wtorek, 31 sierpnia 2021

Letni Wywczas we Wrocławiu trwa. Następny przystanek: Fabryczna

Letni Wywczas przenosi się w kolejne miejsce, by celebrować miejską zieleń i dobre sąsiedztwo. Tym razem w filmowo-kulinarnym cyklu Wywczas zapraszamy do niegdysiejszej dzielnicy Fabryczna. 2 września spotkamy się w Parku Polana Popowicka na poczęstunek i projekcję filmu „Atak paniki” Pawła Maślony.


Końcówka lata we Wrocławiu przebiega w rytmie wydarzeń kulturalnych zlokalizowanych poza centrum miasta - a wszystko dzięki inicjatywie Wywczas, czyli cyklowi wydarzeń organizowanych w plenerach pięciu dawnych dzielnic stolicy Dolnego Śląska: Starego Miasta, Fabrycznej, Krzyków, Śródmieścia i Psiego Pola. W każdej z nich wybierzemy lokalną restaurację, oferującą dania z różnych części świata. Film pokazywany podczas kolejnych wieczorów pochodzić będzie z tego samego regionu, co serwowana w czasie wydarzenia kuchnia.  

Kadr z filmu "Atak paniki"

Po wizycie na Starym Mieście, pora na potężną dzielnicę na zachodzie miasta: Fabryczną. Kulinarnym partnerem Wywczasu została tym razem Piekarnia Poolish - rzemieślnicza przestrzeń z ulicy Horbaczewskiego. Miłośnicy chlebowego szaleństwa przyjadą na Popowice, by zaserwować zestaw smakowitych przekąsek w konwencji finger food. Po uczcie kulinarnej do akcji wkroczy X Muza: zgodnie z kluczem regionalnym filmowy wieczór zostanie oddany w ręce polskiego kina.

Trailer "Ataku paniki"

Widzowie zobaczą komediodramat „Atak paniki” w reżyserii Pawła Maślony. To wielowątkowa opowieść, w której zwykli ludzie wpadają w wir nieoczekiwanych zdarzeń, które radykalnie odmienią ich życie. Na ekranie nie brakuje gwiazd rodzimej kinematografii (m.in.: Artur Żmijewski, Dorota Segda, Magdalena Popławska), a także młodych nadziei aktorskich, takich jak Aleksandra Pisula, Dagmara Bąk czy Bartłomiej Kotschedoff.

Projekcja odbędzie się w Parku Polana Popowicka, jednym z popularniejszych miejsc spędzania wolnego czasu przez mieszkańców osiedla Popowice. Przestrzeń ta bez wątpienia zalicza się do lokalizacji, które powinni odkryć i poznać wszyscy wrocławianie.

Wywczas na Fabrycznej odbędzie się się na Polanie Popowickiej 2 września o godzinie 19:00. Wydarzenie organizowane jest przez Wrocławską Fundację Filmową dzięki Profit Development - firmie której doświadczenie sięga 2003 roku i obejmuje największe polskie miasta, poczynając od Wrocławia.

Do zobaczenia na Popowicach!

informacja prasowa

W piątek rusza 18. Millennium Docs Against Gravity – dołącz do spotkań z twórcami festiwalowych filmów!

W piątek, 3 września, rusza 18. odsłona Millennium Docs Against Gravity! Przez kolejne dziesięć dni publiczność zgromadzona w Dolnośląskim Centrum Filmowym zobaczy najlepsze produkcje kina dokumentalnego ostatnich lat. W programie jubileuszowej edycji nie zabraknie również inspirujących spotkań z twórcami festiwalowych filmów.


Millennium Docs Against Gravity od początku swojego istnienia stawia na najlepsze propozycje światowego kina dokumentalnego oraz pogłębioną dyskusję na temat współczesności. Nie inaczej jest także tym razem – organizowana pod hasłem „Świat się budzi” 18. edycja festiwalu (a jednocześnie jubileuszowa, 10. odsłona odbywająca się we Wrocławiu) pełna jest najwyższej próby filmów dokumentalnych. W tym roku wrocławska publiczność będzie miała okazję, by zobaczyć prawie 80 tytułów kina non-fiction z całego świata. W programie wrześniowego festiwalu nie zabrakło również wydarzeń towarzyszących projekcjom – debat i wykładów, warsztatów oraz spotkań z twórcami prezentowanych na wielkim ekranie filmów.

Rozmowy o świecie w którym żyjemy

Publiczność 18. Millennium Docs Against Gravity spotka się m.in. z Pawłem Łozińskim (6.09, g. 20:30), twórcą nominowanego do Grand Prix Dolnego Śląska „Filmu balkonowego” oraz Alekseiem Paluyanem z Białorusi (9.09, g. 18:00). Dokumentalny debiut reżysera, „Odwaga”, przedstawia życie trojga aktorów z podziemnego Białoruskiego Wolnego Teatru w Mińsku, którzy angażują się w masowe protesty przeciwko reżimowi Aleksandra Łukaszenki podczas wyborów prezydenckich w sierpniu 2020 roku.

Z widzami w Dolnośląskim Centrum Filmowym spotkają się również Jakub Drobczyński i Maciej Białoruski (5.09, 18:30) – twórcy filmu „Polaków portret własny”, w którym oglądamy roczny zapis polskich realiów w pandemicznej rzeczywistości. Z kolei Kuba Mikurda, reżyser filmu „Ucieczka na srebrny glob”, pojawi się w kinie we wtorek, 7 września. Wrocław odwiedzi również Mikołaj Lizut. Spotkanie z reżyserem „Już tu nie wrócę”, w którym śledzimy losy czterech wychowanek Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Goniądzu pod Białymstokiem, odbędzie się w środę 8 września o godzinie 18:30. Grono gości tegorocznego festiwalu uzupełnią Krzysztof Kasior oraz Aleksandra Rola – reżyser i bohaterka filmu „Furia” pojawią się na festiwalu 11 września.

Trailer filmu "Polków portret własny"

Wrocławska odsłona 18. Millennium Docs Against Gravity rozpocznie się 3 września w Dolnośląskim Centrum Filmowym. Festiwal oficjalnie zainauguruje pokaz filmu „Jestem Greta” w reżyserii Nathana Grossmana. Część kinowa MDAG potrwa do 12 września. Po jej zakończeniu, od 16 września do 3 października odbędzie się sieciowa odsłona festiwalu, na której zaprezentowane zostaną wybrane filmy z programu kinowego.

Bilety w sprzedaży!

Bilety w cenach 14 i 18 złotych (pojedyncze seanse, cena zależna od godziny projekcji) dostępne są w kasach Dolnośląskiego Centrum Filmowego, na MDAG.pl i dcf.wroclaw.pl. Przy zakupie minimum 6 biletów każdy z nich kosztował będzie 14 złotych; bilety na pokazy dla seniorów i rodzin kosztują 12 złotych.

informacja prasowa

poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Wystawa NFM: Lev Stern "CZTERY OPOWIADANIA"

Narodowe Forum Muzyki zaprasza na wystawę prac Lva Sterna, zatytułowaną "Cztery opowiadania: CZAS, METAMORFOZA, HORYZONTY, OSMOSIS".  Wernisaż odbędzie się  7 września 2021 roku o godz. 18.00 w foyer NFM, na poziomie I. 


Twórczość mająca u podstaw dywagacje intelektualne artysty, u Lva Sterna przybiera formę opowieści uwikłanych w bardzo osobistą historię. Z tych opowieści rodzi się sztuka o pięknie, harmonii, miłości, namiętności i tęsknocie. Opowiadania wyznaczają granice, przywracając kształty historii byłych i tych, które są ciągle żywe i inspirujące.

Otwierający wystawę obraz pt. „Czas Zjednoczonej Europy”, to próba konkretyzacji zagadnienia niezwykle abstrakcyjnego i równocześnie nieco przewrotne zwrócenie uwagi na kruchość oraz ulotność zjawiska czasu.

Lev Stern, materiały prasowe

Czas

Nieuchwytna zagadka istnienia, opływająca życie i ontologicznie z nim związana. Artysta podąża duktem czasu, śledząc jego strukturę, zadając pytania o możliwość uchwycenia go w malarstwie.

Metamorfoza

Wrocław. Przeszłość tego miasta, uwikłana w osobiste wspomnienia, wzbogacona  o doświadczenia nowe i żywe, przybiera na płótnach formy na wskroś współczesne, których poszczególne elementy, stopione w jedno, niosą zaskakujące rozstrzygnięcia malarskie.

Lev Stern, materiały prasowe

Horyzonty

Przestrzenie uczuć, zjawisk ważnych, a jednocześnie ulotnych, okiełznanych linią i geometrycznym widzeniem. Delikatne unoszenie w materii malarskiej  ku nieznanemu. Ciekawość tego, co za horyzontem.

Osmosis

Dukty, rytmy, światła, powidoki miejsc  wyśnionych, zapamiętanych. Precyzyjne i nieprzypadkowe układy kompozycyjne, oparte na narzucającym się porządku ortogonalnych linii, których  spotkanie tworzy dynamiczną sytuację na płótnie.

Lev Stern, materiały prasowe mia Art Gallery

Lev Stern - architekt, rzeźbiarz, malarz, urodzony w 1945 roku w Jenakijewem na terenie dzisiejszej Ukrainy. Jego rodzina po wojennej tułaczce przez tereny ówczesnego ZSRR osiedliła się w 1948 roku we Wrocławiu. W 1959 roku, przez gęstniejącą, niesprzyjającą sytuację polityczną, wraz z rodziną emigruje do Izraela. W 1971 roku uzyskuje dyplom Politechniki w Hajfie na wydziale Architektury. Wtedy też przenosi się do Jerozolimy, gdzie otwiera własne biuro architektoniczne. Wykłada również na Akademii Sztuk Pięknych Bezalei w Izraelu. W 1984 roku wyjeżdża  do Paryża, kończy działalność architektoniczną i skupia się na rzeźbie oraz malarstwie. W 2011 roku powraca na stałe do Wrocławia. Od 1982 roku wystawia prace na ekspozycjach indywidualnych i zbiorowych w Izraelu i Francji, a ostatnio również w Polsce.

Iwona Rosiak, kuratorka wystawy

informacja prasowa

...........................................................................................................................................................

Wywiad z Lvem Sternem znajdziecie TUTAJ.

Recenzję jego książki autobiograficznej "Wrocław Jerozolima Wrocław" znajdziecie TUTAJ.



XIX Konkurs im. Ady Sari - Wystartowali!

Występem Jakuba Foltaka, kontratenora, absolwenta Akademii Muzycznej w Katowicach rozpoczął się w niedzielę, 29 sierpnia I etap przesłuchań XIX Międzynarodowego Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu. „To wcale nie jest źle rozpoczynać Konkurs. Jestem zadowolony, że tak się stało. Rozśpiewałem się, wyszedłem na scenę i nie miałem czasu się zdenerwować” - mówił Jakub Foltak, po swoim występie.

Jakub Foltak, fot. Piotr Droździk

Miesiąc temu została oficjalnie wylosowana litera „F”, która wyznacza kolejność występów uczestników w Konkursie. „Przygotowywałem się do tego Konkursu niemal dwa lata. Bardzo chciałem wystąpić, bo uważam, że udział w nim stanie się dla mnie przepustką w artystyczny świat” – podkreślał Jakub Foltak, który jest członkiem „Akademii Operowej” przy Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.

W pierwszym etapie młodzi śpiewacy wykonywali po dwa utwory, jeden głównie Mozarta i jeden dowolny wybrany z listy. Program występu nie mógł przekraczać dziesięciu minut. „Bardzo marzyłam, aby przyjechać do Nowego Sącza, bo to bardzo prestiżowy Konkurs, a jury jest dość wymagające. Wybrałam zróżnicowany repertuar, aby pokazać się z wielu stron” – mówiła po zejściu ze sceny Justyna Gęsicka, mezzosopranistka z Bydgoszczy. „Po przerwie spowodowanej pandemią wychodząc na scenę czuje się pewien dreszczyk emocji, ale to nie szkodzi, bo bardzo tęskniliśmy za tym” – podkreślała.

Justyna Gęsicka, fot. Piotr Droździk

Młodych artystów oceniało międzynarodowe jury pracujące pod kierunkiem Małgorzaty Walewskiej. „Przesłuchaliśmy dopiero połowę uczestników, ale już jestem szczęśliwa, bo widać, że wśród wykonawców są wybitni interpretatorzy. A to dobrze wróży” – podsumowała pierwszy dzień przesłuchań Małgorzata Walewska.

Międzynarodowy Konkurs Sztuki Wokalnej im. Ady Sari rozgrywa się w trzech etapach, a zwycięzców poznamy 4 września podczas Koncertu Laureatów.

Jutro, w poniedziałek, drugi dzień przesłuchań I etapu i wieczorem pierwszy werdykt jury, który pokaże kto zaśpiewa w II etapie Konkursu.

Przypomnijmy, że wszystkie przesłuchania odbywają się z udziałem publiczności w siedzibie Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ w Nowym Sączu, a także są transmitowane online na stronie Konkursu.

Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz

informacja prasowa

sobota, 28 sierpnia 2021

Zapraszamy na otwarcie Międzynarodowego Festiwalu Fotografii TIFF Festival 2021!

Artystki i artyści, kuratorzy i kuratorki, organizatorzy oraz wszystkie osoby współtworzące TIFF Festival zapraszają na otwarcie 11. Międzynarodowego Festiwalu Fotografii TIFF Festival oraz premierę książki fotograficznej Agaty Kalinowskiej YAGA.


TIFF Festival rozpoczyna się w piątek, 3.09.2021 o godz. 21:00, w Centrum Festiwalowym, Recepcja: podwórko Ruska 46.

Zaprezentowane zostaną trzy wystawy Programu Głównego l wystawa sekcji TIFF Open l premiera książki fotograficznej | rozproszona wystawa w przestrzeni Wrocławia | wystawy towarzyszące | spotkania autorskie l oprowadzania | dyskusje | afterparty.

Premiera książki fotograficznej YAGA



Po raz pierwszy, w 11-letniej historii TIFF Festival, wystawom prezentowanym podczas wrześniowego święta fotografii towarzyszy książka fotograficzna YAGA Agaty Kalinowskiej. Książkę można zakupić w przedsprzedaży, w sklepie internetowym BWA Wrocław do 2 września 2021 r. Zapraszamy także na premierę photobooka oraz spotkanie z Agatą Kalinowską. Pierwszą rozmowę z fotografką, w sobotę 4 września o 19:30, poprowadzi Katarzyna Roj.

TIFF Open | wystawa konkursowa



TIFF Open to otwarty konkurs festiwalu dedykowany fotografom wykorzystującym medium fotografii. W tym roku do udziału zgłosiło się ponad 340 osób i kolektywów. Jury w składzie Kamila Bondar, Łukasz Rusznica oraz Monika Muszyńska wybrało trójkę laureatów: Bogusławę Trelę, Kamila Śleszyńskiego oraz Justynę Streichsbier, których wspólną wystawę zobaczyć będzie można od 3 września w galerii Miejsce przy Miejscu 14  we Wrocławiu. 

Więcej informacji o TIFF Festival 2021: http://tiff.wroc.pl/pl/ oraz https://www.facebook.com/festivaltiff

Szczegółowy harmonogram: http://tiff.wroc.pl/pl/harmonogram/

/U W A G A/ Udział w wydarzeniach towarzyszących wymaga wypełnienia formularza z danymi osobowymi i informacją o obecnym stanie zdrowia, limity w galeriach nie obowiązują osób zaszczepionych. W przestrzeniach galerii nosimy maseczki i dezynfekujemy ręce. Dbamy o siebie nawzajem!


informacja prasowa

czwartek, 26 sierpnia 2021

6 x miejskie przesilenie. Znamy program filmowy MIASTOmovie 9

Poznaliśmy program tegorocznej odsłony festiwalu filmów o mieście i architekturze MIASTOmovie. Podczas 9. edycji zobaczymy historię wzniesienia w Kopenhadze wzgórza-spalarni śmieci; przyjrzymy się ucieczce z miasta do jednej z najbardziej osobliwych osad w Chinach; poznamy osiedle z lat 70. idealnie dopasowane do czasów pandemicznych lockdownów.

MIASTOmovie 9 PRZESILENIE, proj. Paweł Mildner

9. edycja MIASTOmovie odbędzie się pod hasłem „Przesilenie” – pozwoli spojrzeć na problemy miast, które pandemia uwypukliła i sprawiła, że stanęliśmy (szybciej niż się to wszystkim wydawało) przed koniecznością wdrażania konkretnych rozwiązań. Festiwal otworzy we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty film „Making a Mountain” (29.09, godz. 19:00) – dokument poświęcony CopenHill, jednej z najważniejszych realizacji architektonicznych ostatnich lat: nieoczekiwanego połączenia spalarni śmieci ze sztucznym wzgórzem, pełniącym funkcje stoku narciarskiego, ścianki wspinaczkowej i miejsca rekreacji. Film w reżyserii Rikke Selin Fokdal i Kaspara Astrupa Schrödera pokazuje, jak doszło do tego, że w centrum płaskiego miasta, jakim jest Kopenhaga, stanęła w 2017 roku góra wysoka na 85 metrów.


Kolejnego dnia MIASTOmovie przybliży widzom sylwetkę jednego z najbardziej niezwykłych współczesnych architektów, który na północnej półkuli pozostaje jednak wciąż słabo znany – australijskiego projektanta Richarda Leplastriera. Powstający przez 15 lat dokument Anny Cater „Richard Leplastier: W poszukiwaniu wizji” (30.09, godz. 20:00) rzuca światło na dorobek tytułowego innowatora: twórcy, dla którego priorytetem jest zawsze pełna symbioza jego projektów z naturą, w którą zostają one wkomponowane. Z Australii wybierzemy się do Chin, do złudzenia przypominających jednak USA. „Americaville” (1.10, godz. 18:00) opowiada o ucieczce z puchnącego ponad miarę megamiasta do przytulnej sąsiedzkiej utopii: bohaterka stworzonego przez Adama Jamesa Smitha filmu porzuca Pekin, by zamieszkać w podmiejskiej osadzie, będącej wierną kopią amerykańskiego miasteczka Jackson Hole.

trailer filmu „Americaville”

Festiwalowy weekend będzie okazją, by premierowo obejrzeć obraz najbardziej wprost odwołujący się do kryzysu pandemicznego. „Bergamo. Tarasy w słońcu” (2.10, godz. 19:00) w reżyserii Alberto Valtelliny i Paolo Vitaliego to portret osiedla Terrazze Fiorite – horyzontalnego kompleksu z lat 70., którego zalety jego mieszkańcy docenili w czasie przymusowego zamknięcia i dystansu społecznego. Nietypowe spojrzenie na zagadnienie wpływu turystyki na miasta oferuje „Gdy opadnie pył” Johna Appela (3.10, godz. 18:00). Dla zniszczonego przez trzęsienie ziemi Amatrice, Czarnobylu, który stał się synonimem katastrofy nuklearnej i spustoszonego przez wojnę Aleppo z powracającymi na ich ulice turystami wraca na nie normalność.

„Gdy opadnie pył”

W roku „Przesilenia” wracamy też do archiwalnego filmu: jednego z przebojów 8. edycji MIASTOmovie, czyli „Experimental City” w reżyserii Chada Freidrichsa. Obraz amerykańskiej utopii z lat 60., która odpowiedzieć miała na wiele wyzwań, przed którymi stajemy do dziś, pokażemy podczas specjalnego, darmowego pokazu w Renomie 3 października o godzinie 16:00.


9. festiwal filmów o mieście i architekturze MIASTOmovie odbędzie się między 29 września a 3 października we Wrocławiu. Bilety na pokazy filmowe organizowane w Kinie Nowe Horyzonty (w cenach: normalny – 20 zł, klubowy – 18 zł, wielokrotny na 5 pokazów – 16 zł) dostępne są na stronie KinoNH.pl. Organizatorem wydarzenia jest Wrocławska Fundacja Filmowa, a wydarzenie zostało dofinansowane ze środków Gminy Wrocław.

informacja prasowa

Finał Festiwalu Chopin en Vacances

29 sierpnia o godzinie 15.00 Polskie Radio Chopin rozpocznie transmisję koncertu wieńczącego  3. „Festiwal Chopin en Vacances 2021 we dworach i krajobrazach Polski”. W malowniczo położonym Pałacu Obronnym w Piotrowicach Nyskich zaprezentuje się dwójka utalentowanych pianistów młodego pokolenia, która wykona kompozycje m.in. Chopina, Liszta i Prokofiewa. 


Finał Festiwali odbędzie się w przepięknym Pałacu, którego właścicielami są Jim i Anna Partonowie.  

W pierwszej części koncertu wystąpi 17-letni Mateusz Dubiel, uczeń Zespołu Szkół Muzycznych II stopnia w Bielsku Białej w klasie Anny Skarbowskiej i prof. Mirosława Herbowskiego. Wykona on dzieła Fryderyka Chopina, Franciszka Liszta, Maurycego Ravela, Sergiusza Prokofiewa i Aleksandra Skriabina. W drugiej części wystąpi pochodząca ze Starogardu Szczecińskiego 25-letnia Jennifer Schroeder, absolwentka w klasie fortepianu dr hab. Katarzyny Rajs Bydgoskiej Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy, która zinterpretuje m.in. mazurki i walce Chopina oraz Allegro de Concierto op. 46 Enrique Granadosa.  

Mateusz Dubiel należy do najbardziej obiecujących polskich pianistów najmłodszego pokolenia: jest m.in. zwycięzcą 27.Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. F. Chopina dla Dzieci i Młodzieży w Szafarni w kategorii wiekowej do lat 16. (i zdobywcą 4 nagród dodatkowych) oraz prestiżowego 52. Międzynarodowego Konkursu  Pianistycznego „Virtuosi Per Musica di Pianoforte” w Czechach (2019). Z kolei Jennifer Schroeder triumfowała m.in. w takich konkursach, jak 29th Young Musician International Piano Competition w Citta di Barletta czy zdobyła First Absolute Prize podczas 7th International Piano Competition w Ischii we Włoszech. 

Finałowy koncert Festiwalu będzie już czternastym tego typu wydarzeniem zorganizowanym podczas wakacji 2021 roku. Całemu Festiwalowi patronuje Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, a Polskie Radio Chopin, wspierało do tej pory tę inicjatywę streamingami video na Facebooku anteny. 

Festiwal „Chopin en Vacances 2021 we dworach i krajobrazach Polski” jest wydarzeniem unikatowym na skalę światową. Na cały cykl, możliwy do zorganizowania dzięki transportom koncertowego fortepianu z miejsca na miejsce, złożyło się blisko 30 półrecitali najbardziej obiecujących młodych pianistów polskich, które odbywały się w takich lokalizacjach, jak Dwór w Parskach nad Nerem rodu Kretkowskich, Park Dworu w Lubieniu Kujawskim, Dwór w Bogdanach Wielkich, Park Krajobrazowy Doliny Wkry w Łazach koło Lubowidza, Dwór Orpiszewskich w Kłóbce, Dwór w Gawłowie, Dwór Wyręba rodu Korsaków w Balinie czy Zamek  Broniszów. Idea Festiwalu, polegająca na łączeniu muzyki Chopina z architekturą ocalałych polskich dworów, zrodziła się wśród członków Fundacji „Ziemia Dobrzyńska”, której przewodniczą Państwo Michał Korsak i Beata Kazimierska-Korsak, wspierani m.in. przez Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi.

informacja prasowa

Joanna Gerigk: Teatr blisko życia /wywiad/

Rozmawiam z Joanną Gerigk, teatrologiem i reżyserką teatralną, o jej teatrze, który dotyka istotnych ludzkich spraw, nie unikając przy tym surrealistycznej, a nawet mistycznej strony egzystencji. Joanna opowiada o swoich poszukiwaniach teatralnych, podejściu Picassowskim do  formy, o kolekcjonowaniu nietypowych sytuacji i historii, a także o swoich odkryciach i fascynacjach. 

Joanna Gerigk podczas próby spektaklu "Café Panique", fot. T. Papuczys

Spektakl "Café Panique" w Pani reżyserii do tego stopnia zapadł mi w pamięć, że zapragnęłam dowiedzieć się, jaka była Pani droga do tego przedstawienia. Dlaczego i kiedy wybrała Pani teatr jako sposób opowiadania o świecie i o człowieku, a także o sobie?

Na samym początku było Studium Teatralne w Ciechanowie – coś na kształt wrocławskiej SKIBY. Program tego dwuletniego kursu opracowała pani, która ukończyła studia w Odessie. Robiliśmy tam wspaniałe rzeczy. To dzięki temu zapragnęłam robić teatr. A trafiłam tam przypadkiem, choć uważam, że przypadków nie ma. Początkowo sądziłam, że mam uzdolnienia plastyczne i że pójdę w tym kierunku. Manualne zajęcia zawsze mnie fascynowały i uspokajały. Do tej pory maluję, rysuję… Bardzo to lubię, ale w pewnym momencie potrzebuję wyjść do ludzi. Zrozumiałam, że teatr łączy wszystkie moje zainteresowania: pisanie, plastykę, a nawet muzykę, co okazało się stosunkowo niedawno. Jakieś półtora roku temu zaczęłam lekcje śpiewu i odkryłam, że słyszę i czuję muzykę – że to moja kolejna fascynacja (śmiech). 

Można powiedzieć, że teatr Panią pootwierał na różne dziedziny sztuki. To daje też większe szanse na autorskie przedstawienia.

Tak, na przykład Łososie w "Café Panique"  pojawiły się spontanicznie jeszcze na etapie tworzenia scenariusza, a scenograf Michał Dracz uznał, że to bardzo dobry pomysł. Były irracjonalne, ale intuicyjnie czułam, że muszą się znaleźć w przedstawieniu. Sceny te wprowadzały surrealizm, a nawet mistycyzm. Za każdym razem, kiedy Łososie z wielką gracją wchodziły na scenę, wzruszałam się... Otwarcie na eksperymentowanie jest moją wielką pasją od dawna. 

Podczas studiów na Wydziale Wiedzy o Teatrze w Warszawie prowadziłam jednocześnie zajęcia z młodzieżą, a później także z dorosłymi. Trwało to siedem lat, podczas których tworzyłam autorski teatr. Do dziś utrzymuję kontakty z uczestnikami tych spotkań. Wymyślaliśmy prawdziwe cuda, choć nie było na to żadnych środków. Wytrwałam tam tak długo dzięki wspaniałym relacjom z ludźmi, którzy dopingowali mnie do pracy i sami pragnęli coś robić. Mieliśmy nawet prawdziwy fan club składający się z rodziców, krewnych, znajomych, którzy oglądali wszystkie nasze sztuki. Zdarzało się nawet, że nie chcieli wyjść po spektaklu, tylko domagali się, abyśmy zagrali jeszcze raz. (śmiech) To był naprawdę żywy teatr! Kiedy poszłam na studia reżyserskie, dzięki wcześniejszym doświadczeniom doskonale wiedziałam, czego chcę. Byłam bardzo świadomym studentem i to pomogło mi dobrze wykorzystać studia. 

Scena ze spektaklu "Café Panique", fot. Natalia Kabanow 

Jak można się nauczyć reżyserii, jeśli nie w praktyce…

No właśnie.  W programie mieliśmy jedną obowiązkową asystenturę, a ja zrobiłam pięć. Uważam, że to było absolutne minimum. Miałam szczęście dostać się na asystenturę do Anny Augustynowicz, a poza tym do jednego z najlepszych teatrów w Pradze - Dejvicke Divadlo. Dużo dał mi kontakt z dyrektorem tego teatru, Miroslavem Krobotem, reżyserem, wykładowcą DAMU (Akademie Múzických Umění Divadelní Fakulta). W praskiej szkole teatralnej istnieje coś, co można określić giełdą projektów. Zaproponowałyśmy projekt spektaklu z koleżanką, która robiła dyplom ze scenografii, a mnie zaprosiła do współpracy. Gremium, które decyduje o przyznaniu pieniędzy, składa się z pedagogów i studentów. Udało się nam przekonać komisję do naszego przedsięwzięcia i otrzymałyśmy pieniądze na nasze przedstawienie. Miroslav Krobot zgodził się zostać moim pedagogiem prowadzącym, jego metoda pracy polegała głównie na zadawaniu mi pytań.

O czym był ten spektakl?

To było przedstawienie o strachu, a głównym elementem scenografii był wielki magiel. Gdybyśmy je zrobiły realistycznie, byłaby to tragedia rodzinna, ale chciałyśmy opowiedzieć o tym inaczej. W zasadzie spektakl był pretekstem do tego, aby dojść do pewnych rozwiązań formalnych, które pomogłyby nam uchwycić esencję problemu. Nazwałabym to znakami formalnymi relacji rodzinnych. Mnie się to kojarzy z podejściem Picassowskim. Malarz dochodzi do esencji na podstawie rysunku byka. Najpierw przedstawienie jest realistyczne, a w kolejnych fazach realizmu ubywa, aż wreszcie  pozostaje byk zarysowany kilkoma kreskami. To trudne, a zarazem fascynujące. 

Właśnie coś takiego zrobiliśmy w tym przedstawieniu. Pracę trochę komplikował fakt, że dopiero w tym czasie zaczęłam się uczyć czeskiego. Chodziłam przed południem na kurs dla początkujących, a po południu - dla zaawansowanych. Brałam też dodatkowe ćwiczenia, wprawiając w zdumienie moją lektorkę. (śmiech) Znajomość czeskiego była mi potrzebna do prowadzenia prób z Czechami, a to był rodzaj komunikacji na wyższym poziomie niż czysto informacyjny. Pracowaliśmy nad spektaklem przez cztery miesiące. I jakoś się dogadałam! Do praskiej szkoły teatralnej pojechałam na roczne stypendium, ale moja współpraca z praskim środowiskiem trwała wiele lat. 

W latach 80. ubiegłego wieku zdarzyło mi się uczestniczyć w próbach Eugeniusza Korina w Teatrze Polskim. Widziałam już jego wcześniejsze przedstawienia, m. in. wspaniały spektakl dyplomowy „Marata/Sade`a” Petera Weissa i ze zdumieniem patrzyłam, jak pracował z aktorami. Pokazywał im mianowicie, jak powinni zagrać, być może dlatego, że sam był aktorem i tak było prościej. Wtedy wydało mi się to pójściem na skróty, ale być może inaczej nie osiągnąłby takich efektów, jakie zwykł osiągać, w tak krótkim czasie. Czy Pani także ma takie ciągoty?

Przyznaję, że ciągnie mnie na scenę, na tym polega mój problem. Kiedyś aktorzy, z którymi pracowałam, zagrozili mi, że zamontują sztucznego pastucha (śmiech). Jestem kinestetykiem, więc muszę wejść, dotknąć, zobaczyć, poczuć i wtedy dopiero wiem, że coś jest możliwe. To trochę tak, jak w  teatrze formy. Kiedy wezmę jakiś obiekt do ręki, doświadczam i odkrywam jego możliwości. Nawet jeśli ktoś potem twierdzi, że czegoś się nie da wykonać, jestem w stanie pokazać, że jednak jest to możliwe. Czasami, kiedy siedzę na widowni i obserwuję próbę, to okazuje się, że dystans też jest potrzebny – dostrzegam to, czego nie widziałabym z bliska. Jednak momentami muszę wejść na scenę, żeby znaleźć rozwiązanie jakiegoś problemu. Cierpię na rodzaj nadekspresji i chociaż staram się nad tym panować, to w sytuacji, gdy mnie coś pasjonuje, tracę na tym kontrolę. Kiedy chodziłam na przedstawienia „Café Panique” i siadałam z boku widowni, obsługa delikatnie dała mi do zrozumienia, że rozpraszam widzów swoim zachowaniem. Taki już mam włoski temperament. Bardzo przeżywam każdy spektakl.

Wróćmy jednak do praskich przedstawień. Nie poprzestała Pani na jednym?

Nie, zrobiłam tam jeszcze trzy spektakle. Weszłam w kontakt z aktorami i założyliśmy stowarzyszenie Divadlo NoKakabus. W międzyczasie wróciłam do Wrocławia na studia reżyserskie, ale kiedy tylko mogłam, wyjeżdżałam do Pragi. Potem udało mi się załatwić wyjazd na praktykę, która odbywała się w Dejvickem Divadle, gdzie zrealizowałam dwa spektakle. Ostatni z nich wciąż jest grany: „Jak se dělá divadlo” („Jak się robi teatr”), na podstawie felietonu Karela Čapka, jednego z moich ulubionych autorów, bardzo mi bliskiego. To filozof, naprawdę mądry człowiek i na dodatek mający szerokie zainteresowania: teatr, filozofia, ogrodnictwo… A te jego słynne rozmowy z Masarykiem!  Felieton „Jak się robi teatr” został napisany z perspektywy autora, który cierpi, ponieważ reżyser zmienia jego tekst, aktorzy niczego nie rozumieją i w ogóle teatr nie funkcjonuje, wszystko się sypie. Pokazanie teatru od kuchni sprawiło nam wiele radości! Do dziś chętnie wracam myślami do tego spektaklu. 

"Jak się robi teatr", fot. z archiwum Joanny Gerogk

Po powrocie z Pragi robiła Pani również przedstawienia lalkowe…

Tak, ale nie wyłącznie. Zawsze staram się znaleźć dla tematu odpowiednią formę. Teatr lalek to nie tylko lalki, to cały ogromny, często niewykorzystany potencjał - to maska, przedmiot, lalka hybrydowa łączona z ciałem aktora itd. Na świecie powstają wspaniałe spektakle korzystające z formy dla ludzi w różnym wieku, podczas gdy w Polsce istnieje przekonanie, że teatr lalkowy jest adresowany tylko do dzieci.

Był jednak był we Wrocławskim Teatrze Lalek okres, kiedy wystawiano przedstawienia dla dorosłych, ze świetną scenografią Jadwigi Mydlarskiej-Kowal. Widziałam m. in. Proces, Gyubala Wahazara i Fausta...

Wiem i sądzę, że należałoby do tego powrócić. Była też taka scena w Poznaniu i w Krakowie… I nagle okazuje się, że musimy wszystko zaczynać od nowa… Myślę, że jest to wynikiem braku lub efektem niedobrej edukacji teatralnej w Polsce. Teatr lalek stał się niszą, w której nie jest łatwo realizować różnorodne przedstawienia. 

Teatr znajduje się obecnie w głębokim kryzysie, ale ludzie przecież tęsknią za dobrą sztuką…

Oczywiście! Sama mam wiele takich sygnałów od aktorów. Choć zabrzmi to może nieskromnie, ale staram się robić dobry, uczciwy teatr – dla widzów. Chcę mówić o - i dla ludzi. Jednocześnie szukam ciekawej formy dla pokazania zajmującego mnie tematu, aby zainteresować nim innych.  Może spektakl wywoła wzruszenie, refleksję, a może tylko kogoś rozbawi, ale będzie czymś żywym. Mnie interesuje żywy teatr, teatr blisko życia, a taki teatr można robić tylko z otwartymi ludźmi. Może stąd też bierze się potrzeba poszukiwania i eksperymentowania.
W 2016 roku zrobiłam w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu przedstawienie „Siostra i cień” – o umieraniu, a właściwie o tym, co się dzieje, gdy odchodzi ktoś bardzo bliski, w tym przypadku jedna z bliźniaczek. Pozostawia swoją obecność, którą staraliśmy się projektować na różne sposoby: obrys sylwetki funkcjonujący w projekcji, przez głos, cień… Jakiś czas po premierze rozmawiałam z Izą Wierzbicką, aktorką grającą w tym przedstawieniu. Opowiedziała, że spotkała kobietę, która była na tym spektaklu wraz ze swoją śmiertelnie chorą córką i gorąco dziękowała za to, co obie przeżyły… Spektakl dał im jakiś rodzaj ulgi i nadzieję.   

"Siostra i cień" - finał, fot. Bartek Warzecha

Udaje się Pani podejmować tematy dla każdego ważne, często trudne. Takim żywym teatrem był dla mnie także „Café Panique”. Jak powstawał?

We Wrocławskim Teatrze Pantomimy pracują wspaniali aktorzy. Udało mi się zrobić ten spektakl bez choreografa. Wyszłam z założenia, że mimowie są specjalistami od ruchu, a ja wiedziałam, czego chcę, więc wspólnie pracowaliśmy nad postaciami. Miałam scenariusz z opisanymi scenami. Bohaterów zaczerpnęłam z prozy Topora i włożyłam ich w różne sytuacje – mieli się spotykać, przenikać, zderzać ze sobą. Sprawdzaliśmy, jak dana postać się zachowuje, porusza, jaką ma energię. Nie chodziło mi o ustawianie gotowych schematów, ale o prawdziwy proces pracy nad rolą. Konfrontowaliśmy ze sobą te postaci i obserwowali ich zachowania. To jest trochę tak, jak w czeskim teatrze czy filmie, bo Czesi potrafią się śmiać z własnych problemów, co jest zarazem zabawne i tragiczne. W tym wypadku wyszliśmy od literatury, ale słowo nas nie obciążało, bo docieraliśmy w inny sposób do prawdy o człowieku.

„Café Panique” jest znakomitym, eksperymentalnym przedstawieniem, ale właściwie od początku robiła Pani rozmaite nietypowe eksperymenty, np. w pierwszym autorskim spektaklu we Wrocławskim Teatrze Lalek, który został zauważony: „Po sznurku”.

Rzeczywiście, spektakl okazał się być hitem, ale dla mnie istotne było to, że widziałam na widowni wzruszonych widzów. To był spektakl na troje aktorów, ważną rolę odgrywały w nim relacje międzyludzkie. Nie mogłabym pracować z aktorami, którzy są na mnie zamknięci, bo to jest zbyt trudne i nic ważnego nie udaje się osiągnąć. W tym spektaklu ta bliskość i zaufanie były szczególnie ważne, ponieważ scenariusz powstał na bazie tekstów Piotra Gęglawego, który jest podopiecznym Fundacji Pod Sukniami w Szczecinie, zajmującej się osobami niepełnosprawnymi. Piotr Gęglawy cierpi na zespół Downa i razem z Romkiem Zańko, który jest animatorem w dziedzinie literatury, tworzy różne, czasami przedziwne teksty. Będąc na asystenturze u Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, miałam okazję je poznać dzięki aktorce Beacie Zygarlickiej. Zostały wydane w formie kalendarza, wraz z rysunkami Piotra na każdy dzień roku. Potrafił narysować wszystko, nawet bitwę pod Grunwaldem (śmiech). I wszystko wyglądało jak takie „rozjechane” słoneczko. A same historie..! Była tam np. opowieść o koniu, który jeździ windą, o papieżu, który na Dzień Dziecka chciał połknąć balon, ale mu pękł, przyszła Pani Ania i poradziła żeby połknął pizzę, ale mu nie dano i nie wiedział, co ma począć… Kompletnie przedziwne historie! 

"Po sznurku"

Zafascynowało mnie to, choć na początku nie miałam pojęcia, jak się za to zabrać. Pisząc scenariusz wiedziałam jednak, że w jego podstawie musi się znaleźć coś realistycznego, od czego można by było potem „odlecieć”. Była to historia starszego mężczyzny, pisarza, który obwarował się od prawdziwego życia i karmił się tylko tym, że jest pisarzem, przekonanym, że taka jest jego misja. Mieszkał w brudnym, oklejonym gazetami mieszkaniu, był zamknięty, agresywny w stosunku do każdego, kto próbował się do niego zbliżyć. Pewnego dnia, nie wiadomo jak, pojawia się Piotr, proponuje pisarzowi wspólną grę i całkowicie rozwala mu ten jego poukładany świat. Ostatecznie z pisarza wyłania się człowiek, który przejmuje inicjatywę w tworzeniu historyjek. Do tego materializuje się wymyślona przez Piotra pani Ania, która trzyma wszystko w ryzach. W spektaklu przewidziałam także interakcje z widzem. Kiedy pani Ania przytula pisarza, który już nie wie, o czym pisze i jest tym załamany, zachęca jednocześnie widzów do przytulenia. Czasami dzieci z widowni wchodziły na scenę, aby przytulić się do pani Ani. Kiedyś było ich prawie trzydzieścioro! Na koniec znika Piotr i pani Ania, ale pisarz jest już innym człowiekiem. Bawiliśmy się znakomicie na próbach, a potem równie dobrze bawili się widzowie. Kiedy graliśmy to przedstawienie na festiwalu w Wałbrzychu, to po spektaklu stała kolejka osób z gratulacjami, a niektórzy chcieli się tylko przytulić... Po raz pierwszy przeżyłam coś takiego! Na premierę przyjechał Piotr Gęglawy z połową swojej rodziny. Bardzo emocjonalnie reagował na spektakl, a na koniec wyszedł, dostał kwiaty i był niezmiernie szczęśliwy. To było spotkanie będące czymś więcej niż tylko teatrem. Znacznie później, na festiwalu Kontrapunkt w Szczecinie, spektakl został wyróżniony, a Piotr otrzymał specjalną nagrodę za swoje teksty.

Pani robi teatr nietypowy, nieoczywisty, a przy tym czerpiący inspirację z życia…

Tak, kolejne przedstawienia były albo inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, albo autentyczną historią. 
W 2014 roku zrobiłam „Pocztówki z Karłowic” – na podstawie wspomnień ludzi, którzy w 1945 roku przyjechali do Wrocławia. Odwiedzałam ich, a oni opowiadali mi swoje historie. Na tej podstawie powstał scenariusz sztuki, którą zrealizowałam z trójką młodych aktorów  i wykorzystałam w nim stare przedmioty wypożyczone z legnickiego teatru. Spektakl zagraliśmy w bramie na placu Piłsudskiego. Reakcje mieszkańców były bardzo żywe. Przychodzili na każdy spektakl, z rodziną, wnukami... Spektakl trwał pięćdziesiąt minut, ale właściwie nigdy się na tym nie kończył, bo po nim zaczynały się długie rozmowy z widzami. 

"Pocztówki z Karłowic", fot. Marek Suś

Kiedyś zobaczyłam w czeskiej telewizji reportaż o człowieku, który zbudował samochód na panele solarne i objechał nim świat. Tak mnie zafascynował, że zrobiłam o nim spektakl zatytułowany „Solartaxi - samochód na słońce”, który był prezentowany w Teatrze Maska w Rzeszowie. Mało tego, postanowiliśmy się z nim skontaktować. Odpisał, że chętnie by przyjechał, ale będzie w tym czasie na konferencji promującej jego pojazd w Australii. Cieszył się jednak bardzo i gratulował nam pomysłu. W przypadku tego przedstawienia wyzwaniem było pokazanie w teatralnej formie zarówno podróży, jak i materializacji marzeń.

"Solartaxi", fot. materiały prasowe

W Teatrze Lalki i Aktora w Wałbrzychu w 2016 roku powstał spektakl, który był grany bardzo długo i nosił tytuł „Dobrze, że jesteś”. Dotykał trudnej przyjaźni między dwiema osobami. Zadanie, które sobie postawiłam tym razem, dotyczyło znalezienia sposobu na przemianę formy na oczach widza, np. torba podróżna zamieniała się w psa, parasol – w kurę.

"Dobrze, że jesteś", fot. TLiA/W. Łomża

Rok później zaproponowałam własną wersję mitu o Mandragorze w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży. Cały spektakl był mocno osadzony w naturalnych materiałach, np. w drewnie, bo chciałam wykorzystać folklor kurpiowski – ze śpiewem białym na żywo i z towarzyszeniem liry korbowej. Lalki wykonane zostały z naturalnych elementów znalezionych w lesie.
Najbardziej eksperymentalny spektakl powstał na bazie krótkiej notatki z gazety i posiadał trzy alternatywne zakończenia, które wybierał widz.

"Mandragora", fot. Michał Dracz

Gdyby się jeszcze trochę cofnąć wstecz, to przypomnę, że w 2015 roku zrealizowała Pani w Jeleniogórskim Teatrze Animacji spektakl o zagadkowym tytule „Kot Zen, czyli o muzyce i ciszy w teatrze”…

Tak, to była część większego projektu edukacyjnego. Wybrałam tym razem temat muzyki i ciszy, bo już wtedy czułam, że z muzyką łączą mnie szczególne więzi, że mnie fascynuje. Forma przedstawienia dawała nam możliwości poeksperymentowania. Aktor opowiadał jakąś historię i jednocześnie ilustrował ją na żywo dźwiękiem, mając mikrofon położony blisko przedmiotów, które wydawały rozmaite odgłosy. Na przykład wędrówkę przez śnieg ilustrował z pomocą dźwięków wydawanych przez mąkę, przy czym nadawała się do tego tylko mąka ziemniaczana. (śmiech) To było poszukiwanie zawarte w dźwiękach

"Kot Zen", fot. materiały prasowe

Również w Jeleniej Górze, ale tym razem w Zdrojowym Teatrze Animacji, zrobiliśmy na początku 2019 roku spektakl "Zielona Gęś, czyli najmniejszy teatrzyk świata" według tekstów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. To jest rzecz o potrzebie wolności i konieczności wyrwania się z pewnych schematów i ograniczeń. Założenie było takie, że postacie do tego stopnia mają dosyć życia w teatrze, że pragną z niego uciec, ale nie mogą tego zrobić, bo na widowni wciąż siedzą widzowie. (śmiech) Wobec tego muszą wymyślać kolejne skecze  (znane im, bo napisane przez autora Zielonej Gęsi), żeby zabawić publiczność. Wszystko to odbywało się w dużej bliskości z widownią i przypominało improwizację. Chciałam też, aby spektakle były grane z muzyką na żywo i aby uniknąć dodatkowych kosztów, namówiłam do akompaniowania jedną z aktorek, która w przeszłości uczyła się grać na pianinie. Ponieważ od dawna tego nie robiła, ćwiczyła dodatkowo po wspólnych próbach. Było to niełatwe, ale się udało. 

"Zielona Gęś", fot. materiały prasowe

Przed „Zieloną Gęsią” była "Café Panique", a po niej "Kichot" wg Cervantesa we Wrocławskim Teatrze Lalek – cały spektakl w technice lalki stolikowej, mający do dyspozycji kilkadziesiąt rzeźbionych specjalnie form. Po nim zrealizowałam „Zapisanych” na postawie "Płonących świec" Belli Rosenfeld Chagall w Teatrze Lalek Arlekin w Łodzi. (premiera 15 września 2019). Mnie od dawna fascynowała ta książka, ale temat czekał na realizację aż dziesięć lat. Materiał do adaptacji był bardzo obszerny, a trudność polegała na nieznajomości ortodoksyjnego świata religijnych zwyczajów bohaterów. Założyłam, że nie potraktuję tego wątku powierzchownie. Przez dwa tygodnie zbierałam materiały, aby przygotować się do rozmowy z konsultantem. Okazało się, że każdy obrządek, święto są skodyfikowane i obowiązują w nich ścisłe procedury. Wszystkich zamęczałam tymi konsultacjami, łącznie z panią doktor Joanną Lisek z wrocławskiej judaistyki, która mi bardzo pomogła. Zależało mi też na tym, aby w spektaklu zabrzmiał oryginalny język, więc aktorki uczyły się kwestii i pieśni w jidysz, a kompozytor (Sebastian Ładyżyński) współpracował z rabinem, z którym nagrał oryginalne modlitwy… A i to nie wystarczyło! Mieliśmy także spotkanie z panią pracującą w mykwie, bo w spektaklu była także scena rytualnego obmycia. Wtedy – na dwa tygodnie przed premierą! – okazało się, że źle to pokazujemy. W pewnym momencie poczułam, że to już obłęd i zrozumiałam, że dalej w to brnąć nie możemy, bo zwariujemy. Musimy zaprzestać wchodzenia w szczegóły. Wątek żydowskiej tradycji pokazaliśmy metodami teatralnymi, poprawnie, stosując skrót i znak. Miałam potem osobistą satysfakcję, kiedy przyszły osoby z gminy żydowskiej na premierę spektaklu i były zaskoczone, jak poważnie potraktowany został temat.

"Zapisani", fot HaWa

Pamiętam jeszcze Teatr Idy Kamińskiej, w którym te żydowskie obyczaje były znakomicie pokazane. Gorzej było ze spektaklem „Sztukmistrza z Lublina” w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, choć było to wspaniałe przedstawienie z tekstami Agnieszki Osieckiej. W Pani wypadku to rzetelnie naszkicowane tło obyczajowe i religijne dodawało spektaklowi wiarygodności – czuć w nim było prawdę.

Oczywiście! Mało tego, pewne rzeczy, które odkrywaliśmy, były dla nas bardzo inspirujące. Nagle wchodziliśmy w inny świat, co dla aktorów – przynajmniej dla tych, którzy gotowi są przekroczyć pewne bariery - było doświadczeniem dającym nowe możliwości wyrazu. Przyznać muszę, że jest we mnie niespokojny duch, który każe mi ciągle czegoś poszukiwać, drążyć i zadawać pytania.

Ależ całe szczęście, że tak jest!

A czy wie Pani, jakie to jest trudne? W teatrze tego nikt nie oczekuje, a moim zdaniem teatr powinien być różnorodny. Szukam uniwersalnych tematów, zrozumiałych dla widza i zarazem ciekawej formy. Jednoczęśnie już na początku swojej drogi reżyserskiej założyłam sobie, że nie pójdę na kompromis, bo wystarczy raz to zrobić i potem pojawiają się kolejne. Kiedy przyjeżdżałam na rozmowy z dyrektorami, miałam zawsze kilka propozycji, co dawało mi większe szanse na to, że coś jednak wybiorą. Mam silną potrzebę robić w teatrze coś, co mnie pasjonuje i jest blisko życia.  

Co zamierza Pani teraz robić, bo nie wątpię, że ma Pani w planach jakieś nowe projekty?

Przez tę przerwę wynikającą z pandemii miałam więcej czasu na przemyślenia. Starałam się także modyfikować pracę ze studentami. Doszłam do wniosku, że interesują mnie połączenia projektów badawczych z działaniami artystycznymi. Kilka lat temu  przez rok pracowaliśmy nad tematem teatru komponowanego. To nurt, który wykorzystuje metody i strategie kompozycji muzycznej. Punktem wyjścia do stworzenia spektaklu był wiersz Zbigniewa Herberta „Apollo i Marsjasz”. Powstał rodzaj partytury z zapisanym dźwiękiem, ruchem, gestem itd. Za pomocą specjalnie spreparowanych mikrofonów nagłaśnialiśmy podłogę, elementy scenografii… Dźwięk był przetwarzany na żywo za pomocą iPada. 
Spektakl prezentowany był tylko na pokazach zamkniętych, aby stworzyć możliwość rozmowy z widzami. Wszystko to zostało opisane w mojej rozprawie doktorskiej. Aktualnie piszę także artykuł naukowy o teatrze  komponowanym. Lubię szukać nowych tematów. Mogę się zainspirować np. fizyką kwantową i spróbować oddać tę myśl w teatrze. Kiedyś kolega zaproponował mi, abym mu napisała scenariusz o Tesli i tak powstał spektakl w Teatrze Lalek „Tesla vs Edison, czyli z prądem lub pod prąd”. Najpierw jednak sama musiałam poszukać informacji o nim i sporo się dowiedzieć o dziedzinie nauki, którą się pasjonował. 

"Apollo i Marsjasz" - teatr komponowany, fot. Krystian Lewacki

Niestety, realizacja projektów badawczych nie jest prosta, bo trudno uzyskać na nie fundusze. Być może dobrym wyjściem byłyby projekty międzynarodowe. Mimo wszystko rozpisuję pomysły i przymierzam się do tych projektów, bo chciałabym mieć gotowy materiał, gdyby pojawiła się możliwość realizacji. Wraz ze studentem reżyserii pracujemy obecnie na projektem badawczym dotyczącym szeroko pojętej performatyki formy.

Obejrzałam kiedyś w ramach Millennium DocsAgainst Film Festiwal nietypowy dokument Sama Greena „Miara wszechrzeczy”, zrealizowany na podstawie Księgi Guinessa. Otóż reżyser wystąpił na żywo jako narrator swego filmu, a poza tym towarzyszyła mu kapela grająca muzykę, również na żywo. Ten film nie mógł funkcjonować tak jak każdy inny, bo zakładał obecność twórcy (narratora) i muzyków. Powstał rodzaj kino-teatru, bardzo to było interesujące doświadczenie. Z jednej strony eksperyment, a z drugiej – powrót do bliskiego kontaktu z widzem/słuchaczem. Wydaje mi się, że mocną stroną Pani teatru jest bliskość z aktorem i widzem, a tego nie dało się zrealizować podczas izolacji…

Muszę przyznać, że bardzo tęsknię za aktorem i widzem, czekam więc na nowe otwarcie. Już teraz przygotowujemy  spektakl w Niemczech na przełom 2022/2023 roku. To ważne, aby zachować ciągłość, stawiać sobie zadania, tworzyć oraz być w kontakcie z innymi. Bardzo nam tego potrzeba, szczególnie teraz. Teatr jest w tym wyjątkowy – widzimy, ale także czujemy zapachy, słyszymy dźwięki, tu dochodzi do nieustannej wymiany między aktorem a widzem.

Pani teatr jest właśnie taki: bliski i zmysłowy. Dość wspomnieć „Pocztówki z Karłowic”, który dla mieszkańców dzielnicy był taki z pewnością.

Siły do tego, aby nadal robić spektakle, dają mi głosy widzów, aktorów i innych osób. Ostatnio myślę o realizacji słuchowiska, ale także od wielu lat zbieram historie prawdziwe, żeby ułożyć je w książkę. Opowiadam je w bardzo uproszczonej formie. Te historie liczą maksymalnie 3-4 zdania, ale są mimo to zamkniętymi opowieściami, mają klimat  przypominający „Café Panique” i często poprawiają mi nastrój. Może na innych też tak zadziałają? Poza tym kolekcjonuję rozmaite sytuacje, w których występują przedmioty znajdujące się w innych rolach, niż te, do których je przeznaczono. Robię im zdjęcia i sądzę, że pasowałyby jako ilustracje do moich historii. Chciałabym, żeby wstęp do książki był naukowy, filologiczny, bo dzięki temu absurd stanie się jeszcze bardziej wyrazisty. Poszukuję dla siebie różnych form aktywności i chcę się tym dzielić z innymi. 


Życzę, aby miała Pani po temu wiele okazji. Dziękuję za rozmowę.


środa, 25 sierpnia 2021

59. Międzynarodowy Festiwal Moniuszkowski

W dniach 26-28 sierpnia 2021 odbędzie się kolejna edycja jednego z najstarszych festiwali muzycznych w Polsce, 59. Międzynarodowego Festiwalu Moniuszkowskiego w Kudowie-Zdroju. Festiwal ten, w ciągu ponad pięćdziesięciu lat działalności, stał się jednym z najważniejszych polskich wydarzeń muzycznych, prezentując twórczość wielkiego polskiego kompozytora, Stanisława Moniuszki.


TUTAJ  znajdziecie link do programu festiwalu.


informacja prasowa

wtorek, 24 sierpnia 2021

„Świat się budzi” – znamy szczegóły 18. Millennium Docs Against Gravity!

Prawie 80 filmów dokumentalnych z całego świata, konkurs o Grand Prix Dolnego Śląska, spotkania z twórcami, debaty oraz wydarzenia specjalne – już za 10 dni startuje 18. odsłona Millennium Docs Against Gravity. Największy w Polsce festiwal kina non-fiction odbędzie się od 3 do 12 września w Dolnośląskim Centrum Filmowym.


Świat się budzi

Wiele z filmów tegorocznej edycji dotyczyć będzie aktywizmu, a ich twórcy będą wzywać nas do działania na rzecz lepszego, równego i ekologicznego świata. Już samo hasło festiwalu „Świat się budzi” zostało zaczerpnięte z przemówienia Grety Thunberg, która będzie bohaterką pokazu otwarcia (3 września, g. 19:00). „Jestem Greta” Nathana Grossmana to poruszająca opowieść zawierająca wiele prywatnych scen, które pokazują najsłynniejszą ekoaktywistkę na świecie z zupełnie nowej strony. Historie zaangażowanych w walkę o równy świat młodych aktywistek zobaczyć będzie można też w filmie „Drogie dzieci przyszłościFranza Böhma. Z kolei w „Podróży do zielonej utopii” (reż, Erlend E. Mo) poznamy historię rodziny, która chcąc ratować planetę przeniosła się do domu w gospodarstwie permakulturowym.

Filmowy kalejdoskop

W tym roku nie zabraknie również polskich produkcji non-fiction. Nie można przegapić wyróżnionego na festiwalu w Locarno dzieła wybitnego dokumentalisty Pawła Łozińskiego, który w „Filmie balkonowym” przygląda się przechodniom z własnego balkonu na warszawskiej Saskiej Kępie. Wrocławska publiczność będzie miała okazję poznać również poruszających bohaterów młodego pokolenia – mistrzynię MMA Aleksandrę Rolę („Furia” Krzysztofa Kasiora) oraz wychowanki Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Goniądzu („Już tu nie wrócę” w reż. Mikołaja Lizuta). W tegorocznych filmach polskich znajdziemy także wątki literackie. O wybitnym twórcy, którego biografia ma swoje ciemne karty, opowiada najnowszy film Raphaela Lewandowskiego – „Herbert. Barbarzyńca w ogrodzie”. Z kolei „W Centrum komiksu” Macieja Bieruta ujawnia zjawisko literackie ze zgoła innego bieguna – kultura obrazku z dymkiem jest tu pokazana przez pryzmat legendarnego sklepu przy al. Niepodległości w Warszawie.

W programie pojawiło się też kilka nowych sekcji tematycznych, które stanowią odpowiedź na tegoroczne trendy wyraźnie zarysowujące się wśród twórców dokumentalnych. Na uwagę z pewnością zasługuje sekcja „Oblicza Ameryki Łacińskiej”, w której znalazły się filmy z krajów, o których dużo się dyskutuje (Chile czy Wenezuela), jak i opowieści o rzadziej uczęszczanych zakątkach – jak Paragwaj. Z kolei dzięki sekcji „Alfabet protestu” widzowie przekonają się, że wystarczy wykonać pierwszy krok, aby zrobić coś pożytecznego dla społeczeństwa i planety. Kto wie, może będzie to mały krok dla nas, ale wielki skok dla ludzkości?

Grand Prix Dolnego Śląska

Stałym elementem wrocławskiej odsłony festiwalu jest rywalizacja o Nagrodę Marszałka Województwa Dolnego Śląska w wysokości 3000 euro. W tym roku o zwycięstwo ubiegać będzie się czternaście tytułów z całego świata. Wśród nich m.in. Wśród nich znalazły się m.in.: nominowany do Oscara® film „Śledztwo w domu spokojnej starościMaite Alberdi, „Notturno”, czyli zapis wyprawy na Bliski Wschód, gdzie Gianfranco Rosi krążył z kamerą wzdłuż granic Iraku, Kurdystanu, Libanu i Syrii, filmując ciężko doświadczonych przez życie mieszkańców, a także porywająca wizualnie opowieść o niekończącej się spirali wojny i pokoju „Ten deszcz nigdy nie ustanie" Aliny Gorlowej oraz piękny obraz międzygatunkowej przyjaźni pod tytułem „Stambuł bez smyczy” w reżyserii Elizabeth Lo. 

Grand Prix Dolnego Śląska przyzna w tym roku 4-osobowe jury w składzie: Maciej Bujko – dyrektor BWA Wrocław, kurator i wykładowca, Iwona Morozow – filmoznawczyni i antropolożka, Jarosław Perduta – dyrektor Dolnośląskiego Centrum Filmowego oraz Emose Uhunmwangho – wokalistka i aktorka. Jurorzy swoją decyzję ogłoszą 10 września podczas gali zamknięcia festiwalu. 

Rozmowy o świecie, w którym żyjemy 

Po raz kolejny w trakcie festiwalu odbędą się też specjalne odsłony stałych cykli Dolnośląskiego Centrum Filmowego, m.in. dyskusja o tym, dokąd prowadzi nas „korpoświat” w ramach City Docs i dokumentalna odsłona DKF „Centrum”. Jak co roku podczas festiwalu zaplanowano też spotkania i rozmowy z twórcami – z publicznością spotkają się m.in. nominowany do Gran Prix Dolnego Śląska Paweł Łoziński („Film balkonowy”), Mikołaj Lizut autor „Już tu nie wrócę” oraz Kuba Mikurda, reżyser „Ucieczki na srebrny glob i Aliaksei Paluyan twórca „Odwagi”.

Wrocławska publiczność będzie mogła wziąć udział również w rozmowach i wykładach, m.in., o społeczno-kulturowej specyfice Afryki (po seansie „Naszego białego muzeum”), o kobietach w czeskim kinie dokumentalnym (po filmie „Anny”) oraz o słynnych architektonicznych parach odbudowujących Wrocław i Dolny Śląsk („Aalto – z miłości do architektury”). W programie znalazły się również wydarzenia specjalne, jak epilog Europejskiej Nocy Literatury, a także koncert muzyki filmowej „Z miłości do kina”.  

W tym roku wrocławianie będą mogli również wziąć udział w warsztatach nawiązujących do tematów poruszanych w festiwalowych filmach. 4 września po pokazie „Czarnego Jezusa” (reż. Luca Lucchesi) odbędą się warsztaty pogłębiające wiedzę o sytuacji uchodźców i uchodźczyń oraz migrantów i migrantek przybywających do Europy. Dzień później, przed filmem „Cały ten dźwięk” (reż. Gunnar Hall Jensen), uczestnicy rozgrzeją swoje ciała na warsztatach wokalno-ruchowych. Organizatorzy zaplanowali też wyjątkową atrakcję dla miłośników szachów. Ostatniego dnia festiwalu, po seansie „Chwały Królowej" w reż. Tatii Skhirtladze i Anny Khazaradze będzie można wziąć udział w wyjątkowej symultanie szachowej. Plenerowa spotkanie będzie wyjątkową okazją, by zmierzyć swoje siły i umiejętności w rozgrywce z arcymistrzynią szachową Jolantą Zawadzką. Liczba miejsc na warsztaty jest ograniczona, na wszystkie obowiązują zapisy mailowe: docsag.wroclaw@gmail.com

Wizyty na Dolnym Śląsku i pokazy w sieci

Drugi rok z rzędu Millennium Docs Against Gravity odbędzie się w hybrydowej formule. Co to oznacza? Po zakończeniu edycji kinowej wybór festiwalowych filmów będzie można obejrzeć online. Sieciowa część festiwalu potrwa od 16 września do 3 października. Filmowych emocji na sali kinowej doświadczyć będą mogli też mieszkańcy innych miast z regionu. Od 11 do 13 września, dzięki współpracy z Dolnośląskim Centrum Filmowym, specjalne pokazy zaplanowano w Wałbrzychu, Legnicy i Jeleniej Górze. 

Bilety w sprzedaży

Bilety w cenach 14 i 18 złotych (pojedyncze seanse, cena zależna od godziny projekcji) dostępne są w kasach Dolnośląskiego Centrum Filmowego, na MDAG.pl i dcf.wroclaw.pl. Przy zakupie minimum 6 biletów każdy z nich kosztował będzie 14 złotych; bilety na pokazy dla seniorów i rodzin kosztują 12 złotych. 

Pełny program festiwalu i siatka projekcji znajdują się na stronach MDAG.pl i dcf.wroclaw.pl. 18. Millennium Docs Against Gravity we Wrocławiu odbędzie się od 3 do 12 września w Dolnośląskim Centrum Filmowym. 

Pełny program festiwalu i siatka projekcji znajdują się na stronach MDAG.pl i dcf.wroclaw.pl. 18. Millennium Docs Against Gravity we Wrocławiu odbędzie się od 3 do 12 września w Dolnośląskim Centrum Filmowym. 

informacja prasowa

3-12.09.2021 I Muzyka przekracza granice I (56. MF Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego )

Zapraszamy na jeden z najbardziej znanych europejskich festiwali sławiących piękno ludzkiego głosu. Dzięki niemu już od kilkudziesięciu lat Wrocław stanowi wyjątkowe miejsce na muzycznej mapie Europy. To w stolicy Dolnego Śląska oraz w okolicznych miastach goszczą najwybitniejsi artyści przybywający z całego świata – śpiewacy, dyrygenci, zespoły kameralne, chóry i orkiestry symfoniczne. O przesłaniu towarzyszącym 56. edycji Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego opowiada jego dyrektor artystyczny, Giovanni Antonini.



Myślą przewodnią tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans jest przekraczanie granic. Czym jest ono obecnie i jaki jest jego związek z muzyką?

G-Antonini©Paolo-Morello

Doświadczenie życia w czasie pandemii koronawirusa zdefiniowało to pojęcie na nowo. Oczywiście są kraje, w których sytuacja jest dużo bardziej dramatyczna niż w innych miejscach. Tak było na północy Włoch, które były jednym z pierwszych europejskich krajów, gdzie wykryto zakażenia. Jednak przekraczanie granic ma także pozytywny aspekt, który dotyczy muzyki. Podróże kompozytorów umożliwiały im rozwój i tworzenie unikalnych połączeń stylistycznych, a kwestia tych wzajemnych wpływów jest fascynująca. Były czasy, kiedy granice zamykano. Działo się tak w nazistowskich Niemczech czy w Związku Radzieckim i w podległych mu krajach, gdzie zakazywano wykonywania utworów niektórych kompozytorów. Ich mieszkańcy mieli bardzo ograniczone możliwości poznawania najnowszych trendów w muzyce. Na szczęście obecnie, przynajmniej w naszych społeczeństwach, mamy sposobność poznawania wszystkiego, co jest w stanie wytworzyć ludzki mózg. Muzyka przekracza granice, w pewnym sensie to właśnie jej esencja. Z tego względu jest wielkim skarbem ludzkości, czymś, co powinno stanowić przedmiot naszej troski.

Jak przebiegnie inauguracja festiwalu?

Podczas koncertu inauguracyjnego z udziałem znakomitej mezzosopranistki Magdaleny Koženy i NFM Filharmonii Wrocławskiej pod batutą Duncana Warda przyjrzymy się związkom pomiędzy muzyką określaną mianem „klasycznej” a muzyką ludową. Położyliśmy nacisk na twórczość kompozytorów zorientowanych progresywnie, takich jak Béla Bartók, Maurice Ravel czy prawie nam współczesny Luciano Berio. W programie znajdzie się także jeden z Tańców słowiańskich romantycznego kompozytora Antonína Dvořáka i Tańce z Galanty tworzącego w XX wieku Zoltána Kodálya. Chciałem także, aby koncert rozpoczął się od wykonania przeznaczonych na chór dziecięcy utworów Witolda Lutosławskiego i Ralpha Vaughana Williamsa. Let All the World in Every Corner Sing drugiego z tych kompozytorów to dzieło wyrażające życzenie, które prawdopodobnie wszyscy podzielamy. Chcemy jak najprędzej wrócić do wspólnego muzykowania, kiedy tylko pandemia dobiegnie końca. To najlepsze życzenie jakie możemy mieć, a dzieci to przecież nasza przyszłość, więc ich udział w początku koncertu jest bardzo symboliczny.

Jaka jest relacja pomiędzy słowem a muzyką w utworach w programach wydarzeń?

Ten aspekt przekraczania granic podjęty zostanie podczas dwóch koncertów, w czasie których zabrzmi Werther Gaetana Pugnaniego oraz Pierrot lunaire Arnolda Schönberga. Pugnani nie jest obecnie popularnym kompozytorem, jednak warto pamiętać, że był jednym z najważniejszych skrzypków działających pod koniec XVIII wieku. Powieść Johanna Wolfganga Goethego, na której oparł swoje dzieło, cieszyła się w tamtych czasach wielkim powodzeniem. Utwór Pugnaniego jest melodramatem, gdzie słowa przedstawiane są przez aktora (a nie śpiewaka!), natomiast muzyka podkreśla ich znaczenie. Była to całkowicie nowa forma połączenia muzyki i teatru. Pierrot lunaire jest przejawem tej samej idei, choć kompozycja ta powstała przeszło sto lat później. 

Utwór Schönberga był manifestem ekspresjonizmu. Artystka wykonująca partię solową posługuje się techniką nazywaną Sprechstimme. W obu dziełach zostały przekroczone granice pomiędzy teatrem i słowem mówionym z jednej strony a muzyką z drugiej.

Dlaczego w programach koncertów znalazły się także rozmaite utwory Ludwiga van Beethovena?

Był to twórca prawdziwie awangardowy. Quatuor Mosaïques – jeden z najlepszych tego typu zespołów grających na instrumentach historycznych – wykona jego późne dzieła. W pierwszych dekadach XIX wieku były one niezwykle progresywne. Kompozycje, które zabrzmią podczas tego koncertu pochodzą z ostatniego okresu życia artysty; w tym samym czasie powstała też choćby IX Symfonia. Dzieła Beethovena wykonane zostaną pod moją dyrekcją. Poprowadzę Il Giardino Armonico i Chór NFM. W programie znalazła się Msza C-dur op. 86. Koncert nosi tytuł "W blasku Haydna", gdyż msze tego kompozytora były doskonale znane i stanowiły wzorzec dla Beethovena. Otrzymał on zamówienie na tego typu utwór od księcia Nikolausa II Esterházyego, któremu służył także Haydn. Arystokrata nie polubił tego dzieła, było dla niego prawdopodobnie zbyt nowoczesne. Dzisiaj ta kompozycja wydawać nam się może klasyczna, ale w czasach, kiedy Beethoven ją tworzył i kiedy zabrzmiała po raz pierwszy, była to bardzo dziwna muzyka. 

Czy podczas festiwalu będzie okazja do wysłuchania wcześniejszych kompozycji?

Giulio Prandi i Coro e Orchestra Ghislieri z Pawii wykonają dzieła epoki późnego baroku. W programie tego koncertu znalazły się kompozycje Baldassara Galuppiego i Antonia Vivaldiego, w tym bardzo znana Gloria D-dur. Szczególny będzie koncert pod batutą Pedra Memelsdorffa, specjalisty od muzyki dawnej. Wydarzenie to będzie wynikiem badań prowadzonych przez artystę nad muzyką wykonywaną na Haiti, będącym w XVIII wieku kolonią francuską. Podczas Concert spirituel w Boże Narodzenie w 1780 roku zabrzmiały dzieła m.in. Giovanniego Battisty Pergolesiego czy Nicolasa Dalayraca. Muzyka ponownie przekroczyła więc granice i na skutek tego znalazła się w kompletnie odmiennym i jakże dramatycznym kontekście. Wiemy przecież jak przedstawiciele Zachodu traktowali ludność Nowego Świata. 

Z kolei Paul Van Nevel i Huelgas Ensemble podczas swojego koncertu we Wrocławiu przedstawią dzieła przekraczające granice chromatyki. W programie znalazły się m.in. kompozycje Cipriana de Rore, Orlanda di Lasso, Luki Marenzia, Giovanniego de Macque’a czy Michelangela Rossiego. Byli to bardzo postępowi twórcy, którzy przygotowali drogę Claudio Monteverdiemu. Solage, kompozytor działający w XIV wieku, napisał zadziwiający utwór Fumeux fume par fumée dwa stulecia przed rozwojem stylu chromatycznego. Wrocław Baroque Ensemble i Andrzej Kosendiak w trakcie koncertu zatytułowanego "Trwanie" przedstawią dzieła Giacoma Carissimiego i Kaspara Förstera młodszego. Urodzony w Gdańsku Förster był prawdziwym obywatelem świata. Bardzo wiele podróżował, przekraczając kolejne granice. Przebywał w Warszawie, Kopenhadze, Wenecji i w Hamburgu, a wędrówki te miały wielki wpływ na wykształcenie przez niego bardzo osobistego stylu, stanowiącego amalgamat stylistyk, z którymi miał do czynienia w każdym z tych miejsc. Prawdopodobnie podczas swoich podróży zetknął się także z Carissimim i studiował u niego. Poprzez wykonanie tych dzieł Maestro Kosendiak kontynuuje swoje poszukiwania w zakresie muzyki dawnej.

W programie jednego z koncertów znalazły się dwa kompletnie różne utwory przeznaczone dla trzynastu wykonawców. Co to za dzieła, w czym są do siebie podobne, co je różni?

To Serenada B-dur „Gran Partita” Wolfganga Amadeusa Mozarta i Ionisation Edgara Varèse’a. Oba dzieła wykona znakomity Zefiro Ensemble pod dyrekcją Alfreda Bernardiniego. Pierwsze z nich to jeden z najważniejszych napisanych na instrumenty dęte utworów w historii. Na taki skład tworzono w owym czasie kompozycje rozrywkowe przeznaczone do wykonywania w plenerze. Jednak „Gran Partita” jest dziełem ambitnym i głębokim. Mozart przeznaczył ją dla trzynastu wykonawców, a wybrane przez niego połączenia instrumentów są intrygująco nowatorskie. Ionisation powstało z myślą o grze trzynastu perkusistów i było pierwszym utworem w historii napisanym wyłącznie na taki skład. Pozornie są to więc kompletnie od siebie odmienne kompozycje, łączy je jednak idea przełamywania schematów i tworzenia niezwykłych kombinacji brzmieniowych.

Czy w programach znajdzie się także muzyka symfoniczna?

Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą Lawrence’a Fostera wykona program zatytułowany "Narodziny muzyki współczesnej". Rozpocznie go Preludium do „Popołudnia fauna” – utwór Claude’a Debussy’ego z 1894 roku. Pierre Boulez napisał, że „flet fauna tchnął nowe życie w sztukę muzyczną”. Bardzo lubię to stwierdzenie i w pełni się z nim zgadzam. To jedno z najbardziej znanych dzieł muzycznego impresjonizmu. Ekspresjonizm reprezentowany będzie przez Pięć utworów na orkiestrę Schönberga i Siedem wczesnych pieśni Albana Berga. Zależało mi także na umieszczeniu w programie Koncertu podwójnego na flet, obój i orkiestrę Györgya Ligetiego, który należał do najważniejszych twórców działających w drugiej połowie XX wieku. Kompozytor ten przekroczył granice także w sensie fizycznym, gdyż uciekł z leżących w zasięgu wpływów ZSRR Węgier do Austrii. NFM Orkiestra Leopoldinum pod dyrekcją Josepha Swensena zaprezentuje XIV Symfonię Dymitra Szostakowicza. Koncert ten zadedykowany będzie pamięci ofiar zamachów na World Trade Center z 11 września 2001 roku.

A co z zakończeniem festiwalu?

Podczas ostatniego koncertu zaśpiewa znakomity Chor des Bayerischen Rundfunks. Chcieliśmy, aby zespół ten wystąpił także podczas inauguracji, ale ze względu na obostrzenia było to niemożliwe. Zaplanowaliśmy więc program z towarzyszeniem fortepianu zawierający dzieła kompozytorów niemieckich. Niestety, nie możemy wykonać Manfreda Roberta Schumanna, gdyż utwór ten wymaga obecności bardzo dużej liczby muzyków na estradzie. Mamy nadzieję, że we wrześniu sytuacja będzie lepsza. Czas pandemii jest bardzo trudny dla nas wszystkich, także dla artystów, a zamknięcie sal koncertowych smutną koniecznością. Trzymajmy zatem kciuki za szybkie ich otwarcie!

Rozmawiał Oskar Łapeta.

Zespół NFM


informacja prasowa

Kto otrzyma Nos Chopina podczas Millennium Docs Against Gravity Film Festival?

 12 wspaniałych filmów dokumentalnych o ludziach całkowicie oddanych sztuce, która zmienia nie tylko ich życie, ale fascynuje i porusza takż...

Popularne posty