jako pierwsza na świecie 15 maja 2019 roku zobaczy Dracula Live in Concert, a dwa dni później wersję koncertową obsypanego Oscarami filmu Birdman.

„Do tej pory FMF wytworzył i wprowadził do międzynarodowego obiegu m.in. Pachnidło. Historię Mordercy, Kon Tiki. Dalekomorską Przygodę, Bogów czy Niekończącą się opowieść, zasilając międzynarodową przestrzeń ambitnych produkcji audiowizualnych. Tym razem połączyliśmy siły z naszymi przyjaciółmi z festiwalu FIMUCITÉ na Teneryfie w koprodukcji kolejnego międzynarodowego tytułu, w całości zamówionego przez Festiwal Muzyki Filmowej” – mówi Robert Piaskowski.

Dwa dni później powrócimy do Centrum Kongresowego ICE Kraków na nocny pokaz obsypanego Oscarami (za najlepszy film, reżyserię, scenariusz oraz zdjęcia) komediodramatu Alejandro Gonzáleza Iñárritu Birdman (2014). Ścieżkę dźwiękową do tego filmu – na którą składają się wyłącznie tematy na perkusję solo – skomponował meksykański twórca i mistrz improwizacji perkusyjnej, Antonio Sánchez. Uhonorowano ją prestiżowymi wyróżnieniami – Sánchez otrzymał m.in. nagrodę Grammy, nominacje do Złotego Globu oraz do nagrody BAFTA. Kompozytor będzie gościem 12. FMF w Krakowie – w piątkową noc wykona solowo na perkusji swoją muzykę w ramach symultanicznego pokazu Birdman Live in Concert.

12. FMF to także pierwsza w historii festiwalu tak szeroka i zróżnicowana prezentacja piosenek, przygotowana precyzyjnie tak, aby spełnić marzenia festiwalowej publiczności. Podczas aż trzech koncertów festiwalu: Koncert Disneya: Magia muzyki, Dance2Cinema: Tarantino oraz koncertu finałowego festiwalu FMF Gala: The Glamorous Show usłyszymy piosenki z ukochanych i popularnych filmów, śpiewane przez najlepszych polskich solistów.

Festiwalowy weekend rozpoczniemy spektakularnym wydarzeniem. W piątkowy wieczór, 17 maja 2019 roku, zagra dla nas FMF Youth Orchestra – zespół złożony z wybitnie utalentowanych uczniów krakowskich szkół muzycznych, założony pięć lat temu specjalnie na potrzeby festiwalu. Po raz pierwszy młodzi muzycy zagrają dla tak dużej publiczności i w aż tak poważnej produkcji. Ich koncert z najpopularniejszymi piosenkami z filmów Walta Disneya (w repertuarze m.in. Król Lew, Aladyn czy Kraina Lodu) zaplanowaliśmy w krakowskiej TAURON Arenie. W tym roku orkiestra połączy siły z międzynarodowym gronem młodych talentów związanych z zaprzyjaźnionymi festiwalami muzyki filmowej w Gandawie w Belgii oraz na Teneryfie, wyselekcjonowanych przez festiwal prowadzony przez przyjaciela FMF – Diego Navarro. Na estradzie wystąpią także soliści – m.in. Katarzyna Łaska, Magdalena Wasylik i Marcin Jajkiewicz. Muzyków poprowadzą Monika Bachowska – występująca z zespołem od początku jego istnienia – i amerykański dyrygent fińskiego pochodzenia, Erik Ochsner.

Sobotnia noc należeć będzie z kolei do kultowych piosenek z filmów Quentina Tarantino. W Sali Kameralnej Centrum Kongresowego ICE w ramach trzeciej odsłony cyklu Dance2Cinema usłyszymy najpopularniejsze piosenki, które w produkcjach czołowego przedstawiciela postmodernizmu filmowego niejednokrotnie odegrały znaczącą rolę. W repertuarze znajdą się kultowe tytuły, takie jak Pulp Fiction, Kill Bill, Jackie Brown czy Django. Wykonawcami taneczno-klubowego show będą polscy wokaliści (Ania Karwan i Damian Ukeje) oraz jedenastoosobowa hiszpańska formacja Pop Culture Band. To kolejne wspólne przedsięwzięcie FMF i FIMUCITÉ.

W burleskowym, mieniącym się barwami finale pokażemy pełen blasku świat postmodernistycznej gry z konwencjami. Będzie to pełny zaskakujących zmian akcji i nastrojów, widowiskowy koncert FMF Gala: The Glamorous Show w krakowskiej TAURON Arenie. FMF powraca do formy show z udziałem tancerzy, pełną rozmachu scenografią i drobiazgowo zaprojektowaną oprawą efektów specjalnych.

Zgodnie z tematem przewodnim 12. edycji FMF, niedzielny wieczór zdominują kultowe piosenki i symfoniczne tematy z superprodukcji australijskiego reżysera-wizjonera Baza Luhrmanna: Moulin Rouge, Wielki Gatsby, Romeo i Julia. Na estradzie TAURON Areny Kraków wystąpią gwiazdy piosenki, w tym Natasza Urbańska i Natalia Nykiel, które zaśpiewają piosenki z repertuaru Garbage, The Cardigans, Amy Winehouse, Jacka White’a czy Beyoncé. Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej i chór Pro Musica Mundi poprowadzi polski dyrygent, kompozytor, pianista i aranżer Krzysztof Herdzin; oprawą choreograficzną zajmie się pochodzący z Teneryfy Santiago Bello. Gościem specjalnym Gali będzie słynny brytyjski kompozytor – Craig Armstrong, wyróżniony Złotym Globem kompozytor muzyki do wszystkich wykonanych podczas Gali filmów, a także innych: Zanim się pojawiłeś, Ray, Wyścig z czasem czy Snowden. Podczas koncertu sam kompozytor wystąpi na scenie w wykonaniu Glasgow Theme z uwielbianego filmu To właśnie miłość, oraz The Balcony Scene z Romea i Julii.

Festiwal to także kameralne prezentacje piękna czystej muzyki. W wigilię FMF usłyszymy niezwykły nastrojowy koncert Cinema Chorale, z najpiękniejszymi chóralnymi kompozycjami filmowymi w roli głównej. Koncert zabrzmi w gotyckim wnętrzu Kościoła św. Katarzyny, stanowiąc preludium do festiwalowego programu głównego.

Na niedzielne popołudnie zapraszamy do Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie na koncert z cyklu Cinematic Piano. Tym razem koncert wykona Traffic Quintet, zespół założony przez żonę Alexandre’a Desplata, skrzypaczkę Dominique „Solrey” Lemonnier, która przedstawi swój kameralny projekt Quai de Scène. W kameralnym koncercie usłyszymy muzykę Alexandre’a Desplata w nowych, intymnych aranżacjach. Program koncertu wypełnią głównie utwory z płyty Traffic Quintet plays Alexandre Desplat, wydanej w listopadzie 2015 roku. Na fletach i instrumentach perkusyjnych gościnnie zagra sam kompozytor.

Program 12. FMF dopełnią warsztaty dla dzieci, seminaria kompozytorskie, panele dyskusyjne oraz spotkania z mistrzami muzyki i filmu zorganizowane w ramach corocznego Forum Audiowizualnego. W tym roku szczególnie istotnym tematem Forum Audiowizualnego FMF będzie temat tworzenia piosenek filmowych, a także ich doboru do filmów – specjalne warsztaty dla kompozytorów powstają we współpracy z wybitnymi ekspertami branży z Hollywood. Przyznamy także prestiżowe nagrody, w tym te o uświęconej już festiwalowej tradycji: Young Talent Award i Nagrodę im. Wojciecha Kilara oraz prestiżowy tytuł Ambasadora FMF.

12. edycja Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie potrwa od 14 do 21 maja 2019 roku.
Sprzedaż biletów rusza 21 grudnia o godz. 14.00

Więcej na: www.fmf.fm

Organizatorami Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie są:
Miasto Kraków, Krakowskie Biuro Festiwalowe oraz RMF Classic.


informacja prasowa

Opera Rara: śpiew nasz domowy, śpiew nasz powszedni

Festiwal Opera Rara po raz pierwszy zaprosi publiczność do wspólnego muzykowania oraz wskrzeszenia tradycji domowych śpiewów i salonowych spotkań przy muzyce. W krakowskich mieszkaniach zagoszczą artyści, którzy przemienią je w małe sale koncertowe.



Muzyka rozbrzmiewała na salonach u Czartoryskich, Potockich czy Zamoyskich. Arystokratyczne rody bawiły się i ucztowały, a tym spotkaniom towarzyszył śpiew i akompaniament fortepianu. Salon, jako miejsce kultywowania sztuki oraz wymiany opinii o życiu artystycznym, był ważnym elementem europejskiej tradycji muzykowania. Te wyjątkowe pokoje gościły artystów i śmietankę towarzyską w pałacach i na zamkach, a także w domach mieszczańskiej elity. Były ogniskami życia kultury, którym przypisywano wysoką rangę także ze względu na ich stronę rozrywkową i towarzyską: tu tańczono, grano w gry, żartowano, odgrywano scenki komiczne, słuchano modnej w tych czasach „lżejszej” muzyki.

Serce domu, centrum życia towarzyskiego

Scenki salonowe z udziałem artystów-wykonawców, takich jak Fryderyk Chopin, Franciszek Schubert, Franciszek Liszt czy Ryszard Wagner, widujemy na dziewiętnastowiecznych rycinach. Jednak umiejętności wykonawcze (a także kompozytorskie!) powszechne były również, często jako wynik zwyczajowej edukacji, wśród przedstawicieli rodów arystokratycznych. W słynnych i niezwykle popularnych w Polsce z początkiem XIX wieku Śpiewach historycznych Juliana Ursyna Niemcewicza znaleźć można pieśni skomponowane przez Laurę Potocką, hrabiego Rzewuskiego, hrabinę Chodkiewiczową z Czartoryskich: Würtemberskiey... Wszechstronnie uzdolniony artystycznie był np. książę Antoni Henryk Radziwiłł, biegle grający na wiolonczeli, harfie i gitarze oraz śpiewający w partiach tenorowych.

W kręgach nobliwych rodów, wśród towarzystwa, grano utwory kameralne Beethovena, Schuberta czy Chopina, śpiewano głównie obcojęzyczne pieśni, a także arie z włoskich lub francuskich oper. Nie znaczy to jednak, że polskich pieśni nie komponowano – pisali je Józef Elsner, Franciszek Lessel, Maria Szymanowska, Karol Kurpiński czy Ignacy Feliks Dobrzyński. Ale pieśni komponował też – przede wszystkim – Stanisław Moniuszko.

Śpiewnik domowy – muzyczne wyznanie wiary

Śpiew i wspólne muzykowanie stały się w pierwszej połowie XIX wieku dobrem ogólnym, egalitarnym, domeną nie tylko rodów arystokratycznych czy elit burżuazji. Wielkim wydarzeniem było bowiem wydanie w kwietniu 1844 roku pierwszego Śpiewnika domowego Stanisława Moniuszki. Cykl dwunastu zeszytów, z których za życia kompozytora ukazało się sześć, obejmował artystyczny program kompozytora. Przedstawił on w nim założenia swojej działalności, publikując całą swą twórczość wokalną.
Pieśni (ponad dwieście!) zawarte w Śpiewniku domowym nabrały wyjątkowego znaczenia, ponieważ kompozytor nadał im osobisty wyraz, jednocześnie zachowując ich narodowy i ludowy charakter. Towarzyszyło mu pragnienie, aby dać społeczeństwu pieśni polskie, które zastąpiłyby obcy, zagraniczny repertuar i zajęły ważne miejsce w życiu codziennym Polaków. Wsłuchujący się w głos społeczeństwa Moniuszko stworzył swój obszerny zbiór z myślą o rwących się do śpiewu amatorach. Jednocześnie zainicjował wielki społeczny projekt wspólnego domowego śpiewania i spotykania się przy muzyce. Ten projekt, po 175 latach od wydania pierwszego zeszytu śpiewnika, podejmuje Opera Rara w ramach pasma festiwalowego „Generacja Opera”.

Polski krajobraz w partyturze

Moniuszko upodobał sobie pieśni typu balladowego, opowieści muzyczne pełne zmiennych nastrojów, dające wykonawcom szerokie możliwości interpretacyjne. W zeszytach Śpiewnika domowego znajdziemy pieśni dydaktyczne, scenki z życia codziennego zwykłych ludzi, obrazki rodzajowe związane z pejzażem, liryki miłosne, na pół salonowe romanse i licznie komponowane pieśni zainspirowane tradycją ludową (mazury, krakowiaki, dumki). Nie brakuje przejawów błyskotliwego dowcipu, a mocną stroną tych utworów są starannie dobrane teksty. Moniuszko komponował do słów Adama Mickiewicza, Jana Ignacego Kraszewskiego, Jana Czeczota oraz do tekstów ludowych. Sięgał ponadto do przekładów tekstów obcojęzycznych autorstwa polskich poetów. Jedną z jego najpiękniejszych, najbardziej poetyckich kompozycji jest Znasz-li ten kraj do słów Johanna Wolfganga Goethego w przekładzie Adama Mickiewicza. Szlachetność linii melodycznej łączy się tutaj z liryzmem i subtelnością harmonii, tekstu, nastroju.

Świętujmy ze śpiewem na ustach!

Dorobek kompozytorski Stanisława Moniuszki (...) imponuje różnorodnością, bogactwem melodycznym i głębokim zakorzenieniem w narodowej tradycji muzycznej. Jego twórczość operowa i pieśniarska stanowi trzon polskiego repertuaru wokalnego i niejednokrotnie jest osią zainteresowań artystycznych najwybitniejszych polskich śpiewaków[1].
Nadchodzący rok należeć będzie do niego. Opera Rara stanie się okazją do przypomnienia jego utworów, świętowania, wskrzeszenia tradycji śpiewu domowego i towarzyskich spotkań salonowych. Zaakcentuje społeczną i integrującą funkcję sztuki. Uczci Stanisława Moniuszkę, w dwusetną rocznicę jego urodzin, jako kompozytora, dyrygenta, organistę, pedagoga, twórcę polskiej opery narodowej i wielkiego repertuaru pieśniowego. Naszego własnego, polskiego repertuaru, bo Polacy nie gęsi... i swój śpiew również mają!
[1] Cytat z Uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 20 lipca 2018 r. w sprawie ustanowienia roku 2019 Rokiem Stanisława Moniuszki

Tekst dla KBF przygotowała Agnieszka Lakner, muzykolog i kulturoznawca

Więcej informacji na temat Śpiewnika Domowego w ramach festiwalu Opera Rara można znaleźć pod adresem:http://operarara.pl/aktualnosci/wez-udzial-spiewniku-domowym-opery-rary

Festiwal Opera Rara odbędzie w Krakowie w dniach 31 stycznia-17 lutego 2019 r.

Organizatorami festiwalu są: Miasto Kraków, Krakowskie Biuro Festiwalowe i Capella Cracoviensis

informacja prasowa


czwartek, 27 grudnia 2018

Wojciech Staroń: Bracia. Przypowieść o pięknie i trudach życia /recenzja/

Wojciech Staroń o miłości, tułaczce, goryczy starości i głębokiej zażyłości w swoim najnowszym filmie dokumentalnym: "Bracia".




Bracia Kułakowscy i Historia


Film dokumentalny Wojciecha Staronia powstawał przez kilka lat, jego bohaterów zaś - Mieczysława i Alfonsa Kułakowskich - poznał jeszcze wcześniej, około dwadzieścia lat temu, podczas swojej pierwszej podróżny na Syberię, która zaowocowała "Syberyjską lekcją". To przykład dokumentu, który utrwala coś więcej, niż tylko to, co można dostrzec "zewnętrznym okiem". Poprzedza go rodzaj głębokiej zażyłości, może nawet przyjaźni z bohaterem. O swoim filmie tak mówili Małgorzata i Wojtek Staroniowie w rozmowie ze mną w 2013 roku:

Wojciech Staroń: To jest film o braterskiej miłości, ale też o goryczy starości, o tułaczce, bo obaj przeżyli Gułag i sowiecką Rosję. Jeden z nich był geologiem, a drugi malarzem pejzaży. Ich marzeniem był powrót do Polski i w 1997 roku osiedlili się na Mazurach jako repatrianci. Mieczysław i Alfons Kułakowscy mają obecnie blisko dziewięćdziesiąt lat. Przyjechali z całym dobytkiem, który, na nieszczęście, spłonął. Poszło z dymem m.in. kilka tysięcy obrazów… To będzie film o ponownym poszukiwaniu swojego miejsca.

Małgorzata Staroń: Jeden z nich miał cztery, a drugi siedem lat, gdy zostali deportowani. Mając ponad siedemdziesiąt lat nauczyli się języka polskiego na nowo. I mówią świetnie! Malarz miał żonę, do której był bardzo przywiązany. Drugi z braci był kawalerem. Oprócz zawodu kartografa, był tym, który wykonywał wszystkie praktyczne czynności. Malarz cały czas się rozwija, poznaje nowych ludzi, podczas gdy kartograf już się spełnił…

Wojciech Staroń: Przede wszystkim będzie to film o ich obecnym życiu, choć historia braci również się w nim pojawi. Opowiadam o ich relacjach, o tym, że każdy jest inny, bo jeden jest bardzo pragmatyczny, a drugi żyje z głową w chmurach. Pokazuję, jak się wspierają całe życie, spierają, niszczą i odbudowują…


Bracia w reż. Wojciecha Staronia


Przypowieść o pięknie i trudach życia


Zanim jednak dokument został zmontowany, zmieniały się koncepcje opowiedzenia tej historii. Ostatecznie powstała wydestylowana kameralna opowieść, obywająca się niemal bez słów, a jednak gęsta obrazami i niosąca wiele istotnych refleksji: o trwałości więzi, jedności przeciwieństw, o sile życia i jego pięknie, także w starości. Mimo niezwykłości losów braci Kołakowskich, każdy może się w tym filmie przejrzeć i odnieść go do siebie. A przy tym historia ta jest pięknie wizualnie opowiedziana.

Kamera jest zawsze blisko bohatera - przeważają wielkie plany, bo - może to truizm, ale - najwięcej można wyczytać z twarzy i oczu bohaterów. Uderzające, jak w zestawieniu z utrwalonymi na taśmie filmowej przed laty są to twarze piękne, które odbijają charakter postaci, to, czego wcześniej nie było widać. Białe włosy, brody jak u proroków, melancholijne spojrzenie niebieskich oczu...

Młodszy - Alfons jest wyższy, szczuplejszy i ruchliwy, starszy - Mieczysław jest niższy, tęższy i bardziej bierny. Atakowany przez brata i mobilizowany do wysiłku, odpowiada z sarkazmem i niechęcią. Pogodził się już z faktem powolnego odchodzenia i właściwie denerwuje go "nadpobudliwość" brata. Jednak ulega jego perswazji i mimo niechęci wychodzi na wspólne spacery. Z czasem role się odmieniają: już nie starszy opiekuje się młodszym, ale odwrotnie. Z wielką cierpliwością, tak do niego niepodobną, Alfons ubiera starszego brata, gdy ten staje się coraz bardziej niesprawny. Towarzyszy mu także podczas hospitalizacji. Rozmowy między braćmi są rzadkie, ale widać, że porozumiewają się najczęściej bez słów, że są one po prostu zbędne. Reżyser wydaje się być właściwie nieobecny i to jego dyskretne towarzyszenie braciom, przy jednoczesnym byciu z nimi także w trudnych momentach - jest znakiem rozpoznawczym Wojciecha Staronia, który zawsze patrzy na swoich bohaterów czule i z miłością. Scenom towarzyszy często delikatny humor, jak choćby ubieranie skarpetek przy użyciu "narzędzi pomocniczych" albo rozmowa o wielbłądach przy łóżku chorego.


Alfons i Mieczysław Kołakowscy z Małgosią i Wojtkiem Staroniami

Film jak ludzka pamięć 


Bracia znajdują się  najczęściej w charakterystycznym dla siebie anturażu: w domu pełnym obrazów oraz w plenerach, które z taką pasją maluje Alfons. Mało tego, kadry filmu stają się także w pewnym momencie malarskie: wysadzana drzewami droga służy kontemplacji, przestaje być tłem dla bohaterów. Zaczynamy, podobnie jak reżyser, patrzeć na świat oczami bohaterów. Również użyte w filmie materiały archiwalne zostały twórczo wykorzystane. Na początku, gdy starszy z braci ogląda w telewizji defiladę, stanowią rodzaj odniesienia do jego biografii, Mieczysław bowiem był w młodości operatorem i na zlecenie wojska filmował takie właśnie uroczystości. Kiedy indziej obraz ćwiczącego nad rzeką, blisko dziewięćdziesięcioletniego Alfonsa uzupełnia nagranie archiwalne, na którym widzimy go jako młodego akrobatę i już wcale nas nie dziwi ten jego stosunek do ćwiczeń fizycznych. Widzimy w tym jakąś naturalną konsekwencję.

Ale prawdziwe mistrzostwo stanowią fragmenty starych ujęć filmowych, które czas naruszył i obraz "rozmywa się" na naszych oczach, jak owe freski w "Rzymie" Felliniego. Można by uznać, że są to obrazy ludzkiej pamięci - coraz bardziej wypełniają ją luki, pozostają jedynie strzępy tego, co wydarzyło się kiedyś. Alfons z młodzieńczą pasją utrwalający otaczające go krajobrazy, staje się symbolem artysty, który wprawdzie przemija, ale pozostawia jednak po sobie obrazy rzeczywistości równie ulotnej, jak ludzkie życie...

"Bracia" Wojtka Staronia są filmem słodko-gorzkim, który na długo pozostaje pod powieką.

trailer filmy "Bracia" Wojciecha Staronia

Utwory Mariana Hemara w Studiu Piosenki Teatru Polskiego Radia

W sobotę 29 grudnia w Studiu Muzycznym im. Władysława Szpilmana odbędzie się ostatni w tym roku koncert w ramach comiesięcznych spotkań Studia Piosenki Teatru Polskiego Radia. Bohaterem muzycznego wieczoru będzie Marian Hemar, którego piosenki zaśpiewają młodzi wokaliści i aktorzy. Początek wydarzenia pt. „Ja, Kabareciarz” o godz. 21.05. Transmisja na antenie radiowej Jedynki.


W trakcie koncertu wystąpią młodzi wokaliści i śpiewający aktorzy: Sandra Babij, Anna Mierzwa, Alina Szczegielniak, Filip Karaś i Michał Wolny. Dyrektor Teatru Polskiego Radia Janusz Kukuła (opiekun artystyczny) oraz Janusz Gast (autor scenariusza i reżyser) wybrali repertuar złożony z najważniejszych kompozycji Mariana Hemara (1901-1972) – poety, satyryka, komediopisarza, dramaturga, tłumacza poezji, a wreszcie autora tekstów do ponad 2 tysięcy piosenek. Wśród nich są tak znane szlagiery, jak: „Kiedy znów zakwitną białe bzy”, „Czy pani Marta jest grzechu warta”, „Ten wąsik”, „Nikt, tylko ty”, „Może kiedyś innym razem”, „Upić się warto”, „Jest jedna, jedyna”.

Całość programu poświęconego artystycznemu dorobkowi bohatera wieczoru zaaranżował muzycznie Marcin Partyka – liderujący zespołowi The Jobers.


Początek koncertu w sobotę 29 września o godz. 21.05. Transmisja na antenie radiowej Jedynki.

informacja prasowa

wtorek, 25 grudnia 2018

Radiowa Dwójka czyta książki Tischnera i Nowakowskiego

Rozważania księdza prof. Józefa Tischnera oraz „Powidoki drugie” Marka Nowakowskiego to najnowsze książkowe propozycje radiowej Dwójki na czas świąteczny oraz okres noworoczny. A obie lektury w znakomitych aktorskich interpretacjach – Jerzego Treli i Krzysztofa Wakulińskiego.


Na święta Bożego Narodzenia radiowa Dwójka proponuje słuchaczom lekturę rozważań ks. prof. Józefa Tischnera, jednego z najważniejszych polskich filozofów. W cyklu „To się czyta” zaprezentowane zostaną – od poniedziałku 24 grudnia (początek o godz. 10.45) – fragmenty książki „Alfabet duszy i ciała”, który jest zbiorem tekstów wybranych przez Wojciecha Bonowicza. Są to rozważania o Bogu, dobru, piekle i niebie, ale przede wszystkim o miłości i nadziei, które w filozofii „człowieka z gór” stają się przepisami na autentyczne życie.

Wybrane fragmenty książki (w pięciu odcinkach) czyta Jerzy Trela – wybitny aktor, laureat Wielkiego Splendora Teatru Polskiego Radia, który od wielu lat prezentuje teksty ks. Józefa Tischnera, m.in. w spektaklu „Wariacje Tischnerowskie. Kabaret filozoficzny”. Jerzy Trela ma szczególny sentyment do filozofii Tischnera, a swoim aktorskim kunsztem podkreśla uniwersalizm i prostotę tych myśli.

Z kolei w czwartek 27 grudnia Program 2 Polskiego Radia wyemituje pierwszy z dziesięciu odcinków „Powidoków drugich” Marka Nowakowskiego w mistrzowskiej interpretacji Krzysztofa Wakulińskiego – aktora Teatru Współczesnego, od lat związanego również z Teatrem Polskiego Radia.

Odchodząca Warszawa rzemieślników, drobnych handlarzy, drobnych złodziejaszków i bazarowych mafiosów – nikt lepiej ich nie opisał niż Marek Nowakowski – mistrz krótkiej formy literackiej, zmarły w 2014 roku topograf zaplecza stolicy, który na przemiany lat 90. patrzył z rosnącym sceptycyzmem. W „Powidokach drugich”, czyli felietonach pisanych we wczesnych latach 90., znaleźć można zarówno nostalgię za odchodzącym światem miejskich furmanek i powązkowskich gołębników, jak również wnikliwą obserwację Polski czasu transformacji.


Emisja w cyklu „Książka do słuchania” od czwartku 27 grudnia – o godz. 19.10. 

informacja prasowa

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 25-28.04.2024

 Integracyjne spotkanie w pokoju zagadek dla dzieci głuchych i słyszących oraz spacer tematyczny szlakiem polskich malarek i malarzy - to wy...

Popularne posty