Hollywood stworzyli wizjonerzy i
artyści rodem z Polski – twierdzi autor książek. Samuel Goldwyn, bracia Warnerowie, Billy Wilder czy Fred Zinnemann są
po prostu nasi.
Wydawnictwo Blue Bird |
Stwierdzenie,
że Hollywood stworzyli ludzie o polskich korzeniach wydawać by się mogło zbyt
śmiałe, odrobinę szalone, a na dodatek megalomańskie. Polacy stworzyli
Hollywood?! – zapyta każdy z
powątpiewaniem. A jednak to fakt. Wątpiących odsyłam do książek Andrzeja Krakowskiego, który jak nikt
dotąd sprawę tę zbadał i opisał. I to jak!
Pierwsza
publikacja: ”Pollywood. Jak stworzyliśmy
Hollywood” ukazała się w 2011 roku w PWN, ale jakoś przeszła bez echa. W
ubiegłym roku Wydawnictwo Blue Bird podjęło temat ponownie i nie tylko
starannie wydało tę pozycję, ale również zaplanowało – wychodząc naprzeciw
autorowi – następne. W rezultacie w tym roku do rąk czytelników trafiła kolejna
część opowieści o stworzeniu Hollywood przez Polaków, zatytułowana tym razem ”Pollywood. Uciekinierzy w raju”, w
której krąg nazwisk znacznie się poszerza. Z naszej rozmowy z Andrzejem
Krakowskim wynika, iż autor kończy pisać trzeci tom i że powstaną kolejne, bo
liczba nazwisk jest znacznie bogatsza.
Autor, będąc
na emigracji, sam ze zdumieniem odkrył, że to właśnie Polacy stworzyli imperium filmowe i nadali mu kształt, który znamy
obecnie. Byli wizjonerami, którzy mieli
niekonwencjonalne pomysły nie tylko na samą sztukę filmową, ale także na jej
dystrybucję w takim kształcie, jaki wszyscy znamy. Uciekając przed biedą i
prześladowaniami, trafili do Stanów pasjonaci fotografii i wynalazcy, a także
artyści.
Siegmund Lubin –
wizjoner kina
Siegmunt Lubin, czyli Zygmunt Lubszyński, 1915/Wikipedia |
O niektórych
z nich świat zapomniał. Nazwisko Edisona zna każdy, ale mało kto wie, że wynalazcą
wszech czasów był konkurujący z nim Siegmund
Lubin, czyli urodzony we Wrocławiu (wówczas Breslau) lub Poznaniu Zygmunt Lubszyński. Wyemigrował do
Stanów w 1876 roku. Krakowski barwnie opowiada epopeję tego człowieka, który odziedziczywszy
po ojcu profesję, zajął się produkcją soczewek i długo klepał (wraz z rodziną)
biedę, zanim osiągnął stabilizację. Mimo ciężkiej wielogodzinnej pracy, miał
wielki zapał i znajdował czas na eksperymentowanie z fotografią, a później z
filmem.
Zapraszał do
siebie miejscowe postacie, przebierał je w kostiumy, inscenizował sceny z życia
lub z literatury i fotografował, a następnie układał w sekwencje i … sprzedawał
na targach albo w szkołach. Potem odkrył kamerę i było to dla niego niezwykle
inspirujące. Kupił od pewnego wynalazcy (Jenkins)
ważącą blisko tonę kamerę i niebawem zaczął kręcić filmy. Nie tylko ulepszał
sprzęt, ale – co ważniejsze – miał nowatorskie pomysły odnośnie tematyki i
formy filmów. Postanowił m.in. przenieść na ekran w odcinkach historię wojny
amerykańsko – hiszpańskiej, wyprodukował także całą Drogę Krzyżową (”Misterium
pasyjne”). A nie były to jeszcze czasy wytwórni filmowych i filmy kręcono,
gdzie się dało.
Jeśli sąsiedzi byli zaniepokojeni – pisze z charakterystycznym dla
siebie humorem Andrzej Krakowski – widokiem
pijanego Judasza Iskarioty zataczającego się w ogródku Lubinów lub Szymona
Słupnika grającego w kości za stajnią, widok Jezusa krzyżowanego nad ranem w
tej żydowskiej dzielnicy wprowadził ich w stan histerii.
To Lubinowi
zawdzięczamy utrwalone obrazy prawdziwych pożarów i huraganów, ponieważ wysyłał
swoich pracowników do ich filmowania, tworząc tym samym podwaliny pod pierwsze
kroniki filmowe. On też jako pierwszy zaczął zakładać kina. I nie były to
bynajmniej zgrzebne miejsca jak u konkurencji, ale budynki o wspaniałych
fasadach, których zadaniem było przyciągać ”lepszą” publiczność. Inna sprawa,
że za tym pompatycznym wystrojem skrywały się twarde i byle jakie krzesła
(często pożyczone), za ekran służyła płachta zawieszona na ścianie, projektor
niemiłosiernie trajkotał, zaś zdezelowane pianino okrutnie rzępoliło. Takie
były siermiężne początki.
Lubin
wymyślił także edukację przez film, udostępniając swoje kamery chirurgom do
filmowania skomplikowanych operacji. W ogóle rozpiętość jego działalności przyprawia
nawet dziś o zawrót głowy. Był kinooperatorem, aktorem, reżyserem, scenarzystą
i producentem, a jak by tego było mało – także dystrybutorem i właścicielem
kin. Wszystko robił z rozmachem. Zbudował nawet ogromne studio z halami
zdjęciowymi i nazwał je Lubinville.
Bez projektora Lubina – pisze autor – nie byłoby dzisiaj kin, bez jego wizji nie mielibyśmy sieci
multipleksów. W pewnym momencie był właścicielem trzech wytwórni i we
wszystkich otworzył dla swoich pracowników stołówki oraz przedszkola dla ich dzieci.
Dał też szansę zaistnienia wielu ludziom, był życzliwy i otwarty. To dzięki
niemu Henry King stworzył swoje historyczne filmy, a Oliver Hardy (znany komik
z duetu Flip i Flap) zagrał pierwszą rolę.
Pół żartem, pół serio nakręcił Polak!
Przytoczyłam
przykład zapomnianego pioniera filmu, aby trochę przyszły czytelnik mógł posmakować
tego, co nam autor przygotował. Jednakże takich pasjonatów i ludzi
nietuzinkowych znajdziemy w książkach Krakowskiego wielu. Jest wśród nich m.in.
założyciel wytwórni Metro-Goldwyn_Mayer: Samuel
Goldwyn, urodzony w Warszawie jako Szmul Gelbfisch, Louis B. Mayer z Mińska,
Lewis Żelaźnik, którego znamy jako Selznicka,
bracia Warnerowie z Krasnosielc, a
także William Fox, Adolph Zukor, Otto
Preminger (z Wiśnicy), Fred
Zinnemann z Galicji i wielu innych. Jakże miło jest pomyśleć, że ulubiony
western ”W samo południe” czy ukochaną komedię ”Pól żartem, pół-serio” zrobili
jednak „nasi”, nieprawdaż?
Billie Wilder z Marylin Monroe, prasowe |
Mało kto
dziś wie, że aktor pierwszego filmu dźwiękowego (”Śpiewak jazzbandu”, 1927) – Al Jolson pochodził z terenów
należących do Polski (prawdopodobnie z Sieradza), a Billy Wilder z Suchej
Beskidzkiej. Że słynny Charles Bronson
to naprawdę Karol Buczyński…
Wielką
zaletą książek Andrzeja Krakowskiego jest nie tylko ich potoczysta, pełna humoru, a czasem ironii, narracja, ale także rzetelność
biografa. Autor dotarł do wielu źródeł, które w swojej książce przedstawia
krytycznie i odnosi się przy tym do własnych doświadczeń, także do osobistych
relacji z niektórymi swoimi bohaterami, których miał szczęście poznać. Znakomicie
zna nie tylko ich losy, ale też osadza je w szerokim kontekście społeczno –obyczajowo
– politycznym, dzięki czemu lepiej rozumiemy ich motywacje, zachowania – ich
osobowości. A były to indywidualności nieprzeciętne, które odcisnęły swój ślad
na kolejnych pokoleniach kinomanów. Bez większej przesady można powiedzieć, że
bez nich nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy.
Andrzej
Krakowski wykonał pracę, którą nie sposób przecenić – odkrył bowiem dla nas
inny, polski Hollywood – Pollywood właśnie, jako część naszego dziedzictwa,
którego nie byliśmy dotąd świadomi.
Książki ”Pollywood. Jak stworzyliśmy Hollywood” i ”Pollywood. Uciekinierzy w raju” ukazały się w Wydawnictwie Blue Bird.
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Kulturaonline w czerwcu 2016 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz