Niewielka rozmiarami książeczka
pozwala nie tylko smakować wspomnienia i refleksje autora, ale także w jakiś
przedziwny, tajemniczy sposób uruchamia wyobraźnię i emocje czytającego,
dając możliwość przeżycia własnych ”powrotów do przeszłości”.
okładka książki |
Lev Stern –
architekt i malarz – jest przykładem
człowieka, który raz związawszy się z Wrocławiem, miastem swego dzieciństwa i
dorastania, powraca po wielu latach jak Odys do Itaki. Zaś jego autobiografia
jest niezwykle szczerym zapisem ”czasu odnalezionego”.
Powroty niemożliwe
Książka
”Wrocław Jerozolima Wrocław” jest opowieścią, na którą składają się obrazy z
dzieciństwa, przeżycia związane z powrotami do Polski (szczególnie pierwszym),
a także trudnych początków w Jerozolimie. Niewielkie rozmiarami miniatury, w
których obraz lub zdarzenie przeplata się z refleksją i emocją są znakomitych
czytelniczym kąskiem. Niezwykłe są też okoliczności powstania tej
autobiografii, która właściwie nie musiała i nie mogła się tak udać. Bo jakże? Powracający
po dwudziestu siedmiu latach artysta, zanurzony w innym języku, pamiętający
język polski lat pięćdziesiątych, próbuje opisać swoje doświadczenie
współczesną polszczyzną, w nowej perspektywie… Zamierzenie cokolwiek szalone. A
jednak jego efekty okazały się nadspodziewanie dobre.
”Wrocław Jerozolima Wrocław” to
historie Lva Sterna, zdarzenia z jego życia, obrazy i emocje, które zapamiętał
i uznał za ważne –
pisze we wstępie Monika Braun, która
pomogła artyście w językowym uporządkowaniu i wyartykułowaniu wspomnień. Są to zarazem takie obrazy, zdarzenia i
emocje, które i mnie wydały się ciekawe. (…) Lev zgodził się, abym je zapisała,
i – używając swojego języka i świata skojarzeń – przetworzyła w tekst
literacki.
Mimo bardzo
osobistych (ale bynajmniej nie ckliwych czy sentymentalnych) doświadczeń,
opowieść ta ma wiele cech uniwersalnych – można się w niej przejrzeć, można też
potraktować jako próbę opisania ludzkiego losu jako takiego.
Ogromnie
interesujące są refleksje autora na temat związków naszego myślenia i wyrażania
siebie w języku. Otóż w jednym z opowiadań wspomina pierwsze po wielu latach
zetknięcie z językiem polskim. Podczas wizyty w Jerozolimie Teatru Pantomimy
Henryka Tomaszewskiego autor miał okazję oprowadzać po mieście aktorkę tego
teatru i wówczas okazało się, że choć oboje mówią po polsku, używają jednak
dwóch różnych języków. Jego polszczyzna była chropawa, ”archaiczna” -
zdeformowana niepamięcią i mechanicznym tłumaczeniem wyrażeń hebrajskich. Jej –
wyrastała z rzeczywistości zgoła zupełnie mu obcej, wyrażającej się nieznaną
frazeologią, a nawet obcym brzmieniem. Jednocześnie jest to opowieść o tym, jak
ten niespodziewany ”dzień polski” stał się tajemniczym preludium do polskości w
ogóle. Wkrótce potem okazało się bowiem, że Polska zaczęła wydawać wizy, z
czego artysta natychmiast skorzystał. Towarzyszą temu także szczególne
refleksje, które wcześniej by się zapewne nie pojawiły:
Od dnia w 1959 roku, gdy wyruszaliśmy
w pięcioro z Dworca Głównego we Wrocławiu, żyłem
w poczuciu, że tamten wyjazd odciął mnie od miejsca mego dorastania w sposób
definitywny i nieodwołalny, że nie istnieje żaden sposób powrotu. (…) Nawet
tęsknota wydawała mi się daremna i bezużyteczna.
Czas odnaleziony
Bardzo
poruszające są także opisy pierwszych dni we Wrocławiu – gorączkowe
poszukiwania śladów przeszłości, emocje, rozczarowania i olśnienia.
… muszę wreszcie nakreślić granicę
pomiędzy dotykalnym a urojonym.
Przeszłość
powoli powraca, choć cały czas towarzyszy temu poczucie pewnej teatralności, niekiedy także obcości wobec trwającego wokół nieznanego
życia. Jednak wyprawa w góry z
przyjaciółmi – jak za dawnych lat, bujna przyroda – przywracają uczucie szczęścia i
harmonii:
Myślę, że to właśnie natura znacząco wpłynęła na moje pojęcia o
świecie i mój stosunek do życia. Czuję, że w jakiś niejasny sposób organicznie
przynależę do gór lasów i rzek, które poznałem w dzieciństwie. (…)
Wrocławskie lata, poczucie przynależności do miejsca, natury i całej Ziemi
zmitologizowały się w mojej wyobraźni. Rośliny i zwierzęta, ziemia i wody
tamtego czasu stały się paradoksalnie moją
Ziemią Obiecaną, obiektem tęsknot i pragnień, esencją kosmicznej harmonii,
utraconą doskonałością mistycznego ”tu” i ”teraz”.
”Czas
odnaleziony” ewokuje także wspomnienia z dzieciństwa: oglądanie tajemniczych
książek pod wielkimi fortepianami, zgromadzonymi nie wiadomo przez kogo w
wielkim korytarzu. Była to wówczas swoista ucieczka od zgrzebnego, szarego
świata do rzeczywistości wielobarwnych i subtelnych litografii, a później, gdy
już posiadł umiejętność czytania – do fantastycznego świata książek.
Pod fortepianami trwa zawieszona w
bezczasie inna rzeczywistość.
Są też w
tych wspomnieniach dziecięce zabawy, portret rodziny, wyprawy przez Most Grunwaldzki
do biblioteki... I jest szczęście z powodu ”czasu odnalezionego” – nareszcie! –
kiedy po latach dotyka filarów tego mostu, a na
kamiennej ławie czuje ciepło własnych rąk, które przetrwało przez tyle lat…
Ta niewielka
rozmiarami książeczka pozwala nie tylko smakować wspomnienia i refleksje
autora, ale także w jakiś przedziwny, tajemniczy sposób uruchamia wyobraźnię i
emocje czytającego, dające mu przeżyć własne ”powroty do przeszłości”, która w
nim trwa.
Książka
”Wrocław Jerozolima Wrocław” Lva Sterna, adaptacja tekstu: Monika Braun,
ukazała się w Wydawnictwie Via Nova.
Artykuł był opublikowany pierwotnie na portalu Kulturaonline we wrześniu 2016 r.
Wywiad z malarzem przeczytacie TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz