wtorek, 30 stycznia 2024

Muzyczne wariacje Bruce`a Liu w Narodowym Forum Muzyki /relacja/

Koncerty Bruce`a Liu w Narodowym Forum Muzyki 25 i 26 stycznia okazały się prawdziwymi wydarzeniami. Widownia wypełniona po brzegi (a nawet z nich występująca), pianista w znakomitej formie, słuchacze zachwyceni. Urodzony w Paryżu, wykształcony w Kanadzie genialny Chińczyk już w 2021 roku sprawił, że Polacy na nowo pokochali muzykę Chopina. Ten występ nie tylko to potwierdził, ale ukazał Liu jako znakomitego improwizatora, podobnie jak byli nimi Chopin i Liszt.

Koncert solowy Bruce`a Liu w dniu 25 stycznia 2024, 
fot. Karol Adam Sokołowski/NFM

Solowy koncert rozpoczął pianista Sonatą fortepianową h-moll  Josepha Haydna, która okazała się porywającą muzyczną podróżą, wydobywającą na jaw całe mistrzostwo kompozytora w klasycznej formie sonatowej. Napisana pod koniec XVIII wieku czteroczęściowa kompozycja na fortepian solo jest świadectwem innowacyjnego i wyrazistego języka muzycznego Haydna. Utwór rozpoczyna introspektywne i ponure w nastroju Adagio, które wprowadza atmosferę kontemplacji, po czym przechodzi w czarujące Allegro moderato. Część tę charakteryzują tematy kontrastujące  z fragmentami pełnymi delikatnego liryzmu, co wymaga nie lada wirtuozerii. A tę mogliśmy w pełni docenić w interpretacji Bruce`a Liu. Sercem utworu Haydna jest powolna część Largo, w której kompozytor umiejętnie wykorzystuje bogate harmonie i melancholijne melodie, aby wywołać uczucie tęsknoty. Sonatę kończy zwinny i wesoły finał Presto, ukazując zabawny i dowcipny styl muzyczny Haydna. Dzięki zawiłym harmoniom, dynamicznym kontrastom i zniuansowanym frazom Sonata fortepianowa h-moll stanowi przykład wkładu Haydna w rozwój gatunku sonatowego. Stylistyczne bogactwo, a także błyskotliwość tej kompozycji pozwoliła pianiście zademonstrować swoje wybitne umiejętności, toteż występ rozpoczął się z wysokiego C. Ale najlepsze było jeszcze przed nami!

Koncert solowy Bruce`a Liu w dniu 25 stycznia 2024, 
fot. Karol Adam Sokołowski/NFM

Scherzo E-dur op. 54  Fryderyka Chopina całkowicie odmieniło nastrój  – jasne, pozbawione dramatycznych konfliktów, będące utworem niezwykle lekkim i pełnym wdzięku, ba, finezyjnym –  podziałało na słuchaczy jak balsam na duszę. Chopin skomponował czwarte Scherzo w Nohant w 1842 roku wraz z Balladą f-moll. Linia melodyczna Scherza E-dur jest ruchliwa i fantazyjna, z kolei rytmika operuje skrajnymi kontrastami, a lekkość, barwność i fantastyka tego utworu jest doprawdy porywająca. Bruce Liu zagrał te wszystkie nastroje i niuanse wspaniale, z równą swobodą, jak podczas Konkursu Chopinowskiego, podczas którego zaprezentował tę kompozycję w pierwszym etapie. W towarzystwie sonaty Haydna utwór ten zabrzmiał szczególnie pięknie - może za sprawą kontrastu

Najbardziej urzekły mnie jednak jego Wariacje B-dur na temat „Là ci darem la mano” z opery „Don Giovanni” W.A. Mozarta op. 2. Z pewnością nie tylko dlatego, że to moja ulubiona opera tego kompozytora. W pełni zalety tego utworu można dostrzec właśnie w zestawieniu z podobną kompozycją Liszta: Réminiscences de Don Juan S. 418. Forma wariacji była Chopinowi bliska, prezentował ją wielokrotnie jako młody muzyk. Dawała wykonawcy swobodę, tj. możliwość wprowadzenia rozmaitych interpretacji, pozwalając przy tym zademonstrować własną wyobraźnię i technikę grania. W przypadku "Don Giovanniego" W. A. Mozarta Chopin wykorzystał fragment popularnego duetu, w którym tytułowy bohater uwodzi naiwną wiejską dziewczynę ("La ci darem la mano"). Warto może przy tej okazji przypomnieć, że również Adam Mickiewicz wykorzystał w "Dziadach" cz. 3, w scenie "Balu u Senatora", inny fragment tej samej opery, a mianowicie menuet, by  –  nawiązując do treści utworu Mozarta  – pokazać przez analogię Senatora jako człowieka bezwzględnego i cynicznego, którego musi w końcu spotkać zasłużona kara, jak to pamiętamy z libretta opery. 

Najoryginalniejsze pomysły Chopina zawarte są w introdukcji i wariacji utworu. To błyskotliwa prezentacja delikatnych figur pianistycznych, które oplatają ukrytą w nich, płynącą powoli melodię Mozartowskiego tematu. Ów muzyczny cytat powtarza się jako czołowy motyw, który powraca w różnych wariantach, przywołując rozmaite nastroje: od sentymentalizmu i melancholii, poprzez miłosne uniesienia i flirtowanie. Po introdukcji pojawiają się cztery krótkie wariacje, lecz dopiero piąta (Adagio) porzuca schemat harmoniczny i formalny tematu. To tak, jakby Chopin opowiadał własną wersję owego "uwiedzenia". Początkowo cytuje ją, aby następnie odejść od oryginału Mozarta i zinterpretować na nowo. W finale (Alla Polacca) wyczarowuje nawet ognistego poloneza! 

Koncert solowy Bruce`a Liu w dniu 25 stycznia 2024, 
fot. Karol Adam Sokołowski/NFM

Z kolei Franz Liszt w swojej wersji opery Mozarta wykorzystuje znacznie obszerniejsze cytaty z duetu "La ci darem la mano", dodając jeszcze inne tematy. Utwór rozpoczyna się i kończy ariami śpiewanymi przez Komandora, w których  grozi on Don Giovanniemu („Di rider finirai pria dell'aurora!" "Ribaldo audace, lascia a’ morti la pace”). Miłosnemu duetowi Don Giovanniego i Zerliny („ Là ci darem la mano ”) towarzyszą dwie wariacje na ten temat, następnie rozbudowana fantazja na motywach arii szampańskiej („ Fin ch'han dal vino ”). Długa, intensywnie dramatyczna kompozycja Liszta jest zarazem bardzo trudna technicznie. W całym utworze Réminiscences wymaga się od pianisty dużej liczby zaawansowanych umiejętności technicznych, obejmujących pasaże w tercjach chromatycznych, liczne decymy i szybkie "skoki" obiema rękami na niemal całej szerokości klawiatury. Powołując się na Heinricha Neuhausa, „z ​​wyjątkiem Ginzburga chyba nikt nie grał bezbłędnie”. Podobno sam Aleksander Skriabin doznał kontuzji prawej ręki w wyniku nadmiernego ćwiczenia tego utworu! Tych wykonawczych mąk i swoistej ekwilibrystyki zupełnie było czuć w grze Bruce`a Liu, który nie tylko niczego sobie nie złamał, ale zagrał ten utwór z wielkim talentem i techniczną biegłością, bez śladu jakiegokolwiek wysiłku. Takie zestawienie utworów aż się prosi o to, by porównać obie te wariacje na temat "Don Giovanniego". Otóż Liszt jest w porównaniu z subtelnym i finezyjnym Chopinem zbyt efekciarski, "hałaśliwy" i nie ma tej wyobraźni twórczej... Jak trafnie ujął to Adam Mickiewicz: "Chopin wypowiada się z natchnieniem i daje nam spojrzenie Ariela na świat. Liszt jest wymownym trybunem dla świata ludzkiego, z pewnością trochę pospolitym i liczącym na efekt". I dodał: "Wolę jednak trybuna". Zagadkowa pointa, prawda? 

Bruce Liu, fot. Karol Adam Sokołowski

Piątkowe wykonanie przez Bruce`a Liu  Koncertu fortepianowego B-dur Ludwiga van Beethovena z NFM Filharmonią Wrocławską pod dyrekcją  Pascala Rophé zasługuje jednak na osobne omówienie.

Oba koncerty okazały się prawdziwymi wydarzeniami. Widownia wypełniona po brzegi (a nawet z nich występująca), pianista w znakomitej formie, słuchacze zachwyceni. Urodzony w Paryżu, wykształcony w Kanadzie genialny Chińczyk, już w 2021 roku sprawił, że Polacy na nowo pokochali muzykę Chopina, a także jego genialne interpretacje. Ten występ nie tylko to potwierdził, ale ukazał Liu jako znakomitego improwizatora, podobnie jak byli nimi Chopin i Liszt. Wykazał się przy tym subtelnym poczuciem humoru, kiedy grając na bis miniaturę "Do Elizy" Beethovena, zaczął improwizować jazzowe wariacje wokół tego utworu. 😁 (ale to już po II Koncercie fortepianowym B-dur” Ludwiga van Beethovena, wykonanym z NFM Filharmonią Wrocławską).

Owacje na stojąco po występie Bruce`a Liu, fot. Karol Adam Sokołowski

P.S. Podczas tego koncertu Bruce Liu bisował  trzykrotnie, przenosząc nas w trzy różne muzyczne epoki. Zabrzmiały: Erik Satie – „Gymnopedie” nr 3, Jean-Philippe Rameau – „Les Sauvages” oraz „Etiuda As-dur” op. 25 nr 1 Fryderyka Chopina.

niedziela, 28 stycznia 2024

Andrzej Krakowski': Żyjemy w ich snach /wywiad/

O nostalgii za Wrocławiem, trudach emigracji, zajęciach z Hitchcockiem  i okolicznościach powstania książek o polskich korzeniach Hollywoodu rozmawiam z reżyserem, scenarzystą, pisarzem i wykładowcą - Andrzejem Krakowskim.

Andrzej Krakowski, fot. materiały prasowe

Spotykamy się we Wrocławiu, gdzie promuje Pan swoje książki: ”Pollywood”, opowiadające o tym, że Hollywood stworzyli głównie polscy emigranci. Ale tych poloników jest znacznie więcej. Podobno Pański ojciec urodził się właśnie tutaj – w stolicy Dolnego Śląska?

Andrzej Krakowski: Tak, mój ojciec urodził się we Wrocławiu, kiedy jeszcze to miasto nosiło nazwę Breslau. Także moja żona pochodzi z Wrocławia. Ja sam jestem związany z tym miastem uczuciowo. Między 1956 a 1968 rokiem ojciec [Józef Krakowski – przyp. B.L.-C.] był szefem produkcji zespołu Forda, a następnie ”Kamera”, a ponieważ nie lubił Warszawy, wiele filmów realizował we Wrocławiu, m.in. filmy Wojciecha Jerzego Hasa, ”Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Bardzo lubiłem z nim przyjeżdżać, bo to miasto żyło jakimś innym życiem. Brakowało mi świata, który chciałem poznać, a który zniszczyła wojna. W tamtym czasie Wrocław to jeszcze miał, podobnie Łódź. Po latach, kiedy miałem możliwość przyjechać do Polski w 1986 roku, wróciliśmy właśnie do Wrocławia. I oczywiście kręciłem tu filmy.

Czy to ojciec sprawił, że zainteresował się Pan filmem?

Nie, przeciwnie – ojciec bardzo nie chciał, abym zajmował się filmem. Kiedy po maturze złożyłem papiery do szkoły filmowej w Łodzi, bardzo się zdenerwował. Uratował mnie fakt, że pięciu uczniów z mojej klasy wyselekcjonowano na studia dyplomatyczne do Moskwy, w rezultacie czego ojciec uznał, że już lepsza od tego jest szkoła filmowa.

Józef Krakowski ((pierwszy z lewej) na planie filmu "Nóż w wodzie", Filmoteka Narodowa

Filmem zaraził mnie Andrzej Munk, który był zaprzyjaźniony z ojcem i całą naszą rodziną. Kiedy zabierano mnie na spacery do Lasku Bielańskiego, a ja bez przerwy gadałem, to Andrzej kładł mi palec na usta i mówił, abym powiedział to wszystko jednym słowem. W ten sposób uczył mnie nie tylko pewnej ascezy, ale również estetyki ironii. To we mnie pozostało, a ironia przekradła się również do moich książek.

Z perspektywy lat lepiej rozumiem, dlaczego ciągnęło mnie do filmu. Kiedy wprowadzono religię do szkół, zaczęto nas, nie biorących udziału w zajęciach,  szykanować. Będąc na planie filmowym u Munka (”Zezowate szczęście”) oraz Nasfetera (”Małe dramaty”), zwróciłem uwagę na to, że reżyser tworzy własny model świata. Pomyślałem wtedy, że dobrze by było stworzyć taki własny świat, w którym by mi nikt nie dokuczał, szczególnie że byłem rudy, mały i na dodatek Żyd(śmiech). W tym świecie panowałoby dobro.

 Chciał Pan w gruncie rzeczy reżyserować swoje życie, by mieć na nie wpływ…

Tak, chciałem mieć na nie wpływ.

Studia to bardzo ważny okres w życiu młodego człowieka zetknął się Pan z wieloma indywidualnościami. Kto w tamtym czasie był Pana mistrzem?

To się właściwie zmieniało. Na pierwszym roku był Jerzy Passendorfer, który nas szybko zagnał do pisania scenariuszy, bo już wtedy miał zamiar kręcić film o Janosiku. Podobno sporo naszych pomysłów weszło potem do tego filmu.

Na drugim roku naszym opiekunem był Stanisław Różewicz, na trzecim – Andrzej  Wajda, a na czwartym Janusz Morgenstern. Każdy przynosił ze sobą bagaż swoich doświadczeń, przeżyć i snów. Wajda, u którego odbyłem staż asystencki przy ”Popiołach”, był cudowny. Dzięki niemu wiedzieliśmy na przykład jak wywieść w pole cenzurę.

Już na początku studiów Stanisław Wohl polecił nam napisać na kartkach, jakie kino chcemy tworzyć za dziesięć lat. To miało być nasze credo artystyczne. Dokładnie pamiętam, co wówczas napisałem, a mianowicie, że fascynuje mnie los człowieka postawionego wobec wyborów, z których żaden nie jest dobry. Kiedy teraz patrzę w pewnej perspektywie na moje filmy, dostrzegam w nich tę myśl, którą wówczas zapisałem.

Wojciech Jerzy Has i Józef Krakowski podczas kręcenia "Lalki", fot. Filmoteka Narodowa

Kiedy ukończył Pan szkołę filmową, otrzymał stypendium do USA, ale ten wyjazd okazał się bardzo brzemienny. Kiedy bowiem już Pan znalazł się w Stanach – był rok 1968 – okazało  się, że odebrano Panu obywatelstwo i możliwość powrotu do Polski. Jak wyglądało Pańskie życie w tym momencie, gdy trzeba było zacząć wszystko od nowa?

Miałem wprawdzie w Stanach przyjaciół, m.in. Romka Polańskiego, który mi bardzo pomógł. I to w sposób bardzo mądry. Wszystko to jednak było rozciągnięte w czasie i trwało parę lat. Roman nie uległ namowom mojego ojca, który chciał, abym pracował z Polańskim, wiedząc, że taka zależność nie skończyłaby się niczym dobrym. Obiecał mi natomiast, że kiedy zacznę robić swój pierwszy niezależny film, wówczas przedstawi mnie szefom studiów filmowych. I tak się stało.

W tym czasie znalazła się ze mną na emigracji moja młodsza siostra, wtedy tuż przed maturą. Musiałem więc zacząć pracować, aby utrzymać ją, a wspomóc także ojca, który znalazł się bez pieniędzy we Frankfurcie. Miałem co prawda w Los Angeles rodzinę ze strony ojca, ale oni stosunkowo szybko umyli ręce. Myśmy byli już innymi emigrantami niż oni: lepiej wykształceni, wiedzieliśmy więcej o świecie, szybko nauczyliśmy się języka (zwłaszcza siostra). Kuzyn pomógł mi załatwić pracę w fabryce produkującej półki, znacznie oddalonej od miasta. Komunikacja była bardzo zła, więc nie mając samochodu musiałem liczyć na to, że podwiezie mnie właściciel. W rezultacie często sypałem na… półce w fabryce. Ale gdy się ma – jak ja wówczas – dwadzieścia jeden lat, jest się niezniszczalnym i najmądrzejszym.

Kiedy więc robiąc dobrą minę do złej gdy, naprawiłem zepsutą prasę hydrauliczną, awansowałem do roli kierowcy dużej ciężarówki. Było to duże wyzwanie, bo na początku nie miałem żadnego doświadczenia. Po opuszczeniu terenu fabryki, kiedy znikłem z pola widzenia szefa, zadzwoniłem do Marka Hłaski, który mieszkał wówczas w Hollywood i sporo drinkował. Upłynęło trochę czasu, zanim zrozumiałem jego instrukcje. Prowadziłem ciężarówkę przez trzy miesiące i nie zdarzył mi się żaden wypadek, nie dostałem żadnego mandatu. Bardzo się wtedy pociłem, ale funkcjonowałem (śmiech).

Na szczęście zmagał się Pan z tą materią dość krótko. Co było dalej?

W Los Angeles spotkałem dwóch ludzi, których poznałem w Warszawie: Henryka Warsa i Bronisława Kapera. Ojciec znał Warsa jeszcze z Armii Andresa, więc namówił mnie na spotkanie z nim. Okazał się bardzo serdeczny, ale niestety nie był w stanie mi pomóc. Skierował mnie do Bronka Kapera, który był wówczas jednym z szefów Akademii Filmowej i miał rozliczne znajomości. Ten jednak odmówił mi pomocy. Minęło sporo lat i stosunki między nami uległy poprawie, a nawet zawiązała się przyjaźń, ale na początku tak to wyglądało. Polański był w tym czasie w Londynie, a Krzysztof Komeda już nie żył.

Traf chciał, że na występy do Los Angeles przyjechała Ida Kamińska i kiedy poszedłem się z nią przywitać, zostałem przedstawiony siwemu, dystyngowanemu panu, mówiącemu piękną polszczyzną, którym okazał się wybitny przedwojenny reżyser – Józef Lejtes. Zaopiekował się mną i poznał z innymi reżyserami. Poza tym dopingował mnie do nauki i mimo zmęczenia, mobilizowałem się. W pewnym momencie dostałem się do Amerykańskiego Instytutu Filmowego, który – o czym mało kto wie – został zorganizowany przez prof. Stanisława Wohla, któremu trzy miesiące przed otwarciem uczelni skończyła się wiza, więc wrócił do Polski. Ściągnięto wtedy Franka Daniela z czeskiej szkoły filmowej i powstanie uczelni przypisano Czechom.

A. Krakowski, Łódź 4 Kultur

Jak wyglądały studia w Amerykańskim Instytucie Filmowym? Kto Pana Uczył? Podobno wśród wykładowców był także sam Alfred Hitchcock?

Spotkania z Hitchcockiem wyróżniały się spośród pozostałych zajęć. Milos Forman i John Cassavetes  unikali pomieszczeń, a ponieważ szkołę otaczał olbrzymi ogród, w nim odbywaliśmy zajęcia, siedząc pod drzewami. Hitchcock – przeciwnie, zdecydowanie wolał zamknięte pomieszczenia, a w dodatku zakazywał otwierania okiem albo drzwi balkonowych. Panowała absolutna cisza. Sam reżyser ubrany był zawsze w garnitur, do którego nosił krawat. Siadywał w wielkim fotelu i patrzył na nas bardzo przenikliwie i poważnie, podczas gdy myśmy truchleli. Co więcej, z szacunku dla niego ubieraliśmy się również lepiej niż zwykle, za wyjątkiem Davida Lyncha, który wszystko robił na opak. Na zajęcia z Hitchcockiem ubierał jeansy i słomkowy kapelusz i mistrz zawsze patrzył tylko na niego. Z kolei na zajęcia do  Cassavetesa i Formana przychodził ubrany w garnitur i znowu przyciągał wzrok.

Hitchcock zazwyczaj przynosił nam sceny, pochodzące głównie z jego programu telewizyjnego i przy okazji dawał świetne lekcje. Jedną z takim scen przygotowywał mój kolega Mike Murphy, który wszystko dokładnie poustawiał. Kiedy Hitchcock zapytał go, gdzie ustawi kamerę, wybrał miejsce twierdząc, że stamtąd będzie najlepiej widać. Na to mistrz bardzo się zdenerwował, nakrzyczał na Mike`a i wyrzucając mu, że nie ma żadnej wizji, kazał mu opuścić salę. W taki oto gwałtowny sposób nauczył nas, że filmu nie robi się dlatego, że coś dobrze widać. Reżyser musi dokonać wyboru i wiedzieć, czego chce. Mimo gwałtownego charakteru, miał zawsze na swoich zajęciach komplet słuchaczy. 

Pański wyjazd do Stanów, ze względu na jego okoliczności, przywiódł mi na myśl historię biblijnego Józefa, którego bracia sprzedali do Egiptu. Gdyby nie Pan, te książki, w których zawarł Pan historie Polaków – pionierów przemysłu filmowego, a także artystów, nie powstałyby. W którym momencie doszedł Pan do wniosku, że powinna powstać książka przybliżająca sylwetki ludzi o polskim rodowodzie, którzy stworzyli Hollywood?

Na początku przeżywaliśmy gniew, ból i mówiliśmy już tylko po angielsku, próbując odciąć się od polskich korzeni. Widzieliśmy przy tym domy Warsa i Lejtesa, gdzie pielęgnowało się język polski i czuło się dumę z faktu bycia Polakami. Zrozumiałem po pewnym czasie, że od tego nie można uciec. Nie ma łatwych emigracji. Moja siostra została programistką i świetnie sobie dawała radę, ja jednak byłem skazany na język, na inną mentalność i kulturę i było mi bardzo ciężko.

Bezpośrednią iskrą, która sprawiła, że podjąłem się napisania książek, był przyjazd Maćka Putowskiego – scenografa, który na polecenie Muzeum Kinematografii szukał w Stanach eksponatów na wystawę na stulecie kinematografii. Zapytał mnie o filmowców amerykańskich o polskich korzeniach. Kiedy zasypałem go nazwiskami, złapał się za głowę i stwierdził, że trzeba by zrobić o tym osobną wystawę. Ekspozycja ostatecznie nie powstała, ale zacząłem dojrzewać do napisania książki. Kiedy zacząłem szperać w poszukiwaniu informacji, zrozumiałem, że sam nie zdawałem sobie sprawy, jak wielka jest to skala.

Niektórych bohaterów swoich książek poznał Pan osobiście. Jacy byli prywatnie?

Niektórych rzeczywiście poznałem osobiście. Jacy byli? Każdy był inny, ale wszyscy mieli pasje kolekcjonerskie i konkurowali ze sobą o to, kto ma lepsze obrazy. Potrafili być uszczypliwi w stosunku do siebie, np. Billy Wilder dokuczał Otto Premingerowi, że nie kupuje obrazów, tylko nazwiska. Dla Wildera, który tryskał humorem, życie było jednym wielkim gagiem. Mieli też dla siebie dużo ciepła i pomagali sobie, gdy była taka potrzeba.

O niektórych bohaterach dowiadywałem się w niezwykłych okolicznościach. Tak było z Markiem M. Dintenfassem, który powinien był znaleźć się w pierwszym tomie – jako prawdziwy pionier, ale do materiałów o nim dotarłem znacznie później. Niezwykły człowiek, którego poznawanie sprawiło mi wiele satysfakcji, mimo że nie było osobiste. Tacy jak on i jemu podobni stworzyli pewną wizję świata i my dzisiaj żyjemy w ich snach.

Jest Pan nie tylko historykiem kina – odkrywcą jego polskich korzeni, ale także wykładowcą, scenarzystą i reżyserem. Pańska twórczość jest, niestety, w Polsce mało znana. Proszę wobec tego przybliżyć naszym czytelnikom problematykę Pańskich filmów.

Zawsze powtarzam, że jestem w Polsce najlepiej utrzymanym sekretem (śmiech).  Nie jestem ”tylko” filmowcem i nie znoszę szufladkowania. W gruncie rzeczy jestem humanistą: piszę, robię filmy, rysuję karykatury… Wszystko się u mnie zaczyna od idei, która sama sobie znajduje ujście. Czasami w formie książki, a kiedy indziej – filmu lub sztuki. Muszę też odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego chcę opowiedzieć tę właśnie historię. Zazwyczaj moje pobudki są głęboko humanistyczne: nie chcę, aby ktoś doświadczył czegoś, przed czym  pragnę go w pewien sposób przestrzec.

Filmem, który bardzo cenię i lubię, jest mój ostatni obraz – ”W poszukiwaniu Palladyna” (2009). Zrobiłem go z dwóch powodów. Po pierwsze, kiedy w czasie choroby żony znalazłem się w nowym otoczeniu nieznanych mi ludzi, doświadczyłem wiele serdeczności i opieki, za które chciałem swoim filmem podziękować. Po drugie, zauważyłem, że młodzi ludzie są wiecznie roznarzekani, a przy tym niecierpliwi i chętnie idą na gotowe. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tacy są – co myśmy im takiego przekazali. My, to znaczy pokolenie lat sześćdziesiątych – dzieci-kwiaty, które były narcyzami interesującymi się wyłącznie sobą i które rozbiły naturalną strukturę rodziny. Nikt młodemu pokoleniu nie powiedział: ”Przepraszam, to ja zawiniłem” i ja poprzez ten film chciałem to zrobić.

 Czym się Pan aktualnie zajmuje? Czy powstanie trzeci tom Pańskiej historii Hollywood?

Jestem w trakcie pisania. Dodam, że cały ten cykl książek będzie miał swoją wersję filmową. Każdemu z moich bohaterów poświęcę jeden odcinek serii filmów dokumentalnych. Zgromadziłem materiał na pięć książek – ponad pięćdziesiąt postaci i chciałbym wykorzystać zarówno materiały archiwalne, jak też inscenizacje i fotoanimacje. Zamierzam rozbudować ścieżkę dźwiękową i nagrać komentarz w siedmiu językach, co pozwoli mi dotrzeć do widzów na całym świecie. Ponadto planuję nakręcić film fabularny o Krzysztofie Komedzie, ponieważ do tej pory nikt nie powiedział prawdy o jego życiu. Znaliśmy się już w czasach dzieciństwa i przyjaźnili; byłem świadkiem jego wypadku i opiekowałem się wraz z innymi podczas jego pobytu w szpitalu. Czas odkłamać wszystkie powstałe wokół jego osoby mity.

Interesujące plany. Pozostaje mieć nadzieję, że zobaczymy te filmy w Polsce. Dziękuję za rozmowę.

Recenzję książki można znaleźć pod tym linkiem

Wywiad ukazał się 17 czerwca 2016 r. na portalu Kulturaonline.

piątek, 26 stycznia 2024

„Ostatnia wyprawa” Elizy Kubarskiej - film o Wandzie Rutkiewicz w programie 21. MDAG

Pierwszym ogłoszonym filmem polskim w programie 21. MDAG jest „Ostatnia wyprawa” - opowieść o wielkiej polskiej himalaistce Wandzie Rutkiewicz. Co jeszcze zobaczymy podczas trwania festiwalu filmów dokumentalnych, który odbędzie się w dniach od 10 do 19 maja 2024?

Była niezwykle silną kobietą, bezkompromisowo dążącą do swojego celu, która zmieniła skoncentrowane na mężczyznach środowisko górskie. Była także pierwszą kobietą na świecie, która zdobyła K2 – najtrudniejszy z ośmiotysięczników – i pierwszą osobą z Polski, która zdobyła Mount Everest. W nowym filmie alpinistki i reżyserki Elizy Kubarskiej, którą festiwalowa publiczność zna chociażby z niezwykle popularnej „Ściany cieni”, widzimy wzlot i upadek Rutkiewicz. Zniknęła w 1992 roku, ale niektórzy mówią, że zdecydowała się ukryć w buddyjskim klasztorze. Główną osią narracyjną filmu jest odnaleziony tajemniczy audio-pamiętnik Wandy, nagrywany przez himalaistkę pół roku przed jej zaginięciem. W filozoficzny sposób porusza w nim najważniejsze tematy dotyczące życia: dziecko, relacje damsko-męskie i małżeństwo a także stawia pytania o sens uprawiania himalaizmu i sens życia w ogóle. W filmie nie zabrakło także rozmów z międzynarodowymi sławami środowiska górskiego: Reinholdem Messnerem, Krzysztofem Wielickim czy Carlosem Carsolio, ale także osobami prywatnie związanymi z bohaterką - siostrą Janiną Fies czy przyjaciółką Marion Feik. Reżyserka rusza w Himalaje śladami Wandy. Co tam odkryje? 

Hity Sundance na MDAG

Za kilka dni rozpoczyna się festiwal Sundance. Swoje światowe premiery będą miały na nim filmy dokumentalne, które następnie licznie pojawią w programie MDAG, gdzie odbędą się ich premierowe pokazy w Polsce. Pierwszym z nich jest „A New Kind of Wilderness” Silje Evensmo Jacobsen - opowieść o tym, czy życie w izolacji od społeczeństwa może przynieść szczęście. 

Na niewielkiej farmie w norweskim lesie żyje rodzina Payne’ów, szukając wolności w życiu z dala od cywilizacji. Maria i Nik oraz ich dzieci - Ulv, Falk, Freja i Ronja - są samowystarczalni. Prowadzą domową edukację i dążą do jak największej bliskości w ramach rodziny oraz w kontakcie z naturą. Jednak gdy rodzinę dotyka tragedia, ich sielankowy świat zaczyna się walić. Zmusza ich to do wytyczenia nowej życiowej ścieżki biegnącej w stronę społeczeństwa. W filmie „A New Kind of Wilderness” reżyserka Silje Evensmo Jacobsen uchwyciła intymny i pełen głębi portret miłości oraz dorastania. Triumfy i zmagania rodziny skłaniają nie tylko do refleksji nad własnymi wyborami, ale też nad naszą odpowiedzialnością wobec planety i dzieci. Pokazuje też, jak radzić sobie z życiową stratą.

Już niedługo poznamy kolejne filmy z Sundance 2024, które znajdą się w programie MDAG, ale nie zabraknie także dwóch hitów poprzedniej edycji kultowego amerykańskiego festiwalu - „The Eternal Memory” Maite Alberdi oraz „The Disappearance of Shere Hite” Nicole Newnham. Oba filmy polska widownia zobaczy po raz pierwszy w czasie Millennium Docs Against Gravity. 

Pierwszy z nich otrzymał Główną Nagrodę Jury dla Najlepszego zagranicznego filmu dokumentalnego, znajduje się na shortliście do Oscara® w kategorii Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny a jego reżyserki nie trzeba przedstawiać festiwalowej publiczności, bo „Śledztwo w domu spokojnej starości” Maite Alberdi było jednym z hitów MDAG w 2021 roku. Tym razem wybitna chilijska reżyserka opowiada o pięknej miłości u zmierzchu życia. Augusto i Paulina są razem od 25 lat. Osiem lat temu u Augusto została zdiagnozowana choroba Alzheimera, a jego żona od tego czasu opiekuje się ukochanym. Jako jeden z najważniejszych komentatorów i prezenterów telewizyjnych w Chile, Augusto doskonale zna się na tworzeniu archiwum pamięci. Odbudował zaufanie do mediów po dyktaturze Pinocheta i mierzył się z ogromem zła, jakie wyrządziło systematyczne wymazywanie zbiorowej świadomości. Teraz skupia się na tej samej pracy dotyczącej swojego życia, starając się zachować swoją tożsamość przy wsparciu ukochanej żony. Dzień po dniu para stawia czoła temu wyzwaniu, adaptując się do zakłóceń spowodowanych wyniszczającą chorobą. Polegają na czułości i poczuciu humoru, które pozwala im zmierzyć się z przeciwnościami.  

Drugim filmem z zeszłorocznego Sundance, który polska publiczność zobaczy na MDAG, jest „The Disappearance of Shere Hite” Nicole Newnham. To opowieść o wybitnej kobiecie, której dorobek został zapomniany. „The Hite Report", rewolucyjne badanie intymnych doświadczeń kobiet, pozostaje jedną z najlepiej sprzedających się książek wszech czasów od momentu wydania w 1976 roku. Opierając się na anonimowych odpowiedziach z ankiet, jej charyzmatyczna autorka  Shere Hite podważyła ograniczone koncepcje seksu i otworzyła dialog w kulturze popularnej wokół przyjemności kobiet. Feministyczna badaczka seksu i była modelka stała się rzeczniczką tajemnych wyznań kobiet. Z każdym kolejnym bestsellerem angażowała potentatów telewizyjnych do debat o seksualności, jednocześnie doświadczając ostrych reakcji na kontrowersyjne wyniki swoich badań. Niewielu pamięta dziś o Shere Hite. Co doprowadziło do jej zapomnienia? Zagłębiając się w ekskluzywne archiwa, a także osobiste dzienniki bohaterki Nicole Newnham przenosi widzów z powrotem do czasów wielkiej rewolucji seksualnej. 

Już niedługo poznamy kolejne informacje o 21. MDAG, wśród nich kolejne hity najważniejszych zagranicznych festiwalu, nazwiska gości, składy jurorskie, koncerty oraz wydarzenia dodatkowe. Millennium Docs Against Gravity odbędzie się od 10 do 19 maja w ośmiu miastach (Warszawa, Wrocław, Gdynia, Poznań, Katowice, Łódź, Bydgoszcz i Lublin) a następnie online - od 21 maja do 3 czerwca na mdag.pl.

informacja prasowa

Misteria Paschalia 2024. Znamy program jednego z najważniejszych festiwali muzyki dawnej w Europie

Osiem dni, dziesięć lokalizacji, kilkadziesiąt wydarzeń… W tym roku kierownictwo artystyczne nad festiwalem Misteria Paschalia objął dobrze znany krakowskiej publiczności Vincent Dumestre, założyciel, dyrektor artystyczny i dyrygent zespołu Le Poème Harmonique, którego koncerty od wielu lat są szczególnie wyczekiwane przez festiwalowych słuchaczy. Wizję 21. edycji festiwalu poznaliśmy 15 stycznia podczas konferencji prasowej w Ambasadzie RP w Paryżu.

Od ponad dwóch dekad okres Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy to w Krakowie czas, gdy miasto rozbrzmiewa dziełami muzyki dawnej w światowej klasy wykonaniach. Podczas tej edycji festiwalowe wydarzenia podzielone zostały na dwa nurty: IN, a w nim cykle Grands Concerts i Dormitio, oraz OFF, w którego ramach odbędą się cykle "Uchem malarza", "Listening Keys" i "Keyboard Days!" To w sumie kilkadziesiąt koncertów, kursów mistrzowskich, spotkań, konferencji, warsztatów, które odbędą się w dniach od 25 marca do 1 kwietnia.

Fundamentem, na którym został oparty program, jest połączenie dziedzictwa muzycznego i architektonicznego. W cyklu "Grands Concerts" publiczność znajdzie najważniejsze dzieła repertuaru muzyki zachodniej. Słuchacze zostaną także zaproszeni do odkrywania nowych miejsc. Koncert muzyki sefardyjskiej odbędzie się w należącej do najstarszych w Polsce Starej Synagodze na Kazimierzu – na znak otwarcia na różne kultury Krakowa. W kaplicy św. Kingi w Kopalni Soli „Wieliczka” obok dzieł Bacha i jemu współczesnych publiczność usłyszy utwór skomponowany przez sztuczną inteligencję. W Bazylice Mariackiej przed odrestaurowanym niedawno ołtarzem Wita Stwosza, arcydziełem sztuki sakralnej i jednym z największych drewnianych ołtarzy gotyckich na świecie, zabrzmi dzieło, które usłyszymy niejako na nowo: Nieszpory ku czci Najświętszej Maryi Panny Claudia Monteverdiego złożone głównie z kompozycji pochodzących z jego ostatniego zbioru Selva morale e spirituale opublikowanym na kilka lat przed jego śmiercią w 1643 roku. Ten muzyczny testament mistrza, przygotowany przez Le Poème Harmonique, solistów, chór i orkiestrę, będzie odpowiedzią na słynne, wydane w 1610 roku Nieszpory ku czci Najświętszej Maryi Panny tego samego autora, które wykonają zespół La Tempête i dyrygent Simon-Pierre Bestion.

Kontrapunktem dla "Grands Concerts" będzie kameralne odkrywanie repertuaru na klawesyn w serii wieczornych recitali poświęconych zetknięciu dzieł Bacha z kompozycjami innych mistrzów. Naszymi przewodnikami będą wirtuozi tego instrumentu: Pierre Hantaï (Bach i XVI wiek), Justin Taylor (Bach i XVII wiek) oraz Carole Cerasi (Bach i XVIII wiek). Cykl Dormitio (będący wspomnieniem Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny) będzie okazją do pełnego refleksji wsłuchania się w ten instrumentalny repertuar przy świecach w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w dzielnicy Wesoła.

Święta Wielkanocy nabierają pełnego znaczenia i kontekstu w zestawieniu z czasem, który je poprzedza: Wielkim Postem i karnawałem. W epoce baroku ten ostatni był porą, gdy rozkwitała rozrywka, m.in. opera. Aby nawiązać do tego bogactwa, część OFF-owa festiwalu będzie różnić się od tradycyjnego nurtu IN. W cyklu "Keyboard Days!" Pałac Potockich przy Rynku Głównym otworzy podwoje, aby zaprezentować najwspanialsze dawne instrumenty klawiszowe. Zobaczymy ich około trzydziestu, a recitale, wykłady, warsztaty i kursy mistrzowskie złożą się na trzydniowe święto, w którym wezmą udział Jean-Luc Ho, Diego Ares, Patrick Ayrton, Maciej Skrzeczkowski, Justin Taylor, Lucie Chabard, Corina Marti, Marcin Świątkiewicz, twórcy instrumentów i studenci konserwatorium. Wśród prezentowanych instrumentów znajdą się m.in. klawesyny hiszpańskie, klawikordy, wirginał Mother & Child, klawicyterium, pianoforte, klawesyn-lutnia i wiele innych!

Kolejny element programu opiera się na przekonaniu, że zrozumieć znaczy docenić. Muzyka jest sztuką, która przemawia do wszystkich, jednak często przyjmujemy ją tylko intuicyjnie. Abyśmy mogli się nią głębiej delektować, potrzebujemy kluczy do jej słuchania. Dlatego wydarzenia cyklu Grands Concerts zostaną poprzedzone spotkaniami Listening Keys, które przybliżą repertuar, postaci kompozytorów, ich czasy i okoliczności powstania utworów.

Cykl "Uchem malarza"… gościć będzie w krakowskich muzeach. Są one pełne ważnych dzieł, które wzbogacą nasze rozumienie barokowego repertuaru. Majestatyczne sale Zamku Królewskiego na Wawelu wypełnią się muzyką w Wielki Piątek. W Sali Senatorskiej wykonane zostanie niepublikowane dotąd dzieło należące do gatunku sepolcro – La Morte vinta autorstwa Marc’Antonia Zianiego, odkryte na nowo przez Les Traversées Baroques pod dyrekcją Etienne’a Meyera. W innych salach zamku muzyka zabrzmi jako preludium do tego koncertu. Wyjątkowe spotkanie ze sztuką zaoferuje również Muzeum Czartoryskich: spędzimy czas w obecności dwóch arcydzieł malarstwa zachodniego spod pędzla Leonarda da Vinci i Rembrandta, które zostaną umieszczone w muzycznym kontekście czasów ich powstania. Zabrzmią m.in. frottole Bartolomea Tromboncina w wykonaniu Sary Aguedy na harfie – posłuchamy tego, co wielki Leonardo mógł słyszeć w Mediolanie pod koniec XV wieku, gdy malował "Damę z gronostajem". W ten sposób odkryjemy całkiem inne, muzyczne oblicze mistrza Leonarda, by spróbować wczuć się w jego emocje oraz pełniej doświadczyć jego epoki.

Bilety będą dostępne w sprzedaży od 26 stycznia 2024 roku na stronie KBF: Bilety.

informacja prasowa

czwartek, 25 stycznia 2024

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 23-28.01.2024

Wykłady o chińskim malarstwie starych mistrzów, o starożytnych miastach Majów i o malarstwie gotyku, to propozycje Muzeum Narodowego we Wrocławiu na nadchodzący weekend. Zaplanowano również spacer po galeriach szlakiem książek w kompozycjach malarskich i rzeźbiarskich. Muzeum „Panorama Racławicka” zaprasza na wyjątkowe spotkanie z twórcami filmu o Tadeuszu Kościuszce „Kos” – reżyserem Pawłem Maśloną i aktorem wcielającym się w postać Ignaca, Bartoszem Bielenią. Co ponadto?

Na szlaku starożytnych Majów, fot. Michał Pieczka, MNWr


Muzeum Narodowe we Wrocławiu


24.01, g. 12:00 i 14:00
Jak na bal – warsztaty rodzinne dla dzieci w wieku 6–12 lat w ramach cyklu „Ferie w muzeum”, prowadzenie: Karolina Rzepka

Powitaniu nowego roku towarzyszą huczne bale i zabawy, a co za tym idzie – odświętne stroje. Każdy bez skrępowania może dać wyraz swojej ekspresji. Jedni chcą się wyróżnić i wystroić jak nigdy wcześniej, inni skrywają twarze pod maskami albo wcielają się w postaci z popkultury. Podczas zajęć zanurzymy się w świecie błyskotek i koronek, przyglądając się modzie sprzed wieków oraz tworząc własne projekty.
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu

26.01, g. 12:00 i 14:00
W kolorach zimy – warsztaty rodzinne dla dzieci w wieku 6–12 lat w ramach cyklu „Ferie w muzeum”, prowadzenie: Grzegorz Wojturski

Czy śnieg jest biały, a niebo szare lub błękitne? Czy słońce świeci na żółto? Okazuje się, że niekoniecznie, a wszystko zależy od światła i wrażliwości oczu obserwatora. Uczestnicy warsztatów obejrzą zimowe pejzaże Chełmońskiego oraz Fałata i tropem odkrywców prawdziwych kolorów zimy.
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu

27.01, g. 12:00
Tajemniczy Jukatan. Na szlaku starożytnych miast Majów – wykład Michała A. Pieczki w ramach cyklu „Ze sztuką przez świat”

Meksykański półwysep Jukatan to fascynujący i wciąż kryjący wiele tajemnic obszar na mapie świata. W trakcie spotkania poświęconego architekturze, rzeźbie i rękodziełu Majów – jego rdzennych mieszkańców – przybliżona zostanie słuchaczom historia oraz dzieje budowy najważniejszych miast majańskich, m.in.: Chichen Itza, Tulum, Uxmal czy Palenque.
Wstęp wolny
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, s. 116

27.01, g. 15:00
Nie trzeba czytać, by się zachwycać! – spacer po muzealnych galeriach towarzyszący wystawie „50 na 50. Jubileusz 50-lecia Działu Sztuki Wydawniczej MNWr”, prowadzenie: Grzegorz Wojturski

Liczne przykłady książek w kompozycjach malarskich i rzeźbach prezentowanych w muzeum będą pretekstem do przyjrzenia się specyfice ksiąg dawnych – zarówno od strony technicznej, jak i formalnej: kształtom ich opraw, funkcjom atrybucyjnym, symbolicznym w przedstawieniach postaci świętych, scenach biblijnych, portretach oraz scenach rodzajowych czasów średniowiecza i nowożytności.
Wstęp wolny
Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu

28.01, g. 11:00
Sztuka gotyku – malarstwo – wykład Izabeli Trembałowicz-Chęć w ramach cyklu „Kurs historii sztuki”
Dlaczego rok 1420 uznaje się za początek nowego stylu? Gdzie i dlaczego pojawiły się pierwsze jego oznaki? Jak bardzo realizacje architektoniczne różniły się między sobą w zależności od czasu i miejsca powstania oraz wiedzy i kreatywności architekta – artysty? Na te i inne pytania padną odpowiedzi w trakcie wykładu, a jego uczestnicy będą mogli zapoznać się z najbardziej charakterystycznymi przykładami renesansowej architektury oraz sylwetkami ich twórców.
Bilety w cenie 10 zł
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, s. 116

28.01, g. 13:00
Chiny – malarstwo starych mistrzów, ich status społeczny i cechy stylu – wykład dr Beaty Lejman w ramach cyklu „Wyjątkowe zjawiska w sztuce pozaeuropejskiej”

W Chinach już w starożytności sztuka obrazowania była traktowana z wielką atencją, a malarz zajmował pozycję równą natchnionemu poecie. Tak wysoki status osiągnęli w Europie dopiero najwięksi mistrzowie renesansu. Prelegentka opowie o powodach i konsekwencjach tak różnych postaw wobec twórczych osiągnięć artystów na Wschodzie i na Zachodzie.
Wstęp wolny
Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, s. 116

Fragm. Panoramy Racławickiej, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


Muzeum Panorama Racławicka

23.01, g. 9:15
Ferie z Panoramą – edukacyjny spacer dla dzieci w wieku 6–12 lat, prowadzenie: Izabela Trembałowicz-Chęć

Wtorkowy poranek z Panoramą to zimowe spotkanie edukacyjne połączone z seansem w Małej i Dużej Rotundzie. Przed wejściem na platformę widokową uczestnicy spaceru poznają okoliczności powstania „Panoramy Racławickiej”, sylwetki głównych bohaterów malowidła Styki i Kossaka, a także anegdoty wiele mówiące o charakterze twórców tego dzieła. Obejrzą jeden z filmów edukacyjnych w Małej Rotundzie, a następnie udadzą się na seans. 
Wstęp z biletem rodzinnym na seans w Panoramie
Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48
Miejsce: Muzeum Panorama Racławicka

26.01, g. 10:30
Spotkanie z twórcami filmu „Kos” – reżyserem Pawłem Maśloną i aktorem wcielającym się w postać Ignaca, Bartoszem Bielenią

Uczestnicy wydarzenia będą mieli okazję poznać kulisy powstawania filmu, który zdobył aż dziewięć nagród na ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, w tym Złotego Lwa. Wspólnie przeniesiemy się do roku 1794, by odnaleźć odpowiedź na pytanie, w jaki sposób historia inspiruje dzieła malarskie i fabularne.
Wstęp wolny
Miejsce: Muzeum Panorama Racławicka

Wystawa ""Zaklinacze czasu. Kolędniczy teatr obrzędowy", Muzeum Etnograficzne,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


Muzeum Etnograficzne

23.01, g. 12:00
Nie taki diabeł straszny, jak go malują! – warsztaty rodzinne dla dzieci w wieku 6–12 lat w ramach cyklu „Ferie w muzeum”, prowadzenie: Anna Frania

Postać diabła od dawien dawna pojawia się tuż obok nas. Znacie go? Szczególnie okres przełomu roku i karnawału był czasem, kiedy wszędzie było go pełno. Czy aby na pewno był aż tak przerażający? Zapraszamy na muzealne tropinie jego przedstawień: spróbujemy stworzyć diabelski rysopis, dowiedzieć się, kim była postać diabła, czym się charakteryzowała, poznamy, kiedy się ujawniała i gdzie najczęściej. A może uda nam się go również namalować…
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja@muzeumetnograficzne.pl, 71 344 33 13
Miejsce: Muzeum Etnograficzne

26.01, g. 12:00
Zwierzęce zapusty – warsztaty rodzinne dla dzieci w wieku 6–12 lat w ramach cyklu „Ferie w muzeum”, prowadzenie: Anna Frania

Dawniej karnawał, zwany też zapustami, miał bardzo zwierzęce oblicze. Przebierano się za rozmaite postacie, ale to często zwierzęta grały główną rolę w tym prawdziwym teatrze. Pojawiały niedźwiedzie, kozy, konie, turonie, wielbłądy… Każde zwierzę symbolizowało co innego. A jak na maskaradę przystało, przebierańcy koniecznie musieli pozostać ukrytymi, bowiem byli postaciami nie z tego świata. Dla inspiracji podejrzymy, jak wyglądały kostiumy dawniej, po to by stworzyć własne zwierzęce maski. A może uda nam się stworzyć muzealną grupę kolędniczną?
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja@muzeumetnograficzne.pl, 71 344 33 13
Miejsce: Muzeum Etnograficzne

27.01, g. 18:00
„Wrocławski jidyszkajt. Pamięć o polskich Żydach” – premiera publikacji i spotkanie z autorką Tamarą Włodarczyk

To pierwsza na rynku wydawniczym publikacja zawierająca zbiorowy portret Żydów mieszkających po drugiej wojnie światowej we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku. Panorama losów żydowskich w XX wieku prezentująca historie dwóch generacji polskich Żydów – ocalałych z Holokaustu oraz przedstawicieli tzw. drugiego pokolenia – współtwórców reaktywacji życia żydowskiego po 1989 roku. Wspólnym mianownikiem tych opowieści jest Wrocław – w którym mieszkali, uczyli się, studiowali, pracowali i z którego emigrowali do Izraela, Stanów Zjednoczonych i Szwecji. Publikacja jest także barwnym portretem miasta i regionu dolnośląskiego, który po 1945 roku odegrał bardzo ważną rolę w historii polskich Żydów.
Książka powstała dzięki stypendium artystycznemu Prezydenta Wrocławia w dziedzinie literatury, wydana przez Wydawnictwo AD REM oraz Wrocławski Instytut Kultury w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego, przy współudziale Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. 
Wstęp wolny
Miejsce: Muzeum Etnograficzne

28.01, g. 12:00
Zeszłoroczne wspomnienia – warsztaty rodzinne dla dzieci w wieku 6–12 lat w ramach cyklu „Etno w południe”, prowadzenie: Julia Szot

Niedawno żegnaliśmy rok 2023 – wykorzystajmy początek nowego roku, aby zastanowić się, co ważnego wydarzyło się dla nas w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Na zajęciach porozmawiamy o tym, czy dawniej ludzie też tak hucznie obchodzili wejście w kolejny rok. Czy tak samo jak my robili postanowienia noworoczne? W części plastycznej przyozdobimy ramkę, wewnątrz której będziemy mogli zachować wybrane przez nas wspomnienie z zeszłego roku w formie zdjęcia bądź rysunku.
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja@muzeumetnograficzne.pl, 71 344 33 13
Miejsce: Muzeum Etnograficzne

Wystawa "Szaleństwo rokoka!": Ernst Wilhelm Bernhardi, Juliane von Hochberg,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej


25.01, g. 11:00
Czarna dziura, czarny charakter, czarna owca! – warsztaty Justyny Oleksy dla dzieci w wieku 6–12 lat, w ramach cyklu „Ferie w Pawilonie”

Kiedy nie ma śniegu, zima wydaje nam się malować w ciemnych barwach. Jednak czy kolor czarny zawsze musi być kojarzony z czymś negatywnym? W trakcie warsztatów poszukamy różnych sposobów użycia koloru czarnego, kto wie, może znajdziemy jego pozytywne strony?
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81
Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej

26.01, g. 16:00
O czwartej pod Kopułami – oprowadzanie po wystawie kolekcji w Pawilonie Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej

A może by tak zacząć weekend od spotkania ze sztuką? Pawilon Czterech Kopuł zaprasza na oprowadzanie po ekspozycji stałej prezentującej kolekcję sztuki polskiej II połowy XX i XXI wieku. Spotkanie zawsze o tej samej porze – w piątek o czwartej – pod Kopułami. Tym razem będzie to oprowadzanie po wystawie kolekcji – z uwzględnieniem dzieł zakupionych w 2023 roku przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu w ramach ministerialnego programu Narodowe Kolekcje Sztuki Współczesnej.
Wstęp z biletem na wystawę stałą
Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej

28.01, g. 11:00
Nie zniknąć w tłumie – rodzinne warsztaty Eveliny Kachynskiej dla rodziców i dzieci w wieku do lat 2, wydarzenie w ramach cyklu #muzealniaki_pod_kopułą

Tłum niemal identycznych i bezgłowych, bezbarwnych postaci – za pomocą zwielokrotnienia Magdalena Abakanowicz, jedna z ważniejszych polskich artystek XX wieku, bada kondycję współczesnego człowieka. Jak nie zniknąć w tłumie? Na to pytanie spróbujemy odpowiedzieć na ekspozycji, a potem zaprosimy maluszki do wspólnej zabawy z częściami ciała.
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81
Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej

28.01, g. 13:00
Ludziki bez głowy – rodzinne warsztaty Eveliny Kachynskiej dla rodziców i dzieci w wieku 3–5 lat w ramach cyklu „Sztuczki w Pawilonie”

Głowa, ramiona, kolana, kostki… Zaraz, zaraz, postacie stworzone przez Magdalenę Abakanowicz nie mają głów! Gdzie podziały się te głowy? Porozmawiamy też o tym, co można, a czego nie da się robić bez głowy. Każdy uczestnik stworzy własną postać, która na pewno wyróżni się z tłumu (i z pewnością będzie miała głowę!).
Bilety w cenie 5 zł
Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81
Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej

informacja prasowa

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Dziadek Stanisław Lekarczyk - wspomnienie

Babcie są od kochania i przytulania, ale i dziadkowie jakże są dla nas ważni, bo właśnie oni wprowadzali nas w świat, w historię - i tę rodzinną, i tę wielką. 

Na zdjęciu siedzę na koniu, a Dziadek - jak zwykle w kapeluszu - stoi obok. Widywałam Go wprawdzie tylko podczas wakacji, ale była między nami jakaś nić porozumienia pozarozumowego. Uwielbiałam go! Dziadek Stanisław był niezwykłym gawędziarzem, trochę jak bohaterowie Wiesława Myśliwskiego, mówił piękną zrozumiałą mazurską gwarą. Ale jak mówił! To był dar - Dziadek zagarniał wszystkich słuchaczy, nie tylko mnie. Przeważnie jeździliśmy razem w pole (dla mnie była to wakacyjna atrakcja, ale On był ciągle przy pracy), rozmawiając po drodze. Wtedy to Dziadek opowiadał mi fantastyczne historie o ziemi, o ptakach, o drzewach. W jego barwnych opowieściach wszystko żyło i stanowiło pierwotną harmonijną całość. Potem Dziadek wykonywał swoją pracę, a ja Mu śpiewałam ludowe piosenki (znałam na pamięć cały repertuar Mazowsza :-)), co bardzo mu się podobało, bo był bardzo muzykalny. Sam był zresztą muzykiem - samoukiem: grał przeważnie na basetli, ale swojego najstarszego syna nauczył także gry na skrzypcach i akordeonie. Miał słuch absolutny i kiedy już pojawiły się na wsi telewizory, słuchał wyłącznie transmisji z koncertów... muzyki klasycznej. Siedział tak blisko ekranu, że wydawało się, że chce do niego wejść... 

Dziadek Stanisław Lekarczyk

Kiedy trafił do szpitala ze złamanymi żebrami, zdezorganizował pracę na oddziale, bo pielęgniarki okupowały Jego łóżko, domagając się opowieści o dawnych czasach, a zwłaszcza pragnęły wiedzieć, jakie obyczaje  panowały na przedwojennych weselach. Podobno został ostatecznie przez to wcześniej wypisany ze szpitala. Czasami talent narracyjny okazuje się być darem budzącym kontrowersje. 

Myślę, że to wspomnienie o Dziadku Stanisławie jest niepełne, brakuje w nim bowiem wielu wątków i anegdot, które chciałabym przytoczyć, ale to jeszcze przede mną. 

Zachęciłam niegdyś jego córkę, ciotkę Czesię, aby napisała wspomnienie o ojcu. Zrobiła to bardzo pięknie i poruszająco, m. in. o miłości Dziadka do muzyki i do koni.






Dziadek Ignacy - wspomnienie

Babcie są od kochania i przytulania, ale i dziadkowie jakże dla nas ważni, bo właśnie oni wprowadzali nas w świat, w historię - i tę rodzinną, i tę wielką. 

Feliks Ignacy Deniszczuk, ok. 1920, Stanisławów

    Dziadek Ignacy (pełnił w moim wypadku bardziej rolę ojca niż dziadka) kształcił się jeszcze w czasach Austro-Węgier, był więc chodzącą historią. Walczył w I wojnie światowej, był obrońcą Polski w 1920 roku, działał w Polskiej Organizacji Wojskowej i uczestniczył w walkach o powrót Stanisławowa do Rzeczpospolitej. Miał też za sobą kilkuletnie zesłanie na Syberię wraz z Babcią i moją Mamą, więc uczył mnie prawdziwej historii, bo odczuł ją na własnej skórze. Z Syberii nie mógł wrócić do swego domu w Stanisławowie i tak znalazł się na Dolnym Śląsku - najpierw w Wałbrzychu, a potem w Świdnicy. Namiętnie słuchał Radia Wolna Europa.
     To z Nim odrabiałam pierwsze lekcje, a wcześniej cierpliwie czytał mi rozmaite baśnie, m. in. moją kultową "Calineczkę". To, że znałam ją na pamięć, dowodzi, że czytał wielokrotnie. Kiedy byłam mała, zimą woził mnie na sankach. Rodzinna anegdota głosi, że kiedyś "zgubił" mnie na zakręcie - wpadłam w jakąś zaspę 🙂 Na szczęście, w porę się zorientował... 😀
     Po raz pierwszy poszłam do kina właśnie z Dziadkiem Ignacym - na "Królewnę Śnieżkę" Disney` a. Wewnątrz falował tłum i panował kompletny chaos, więc Dziadek (człowiek uporządkowany, urodzony jeszcze w czasach cesarza Franciszka) poszedł w kierunku kasy i w krótkim czasie zrobił wzorowy porządek (do dziś nie wiem jak).
     W sposobie bycia i ubierania Dziadek zachował przedwojenną elegancję: zawsze w kapeluszu i spodniach wyprasowanych "na kant". Ubierał się z przedwojenną elegancją: zawsze kapelusz, płaszcz, żadnych kurtek. Używał w nadmiarze wody kolońskiej "Przemysławka", ale to była chyba jego jedyna nonszalancja 🙂 Jego ulubioną rozrywką było stawianie pasjansa. Pamiętam, że zajmował przy tym cały stół, co bardzo irytowało Babcię Walerię.

Moi Dziadkowie z dziećmi, Stanisławów, ok. 1928 r.

      Urodził się i wychował w wielonarodowym Stanisławowie, więc w sposób naturalny znał niemiecki (uczęszczał do szkół jeszcze za cesarza Franciszka), jidysz, ukraiński, rosyjski... Czasami prosiłam Go, żeby coś powiedział w którymś z tych języków. Do Stanisławowa nie wrócił nigdy. Czy tęsknił? Co myślał o tym, że historia rzucała go to tu, to tam? Z pewnością kochał swoją rodzinę i o nią dbał. 

 Był wyjątkowo prawym i szlachetnym człowiekiem...

niedziela, 21 stycznia 2024

Kojące okłady muzyczne z Felixa Mendelssohna Bartholdy` ego /relacja z koncertu/

Nowy Rok rozpoczęłam od koncertu, podczas którego wysłuchałam m. in. III Symfonii a-moll („Szkockiej") op. 56 Felixa Mendelssohna Bartholdy` ego. Prowadzący koncert Michał Nesterowicz nie tylko złożył melomanom piękne noworoczne życzenia, ale podarował nam jeszcze  muzykę na bis. A oto wczoraj dane mi było wysłuchać Mendelssohna ponownie. Tym razem był to słynny Koncert skrzypcowy e-moll op. 64 w wykonaniu wspaniałej skrzypaczki Aleny Baevy (plus dwa bisy). Właściwie nie miałam ochoty opuszczać Narodowego Forum Muzyki, ale w końcu zrobiłam to w przekonaniu, że (cytując Tadeusza Kantora) "ja tu jeszcze powrócę" 😁 I Mendelssohn także!

Michał Nesterowicz i NFM Filharmonia Wrocławska podczas koncertu 
"Szkocki poemat", fot. Sławek Przerwa

Nils Mönkemeyer gra Carla Reinecke i Franza Antona Hoffmeistra

Pierwszą część koncertu "Szkocki poemat" wypełniła muzyka Carla Reinecke i Franza Antona Hoffmeistra, którą wspaniale interpretował niemiecki altowiolinista Nils Mönkemeyer, a towarzyszyła mu niezawodna NFM Filharmonia Wrocławska pod dyrekcją Michała Nesterowicza

Mönkemeyer po raz pierwszy zagrał na włoskiej altówce Giuseppe Cavaleriego z 1742 roku, wypożyczonej z Landessammlung Rheinland-Pfalz. Obecnie gra na instrumencie zbudowanym przez Petera Erbena w Monachium. To artysta wszechstronny i szalenie uzdolniony. Na swoją pierwszą płytę, "Ohne Worte", wybrał pieśni Franza Schuberta i Roberta Schumanna, grając je "bez słów", z towarzyszeniem Nicholasa Rimmera. Na drugiej, zatytułowanej "Weichet nur, betrübte Schatten" ("Odejdźcie tylko, smutne cienie"), nagrał koncerty altówkowe Antonio Rosettiego i austriackiego kompozytora dobry klasycyzmu, Franza Antona Hoffmeistera, którego Koncertu D-dur na altówkę i orkiestrę mogliśmy wysłuchać we Wrocławiu. Występ był wspaniały! Należy się radować, że swoim napiętym grafiku artysta uwzględnił także występ we Wrocławiu i był szczęśliwy z powodu zgotowanej mu owacji.

Nils Mönkemeyer i NFM Filharmonia Wrocławska, dyr. M. Nesterowicz,
fot. Sławek Przerwa


Niech zabrzmi Mendelssohn!

Drugą część koncertu wypełniła III Symfonia a-moll Felixa Mendelssohna Bartholdy’egoW listach do rodziny Felix Mendelssohn Bartholdy wspominał, że bezpośrednią inspiracją do rozpoczęcia prac nad tym utworem były odwiedziny w nastrojowych ruinach Holyrood Abbey w 1829 roku. Do opisu tego miejsca kompozytor dołączył także szkic tematu rozpoczynającego to dzieło. Jednak praca nie szła mu dobrze i po dwóch latach odłożył szkice. Powrócił do nich dopiero dekadę później, a prawykonanie ukończonego dzieła miało miejsce w Gewandhausie w Lipsku w 1842 roku. Publiczność polubiła nową kompozycję, która od tego czasu uznana została za doskonały obraz dzikich, odludnych, targanych wichrem, skrytych w ciemnych mgłach północnych wzgórz. Jednak nie cała symfonia jest tak dramatyczna i pochmurna jak pierwsza i trzecia część. Drugie i czwarte ogniwo są dynamiczne, pojawia się tu także rytm charakterystyczny dla szkockich tańców ludowych, w których pierwsza nuta jest krótka, druga natomiast dłuższa. Dzieło wieńczy monumentalna apoteoza, w której kompozytor niespodziewanie przechodzi do słonecznej tonacji durowej. 

Kierowana przez Michała Nesterowicza NFM Filharmonia Wrocławska zagrała ten utwór znakomicie. Czy mogło być inaczej, skoro i zespół muzyków wspaniały, i dyrygent fantastyczny.  Lista orkiestr, którymi dyrygował, wypełniłaby ramy tego artykułu, wspomnę więc tylko, że Nesterowicz koncertuje regularnie w Europie, Ameryce Południowej i Stanach Zjednoczonych. W Polce współpracuje z takimi orkiestrami, jak Sinfonia Varsovia, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, Polska Orkiestra Radiowa, Sinfonietta Cracovia i Polska Filharmonia Kameralna. Ponadto stał za pulpitem dyrygenckim m.in. BBC Philharmonic Manchester, The Royal Liverpool Philharmonic, Wiener Kammerorchester, Royal Flemish Philharmonic.... Mimo tej międzynarodowej sławy, ów absolwent wrocławskiej Akademii Muzycznej okazał się też skromnym i serdecznym człowiekiem, który obdarował nas nie tylko pięknymi życzeniami noworocznymi, ale także nie pożałował bisów. Brawo!

Alena Baeva, fot. Joanna Stoga


Alena Baeva gra Mendelssohna!

Kiedy więc zaczęłam rok obdarowana Mendelssohnem, nie mogłam odmówić sobie kolejnego koncertu z muzyką tego kompozytora i tak trafiłam na Alenę Baevą z towarzyszeniem kolejnego wspaniałego zespołu - NFM Orkiestry Leopoldinum. Zacznę od Baevy, urodzonej w Kirgizji skrzypaczki, będącej po prostu zjawiskiem. Opisywana jako "magnetyczna obecność" i "niezmiennie fascynująca techniką dźwięku" ("New York Classical Review") jest uważana za jedną z najbardziej ekscytujących, wszechstronnych skrzypaczek działających obecnie na światowej scenie. Posiadając niezwykłą pamięć i pasjonuję muzyczną, Baeva ma już ogromny repertuar, w tym ponad pięćdziesiąt koncertów skrzypcowych (!). Jest ponadto orędowniczką dzieł mniej znanych, obok literatury skrzypcowej głównego nurtu, jej ostatnie wykonania promują takich kompozytorów jak Grażyna Bacewicz (której utworu mogliśmy posłuchać na bis), Gara Karaev, Mieczysław Karłowicz czy Valentyn Silvestrov. Cieszy się owocną relacją z Orkiestrą XVIII Wieku, wykonując i nagrywając różnorodny repertuar na instrumentach historycznych. Ich nagranie z 2022 roku (II Koncert skrzypcowy Wieniawskiego) zostało ukoronowane "Nagraniem miesiąca" przez BBC Music Magazine, który uznał je za "konieczne do słuchania". 

Od 2010 roku Alena Baeva mieszka w Luksemburgu z mężem i trójką dzieci i gra na "ex-William Kroll" Guarneri del Gesù z 1738 roku – hojnie wypożyczony od anonimowego mecenasa, z życzliwą pomocą J&A Beares.

We Wrocławiu Baeva nie tylko zagrała, ale przeprowadziła także master class i miejmy nadzieję, że uczestnicy wiele na tym skorzystali.

Alena Baeva, NFM Orkiestra Leopoldinum, fot. Joana Stoga

Dla nas, słuchaczy, najważniejszy był jej wspaniały koncert, podczas którego zagrała Koncert skrzypcowy e-moll, uznawany za najpopularniejsze dzieło Mendelssohna. W XIX wieku, pod koniec którego był już uważany za jeden z najwybitniejszych koncertów skrzypcowych w literaturze, należał do repertuaru czołowych skrzypków, takich jak Ferdinand David, Joseph Joachim i Pablo de Sarasate. To zobowiązuje, łatwo popaść w banał i być odtwórczym. Baevej to jednak nie dotyczy. Dodajmy, że Koncert skrzypcowy Mendelssohna zawiera szereg innowacji kompozytorskich. Na przykład płynne przejście od pierwszej do drugiej części, co w tamtych czasach było niezwykłe. Również główny temat pierwszej części grany jest na instrumencie solowym, skrzypcach, a nie, jak to zwykle bywa, w orkiestrze. Baeva zagrała go  na swój niepowtarzalny sposób: z temperamentem (aż urwało się włosie ze smyczka), a także śpiewnie, lirycznie. Grała w jakimś zapamiętaniu i to się udzielało słuchaczom. Aplauz był gorący i artystka bisowała dwukrotnie, pokazując przy tym zdumiewającą skalę swoich możliwości.

Kojące okłady muzyczne z Felixa Mendelssohna Bartholdy` ego sprawiły, że nie chciało się z Narodowego Forum wychodzić, ale... "ja tam jeszcze powrócę!".

Takie wykonanie Sibeliusa znalazłam w sieci:

Sibelius Violin Concerto | Alena Baeva


piątek, 19 stycznia 2024

Bruce Liu dwukrotnie w Narodowym Forum Muzyki /zapowiedź koncertów/

W przyszłym tygodniu Bruce Liu dwukrotnie wystąpi w Narodowym Forum Muzyki. W czwartek, 25 stycznia, da indywidualny recital, podczas którego zaprezentuje kompozycje F. Chopina, J. Haydna, M. Ravela i F. Liszta. Natomiast w piątek, 26 stycznia, wystąpi z towarzyszeniem NFM Filharmonii Wrocławskiej, a wrocławska publiczność będzie miała okazję wysłuchać jego interpretacji jednego z wczesnych koncertów Ludwiga van Beethovena.

Bruce Liu, fot. materiały prasowe

Podczas recitalu w dniu 25 stycznia Bruce Liu otworzy swój występ  Sonatą h-moll Josepha Haydna napisaną przez kompozytora w połowie lat siedemdziesiątych XVIII wieku. To dzieło pełne kontrastów i wirtuozowskich pasaży, oddające nastrojowość okresu "Burzy i naporu". Następnie wykona utrzymane w duchu improwizacji Scherzo E-dur op. 54, które zostało skomponowane przez Fryderyka Chopina w latach 1842–1843, kiedy w otoczeniu przyjaciół przebywał w posiadłości George Sand w Nohant.  Powstałe piętnaście lat wcześniej Wariacje B-dur op. 2 na temat Là ci darem la mano z opery Don Giovanni Mozarta to natomiast arcydzieło kompozytora młodziutkiego, zaledwie siedemnastoletniego. Było to pierwsze dzieło napisane przez niego na fortepian z orkiestrą (Liu zaprezentuje wersję na fortepian solo). To właśnie po wysłuchaniu tego utworu Robert Schumann zapisał w swojej recenzji słynne słowa: „Czapki z głów, panowie, oto geniusz!”.

Podobnie jak Chopin w Nohant, na samotność nie narzekał z pewnością także, obracając się w artystycznych sferach Paryża, Maurice Ravel. Około 1902 roku francuski kompozytor dołączył do grupy muzyków i literatów związanych z awangardą, znanych jako „Les Apaches”. Żeby oddać w muzyce charaktery członków tego nieformalnego ciała, Ravel w 1904 i 1905 roku skomponował pięcioczęściową suitę Miroirs (pol. Lustra). Na koniec recitalu Bruce’a Liu powróci jeszcze raz… Don Giovanni, tym razem w fantazji Ferenca Liszta Réminiscences de Don Juan, w której Węgier, tak jak Chopin, opracowuje tematy z genialnej opery Mozarta. O skali trudności tego dzieła niech zaświadczy fakt, że ćwicząc je, kontuzję ręki odniósł kiedyś sam Aleksander Skriabin.

Program:

J. Haydn Sonata fortepianowa h-moll Hob. XVI:32

F. Chopin Scherzo E-dur op. 54; Wariacje B-dur na temat „Là ci darem la mano” z opery „Don Giovanni” W.A. Mozarta op. 2

***

M. Ravel Miroirs

F. Liszt Réminiscences de Don Juan S. 418


Po koncercie Bruce Liu będzie podpisywał płyty na poziomie 0 przy Księgarni Niskie Łąki.


Bruce Liu, fot. materiały prasowe

Z kolei 26 stycznia wrocławska publiczność będzie miała okazję wysłuchać jego interpretacji jednego z wczesnych koncertów Ludwiga van Beethovena, zaś po przerwie znakomity francuski dyrygent Pascal Rophé poprowadzi V Symfonię Mahlera.

Chociaż Koncert fortepianowy B-dur Ludwiga van Beethovena znany jest obecnie jako drugi koncert artysty przeznaczony na ten instrument, to tak naprawdę powstał jako pierwszy, a zamieszanie wprowadził wydawca, który opublikował dzieła w odwrotnej kolejności. Kompozycja powstała pomiędzy 1787 a 1789 rokiem, kiedy Beethoven zapatrzony był jeszcze w twórczość Wolfganga Amadeusa Mozarta. I chociaż wiele elementów utworu świadczy o tym wpływie, to rozmaite dramatyczne akcenty w postaci kontrastów dynamicznych wplecione do narracji przez młodego artystę są twardym dowodem jego indywidualizmu. Prawykonanie dzieła prawdopodobnie miało miejsce podczas pierwszego wiedeńskiego koncertu kompozytora w Burgtheater w 1795 roku. Koncert B-dur zgodnie z intencjami Beethovena miał pokazać publiczności jego klasę i umiejętności jako wirtuoza fortepianu. Taką samą rolę utwór odegra podczas niniejszego koncertu w wykonaniu triumfatora ostatniej edycji Konkursu Chopinowskiego.

Pascal Rophé / fot. N. Ikegami 

Następnie zabrzmi monumentalna, wielowątkowa V Symfonia cis-moll Gustava Mahlera. Austriacki kompozytor uważał ją za dzieło przeklęte, którego nikt nie będzie w stanie zrozumieć. Żałował nawet, że nie może zadyrygować nim pięćdziesiąt lat po swojej śmierci! W pewien sposób miał rację, bo właśnie wtedy jego twórczość zaczęła zyskiwać powszechne uznanie wykonawców i publiczności. Ze względu na stopień trudności i zróżnicowanie nastrojów Piąta do dzisiaj stanowi poważne wyzwanie dla orkiestr i dyrygentów. Chociaż nie jest to dzieło programowe, to sposób jego budowy wskazuje na chęć przedstawienia przez twórcę metaforycznej wędrówki na zasadzie schematu dramaturgicznego per aspera ad astra. Pierwsze dwa ogniwa – marsz żałobny i część szybka – to muzyka mroczna i pełna desperacji. Rozjaśnia ją tylko na moment triumfalny chorał instrumentów dętych blaszanych w zakończeniu drugiej części. Potężnych rozmiarów Scherzo oferuje słuchającemu przedziwną mieszankę nastrojów. Znajdziemy tu między innymi stylizację austriackiego tańca ludowego, lendlera, bukoliczne solo waltorni czy ostre rytmiczne fragmenty, zgodnie z interpretacją niektórych komentatorów będące stylizacją tańca śmierci. Adagietto na harfę i smyczki, czyli czwarte ogniwo, jest pieśnią miłosną, którą kompozytor poświęcił ukochanej Almie Schindler, zaś radosny finał w formie ronda to ostateczne rozwiązanie konfliktów i trudności, ukoronowane powrotem znanego z drugiej części uroczystego chorału. Obszerne fragmenty tego dzieła zostały wykorzystane w filmie Todda Fielda Tár, w którym w główną rolę wcieliła się Cate Blanchett.

Program:

L. van Beethoven II Koncert fortepianowy B-dur op. 19

***

G. Mahler V Symfonia cis-moll

informacja prasowa

czwartek, 18 stycznia 2024

Premiery i wznowienia przedstawień w planach artystycznych Opery Wrocławskiej

 17 stycznia 2024 r. w Operze Wrocławskiej odbyła się konferencja prasowa. Podczas spotkania z dziennikarzami dyrektor Tomasz Janczak zaprezentował plany artystyczne do czerwca 2024. Przedstawił także Giorgio Crociego jako pierwszego dyrygenta gościnnego Opery Wrocławskiej. O swoich planach i zadaniach artystycznych mówili: Waldemar Zawodziński (reżyser), Rafał Karczmarczyk (p.o. kierownik muzyczny, dyrygent), Małgorzata Dzierżon (kierownik baletu), Anna Grabowska-Borys (kierownik chóru), Kamila Siwińska (reżyserka) i Tomasz Rudnicki (solista).

Z mikrofonem: dyrektor Tomasz Janczak, od lewej: Waldemar Zawodziński (reżyser),
Rafał Karczmarczyk (dyrygent), fot. W. Palacz

Opera Wrocławska jest w trakcie przygotowań przede wszystkim do trzech spektakli premierowych, będą to Manekiny Zbigniewa Rudzińskiego w reżyserii Kamili Siwińskiej (1, 2, 3 marca), Włoszka w Algierze Gioacchino Rossiniego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego (18, 19 maja) oraz balet Napoli do libretta Augusta Bournonville’a w choreografii Johana Kobborga.

Ponadto na scenę Opery Wrocławskiej w kwietniu powracają dwa tytuły: Rycerskość wieśniacza (Cavalleria rusticana) Pietro Mascagniego i Pajace (Pagliacci)  Rugiero Leoncavallo. Obie opery wystawiane są podczas jednego wieczoru. Premiera obecnej realizacji odbyła się 15 grudnia 2012 r. pod kierownictwem muzycznym Ewy Michnik, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Ostatni raz spektakl był zagrany w październiku 2019 r.

Na melomanów czeka również szereg spektakli repertuarowych: Łucja z Lammermooru Gaetano Donizettiego, Don Giovanni Wolfganga Amadeusa Mozarta, Cyganeria Giacomo Pucciniego. Z pewnością muzycznym wydarzeniem sezonu będzie Tosca z udziałem Aleksandry Kurzak i Roberto Alagny 31 maja i 2 czerwca. Z kolei dla najmłodszej publiczności przygotowaliśmy Yemayę – królową mórz Zygmunta Krauzego, której prapremiera miała miejsce w Operze Wrocławskiej w 2019 roku oraz Pchłę Szachrajkę Macieja Małeckiego wg bajki Jana Brzechwy, a także najnowsza produkcja dla dzieci – Odczarowany flet na podstawie Czarodziejskiego fletu W.A. Mozarta.

informacja prasowa

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty