Lev Stern, materiały prasowe mia Art Gallery Barbara Lekarczyk-Cisek: Każda z Pańskich poprzednich wrocławskich wystaw miała jakiś temat przewodni. Wystawa "Miejsce-Makom" w Synagodze pod Białym Bocianem nawiązywała do losu wrocławskich Żydów. Instalacja ”Powroty” w Muzeum Narodowym mówiła o ludziach, którzy ciągle gdzieś zmierzają, ale zawsze odnajdują drogę powrotną do swojego miejsca na ziemi. Natomiast ”Środa we wtorek” w Domku Miedziorytnika była nie tylko rodzajem ”rozmowy” z nieżyjącym już wtedy Getem Stankiewiczem, ale zawierała także prace malarskie będące ”modelem do składania”. Obecna ma znaczący tytuł ”Z głębi wołam do Ciebie”. Mnie się to kojarzy w Psalmem 130 ”De profundis”… Skąd taki temat?
Lev Stern: Nie pamiętam już okoliczności, kiedy zrodził się ten pomysł, ale od razu poczułem, że to jest to. Przy czym głębokość, o której mowa, jest moją głębokością i to do siebie wołam, a nie do Boga. Ale temat jest uniwersalny. Te warstwy we mnie, które odsłaniam, to także wpływy polskich malarzy, mojej wrocławskiej przeszłości, a także teraźniejszość. Czasami czuję, że jakaś warstwa nie jest zaschnięta, zaczynam nad nią pracować i wtedy tworzy się coś zupełnie niespodziewanego. Kiedy mówię, że sztuka mnie prowadzi za nos, to mam na myśli również takie przypadki. Nagle odkrywam jakieś tekstury, kolory…
Lev Stern, fragm. obrazu, materiały prasowe mia Art Gallery
Co decydowało o wyborze obrazów na tę wystawę?
Przede wszystkim kuratorka (śmiech). Malarz przebywa trochę zamknięty w swoim świecie, więc aby połączyć go z widzami, trzeba właśnie kogoś takiego. Osobisty wybór wynika z tego, że niektóre obrazy lubi się bardziej albo uważa za lepsze, ale zorganizowanie wystawy nie jest moją rolą i bardzo mi to odpowiada. Szczególnie, że z Iwoną Rosiak mam świetne porozumienie.
Czy wyeksponowane obrazy mają jakieś znaczące tytuły?
Nie, wszystkie są numerowane według dat, a cała seria nosi tytuł ”Osmosis”, ale zdarzają się też konkretne tytuły, choć nie wszystkie uważam za trafione. Kiedy maluję, to się nie zastanawiam nad tym, to oczywiste. Ale rozumiem, że słowo jest ważne.
Artysta podczas pracy nad obrazem/mat. organizatorów wystawy
Powroty do przeszłości rzadko bywają udane, tymczasem Panu udało się powrócić do swojej Itaki – do Wrocławia po 27 latach i doznać uczucia szczęścia, ożyć na nowo.
Więcej nawet – rzeczywistość okazała się lepsza niż w wyobrażeniach i pamięci. Właściwie całe życie zajmowałem się swoją przeszłością, dopóki nie powróciłem tutaj.
Czy było trudno porzucić dotychczasowe, uporządkowane i stabilne życie?
Przeciwnie, było bardzo lekko! Oczywiście, okoliczności nie były łatwe, bo miałem rodzinę, ale wszystko odbyło się tak naturalnie, jakbym nie musiał podejmować żadnej decyzji, ale po prostu miał tak zrobić.
Porzucił Pan zawód architekta, zajął malarstwem, a także napisał interesującą autobiografię: ”Jerozolima Wrocław Jerozolima” – trochę w klimacie przypominającą prozę Bruno Schulza. To jednak rzadkość, aby człowiek był równie twórczy w różnych dziedzinach. Czy to ten powrót obudził w Panu także literata?
Nie mam literackich ambicji. To był dla mnie fantastyczny eksperyment. W procesie pisania było coś, do czego nie udało mi się jeszcze dojść w malarstwie, a mianowicie totalna szczerość. Nie miałem podczas pisania żadnej potrzeby, aby coś zaokrąglić, dodać. W sztuce malarskiej natomiast czuję się częścią jakiegoś establishmentu – galerii, stosunków, co sprawia, że nie mogę być w pełni sobą. Może kiedyś dojdę do takiego rodzaju szczerości, jak to było podczas pisania książki – to moje pragnienie. Jeśli chodzi o architekturę, to pewne nabyte umiejętności przydają mi się podczas malowania. Mogę np. bez najmniejszego wysiłku zrobić odręcznie półtorametrową linię. Ale choć nadal interesuje mnie architektura, to jednak jestem zdania, że całe moje życie było drogą do malarstwa.
A czy fakt, że nie studiował Pan malarstwa, pomaga czy przeszkadza?
Do trzydziestego piątego roku życia sądziłem, że mi to w niczym nie przeszkadzało, ale później zacząłem żałować, że nie studiowałem choćby dwa, trzy lata. W architekturze wszystko przychodziło mi łatwo – rozumiałem ją bardzo dobrze i czułem, że właściwie wszystko mogę zrobić. Dziś jestem zdania, że systematyczna nauka jakiejś dziedziny z pewnością nie może zaszkodzić, a wiele ułatwia. Jeśli ktoś ma coś do powiedzenia i w dodatku ma talent, to studia nie mogą mu nic zepsuć ani zaszkodzić.
Jak w Pańskim przypadku przebiega proces tworzenia? Czy interesujące pomysły łatwo do Pana przychodzą?
Ja wprost pękam od pomysłów! Ich opanowanie jest nie lada sztuką. Próbuję więc je zapisywać – prowadzę zeszyty, których mam już ponad sto. Bywa też, że gdy nie mam żadnego pomysłu, robię szkice i to one mnie prowadzą do jakiegoś odkrycia. Problemem jest dla mnie, czego nie robić, z czego zrezygnować. Tyle spraw mnie pociąga, a moja energia zdaje się być niewyczerpana. Opisać proces twórczy jest bardzo trudno – to rodzaj wewnętrznej potrzeby, którą musi się spełnić, aby zobaczyć, czy to, co jest w tobie, udało się pokazać. Emocje, które temu towarzyszą, przypominają tradycyjne wywoływanie filmu, kiedy na kliszy pojawiała się utrwalona aparatem fotograficznym rzeczywistość. Kiedy malujesz, nagle zaczynasz czuć, od samego początku, że coś istotnego się wyłania. Podziwiam Woody Allena, który co roku robi nowy film – operując podobnymi środkami i schematami, pozostaje jednak swego rodzaju błyskotliwym geniuszem w swojej dziedzinie.
Jakie uczucia towarzyszą malarzowi, który właśnie otwiera swoją wystawę?
Przede wszystkim uczucie zdziwienia. Miałem w kwietniu tego roku wystawę w Lyon, we Francji, na którą wysłałem siedem prac. I kiedy po raz pierwszy tam pojechałem, czułem się przede wszystkim dziwnie. Bo oto nagle jestem gdzieś w świecie, w nieznanym mi mieście i właśnie tam znajdują się moje obrazy… Jak we śnie.
|
Lev Stern, Chmura, mat. mia Art Gallery
Ostatnio interesuje mnie nie tyle końcowy efekt czy temat dzieła, ale to, czy się identyfikuję z twórcą. Snobistycznie identyfikuję się z geniuszami (śmiech), ale inne sprawy mnie nie pociągają. Kiedy słuchałem IX Symfonii podczas Wratislavia Cantans, zastanawiałem się jak Beethoven tworzył – to była dla mnie wielka przyjemność. Dotyczy to także Chopina, którego również starałem się pojąć. Szczególnie podziwiałem jego genialne przejścia z jednego motywu do drugiego – tak organiczne, z taką własną logiką. Prawdziwa sztuka polega właśnie na tym ”czymś więcej”, czymś tajemniczym.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się 10 września 2016 roku na portalu Kulturaonline.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz