czwartek, 31 października 2019

Simon Pegg, gwiazda serii Mission: Impossible, gościem 10. American Film Festival we Wrocławiu

Sierżant Nicholas Angel w Hot Fuzz – Ostrych psach, Komandor Porucznik Montgomery Scott w Star Treku i Benji Dunn – genialny haker z trzech części Mission: Impossible – we wszystkie te postaci wcielił się Simon Pegg, wszechstronny aktor, który – oprócz znakomitych ról w kasowych przebojach – często występuje także w filmach niezależnych. Pegg będzie gościem jubileuszowej edycji American Film Festival we Wrocławiu, gdzie opowie o pracy na planie Utraconych fal (Lost Transmissions), debiutu fabularnego Katharine O’Brien, prezentowanego w konkursowej sekcji Spectrum.

Lost Transmissions, reż. Katharine O’Brien


Simon Pegg to jeden 30 gości, którzy przyjadą na tegoroczny AFF. Widzowie festiwalu będą mieli okazję spotkać się także z Arim Asterem, który zaprezentuje we Wrocławiu wersję reżyserską Midsommar. W biały dzień i porozmawiać z laureatami Indie Star Award – Markiem Webberem, bohaterem jednej z retrospektyw oraz Jayem Van Hoyem, producentem m.in. The Lighthouse. Na festiwal przyjadą także: Riley Stearns, reżyser Sztuki samoobrony (Art of Self-Defense) – przewrotnej, czarnej komedii z Jessem Eisenbergiem w roli głównej, Michael Tyburski, autor Brzmienia ciszy (The Sound of Silence), gdzie Peter Sarsgaard wciela się w „stroiciela domów”, czy Zachary Spicer, aktor i producent filmu Pani Jasność (Ms. White Light). Po raz drugi festiwal będzie gościć Alistaira Banksa Griffina, autora Godziny wilka (The Wolf Hour) z Naomi Watts, który odwiedził już Wrocław w 2011 roku z filmem Dwie bramy snu (Two Gates of Sleep ).

Tradycyjnie na American Film Festival pojawi się silna reprezentacja reżyserek i producentek filmowych z USA, reprezentujących filmy z konkursu Spectrum. W ramach tegorocznej edycji AFF będzie można spotkać m.in.: Haroulę Rose, która zaprezentuje swój debiut – Nad pewną rzeką (Once Upon a River) ukończony w ramach programu US in Progress, Isabel Sandoval, autorkę brawurowego Lingua Franca, Monique Walton, producentkę Byka (Bull), wspomnianą już Katharine O’Brien, reżyserkę Utraconych fal (Lost Transmissions) oraz Magdalenę Zyzak, która wspólnie z Zacharym Colterem pokaże swoje dwa najnowsze filmy – Wielki Mur Meksykański (The Wall of Mexico) i Gdy będę ćmą (When I'm a Moth).

Do Wrocławia przyjadą także autorki i autorzy znakomitych dokumentów: Alexandre O’Philippe, reżyser Wspomnienia – genezy Obcego (Memory – The Origins of Alien) – historii o kulisach powstawania kultowego dzieła Ridleya Scotta, Michael Beach Nichols, twórca Klauna Wrinklesa (Wrinkles the Clown) – opowieści o „koszmarze na zamówienie”, a także Patrick Bresnan, reżyser Pahokee – wnikliwej analizy społecznej współczesnej Ameryki na przykładzie niewielkiego miasteczka na Florydzie.

10. American Film Festival odbędzie się w dniach 5-11 listopada we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty.

informacja prasowa

Gwiazdy w oczach i głowach: Janusz Kondratiuk

Janusz Kondratiuk zasłynął kultowymi komediodramatami z lat 70., pokazującymi zderzenie ideałów i wyobrażeń z gorzką rzeczywistością. W swoich licznych filmach telewizyjnych i kinowych jak nikt inny udokumentował rzeczywistość okresu przemian oraz mechanizmy społecznego życia. Filmy zmarłego niedawno reżysera z lat 1969-2018 przypomni kino Iluzjon. Przegląd odbędzie się w dniach 2-18 listopada. 

Janusz Kondratiuk, fot. Jerzy Troszczyński, FOTOTEKA FINA

W jednym z ostatnich wywiadów mówił: Zawód reżysera przypomina mi złodzieja. Tylko ograniczonego w czasie. Potrafi cwaniak namówić ludzi do współpracy bez rewolweru, czasem bez pieniędzy. A potem kradnie czas widzom.

Janusz Kondratiuk zasłynął kultowymi komediodramatami z lat 70., pokazującymi zderzenie ideałów i wyobrażeń z gorzką rzeczywistością. Jego kariera różnie się potem toczyła, jednak na pewno przekroczył status młodszego brata Andrzeja, któremu poświęcił zresztą swoje ostatnie dzieło. W swoich licznych filmach telewizyjnych i kinowych Janusz Kondratiuk jak nikt inny udokumentował rzeczywistość okresu przemian oraz mechanizmy społecznego życia.

W listopadzie filmy reżysera przypomni warszawskie kino Iluzjon. Cykl otworzy film z 1969 roku pt.: „Jak zdobyć pieniądze, kobietę i sławę”, będący satyrą na ludzkie przywary przepełnioną absurdalnym humorem. Film z muzyką Tomasza Stańki będzie można zobaczyć już 2 listopada o godz. 19.00. W kolejnych dniach na ekranie kina Iluzjon pojawią się m.in. słynne „Dziewczyny do wzięcia” oraz ostatni film reżysera, „Jak pies z kotem” z 2018 roku. To pełna ironicznego humoru wizja nieszablonowej rodziny, z jej konfliktami i rywalizacją, niepozbawiona momentów wzruszenia i autentycznej bliskości.


Fotos do filmu „Dziewczyny do wzięcia”, reż. Janusz Kondratiuk, źródło: FOTOTEKA FINA


W programie przeglądu znalazły się:


JAK ZDOBYĆ PIENIĄDZE, KOBIETĘ I SŁAWĘ, Polska 1969, 47 minut

2 listopada g. 19.00

NOC ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA, Polska 2000, 56 minut

3 listopada g. 20.00

ZŁOTE RUNO, Polska 1996, 82 minuty

8 listopada g. 20:15

KLAKIER, Polska 1982, 88 minut

9 listopada g. 18.00

DZIEWCZYNY DO WZIĘCIA, Polska 1972, 45 minut

10 listopada g. 20.00

JAK PIES Z KOTEM, Polska 2018, 100 minut

13 listopada g. 20.00

CZY JEST PANNA NA WYDANIU?, Polska 1976, 68 minut

18 listopada g. 20.00

Więcej informacji: http://www.iluzjon.fn.org.pl/cykle/info/1103/gwiazdy-w-oczach-i-glowach-janusz-kondratiuk.html

Bilety w cenie 12-14 zł do nabycia online lub w kasie kina.

Kino Iluzjon ǀ ul. Narbutta 50a ǀ Warszawa

informacja prasowa

środa, 30 października 2019

5. Świdnicki Festiwal Filmowy SPEKTRUM | znamy nazwiska gości

5. Świdnicki Festiwal Filmowy SPEKTRUM zbliża się wielkimi krokami! Już we wtorek rozpoczyna się listopadowe święto kina fabularnego oraz dokumentalnego.





Program Festiwalu wypełniony jest po brzeg najlepszymi tytułami sezonu 2019/2020 – nie należy jednak zapominać, że za produkcją filmów stoją przede wszystkim ludzie. I tych również nie zabraknie podczas SPEKTRUM! Wśród gości znajdziemy twórców obrazów, jakie zobaczymy w tym roku w Świdnicy. Po seansach zaplanowano spotkania, które pozwolą publiczności na rozmowy z reżyserami, operatorami, montażystami oraz aktorami. Swoją wizytę na SPEKTRUM potwierdzili: Radosław Piwowarski, reżyser filmowy, znany z serialu „Złotopolscy” oraz filmów „Yesterday” czy „Kochankowie mojej mamy”, Maciej Pieprzyca – reżyser i scenarzysta filmów „Chce się żyć”, nagrodzony m. in. Srebrnymi Lwami podczas tegorocznego Festiwalu w Gdyni za obraz „Ikar. Legenda Mietka Kosza” (również w programie SPEKTRUM), Piotr Dylewski – reżyser i producent obecnych w Konkursie Głównym „Zgniłych uszu”. Do Świdnicy przyjedzie również Helena Sujecka, aktorka filmowa („Małe stłuczki” czy serial „Znaki”) i teatralna, pojawiająca się w „Dowłatowie”(Konkurs Główny), powróci także Paweł Wysoczański, reżyser dokumentalny, odwiedzający już Okiem Młodych z tytułami „Jurek” i „W drodze”, tym razem z najnowszym obrazem „Jutro czeka nas długi dzień”.

Dzięki połączeniu SPEKTRUM oraz Okiem Młodych w programie znalazły się trzy konkursy krótkich metraży, a co za tym idzie trzy składy jurorskie. Konkurs Krótkich Metraży „Okiem Młodych” – fabuła oceniać będą: Marcin Bortkiewicz -– reżyser, scenarzysta, dramaturg, aktor, laureat Nagrody Publiczności podczas pierwszej edycji SPEKTRUM za „Noc Walpurgi” Michał Oleszczyk – krytyk filmowy i konsultant scenariuszowy oraz Justyna Mytnik, reżyserka i laureatka głównej nagrody podczas ubiegłorocznego Festiwalu za „Fascinatrix”. Najlepszy dokument wybiorą: Arek Gielnik, producent i dyrektor zarządzający INDI FILM GmbH, Maria Zmarz-Koczanowicz – reżyserka filmów dokumentalnych i teatrów telewizji („Pokolenie 89”, „Zwyczajny marzec”, „Moja Kuba, moja Polska”, „Dworzec Gdański”) oraz Maciej Kurowicki, lider, autor tekstów i wokalista zespołu HURT oraz Evorevo. Jury Konkursu Amatorskiego prezentuje się z kolei następująco: Małgorzata Goździk, reżyserka, malarka i performerka, laureatka Grand Prix podczas „Okiem Młodych” za film „Tort”, Karol Bernacki  - aktor znany z „Amoku”, „Krwi Boga” i niebawem „Watahy”, a skład zamyka Krzysztof Majewski, dziennikarz filmowy Radia RAM i Radia Wrocław. Organizatorzy nie zamknęli jeszcze listy gości, więc można spodziewać się kolejnych filmowych nazwisk przed rozpoczęciem SPEKTRUM.

Bilety na poszczególne seanse dostępne są jeszcze na stronie internetowej organizatora. Bezpośrednio przed pokazami będzie można nabyć również bilety last minute.

5. Świdnicki Festiwal Filmowy SPEKTRUM odbędzie się w terminie 5-11 listopada 2019 r. Organizatorami SPEKTRUM pozostają niezmiennie Świdnicki Ośrodek Kultury oraz Wrocławska Fundacja Filmowa. Wydarzenie finansowane jest ze środków Miasta Świdnica, a współfinansowane ze środków Samorządu Województwa Dolnośląskiego oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Premiera słuchowiska "Popioły" Becketta w radiowej Dwójce

W najbliższą sobotę, 2 listopada, Program 2 Polskiego Radia zaprezentuje premierowe słuchowisko na podstawie „Popiołów” Samuela Becketta, w przekładzie i reżyserii Antoniego Libery. W obsadzie m.in. Katarzyna Dąbrowska i Andrzej Mastalerz. Początek o godz. 19.00.



Samuel Beckett napisał „Popioły” (oryg. „Embers”) po angielsku w 1959 roku, w tym samym roku ukazały się one także po francusku. Tekst od razu pomyślany był jako słuchowisko radiowe – w tym okresie Beckett uważał tę formę dramaturgiczną za bardzo interesującą.

Sztuka irlandzkiego dramaturga to przejmujące studium samotności i zwątpienia – Henry, czyli bohater grany przez Andrzeja Mastalerza, siedzi na brzegu morza, rozmawia, zapewne w myślach, z ojcem, później z żoną – w jej rolę wcieliła się Katarzyna Dąbrowska. Jednostajny szum morza przecinają zadawnione spory, konflikty i odruchy, nie do zatarcia pomiędzy postaciami, nawet jeśli są już tylko wspomnieniem.

W tej adaptacji usłyszymy również w rolach epizodycznych Piotra Kozłowskiego jako nauczyciela i Małgorzatę Procherę jako córkę bohatera – Adę.

„Popioły” przetłumaczył, zaadaptował, a wreszcie wyreżyserował w Polskim Radiu Antoni Libera – znakomity pisarz, tłumacz, reżyser teatralny, krytyk literacki i znawca twórczości irlandzkiego noblisty – eksploatujący zawiłości pisarstwa Becketta również w korespondencji z samym twórcą.

Premiera „Popiołów” w „Wieczorze ze słuchowiskiem” radiowej Dwójce w sobotę 2 listopada o godz. 19.00.

informacja prasowa

Bój się inaczej. Wieczór horrorów w Kinie Nowe Horyzonty

31 października, w czwartek, Kino Nowe Horyzonty zaprasza na "Wieczór horrorów". "Halloween w Kinie Nowe Horyzonty to doskonała odtrutka na nudną papkę, którą serwują w innych lokalach - przekonuje. U nas widzowie będą bać się… inaczej".

Łowca głów, reż. Jordan Downey

W programie:


„Demony prerii” | 21:30

Ostatnie lata obfitowały w horrory wykorzystujące folklor w służbie grozy – kilka lat temu skutecznie straszyła „Czarownica” Roberta Eggersa, a do niedawna w kinach można było jeszcze oglądać „Midsommar. W biały dzień” Ariego Astera. „Demony prerii” Emmy Tammi wytrzymują porównanie z tymi tytułami. To fascynująca opowieść o kobiecie czekającej na powrót męża w chacie położonej na odludziu, na zapomnianej przez Boga prerii. Im więcej czasu Lizzy (doskonała Caitlin Gerard) spędza w samotności, tym silniej czuje obecność czegoś dziwnego – przerażającego, niewytłumaczalnego, pochodzącego nie z tego świata.

„Łowca głów” | 23:30

Esencja brutalnej fantastyki zamknięta w siedemdziesięciu dwóch minutach niedrogiego, surowego, wciągającego jak diabli filmu. To „Wiedźmin” okrojony z pompy i efektowności, w którym nie ma smoków, czarownic i innych bzdur; jest małomówny wiking, jest leśna chatka; jest kolekcja głów należących do zaszlachtowanych potworów; jest wola zemsty. Przez pierwsze pół godziny Łowca głów to film tak spokojny, cichy i kontemplacyjny, że ktoś mógłby niechybnie uznać go za slow cinema. Później reżyser Jordan Downey pokazuje jednak, że bliżej mu do Martwego zła niż do kina Beli Tarra, a prosta jak budowa topora fabuła rozwija się w zaskakujący sposób.

Demony prerii reż. Emma Tammi

Bilety dostępne w pakiecie (na dwa filmy) bądź na pojedyncze projekcje. Więcej szczegółów można znaleźć na stronie internetowej kina.

informacja prasowa

wtorek, 29 października 2019

Pan Cogito w podróży. W 25. rocznicę śmierci Zbigniewa Herberta

Cieszył się wędrówką do nieznanych miejsc, 
oglądaniem nieznanych rzek, 
a trudy wynagradzała mu pasja poznania.
Owidiusz

Dziś przypada 25. rocznica śmierci Zbigniewa Herberta. Jego nieobecność pośród nas jest tylko pozorna. W istocie ciągle powracamy do Jego wierszy, esejów - do pięknego, precyzyjnego słowa. To jest trochę tak, jakby Poeta wyruszył w swoją kolejną podróż, a my tu na Niego czekamy przekonani, że oczaruje nas kolejną opowieścią - jak Homer.

Zbigniew Herbert, fot. PAP/CAF/P. Janowski

Podróż jest jednym z najbardziej uniwersalnych toposów w kulturze. Najogólniej,  symbolizuje ludzkie życie. Fundamentalnym tekstem w kulturze europejskiej, z  którego czerpią wszystkie następne, jest Odyseja Homera. Odyseusz Herberta – Pan Cogito – czerpie z podróży niezliczone dobrodziejstwa, toteż prezentuje je w formie hymnu pochwalnego. Jest więc zaduma nad urodą świata, wdzięczność za to, że można było doświadczyć piękna i brzydoty różnych miejsc, spotkań z dobrymi i mądrymi ludźmi. W Modlitwie pojawia się na koniec prośba niosąca głębokie humanistyczne przesłanie:

żebym rozumiał innych ludzi inne języki inne cierpienia
a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który
pragnie źródła

W istocie bowiem podróż jest powrotem do źródła…
Podróże Herberta zaowocowały trzema cyklami esejów: Barbarzyńca w ogrodzie jest wyprawą do źródeł europejskiej cywilizacji, Martwa natura z wędzidłem skrywa  pod opisami dzieł sztuki i ludzkimi historiami wnikliwe studium przemocy, Labirynt nad morzem natomiast jest wyprawą do źródeł mitologii. Ślady tych podróży odnaleźć można również w poezji. Pan Cogito z tomu Raport z oblężonego miasta wraca do kraju odmieniony swymi podróżami:  przywiązał się tylko do kolumny doryckiej, w brzydkim mieście Manchester odkrył ludzi dobrych i rozumnych, pomyślał że Duccio van Eyck Bellini malowali także dla niego, nie zrozumiał do końca Akropolu, który cierpliwie odkrywał przed nim okaleczone ciało…

Innym, niezwykle ważnym motorem  podróży jest przekonanie, że skoro został wybrany (…)  w grze ślepego losu, to musi wyborowi temu nadać sens, odebrać mu jego przypadkowość i dowolność (…).Wyobrazić sobie, że jest delegatem czy posłem tych wszystkich, którym się nie udało. (…) zapomnieć o sobie, wysilić całą wrażliwość i zdolność rozumienia, aby Akropol, katedry, Mona Liza powtórzyły się w nim na miarę oczywiście jego ograniczonego umysłu i serca. I żeby to, co z nich pojął, potrafił przekazać innym. (Duszyczka, Labirynt nad morzem)

Swoje podróże odbywa Herbert z nieodłącznym notatnikiem – jak to czyniło wielu pisarzy przed nim, dość wymienić J. Słowackiego czy J.W. Goethego. Skrótowy zapis tego, co się widzi, zespolenie obrazu i pisma są czymś naturalnym, pierwotnym. Herbert – podróżnik pozostawił setki szkiców. Skrupulatnie je przechowywał, więc uchowały się nawet najdrobniejsze notatki – czasem zdanie albo słowo, szkic lub jego zaczątek, niekiedy puste strony, jakby w oczekiwaniu na zapis… Taka twarz Herberta-rysownika, mało znana, odkrywa się dopiero od niedawna przed czytelnikami. Herbert kopiujący mistrzów,  szkicujący detale, twarze, pejzaże…

Choć Herberta postrzegamy przede wszystkim jako poetę, to przecież warto przypomnieć, że pierwszym utworem zaprezentowanym przez niego publicznie był dramat Jaskinia filozofów, który ukazał się po raz pierwszy drukiem w 1956 r. w „Twórczości”.. Tytuł nawiązuje do przypowieści z VII księgi Państwa Platona, ale owa jaskinia jest metaforą systemu, który bohatera więzi i chroni jednocześnie. Entuzjastycznie pisze o dramacie Jerzy Zawieyski w Dzienniku:

Wzrusza samotność Sokratesa, niemożność porozumienia się ze światem, nawet z uczniami, nawet z Platonem. Cudowne słowo poetyckie, trafne, wysnute z mowy codziennej, splecionej ze słownictwem abstrakcyjnym, filozoficznym.[Zbigniew Herbert, Jerzy Zawieyski, Korespondencja 1949-1967, Warszawa : Biblioteka "Więzi"].

Powyższy tekst napisałam w 2010 roku do katalogu wystawy "Twarze Pana Cogito", którą przygotowałam w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich.

Jeremi T. Królikowski. Filozofia architektury - nowa wystawa w Muzeum Architektury we Wrocławiu

Muzeum Architektury we Wrocławiu zaprasza na otwarcie wystawy "Jeremi T. Królikowski. Filozofia architektury". Rysunek i malarstwo to dla Jeremiego Królikowskiego to narzędzia służące analizie i kontemplacji krajobrazów. Wystawa będzie trwała od 7 listopada 2019 r. do 6 stycznia 2020 roku, wernisaż - w czwartek, 7 listopada 2019 r. o godzinie 17.00.

J. Królikowski, Norwegia Verdens Ende, pastel, 1993

W moich pracach rysunkowych i malarskich przedmiotem jest przestrzeń architektoniczna wyrażana przez linie, płaszczyzny i światło w zmieniających się sekwencjach czasu. Odnajduję w niej osobisty porządek i indywidualny charakter ducha miejsca – wyznaje Jeremi Królikowski, architekt, badacz i krytyk architektury, wykładowca i publicysta, autor kilkudziesięciu prac: pejzaży i krajobrazów miejskich wykonanych różnymi technikami, które od 7 listopada będą prezentowane we wrocławskim Muzeum Architektury. 

J. Królikowski, Kazimierz Dolny n/Wisłą, pastel, 1999

Rysunek i malarstwo to dla Jeremiego Królikowskiego narzędzia służące analizie i kontemplacji krajobrazów – zarówno naturalnych, przyrodniczych, jak i miejskich – pomocne w odkrywaniu i ujawnianiu specyfiki miejsc, w których się zadomowił lub w których bywa gościem czy zaledwie przechodniem. Stąd na wystawie pojawią się szkice i obrazy z Lublina i Warszawy, Częstochowy i Kazimierza nad Wisłą, Bergamo i Chicago, krajobrazy łomżyńskie i bieszczadzkie oraz norweskie fiordy. Praca nad obrazem jest myśleniem  o prawdzie, o dobru i o pięknie – to afirmacja świata i jego interpretacja, a także pytanie o istotę i sens architektury pojmowanej jako kontinuum natury, jej dopełnienie w świecie stworzonym przez człowieka.

J. Królikowski, Norwegia Verdens Ende, pastel, 1993

Zafascynowany koncepcją fenomenologii architektury Christiana Norberg-Schulza, którą poznał i zgłębiał podczas rozmów i lektur dzieł wybitnego norweskiego architekta i teoretyka architektury, stał się Królikowski zwolennikiem i propagatorem całościowego, holistycznego ujęcia przestrzeni – w tym przestrzeni miasta – którego fundamentem jest relacja materii
i doznań zmysłowych oraz genius loci.

informacja prasowa

poniedziałek, 28 października 2019

Wystawa na ekranie: "Leonardo. Dzieła wszystkie" /recenzja/

Film dokumentalny "Leonardo. Dzieła wszystkie" został wyreżyserowany przez Phila Grabsky`ego z okazji 500. rocznicy śmierci jednego z trzech wielkich twórców włoskiego renesansu. Starannie zrealizowany, zawiera nie tylko interesujące omówienie obrazów i szkiców Leonarda da Vinci, ale również pozwala zapoznać się z jego sposobem pracy, eksperymentami i niepowtarzalnym ujęciem ludzkich postaci. Nikt przed nim tak nie malował!

Leonardo da Vinci, Ostatnia Wieczerza, ok. 1495-1497

Phil Grabsky, mimo tak swojsko brzmiącego nazwiska,  jest angielskim, a nie polskim dokumentalistą, a ponadto reżyserem filmowym i producentem, znanym przede wszystkim jako autor cyklu filmów o słynnych kompozytorach. Jego poprzedni cykl "W poszukiwaniu..." poświęcony był Mozartowi, Haydnowi, Beethovenowi i Chopinowi. Z tym ostatnim zawitał m. in. do Wrocławia, gdzie w Kinie Nowe Horyzonty odbyło się spotkanie z Grabsky`m oraz premiera znakomitego dokumentu "W poszukiwaniu Chopina".  Zachęcony sukcesem muzycznej serii, reżyser spróbował swoich sił w dziedzinie malarstwa i tak powstał nowy cykl: "Wystawa na ekranie", realizowany we współpracy w najlepszymi galeriami i muzeami świata. Serię tę rozpoczął filmem "Leonardo w Galerii Narodowej", po którym pojawiły się kolejne interesujące dokumenty, m.in. "Canaletto i sztuka Wenecji", "Cézanne. Portrety życia",  „Hockney. Pejzaże, portrety i martwe natury”, "Degas. Umiłowanie perfekcji". Mnie najbardziej zapadł w pamięć dokument "Vermeer i muzyka", o którym pisałam w 2014 roku.

Obecnie trwa już siódmy sezon z cyklu "Wystawa na ekranie", pokazywany w 1500 kin w 55 krajach, w tym w Polsce. Phil Grabsky powraca do artysty, który przyniósł mu niegdyś szczęście zapoczątkowując tę ciekawą i lubianą serię, a mianowicie do Leonarda da Vinci. I choć tytuł filmu sugeruje, że obejrzymy na ekranie wszystkie dzieła włoskiego geniusza, to jednak reżyser ograniczył się jedynie do obrazów i szkiców. Ktoś, kto oczekiwał więcej, poczuje być może niedosyt, ale z drugiej strony... Nie można uprawiać "wszystkoizmu", toteż Grabsky pokazał da Vinci - eksperymentatora w odniesieniu do sztuki malarskiej.

Madonna Benois, 1475-1478, Narodowe Muzeum Ermitażu, Sankt Petersburg

Narracja dokumentu "Leonardo. Dzieła wszystkie" jest właściwie tradycyjna, a jednak zawsze dobrze odbiera się filmy Anglika i epigoni nie urastają mu do pięt. Grabsky nie tylko umiejętnie dobiera tematy, ale ponadto potrafi je atrakcyjnie przedstawić. Po pierwsze, decyduje o tym dobór rozmówców, którzy nigdy nie są nudni i wnoszą coś odrębnego i szczególnego do charakterystyki postaci i jego twórczości. W przypadku filmu, o którym mowa, są to wybitni specjaliści, zajmujący się malarzem całe swoje życie, potrafią więc mówić o nim swobodnie, niekiedy z pasją. Czasami są to badacze, którzy - jak włoska konserwatorka i znawczyni obrazu "Pokłon Trzech Króli" - wtajemnicza nas w swoje odkrycia. Zdarzają się też koneserzy, którzy błyskotliwie potrafią porównać sposoby ujęcia kobiecej postaci młodszego, a później eksperymentującego, dojrzałego twórcy, jak dyrektor Ermitażu, który miał okazję napatrzeć się na radosną i dziecięcą nieomal "Madonnę Benois" (1472-1478) oraz na dojrzałą "Madonnę Littą" (1490), pogodzoną z czekającym ją cierpieniem.

Madonna Litta, ok. 1490, Narodowe Muzeum Ermitażu, Sankt Petersburg

Ważny jest także sposób prowadzenia narracji. Zanim padną słowa komentarza, widz ma okazję przez dłuższy czas kontemplować obraz i jego detale. To bardzo ważne! Kiedy głos zabierają specjaliści, mamy już niejako osobisty stosunek do oglądanego dzieła. Poza tym dzieł nie kontemplujemy w ciszy - towarzyszy nam ciągle piękna muzyka renesansowa - zarówno śpiewana, jak i instrumentalna, zawsze starannie dobrana do malarskiego przedstawienia. W okresie włoskim podczas prezentacji portretów o świeckiej tematyce, muzyka ma charakter świecki. Z kolei w okresie francuskim, kiedy Leonardo przebywa w zamku Cloux, towarzyszy nam muzyka dworska.

Salvator Mundi (Zbawiciel świata), ok. 1506-1513, kolekcja prywatna 

Grabsky dba także o to, abyśmy nie tylko uświadomili sobie, że Leonardo potrafił zawrzeć w obrazach całą swoją wiedzę o ludziach i o świecie. Pragnie także, aby znajomość twórczości tego bodaj największego geniusza uporządkować. Temu służy chronologia - od pierwszych szkiców i obrazu Verrocchio "Chrzest Chrystusa", na którym anioły namalowane przez Leonarda zwiastują, że uczeń przerósł mistrza, poprzez dzieła tak wybitne, jak "Gioconda" czy "Ostatnia Wieczerza", a skończywszy na ostatnich pracach, wśród których znajduje się obraz "Salvator Mundi", namalowany dla króla Francji Ludwika XII.

Gorąco zachęcam do obejrzenia filmu "Leonardo. Dzieła wszystkie". Będzie po temu okazja już wkrótce - 24 listopada w Kinie Nowe Horyzonty.

ocena: 8/10

Aldona Bartnik: Pragnę śpiewać o miłości /wywiad/

Rozmawiam ze znakomitą sopranistką – absolwentką Akademii Muzycznej we Wrocławiu oraz Wydziału Muzyki Dawnej w Królewskim Konserwatorium w Hadze. Artystka z sukcesem specjalizuje się w muzyce dawnej, współpracując z wieloma wybitnymi wykonawcami, m.in. z Colegium Vocale Gent, Vox Luminis, Capella Cracoviensis, a także dyrygentami: Philippe Herreweghe, Václavem Luksem czy Jordi Savallem. Aldona Bartnik opowiada o swojej drodze artystycznej, nagraniach, przeżyciach i planach artystycznych.

Aldona Bartnik, fot. Karol Adam Sokołowski

Barbara Lekarczyk-Cisek: Wprawdzie sukcesy są przyjemną stroną każdej kariery, mnie jednak interesuje prowadząca do nich, często niełatwa, droga. Od czego w ogóle się zaczęło? Kiedyś rozmawiałam z panem Jarosławem Thielem - wyznał, że będąc najmłodszy w rodzinie, pragnął dorównać starszemu rodzeństwu, które kształciło się w szkole muzycznej. Ostatecznie to on jako jedyny ostał się w zawodzie muzyka… A jak było z Panią?

Aldona Bartnik
: O tym, że zaczęłam kształcić się muzycznie, również zdecydował właściwie przypadek. Jestem jedyną osobą w rodzinie zajmującą się muzyką. Jednak oboje rodzice zawsze kochali muzykę – śpiewali, grali na różnych instrumentach, ale ze względu na różne okoliczności nie mogli rozwijać się profesjonalnie w tym kierunku. To właśnie Tato bardzo pragnął, abym uczyła się grać. Po przesłuchaniu w szkole muzycznej wybrano dla mnie skrzypce, ponieważ byłam malutka i miałam drobne dłonie. Uczęszczałam do szkoły muzycznej I i II stopnia w Szczecinie. Bardzo lubiłam grać na skrzypcach! Brałam też udział w różnych międzynarodowych warsztatach, a było to w czasach, gdy Polska nie należała jeszcze do UE. Dla tak młodej osoby, jaką wówczas byłam, doświadczenie to było ekscytujące.  Jeździłam na wymiany uczniowskie do Danii, Szwecji, Niemiec... Jednocześnie, przy okazji nauki gry na skrzypcach w szkole muzycznej I stopnia, obowiązkowo śpiewałam w chórze. W rezultacie mój głos już od dziecięcych lat był kształtowany. Z czasem śpiewałam również partie solowe. W gimnazjum i w szkole muzycznej II stopnia nadal kształciłam się w grze na skrzypcach i jakoś nie myślałam poważnie o śpiewie. Moi rodzice zdecydowanie chcieli, abym została skrzypaczką, ponieważ śpiewaczka kojarzyła się im z postawną kobietą, a nie z takim maleństwem jak ja. W rezultacie dostałam się na studia do Akademii Muzycznej we Wrocławiu, w klasie skrzypiec.

A jak to się stało, że ze Szczecina trafiła Pani właśnie do Wrocławia?

Zdawałam także do uczelni poznańskiej, bardzo dobrej w dziedzinie wiolinistyki, ale zabrakło mi jednego punktu, podczas gdy na wrocławską uczelnię dostałam się bez trudu. Okazało się to szczęśliwym trafem, ponieważ na I roku studiów, za namową koleżanki, z którą mieszkałam, poszłam na przesłuchania chóru Filharmonii Wrocławskiej. Ucieszyła mnie ta możliwość, bo w gruncie rzeczy zawsze lubiłam śpiewać. Jeszcze będąc w domu i ćwicząc na skrzypcach, sporo śpiewałam i potrafiłam „umilić” sąsiadom niejeden weekend. To był śpiew operowy, a więc głośny (śmiech). Podczas przesłuchania miałam przyjemność poznać panią Agnieszkę Franków-Żelazny, która zwróciła na mnie uwagę i dała mi wówczas szansę rozwijania swego głosu. Poczułam się bardzo wyróżniona, ponieważ trafiłam do grona wykształconych śpiewaków i był to dla mnie mocny impuls, aby się w tym kierunku kształcić. Zaczęłam brać lekcje śpiewu, a poza tym chór uczestniczył w warsztatach z Brytyjczykami, którzy przyjeżdżali wówczas do Wrocławia i prowadzili zajęcia bardzo dobrze rozwijające umiejętności śpiewu zespołowego. Siedem lat pracy w chórze dały mi solidne podstawy nie tylko w zakresie śpiewu, dykcji, ale również umiejętność pracy zespołowej. W międzyczasie ukończyłam studia licencjackie z gry na skrzypcach, studiowałam także śpiew.


Aldona Bartnik (sopran), Stanisław Sylwester Szarzyński, Jesu, spes mea,
z Wrocław Baroque Ensemble



Kiedy zdecydowała się Pani wykonywać muzykę dawną?

Już podczas studiów poczułam, że mój głos w jakiś sposób pasuje do muzyki dawnej. Myślę, że to efekt naturalnego rozwoju głosu. Zaczęłam świadomie pracować nad głosem stosunkowo późno, bo mając dziewiętnaście lat, był więc nieoszlifowany, z natury lekki i jasny, niewibrujący i bez maniery, czyli idealnie pasujący do muzyki dawnej.

Czy pamięta Pani swój pierwszy występ?

Nie pamiętam wprawdzie tytułu wykonywanego utworu, ale był to występ z Wrocławską Orkiestrą Barokową i właśnie wtedy poczułam, że przynosi mi to niebywałą satysfakcję. Później dyrektor Andrzej Kosendiak zaprosił mnie do swoich projektów. Nie były to bynajmniej utwory polskie, ale barok francuski. Tak zaczęła się moja przygoda z muzyką dawną.

Odbyła Pani również 2-letnie studia muzyczne na Wydziale Muzyki Dawnej w Królewskim Konserwatorium w Hadze, gdzie doskonaliła śpiew pod okiem wybitnych artystów. Dość wymienić Ritę Dams, Petera Kooij czy Michaela Chance’a… W jakich okolicznościach zdecydowała się Pani na te studia?

Po ukończeniu studiów licencjackich zapragnęłam wyjechać, aby dalej się kształcić, poznać międzynarodowe trendy w dziedzinie wykonawstwa muzyki dawnej, ponieważ są one w różnych krajach odmienne. To fascynujące, że barok gra się i śpiewa inaczej we Francji niż we Włoszech albo w Niemczech! Była to dla mnie także wspaniała okazja do współpracy z profesorami będącymi jednocześnie znakomitymi wykonawcami tej muzyki.


Aldona Bartnik w oratorium A.M. Bononcini (1677- 1726),
 La decollazione di San Giovianni Battista - aria Salomè: De le palme

Mistrzami w pełnym tego słowa znaczeniu! Obejrzałam niedawno interesujący dokument o Luciano Pavarottim, w którym ten znakomity śpiewak opowiadał nieco żartobliwie, jak to na początku swojej kariery uczył się świadomego oddechu od swojej scenicznej partnerki i zarazem mistrzyni, czując pod palcami ruch jej przepony. A jak wyglądały Pani studia w Hadze?

Z pewnością samo bycie pośród lepszych od siebie ma walor edukacyjny i bardzo motywuje do pracy nad sobą. Mając za sobą doświadczenia śpiewu chóralnego, aplikowałam na przesłuchania do tak znakomitych zespołów jak Collegium Vocale Gent. Dzięki temu miałam okazję poznawania śpiewaków o wiele bardziej doświadczonych scenicznie, których świadomość wokalna była o wiele większa niż moja i od których mogłam się wiele nauczyć. Jeśli natomiast chodzi o mistrzów, to myślę, że w różnych momentach natrafiamy na takich, od których czegoś się uczymy, potem kolejnych, którzy rozwijają inne nasze umiejętności. Czasami potrzebujemy osobowości artystycznej, która nas ubogaci, a kiedy indziej niezbędny jest nam ktoś, kto udzieli nam konkretnych technicznych wskazówek. Fascynują mnie różni artyści.

Proszę więc o nich opowiedzieć – jak się z nimi pracuje, jacy są?

Moim głównym nauczycielem w Hadze była Rita Dams, z którą pracowałam nad techniką wokalną muzyki dawnej: nad retoryką i artykulacją głosek. Od wspaniałego Petera Kooij nauczyłam się, jak wykonywać muzykę Johanna Sebastiana Bacha. To, co wydaje się być trudne do zaśpiewania w jego kompozycjach, po logicznej analizie układało się nagle w coś prostego i oczywistego. Z kolei Michael Chance uświadomił mi, że aby dobrze śpiewać, trzeba się uprościć – pozwolić brzmieć głosowi zgodnie z jego naturą, bo wtedy jest najpiękniejszy.  Jill Feldman, sopran, specjalistka od francuskiego baroku, uświadomiła mi, że w baroku francuskim istnieje aż pięć rodzajów samogłoski e (gdy tymczasem w polszczyźnie jest tylko jedna), pracowałyśmy więc nad frazami, gdzie one się pojawiały, a ja uczyłam się je słyszeć i śpiewać. Dzięki tym ćwiczeniom poczułam także potrzebę dalszego zgłębiania i doskonalenia tej umiejętności, bo jest to fascynująca, niekończąca się przygoda.

Jeśli natomiast chodzi o artystyczne osobowości, które wpłynęły na mnie w sposób znaczący, choć mniej oczywisty, to wiele zawdzięczam Narodowego Forum Muzyki, a przede wszystkim festiwalom Wratislavia Cantans, na które przyjeżdżali koncertować znakomici wykonawcy. Tego rodzaju inspiracje mają bardziej duchowy charakter i są dla mnie bardzo istotne. Można czerpać te artystyczne impulsy z samej urody świata i życia – z zapachu kwiatów, ze smaków, z rozmaitych kultur, także z własnych doświadczeń… Dzięki temu przekaz artystyczny staje o wiele bogatszy i intensywniejszy. Piękno, którym artysta się dzieli, zależy także od ludzi, z którymi się styka.


Aldona Bartnik (sopran) -  J.S. Bach, Mass in B Minor BWV 232, 
duet - Domine Deus / Ton Koopman

Fascynują mnie osobowości, które napotkałam dzięki festiwalowi, bardzo różnorodne i piękne. Nie zawsze doświadczenia te przekładają się wprost na wykonywaną przeze mnie sztukę, z pewnością jednak odciskają jakieś istotne piętno, stając się źródłem niezapomnianych przeżyć. Taką osobowością jest na przykład Philippe Herreweghe czy Tom Koopman, z którym śpiewałam Mszę h-moll  J. S. Bacha i który daje wykonawcom swobodę, obdarzając ich dużym zaufaniem. Z kolei Herreweghe ma swoją wizję wykonania utworu, którą konsekwentnie realizuje i potrafi do niej przekonać śpiewaka. To wspaniała charyzmatyczna osobowość, za którą się idzie bez cienia wątpliwości. Podobne odczucia miałam pracując z Václavem Luksem czy Jordi Savallem. Dzięki nim następuje rodzaj idealnego artystycznego porozumienia, tworzy się jakaś magia… A przy tym Václav jest wyjątkowym, dobrym człowiekiem, z którym wspaniale się pracuje. Z nim odczuwa się radość tworzenia.

To z pewnością wielkie szczęście stykać się z takimi osobowościami, bo od każdej tak wiele się otrzymuje…

Z pewnością, choć przyznam, że czasami czuję się jak szpieg (śmiech), kiedy od jednego artysty przechodzę do innego, zupełnie odmiennego, choć równie interesującego,  przenosząc jednocześnie swoje doświadczenia.

Ale to jest chyba jednocześnie bardzo odświeżające, bo otwiera na doświadczenie innych osobowości!  Chciałabym też zapytać o proporcje pomiędzy pracą a życiem. W filmie dokumentalnym Toma Volfa „Maria Callas” artystka podkreśla, że istnieje konflikt między Marią a Callas. Mówi, że chciałaby być Marią, ale musi dorównać Callas. Czy Pani również odczuwa to dramatyczne napięcie pomiędzy życiem prywatnym a karierą artystki?

Taki problem istnieje, ale z czasem nauczyłam się radzić z nim sobie. Podczas studiów w Holandii opanowałam umiejętność planowania w taki sposób, jak to robią Holendrzy. Aby dobrze wypaść na scenie,  trzeba o siebie zadbać: dobrze się odżywiać, dbać o kondycję fizyczną, wysypiać się... Staram się też ze sobą zaprzyjaźnić (śmiech). Występy sceniczne łączą się z silnymi emocjami, toteż próbuję wyperswadować sobie, że tu nie o mnie chodzi, ale o muzykę i o publiczność. Wtedy łatwiej jest wejść na scenę i skupić się na tym, co chcę przekazać. Ciągłe podróże i życie „w drodze” bywa także uciążliwe. Towarzyszy mi jednocześnie satysfakcja z wykonywanego zawodu i poczucie samotności. Uważam jednak, że można pogodzić życie osobiste z zawodowym, o ile  spotka się osobę, które będzie nas kochała i rozumiała. Bardzo cenię sobie relacje z ludźmi, toteż wolne chwile staram się spędzać z rodziną i przyjaciółmi. Celebruję spotkania, wspólne posiłki, rozmowy. Dbam o balans w życiu – to bardzo ważne.

Wracając do muzyki, proszę opowiedzieć jak wyglądała Pani praca nad solową płytą „Melancholia” i w jakich okolicznościach doszło do jej nagrania. Sądzę, że przydały się też Pani wcześniejsze doświadczenia przy projektach z Wrocław Baroque Ensemble.

Płyty są zawsze efektem współpracy z innymi artystami, nawet jeśli są solowe. Seria płyt, które wydało Narodowe Forum Muzyki, prezentuje muzykę polskich kompozytorów. Pomysłodawca, dyrektor Andrzej Kosendiak, miał nie tylko znakomity pomysł, aby propagować muzykę kompozytorów polskiego baroku, ale ponadto towarzyszyły tym projektom prace badawcze. Trwały poszukiwania manuskryptów, opracowywanie ich, odkrywanie nowych wersji utworów dotąd nienagranych. To była zespołowa, wspaniała przygoda muzyczna, której finałem stała się płyta.


Aldona Bartnik (sopran) w utworze M. Mielczewskiego (? - c.1651),
 Vesperae Dominicales / Dixit Dominus
Wrocław Baroque Ensamble pod dyrekcją Andrzeja Kosendiaka 

Albumem, do którego zostałam na początku zaproszona, była nagrana w 2012 roku pierwsza płyta z nagraniami kompozycji Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego. Zespół był wówczas międzynarodowy, śpiewała m.in. angielska sopranistka Susan Gilmour Bailey, kontratenor Matthew Venner, partie basu wykonywał  czeski baryton Tomáš Král, a tenoru – Maciej  Gocman. Potrzebowali sopranu do jednego z utworów i ja otrzymałam tę szansę. Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam bardzo szczęśliwa. Miałam wprawdzie małe doświadczenie, ale wielką wiarę, lubiłam pracować i byłam pełna zapału. Pamiętam, że nagrywaliśmy tę płytę w maleńkim kościółku pw. św. Piotra i św. Pawła we Wrocławiu i wszystko poszło jak z płatka. Czułam się bardzo dobrze w gronie dojrzałych, świadomych muzyków i śpiewaków. Kiedy płyta się ukazała, mogłam po raz pierwszy usłyszeć swój głos. I jego brzmienie także było dla mnie rodzajem odkrycia.

Potem pojawiła się propozycja nagrania kolejnej płyty Gorczyckiego, na której zastąpiłam Susan, która została matką. Nagrywaliśmy w starym budynku Filharmonii Wrocławskiej i płyta również okazała się bardzo piękna. W tym czasie bardziej skupiona byłam na technice wykonawczej. W kolejnych nagraniach natomiast koncentrowałam się głównie na wyrazie artystycznym, bo miałam już większą swobodę techniczną. Niemało się wówczas nauczyłam nie tylko od dyrektora Kosendiaka, ale także od innych wykonawców.

Jednak indywidualny album nagrała Pani w Holandii…

Tak się złożyło, że do jego realizacji doszło podczas moich studiów w Holandii – kraju wielu wpływów, bardzo interesującym dla artysty. Jednocześnie brakowało mi polskiej kultury, za którą tęskniłam. W związku z tym postanowiłam przynieść na warsztaty Pieśni kurpiowskie Karola Szymanowskiego. Pianista był bardzo biegły w czytaniu nut a vista i byłam pewna, że poradzi sobie również z tymi trudnymi kompozycjami. Kiedy wykonaliśmy te pieśni, na sali zapadła głęboka cisza. Ludzie oniemieli. Wtedy też doświadczyłam, jaką moc ma w sobie ta muzyka. Po zajęciach zauroczony nią pianista Maurice Lammerts van Bueren zaproponował mi nagranie albumu z muzyką polską. Oczywiście, zgodziłam się bez wahania! Upłynęły dwa lata i wreszcie płyta pt. „Melancholia” została nagrana w styczniu 2018 roku w holenderskiej  wytwórni Zefir Records.




Wybrałam do niej cały cykl pieśni Karola Szymanowskiego Słopiewnie, do słów Juliana Tuwima, trzy pieśni kurpiowskie, cykl sześciu pieśni Jana Paderewskiego do słów Adama Mickiewicza, no i oczywiście mazurki Fryderyka Chopina. Płyta spotkała się z dużym zainteresowaniem i była promowana przez holenderskie radio MPO – odpowiednik radiowej Dwójki. Nagrania promujemy także koncertując i wówczas staramy się, aby słowa pieśni były tłumaczone. Współpraca z Mauricem układa się tak dobrze, że planujemy kolejny projekt – tym razem dedykowany dzieciom, w którym znajdzie się 19 utworów Karola Szymanowskiego oraz kilka piosenek dla dzieci, skomponowanych przez Witolda Lutosławskiego. Koncerty będą wzbogacone przez wizualizacje córki Maurice`a. Ogromnie cieszy mnie fakt, ze mogę być ambasadorem polskiej muzyki za granicą. Uważam, że w Europie jest przestrzeń i zapotrzebowanie na polską muzykę, trzeba tylko w nią samemu wierzyć – w jej wartość i piękno. I promować ją!


Aldona Bartnik (sopran) w Piosnce dudarza, I.J. Paderewskiego (1860-1941),
 Six songs to lyric by Adam Mickiewicz, Op.18, No.2 , Maurice Lammerts van Bueren (piano)


Czy oprócz tych występów ma Pani jeszcze inne plany artystyczne?

Och, mnóstwo! (śmiech). Obecnie realizuję projekt stypendialny Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, związany z Wrocławiem. Opracowuję mianowicie manuskrypty znajdujące się w Ossolineum. Zostaną wydane i umieszczone w bibliotekach różnych uczelni muzycznych w Europie. Złożyłam także wniosek do  Prezydenta Miasta Wrocławia o dofinansowanie płyty, na której znajdą się utwory z kompozycjami pochodzącymi z opracowanych przeze mnie manuskryptów. Są to pieśni z okresu romantyzmu, które chcę nagrać z pianoforte  - instrumentem z epoki, wraz z moim wspaniałym pianoforcistą Naruhiko Kawaguchi,  którego poznałam w Amsterdamie i z którym już wspólnie koncertowaliśmy. Yoshiko ma przepiękne brzmienie, wyczucie frazy i  nie tylko znakomicie gra, ale także kocha Polskę – polską muzykę, Chopina, a także … kuchnię (śmiech). Uważa, że polskie jedzenie jest najlepsze na świecie. Najistotniejsze jest jednak to, że rozumiemy się artystycznie. Album, który nagramy, będzie nosił tytuł „Kilka słów o miłości”. Wybrałam spośród wielu kompozycji te, które mówią o miłości, bo właśnie o niej pragnę śpiewać.

A zatem czekamy na miłosny album z romantyczną muzyką polską. Dziękuję za rozmowę.

niedziela, 27 października 2019

Akademia Beethovenowska w Narodowym Forum Muzyki

Cały świat obchodzi 250. rocznicę urodzin jednego z największych muzyków w historii. Narodowe Forum Muzyki zaprasza do wspólnego świętowania podczas Akademii Beethovenowskiej w Narodowym Forum Muzyki.


.

Niemal ćwierć wieku z twórczością Beethovena to powód do radości. W Narodowym Forum Muzyki świętujemy urodziny geniusza aż 15 koncertami w ramach „Cyklu Beethovenowskiego”, którego najważniejszym punktem będzie Akademia Beethovenowska. Istotą festiwalu jest spotkanie mistrzów i wybitnych osobowości artystycznych z młodymi muzykami, którzy stoją u progu kariery. Pedagodzy i uczniowie pracują razem nad przygotowaniem dzieł najsłynniejszych kompozytorów, a efekty prezentują podczas wspólnych koncertów. Publiczność ma też możliwość uczestniczenia w wykładach i próbach otwartych. Dyrektorem programowym festiwalu jest pełniący również funkcję dyrektora artystycznego Wrocławskiej Orkiestry Barokowej Jarosław Thiel.

Sonaty skrzypcowe


27 lutego 2020 roku o godz. 19.00 Sonaty skrzypcowe L. van Beethovena zagrają Midori Seiler – skrzypce oraz Jos van Immerseel – fortepian historyczny.
Sonaty skrzypcowe Ludwiga van Beethovena to nie tylko kamienie milowe w rozwoju tego gatunku. To przede wszystkim pełne wyrazu utwory, które nadal przemawiają do słuchaczy na całym świecie.

Midori Seiler / fot. Maike Helbig

Rewolucja w muzyce


28 lutego 2020 roku o godz. 19.00 usłyszymy fragmenty Symfonii Ludwiga van Beethovena w ramach koncertu połączonego z kursem dyrygenckim oraz prezentacją kolekcji fortepianów historycznych:  "Fortepiany Beethovena". 

Symfonie Ludwiga van Beethovena są dowodem geniuszu muzycznego rewolucjonisty, kompozytora bez skrupułów przełamującego gatunkowe konwencje i bezkompromisowo poszukującego własnych rozwiązań.

Wykonawcy:
Jarosław Thiel –  prowadzenie koncertu
NFM Filharmonia Wrocławska
Uczestnicy kursu dyrygenckiego 
Jos van Immerseel – opieka artystyczna kursu


Jos van Immerseel / fot. Alex Vanhee

Drogi do Beethovena | The Butter Quartet

Chociaż dorobek Beethovena jest wyjątkowy i niezwykle indywidualny, artysta nie działał w próżni – często inspirowały go dzieła współczesnych mu kompozytorów. W programie koncertu znajdą się kwartety smyczkowe cenionych przez Beethovena twórców.

29 lutego w programie koncertu usłyszymy:

J.L. Eybler Kwartet smyczkowy c-moll op. 1 nr 2
J. Haydn Kwartet smyczkowy F-dur op. 77 nr 2, Hob.III:82 „Lobkowitz”
J.N. Hummel Kwartet smyczkowy C-dur op. 30 nr 1

Wykonawcy:
Anne Jane Lester – skrzypce
Chloe Prendergast – skrzypce
Isabel Franenberg – altówka
Evan Buttar – wiolonczela

The Butter Quartet / fot. materiały zespołu

Fidelio

Fidelio to jedyna opera Ludwiga van Beethovena. Jest wyrazem republikańskich poglądów kompozytora, sprzeciwem przeciwko tyranii, a także dowodem wielkiej wiary w potęgę miłości.

1 marca 2020 roku zostanie zaprezentowana opera "Fidelio" w wersji koncertowej. Wystąpią:
Wykonawcy:
Jos van Immerseel – dyrygent
Soliści
Chór NFM
Agnieszka Franków-Żelazny – kierownictwo artystyczne Chóru NFM
Wrocławska Orkiestra Barokowa
Jarosław Thiel – kierownictwo artystyczne Wrocławskiej Orkiestry Barokowej

informacja prasowa


sobota, 26 października 2019

Brytyjczycy szukają planów filmowych we Wrocławiu

Brytyjscy producenci filmowi oraz location managerowie szukają we Wrocławiu obiektów zdjęciowych do swoich nowych projektów. We wtorek 22 września Wrocław odwiedzili m.in. Aurelia Thomas i Christopher Lahr, współpracujący przy produkcjach Marvela, Netflixa czy brytyjskich stacji telewizyjnych.


fot. materiały prasowe DCF

Program wizyty studyjnej obejmował prezentację charakterystycznych wrocławskich lokacji, z których wiele mogliśmy oglądać już w niejednej międzynarodowej produkcji. Uczestnicy obejrzeli m.in. Rynek i jego okolice, ale też najbardziej fotogeniczne obiekty w mieście, jak m.in. Halę Targową, Halę Stulecia, Synagogę Pod Białym Bocianem, Port Miejski na ul. Kleczkowskiej, Uniwersytet Wrocławski czy Ossolineum. Odwiedzili także popularne w świecie filmu wrocławskie ulice, które z powodzeniem grają zakątki innych miast, a we wcześniejszych latach wykorzystane były m.in. przez Stevena Spielberga w „Moście szpiegów” czy Pawła Pawlikowskiego w „Zimnej wojnie”. Brytyjczycy mieli także okazję spotkać się z przedstawicielami lokalnej branży filmowej oraz odwiedzić wrocławskie studia filmowe i zapoznać się z ich ofertą.

Aurelia Thomas: Ledwo zdążyliśmy nauczyć się prawidłowo wypowiadać nazwę miasta, a już zdążyło nas zaskoczyć swoim bogactwem architektonicznym i zafascynować różnorodnością stylów – od tych rodem z kosmosu (wnętrza Narodowego Forum Muzyki) po oszałamiającą Halę Stulecia.
Barry Ryan: Wrocław to nowoczesne zaplecze studyjne i niesamowita gama lokacji, które mogą reprezentować wiele różnych epok historycznych i miast, z niespotykanym dostępem do wyjątkowych lokalizacji takich jak Opera czy imponujące Narodowe Forum Muzyki w kubrickowskim stylu.

Chris Lahr: Po wizycie we Wrocławiu rozumiem, skąd to miasto ma tak silną filmową historię. Dzięki swojej ogromnej różnorodności obiektów zdjęciowych, to piękne i fascynujące miejsce, które może zaoferować produkcji filmowej wiele możliwości.

Jak mówi Jarosław Perduta, dyrektor Dolnośląskiego Centrum Filmowego i szef Wroclaw Film Commission: DCF regularnie organizuje tego typu inicjatywy. Nasze miasto i województwo  dysponują wieloma niepowtarzalnymi lokacjami. Co roku powstają u nas wartościowe filmy, seriale i programy telewizyjne, a zainteresowanie lokalnymi plenerami i obiektami, ale też fachowcami z branży nieustająco rośnie. Mamy nadzieję, że tego typu działania przyczynią się do dalszego rozwoju filmowego Wrocławia i Dolnego Śląska, bo produkcja filmowa to nie tylko wartość ekonomiczna, ale też doskonały sposób na promocję regionu i istotne wsparcie dla rozwoju rodzimej branży audiowizualnej.

Celem wizyty współorganizowanej przez Wroclaw Film Commission była prezentacja filmowego potencjału Wrocławia m.in. w kontekście obowiązującej od lutego 2019 Ustawy o finansowym wspieraniu produkcji audiowizualnej (tzw. „ustawy o zachętach”), dzięki której koszty realizacji produkcji filmowej mogą zostać zredukowane nawet o 30%, co w połączeniu z niższymi kosztami usług w Polsce może stanowić atrakcyjną ofertę dla producentów z  zagranicy.

Tegoroczna wizyta studyjna dla Brytyjczyków to kolejna tego typu inicjatywa realizowana przez DCF i Wroclaw Film Commission promująca filmowe walory regionu. W ubiegłych latach Dolny Śląsk odwiedzili m.in. przedstawiciele amerykańskiej branży produkcyjnej, regularnie organizowane są także wizyty studyjne dla gości festiwali filmowych, które odbywają się we Wrocławiu, ale także zagraniczne spotkania branżowe dla branży lokalnej, jak wizyta w Babelsberg Studio w Poczdamie 2018 roku czy planowany na wiosnę 2020 wyjazd  do Pragi i Barrandov Studios.

informacja prasowa


czwartek, 24 października 2019

Sztuka widzenia, czyli kino okiem operatorów filmowych

Stowarzyszenie Autorów Zdjęć Filmowych inauguruje cykl projekcji i rozmów poświęconych pracy autorów zdjęć filmowych pt. "Sztuka widzenia". Start już w sobotę 26 października. Pierwsze spotkanie będzie poświęcone Witoldowi Sobocińskiemu, wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. Daniel Olbrychski, Michał Sobociński i Piotr Sobociński jr. Projekt powstaje przy współpracy z Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym.

Plakat z filmu Wszystko na sprzedaż, żródło: Gapla

Celem spotkań jest promocja polskiej sztuki filmowej, twórczości autorów zdjęć i prezentowanie szerokiej publiczności tajników pracy operatorów filmowych. Cykl „Sztuka widzenia” zostanie rozpoczęty projekcją zrekonstruowanej wersji Wszystko na sprzedaż w reżyserii Andrzeja Wajdy ze zdjęciami Witold Sobocińskiego. Gośćmi spotkania będą najlepsi polscy operatorzy filmowi: Piotr Sobociński, Michał Sobociński, Arkadiusz Tomiak oraz goście specjalni, aktorzy Daniel Olbrychski i Witold Holtz. Rozmowę po projekcji poprowadzi filmoznawczyni i krytyczka filmowa dr hab. Katarzyna Taras.

Tak o cyklu pisze pomysłodawczyni Irena Gruca-Rozbicka: „Celem cyklu Sztuka widzenia jest edukacja widza w zakresie pogłębionego zrozumienia wszystkich pięter znaczeniowych dzieła filmowego i dostarczenie mu odpowiednich narzędzi do analizy warstwy wizualnej. Edukacyjny cel będzie realizowany zarówno w odniesieniu do aspektów artystycznych analizowanych dzieł, jak i zagadnień technologicznych”.

Witold Sobociński, tak jak współcześni krytycy, zaliczał Wszystko na sprzedaż do jednego ze swoich najważniejszych filmów – „Jest przełomem w dotychczasowym polskim stylu filmowym, m.in. ze względu na prowadzenie barwy […] Od Wszystkiego na sprzedaż zaczęło się inne spojrzenie na konstrukcję, na użycie nowych środków filmowych” – mówił w jednym z wywiadów.

Werk z filmu Wszystko na sprzedaż | fot. Jerzy Troszczyński

Fabuła filmu koncentruje się na motywie poszukiwania zaginionego bez wieści aktora, który nie zjawił się na planie w czasie realizacji filmu. Ela – żona aktora – oraz Beata – żona reżysera i dawna miłość aktora – starają się go odnaleźć. W trakcie poszukiwań do ekipy dociera wiadomość, że zginął, wyskakując z pędzącego pociągu. Aby dokończyć film, reżyser angażuje przyjaciela zmarłego, Daniela, który mimo wahań i oporów decyduje się zagrać. W efekcie i on porzuca plan zdjęciowy. Film jest nie tylko hołdem złożonym wielkiej legendzie polskiego kina – Zbigniewowi Cybulskiemu, ale także znakomicie uchwyconym portretem zbiorowym środowiska filmowego, w którym wszystko jest na sprzedaż, bo wszystko może służyć jako materiał do nowego filmu.

„Wszystko na sprzedaż (1969), w którym Witoldowi Sobocińskiemu udało się to, co niemożliwe (i jak tu pisać o operatorach nie używając określenia alchemia?) – złapać na gorącym uczynku czas żałoby, tęsknoty, a potem godzenia się, że przecież nikt nie jest niezastąpiony. I to w filmie fabularnym. Te nieostre pierwsze plany, kierowanie uwagi widza na to, co dalej, głębiej, gdzieś na krawędzi kadru... Mam wrażenie, że to „Wszystko na sprzedaż” z roku na rok jest coraz bardziej aktualne, a na pewno coraz mi bliższe”  – napisała felietonie dla Camerimage Katarzyna Taras, kuratorka cyklu "Sztuka widzenia".

Wstęp bezpłatny! Obowiązują wejściówki rozdawane od godziny 15.30. Liczba miejsc jest ograniczona. Jedna osoba może odebrać maksymalnie 2 wejściówki.

Kiedy i gdzie?

Sobota, 26 października, godz. 16.00,

FINA Wałbrzyska 3/5, Warszawa

informacja prasowa

Festiwal twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w Neapolu

Trzydniowy festiwal literacki dedykowany życiu i twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (1919-2000) rozpoczyna się dziś w Neapolu, gdzie pisarz mieszkał 45 lat. Seria wydarzeń uświetni rok autora „Innego świata”, ogłoszony przez polski Sejm. 



To pierwsza we Włoszech tak wielka inicjatywa dedykowana polskiemu pisarzowi.

Spotkania i debaty odbędą się tuż po publikacji w tym kraju obszernego zbioru dzieł twórczości Herlinga-Grudzińskiego „Etyka i literatura. Świadectwa, dziennik, opowiadania”. Tom pod redakcją profesor Krystyny Jaworskiej z Turynu ukazał się w prestiżowej serii wydawnictwa Mondadori.

W ostatnich tygodniach publikację tę odnotowano na łamach wszystkich największych włoskich gazet. Nie brakowało tam opinii, że zbiór ten jest swoistym zadośćuczynieniem, choć spóźnionym dla wielkiego polskiego pisarza, więźnia łagrów, żołnierza II Korpusu Polskiego, uczestnika bitwy o Monte Cassino, który przez wiele lat był we Włoszech spychany na margines życia literackiego czy wręcz cenzurowany z powodu opisanych doświadczeń życia w sowieckich więzieniach i łagrach.

W festiwalu, zorganizowanym przez Instytut Polski w Rzymie, udział wezmą przedstawiciele władz Neapolu na czele z burmistrzem Luigim de Magistrisem, polskiej dyplomacji z ambasador RP we Włoszech Anną Marią Anders, polscy znawcy twórczości Herlinga-Grudzińskiego i włoscy poloniści z kilku ośrodków uniwersyteckich.

Gościem specjalnym będzie jeden z najwybitniejszych włoskich aktorów, neapolitańczyk Toni Servillo, który w bazylice Santa Chiara przeczyta opowiadanie pisarza „Podzwonne dla dzwonnika”.

Dyrektor Instytutu Polskiego Łukasz Paprotny powiedział PAP: „W mieście, które było domem pisarza przez większą część jego życia, odbędzie się konferencja akademicka i prezentacja jego dzieł”.

Jak podkreślił, do Neapolu zaproszeni zostali wraz ze swoimi profesorami studenci włoskich ośrodków polonistycznych, którzy zaangażowani są w prace translatorskie nad niepublikowanymi dotąd po włosku fragmentami „Dziennika pisanego nocą”. Szef polskiej placówki z Wiecznego Miasta zwrócił uwagę na szczególną rolę jako kustosza spuścizny odgrywa córka pisarza Marta Herling, która - jak dodał - „potrafi otworzyć w Neapolu wszystkie drzwi”.

O festiwalu „Napoli di Herling” informuje włoska prasa, która niedawno również z satysfakcją odnotowała wydanie zbioru dzieł Herlinga-Grudzińskiego podkreślając, że przez lata był on mało znany we Włoszech.

Publicysta „Corriere della Sera” Pierluigi Battista wyraził opinię, że decyzja o wydaniu najważniejszych dzieł w cenionej serii wydaje się „spóźnionym, ale należnym zadośćuczynieniem dla polskiego pisarza, który żył na wygnaniu we Włoszech w intelektualnie pasjonującej, ale odosobnionej niszy”. Jak ocenił, to sprawiło, że jego „nadzwyczajne książki nie weszły, choć zasługiwały” do włoskiej debaty kulturalnej i politycznej.

„Nareszcie powstał wyłom w murze ignorancji, wrogości i konformizmu, który we Włoszech utrudnił szerzenie się wolnej myśli,  uwagi wobec niewysłuchanych świadectw, które mogłyby pozwolić lepiej zrozumieć dynamikę i grozę totalitaryzmów XX wieku” - dodał Battista. Przypomniał, że „Inny świat” zawierający wspomnienia z sowieckich łagrów długo krążył praktycznie w Italii  jedynie w tzw. drugim obiegu wydawniczym.

Jak stwierdził publicysta, w ostatnich latach swego życia polski pisarz „doznał we Włoszech upokorzenia ze stron cenzury”, a jedno z wydawnictw odrzuciło jego wstęp do pism więźnia gułagu Warłama Szałamowa.

W ten sposób autor komentarza przywołał opisane 20 lat temu we włoskich gazetach zdarzenie. Wtedy turyński wydawca Giulio Einaudi zamówił u Herlinga-Grudzińskiego wstęp do przekładu opowiadań Szałamowa. Pisarz wybrał formę rozmowy z tłumaczem książki Piero Sinattim, znanym popularyzatorem literatury drugiego obiegu w ZSRR. Wydawca jednak zrezygnował z dostarczonego mu materiału, ponieważ, jak wyjaśnił, autor „Innego świata” za bardzo podkreślał podobieństwo między komunizmem i nazizmem, a za mało uwagi natomiast poświęcił na ocenę artystycznych walorów prozy.

Komentatorzy wyrażali wówczas w prasie przekonanie, że Einaudi - od zawsze sympatyzujący z komunizmem i Związkiem Radzieckim - dopuścił się „haniebnej cenzury”.

Po ukazaniu się obszernego wyboru przekładów polskiego pisarza w prestiżowej serii Meridiani wydawnictwa Mondadori zwrócono uwagę na to, że w 1999 roku do tego koncernu należało już wydawnictwo Einaudi. Dlatego publicyści dostrzegają szczególną wymowę tej ostatniej inicjatywy Mondadori.

[źródło: PAP, Sylwia Wysocka]

Otwarty teren sztuki - wystawa w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu

Jakie tematy podejmują współcześni artyści nieprofesjonalni? Jaką rolę odgrywa sztuka w ich życiu codziennym? Czy ich twórczość jest doceniana przez lokalną społeczność? Odpowiedzi na te i inne pytania można będzie znaleźć na wyjątkowej wystawie przygotowanej przez Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu i Fundację Ważka. Ekspozycja jest pokazem aktualnego stanu twórczości ludowej na Dolnym Śląsku.

Zygmunt Sarna, Martwa natura, 2016, MN Wrocław

Fundacja Ważka od 2012 roku prowadzi regularne etnograficzne badania terenowe na Dolnym Śląsku. W ciągu kilku lat członkom ekip badawczych Fundacji udało się dotrzeć do wielu niezwykle interesujących nieprofesjonalnych artystów – malarzy i rzeźbiarzy mieszkających na terenie Dolnego Śląska.
Ich prace charakteryzują się oryginalnością i wyrazistością stylu, są wyrazem indywidualnych przeżyć, odzwierciedlają wewnętrzną wrażliwość autora, często nawiązują do wątków autobiograficznych, zawierają przesłania światopoglądowe czy dydaktyczne. Większość z nich nie była dotąd prezentowana publiczności, ani w wystarczający sposób udokumentowana i opracowana. Często sami twórcy nie są znani i doceniani nawet w swojej lokalnej społeczności.

Zygmunt Sarna, Olszanica, 2016, MN Wrocław

Na retrospektywnej ekspozycji zaprezentowane zostaną dzieła artystów malarzy (Zygmunt Sarna, Jerzy Lemiszka, Janina Kloc, Władysław Żukowski, Zbigniew Kaźmierski, Weronika Skiba) oraz rzeźbiarzy (Jan Zając, Jarosław Furgała, Ireneusz Michałek, Tadeusz Kowalski, Franciszek Kin, Józef Nowak, Czesław Rzeczycki, Krzysztof Wyrębak). Różnorodność prac uświadamia, że jako artyści są niezwykle zróżnicowaną grupą, wszystkich cechuje jednak ta sama rzecz – silna potrzeba tworzenia.
W dodatku uprawianie przez nich sztuki jest mocno wplecione w życie codzienne, rodzinne. W odróżnieniu od artystów „głównego obiegu”, twórcy nieprofesjonalni nie funkcjonują w żadnym środowisku artystycznym, nie mają lub mają bardzo ograniczony kontakt z innymi twórcami, z którymi mogliby wymienić się doświadczeniami lub wejść w artystyczny dialog. Stąd pierwszymi i podstawowymi odbiorcami ich sztuki jest najbliższa rodzina (żona, mąż, dzieci) oraz grono przyjaciół i znajomych. Za galerię, a zarazem pracownię, służy natomiast własne mieszkanie, dom lub ogród. Potrzeba tworzenia wypełnia im nierzadko większość wolnego czasu. Wykonane prace natomiast z upływem lat często stają się dominującym elementem dzielonej z rodziną przestrzeni mieszkalnej. Związane są zwykle z najistotniejszymi wspomnieniami, przeżyciami i emocjami, losami rodziny, pracą zawodową, rzeczywistością zapamiętaną lub wyobrażoną. Sztuka ta jest niezwykle bliska życiu, dlatego artyści prezentowani są na wystawie przez pryzmat ich życia i indywidualnych historii.

Zygmunt Sarna, Dzieci, MN Wrocław

Wydarzenia towarzyszące wystawie: 
7.12, g. 11:00
Wszyscy jesteśmy artystami!
Warsztaty Marty Derejczyk dla dzieci w wieku 5–12 lat towarzyszące wystawie „Otwarty teren sztuki”

Czy artysta musi ukończyć specjalną szkołę? Czy musi być dorosły? Zastanowimy się nad tym, oglądając wystawę „Otwarty teren sztuki”. Na warsztatach plastycznych porozmawiamy o sprawach, które dziś nas najbardziej poruszają i stworzymy obrazki, które będą mogły stanowić naszą artystyczną wizytówkę.
Wstęp z biletem za 3 zł
Zapisy: tel. 71 344 33 13 lub edukacja@muzeumetnograficzne.pl
7.12, g. 13:00

Najpiękniejszy obraz na świecie
Warsztaty rysunkowe Olgi Budzan dla młodzieży i dorosłych towarzyszące wystawie „Otwarty teren sztuki”
Czym jest piękno? Gdzie można je znaleźć? Jak je oddać na płótnie lub papierze? Podczas warsztatu przyjrzymy się różnym obliczom piękna oraz stworzymy własne ilustracje inspirowane wystawą twórczości nieprofesjonalnej „Otwarty teren sztuki”.
Wstęp z biletem za 5 zł
Zapisy: tel. 71 344 33 13 lub edukacja@muzeumetnograficzne.pl
7.12, g. 15:00

Otwarty teren sztuki
Oprowadzanie kuratorskie Marty Derejczyk
Spotkanie na wystawie prezentującej czternastu współczesnych twórców nieprofesjonalnych z terenu Dolnego Śląska. Wystawa oparta jest na badaniach terenowych prowadzonych w regionie od 2012 przez Fundację Ważka z Wrocławia.
Wstęp z biletem na wystawy czasowe

Wystawa potrwa od 26 października do 29 grudnia 2019 roku.

informacja prasowa

środa, 23 października 2019

Edward Norton z Nagrodą im. Krzysztofa Kieślowskiego

Laureatem Nagrody im. Krzysztofa Kieślowskiego podczas tegorocznego Festiwalu EnergaCAMERIMAGE będzie Edward Norton.

Edward Norton, fot. organizatorów


Na arenie międzynarodowej polski reżyser Krzysztof Kieślowski został zapamiętany za swe metafizyczne filmowe wizualne poematy na temat kruchości człowieczego doświadczenia, lecz był nade wszystko wnikliwym obserwatorem otaczającego świata oraz rozmaitych oblicz ludzkiej natury. Aby odkrywać piękno i tragizm człowieczeństwa, Kieślowski podejmował współpracę z filmowymi artystami, którzy rozumieli moralną złożoność oraz fabularną niejednoznaczność jego projektów. Szczególnie jednak ukochał aktorów, zarówno jako wrażliwe i zaskakujące jednostki, jak i ludzi obnażających dla niego przed kamerą swe dusze, by przekazać wartości niewyrażalne żadnymi słowami. Właśnie dlatego zadedykowaliśmy Kieślowskiemu naszą nagrodę przyznawaną nonkonformistycznym aktorom, którzy podzielają pasję polskiego filmowca do eksplorowania tego, co widzialne i niewidzialne. Jest nam niezwykle przyjemnie ogłosić, że w trakcie zbliżającej się 27. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego EnergaCAMERIMAGE w Toruniu zostanie ona przyznana aktorowi, który przez całą swą eklektyczną karierę hołduje wartościom wyznawanym przez Kieślowskiego. To Edward Norton.


Mimo że Edward Norton jest obecnie uznawany za jedną z najjaśniejszych gwiazd świecących na firmamencie branży filmowej, jego przygoda z aktorstwem obfitowała w różne zwroty akcji. Zakochał się w graniu już za młodu, więc po obronie tytułu licencjata historii Uniwersytetu Yale przeniósł się do Nowego Jorku, by spełniać swe aktorskie marzenia. Zanim jednak dostał pierwszą rolę w dreszczowcu sądowym Lęk pierwotny Gregory’ego Hoblita, gdzie wystąpił u boku Richarda Gere’a, szlifował umiejętności w przedstawieniach na off-Broadwayu, pracując jednocześnie w The Enterprise Foundation (dziś Enterprise Community Partners), firmie zajmującej się tworzeniem miejsc mieszkalnych dla ubogich rodzin. Gdy jednak Norton już zadebiutował w Lęku pierwotnym… cóż to było za wydarzenie! Rola jąkającego się ministranta, który zostaje oskarżony o morderstwo, była aktorskim majstersztykiem i pod pewnymi aspektami rywalizowała z pamiętnym zwrotem akcji z Podejrzanych Bryana Singera. Przyniosła również Nortonowi Złoty Glob oraz nominację do Oscara®. Jeszcze przed ukończeniem 30. roku życia aktor zdobył kolejną – za rolę usiłującego odmienić swoje życie skinheada-neonazisty Dereka Vinyarda w Więźniu nienawiści Tony’ego Kaye’a.

Still from "Motherless Brooklyn," courtesy of Warner Bros.

Można śmiało stwierdzić, iż dynamiczny rozwój kariery Nortona odzwierciedlał słynną maksymę Alfreda Hitchcocka, by zaczynać film od trzęsienia ziemi, a później coraz bardziej intensyfikować napięcie. Jako aktor Norton wnosił do każdej roli całego siebie, niezależnie od tego czy chodziło o ekstatycznie anarchistyczną odyseję bezimiennego narratora Podziemnego kręgu Davida Finchera, wewnętrzny dramat Monty’ego Brogana spędzającego w 25. godzinie Spike’a Lee ostatnie godziny na wolności, czy też przemianę dr. Bruce’a Bannera we wściekłego zielonego superbohatera w blockbusterze Incredible Hulk Louisa Leterriera. Dosyć szybko o Nortonie zaczęto mówić w kategoriach następcy Marlona Brando czy Roberta De Niro, z którymi, tak się składa, aktor wystąpił w niedocenianej kryminalnej Rozgrywce Franka Oza. W kolejnych latach Norton uniknął szufladkowania, powołując do ekranowego życia szeroki wachlarz pamiętnych postaci, wliczając w to Sheldona Mopesa, ekscentrycznego prowadzącego program dla dzieci w Smoochym Danny’ego DeVito, introwertycznego bakteriologa Waltera Fane’a, który zostaje w Malowanym welonie Johna Currana zmuszony do walki o miłość żony pośród epidemii cholery, enigmatycznego Eisenheima, magika, który oczarowuje XIX-wieczny Wiedeń w Iluzjoniście Neila Burgera. Lista wyjątkowych kreacji aktora jest długa.


Wszechstronność Nortona można oczywiście udowodnić na wielu innych przykładach. W przejmującym W cieniu chwały Gavina O’Connora aktor wcielił się w walczącego z rodzinną i systemową korupcją nowojorskiego policjanta Raya Tierneya, z kolei w Birdmanie Alejandra G. Iñárritu zagrał metodycznego broadwayowskiego aktora Mike’a Shinera, a rola ta przyniosła mu kolejną nominację do Oscara®.
Warto również wspomnieć o jego współpracy z reżyserem Wesem Andersonem, u którego zagrał pedantycznego drużynowego skautów (Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom), hardego kapitana policji fikcyjnego państwa (Grand Budapest Hotel) i zwariowanego poklatkowego psa z przyszłości (Wyspa psów).

Edward Norton nie osiadł jednak nigdy na laurach i nieustannie poszukuje nowych wyzwań, by rozwijać się i jako artysta, i jako człowiek. Angażuje się w kampanie związane z ochroną środowiska, a zbierając na nie pieniądze przebiegł nowojorski maraton. Jest Ambasadorem Dobrej Woli Organizacji Narodów Zjednoczonych na rzecz Różnorodności Biologicznej, odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą, uznanym aktorem teatralnym i członkiem rady nadzorczej Signature Theatre Company, a także producentem filmów dokumentalnych i fabularnych. W roku 2000 spróbował sił jako reżyser, a jego Zakazany owoc, specyficzna komedia romantyczna o trójkącie miłosnym między katolickim księdzem, rabinem i ich przyjaciółką z dziecięcych lat pozostaje do dziś ucztą każdego kinomana.

Still from "Motherless Brooklyn", courtesy of Warner Bros.

Niemal dwie dekady po debiucie Edward Norton wraca z drugim projektem reżyserskim, który rozwijał przez wiele lat. Osierocony Brooklyn to osadzona w Nowym Jorku lat 50. XX wieku opowieść o miłości, zdradzie, moralności, wymierzaniu sprawiedliwości oraz ekscentrycznym detektywie cierpiącym na zespół Tourette’a. Norton nie tylko film wyreżyserował, wyprodukował i napisał do niego scenariusz (zaliczając tym samym kolejny debiut), ale także zagrał w nim główną rolę, tworząc kolejną wielowymiarową postać w swoim repertuarze.

Uczestniczy tegorocznej edycji EnergaCAMERIMAGE będą mogli przekonać się o tym na własne oczy, a także podziwiać gwiazdorskie role Willema Dafoe, Aleca Baldwina i Bruce’a Willisa, gdyż Osierocony Brooklyn zostanie wyświetlony w ramach festiwalu. Nie moglibyśmy wyobrazić sobie lepszego laureata Nagrody im. Krzysztofa Kieślowskiego niż Edward Norton. Tym samym aktor dołączy do grona poprzednich laureatów, m.in. Gary’ego Oldmana, Charlize Theron, Ralpha Fiennesa, Irene Jacob, Viggo Mortensena, Julii Ormond, Johna Malkovicha, Jessiki Lange i Kennetha Branagha. Spotka się również z festiwalową publicznością po seansie Osieroconego Brooklynu.

informacja prasowa

XXXIII Festiwal „Maj z Muzyką Dawną” /zapowiedź, program/

Międzynarodowy Festiwal „Maj z Muzyką Dawną” to jedyne wydarzenie kulturalne w zachodniej Polsce, którego głównym celem jest promocja muzyki...

Popularne posty