wtorek, 21 listopada 2017

Klementyna Suchanow: „Gombrowicz. Ja, geniusz” /recenzja książki/

Radca najuprzejmiej w pół zgięty, chusteczką wachlując,
do Gospodarza mnie prowadzi i jemu przedstawia,
a  jako Mistrza Wielkiego Polskiego
Geniusza Gombrowicza Głośnego wychwala.

(W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk)

Klementyna Suchanow, Gombrowicz. Ja, geniusz, Wydawnictwo Czarne

Tytuł biografii autora „Trans-Atlantyku”: „Gombrowicz. Ja, geniusz” odsyła nas w jakimś sensie do powyższego cytatu, a także samej postawy Gombrowicza, który miał świadomość własnej wartości, a zarazem autoironiczny dystans do siebie. Pomimo takiego tytułu w żadnym miejscu autorka biografii, Klementyna Suchanow, nie wmawia nam, że Gombrowicz wielkim pisarzem był. O nie – to rzetelnie napisana i mocno osadzona w licznych źródłach próba syntetycznej, całościowej opowieści o pisarzu, który na dobrą sprawę istniał dotąd w tylko w opowieści własnej (Dzienniki, Kronos, korespondencja), a także we fragmentarycznych narracjach innych osób.

Gombrowicz dla wtajemniczonych


Na wstępie wyznam, że z biografią Gombrowicza mierzyłam się ponad dwa miesiące, co mi się zdarza niezwykle rzadko. Tym razem chorowałam, wyjeżdżałam, ale do lektury ciągle powracałam, coraz bardziej się w niej rozsmakowując. Ostatecznie przeczytałam ją równie cierpliwie, jak cierpliwa okazała się jej autorka, która poświęciła pisarzowi kilka lat życia.
Czytałam raczej „z obowiązku”, niż z potrzeby serca. Czytałam, bo moja przygoda z Gombrowiczem zaczęła się dawno temu - 1975 roku, kiedy to – będąc na studiach polonistycznych – zdecydowałam się napisać o nim pracę magisterską. Z dwóch powodów: byłam świeżo po lekturze „Ferdydurke” i uwiodła mnie jej narracja oraz odmienne widzenie świata, jakoś rymujące się z moim. W tamtym czasie znajdujący się w bibliotece instytutowej jedyny egzemplarz książki krążył wśród polonistów jak wirus i otrzymywało się go na jedną noc. A potem było się „wtajemniczonym”J

Po wtóre, niezmiernie pociągał mnie fakt, że będę mogła przeczytać wszystkie utwory pisarza, wydane przez Kulturę Paryską, na które wówczas był cenzorski zapis. Uzbrojona w pozwolenie od dyrektora Biblioteki Ossolineum, mogłam dotykać owocu zakazanego, a nawet go smakować do woli. Co więcej, pisząc o dramatach autora „Ślubu”, miałam szczęście oglądać wybitne inscenizacje, jak choćby „Operetkę” Kazimierza Dejmka, z Markiem Barbasiewiczem w roli Mistrza Fiora czy „Ślub” w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, z Bogdanem Kocą  jako Henrykiem. A nieco później także wizjonerską inscenizację Jerzego Jarockiego, z J. Radziwiłowiczem – żeby wspomnieć tylko te przedstawienia Było ich zresztą dużo więcej! Tak znakomitych adaptacji scenicznych Gombrowicza nie widziałam już nigdy potem.

Już nie zachwyca


Od wielu lat nie sięgam po Gombrowicza – już mnie nie zachwyca. Nie mogłam jednak przejść obojętnie wobec faktu, że po tylu latach powstała wreszcie wyczerpująca biografia „mojego” niegdyś pisarza. Sięgałam po nią nieufnie i z pewnymi oporami, zżymałam się w trakcie lektury, że autorka zapuszcza się w takie rejony życia artysty, o których nie chciałabym wiedzieć. Dotyczyło to w szczególności argentyńskiej części jego biografii. „Mój” Gombrowicz uganiający się za młodymi chłopakami, kupujący ich „miłość”, a także prostytuujący się w publicznych toaletach – to przekraczało granice dobrego smaku… Może lepiej by było pozostawić trochę tajemnicy, szczególnie, że nie miało to jakiegoś szczególnego przełożenia na twórczość, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę postać Gonzala, opisanego przez Gombrowicza z właściwym sobie groteskowym humorem…
Po lekturze biografii bliżej mi do Herberta, który uważał Gombrowicza za człowieka destrukcyjnego i unikał wręcz kontaktu z nim. Przyznać jednak muszę, że Suchanow pokazała mi także bardziej ludzkie oblicze pisarza borykającego się z rozmaitymi problemami.

Witold Gombrowicz, Vence, 1965, fot. Bohdan Paczowski

Lepszy Gombrowicz


Dostrzegam w biograficznym kompendium Klementyny Suchanow wiele zalet. Sporo miejsca poświęca historii obu rodów: Kotkowskich i Gombrowiczów, co pozwala zobaczyć biografię pisarza z znacznie szerszym kontekście, lepiej zrozumieć jego świat i tym samym jego samego.
Podoba mi się także dystans, który autorka biografii zachowuje w stosunku do swego bohatera, nie dając mu się „uwieść” ani zmanipulować. Przywraca godność matce Gombrowicza, ukazując ją zupełnie inaczej niż syn – jako osobę o otwartym umyśle, oczytaną, a nawet mającą pisarski talent. W tamtych czasach, kiedy kobiety nie miały żadnych praw, nawet do wniesionego przez siebie posagu, ona śmiało opowiadała się za prawami kobiet. O tym, że była przez męża niekochana i źle traktowana, świadczy również stosunek do niej własnych synów, zabawiających się jej kosztem. Znosiła to z godnością, choć musiało jej być nielekko. 
Dzięki biografii poznałam także „lepszą część” Gombrowicza, jakim jest jego zdolność do ciepłej, serdecznej relacji, choć całe życie oficjalnie wypowiadał się na temat swojej w tym względzie „ułomności” Tymczasem autorka rozwija i dokumentuje wątek przyjaźni z Brunonem Schulzem, który – jak nikt inny – wierzył w jego talent i bardzo wspierał podczas pisania „Ferdydurke”. Autor „Sklepów cynamonowych” był bodaj jedynym człowiekiem, którego Gombrowicz darzył taką bezprecedensową sympatią i przyjaźnią. Co prawda, Suchanow dodaje, że wynikało to stąd, iż Schulz był typem masochistycznym, który wolał uwielbiać niż być uwielbianym, ale nie zmienia to faktu, że dla Gombrowicza pozostał na zawsze „kochanym Bruno”.
Niewątpliwą zaletą biografii jest także rzetelna analiza kolejno powstających utworów Gombrowicza. Jesteśmy nie tylko „świadkami” ich powstawania, ale również dowiadujemy się o okolicznościach towarzyszących ich pisaniu. A wreszcie, czytelnicy, którzy ich nie znają lub nie pamiętają, mogą zgłębić ich treść. Dzieło ukazywane jest zawsze w solidnie opracowanym kontekście biograficznym.

Gombrowicz z humorem


Nie można też odmówić autorce biografii poczucia humoru, z którym opisuje różne wydarzenia z życia swego bohatera. Dobrym tego przykładem są niekonwencjonalne oświadczyny skierowane do Zofii Chądzyńskiej, której Gombrowicz składa propozycję w sposób przekomicznie zawoalowany, dając jej do zrozumienia, że gdyby lepiej gotowała, to… mógłby z nią zamieszkać, a wówczas będzie miała okazję do częstego i regularnego zajmowania się nim, ale – naturalnie – bez seksu. Na uwagę Chądzyńskiej, że jest to dla niej sprawa pierwszorzędna – Gombrowicz z tą samą powagą odpowiada, że będzie się musiała obejść smakiem i że kontakty intelektualne również nie wchodzą w grę. 

Przy tym, będąc generalnie mizoginem, potrafił jednak przyjaźnić się z kobietami, np. z Litką de Barcza, z którą świetnie się rozumieli i której oświadczył korespondencyjnie, że powinien był się z nią ożenić, bo nigdy nie spotkał takiej kobiety jak ona… W końcu decyduje się na związek z dużo od siebie młodszą Ritą, w której nie jest wprawdzie zakochany, ale jako dojrzały człowiek uważa, że bycie z kimś dzień po dniu jest najlepszym sprawdzianem relacji międzyludzkiej. Z pewnością samotnikowi po 60. nie było z tym łatwo.

Lektura dwóch solennych tomów biografii Gombrowicza jest z pewnością wydarzeniem. I wyzwaniem. Warto je podjąć.

1 komentarz:

  1. Adaptacje teatralne Gombrowicza i Mrożka były w PRL perełkami niemal każdego sezonu teatralnego.Dzisiaj Gombrowicz powraca recenzowaną biografią, choć nie jest to książka skierowana do masowego czytelnika, o którego zresztą sam Gombrowicz nigdy nie zabiegał

    OdpowiedzUsuń

Kto otrzyma Nos Chopina podczas Millennium Docs Against Gravity Film Festival?

 12 wspaniałych filmów dokumentalnych o ludziach całkowicie oddanych sztuce, która zmienia nie tylko ich życie, ale fascynuje i porusza takż...

Popularne posty