Filmem "Miara wszechrzeczy" rozpoczął się 11. Planete+ Doc Film Festival. Reżyser wykorzystuje w swojej opowieści historie … rekordów Guinnessa. Jest w filmie Greena nie tylko wiele interesujących opowieści, są także cudowne, poetyckie opisy, np. drzew, które uchodzą za najstarsze: niezwykły widok poskręcanych w nienaturalny sposób pni i gałęzi – do kontemplacji i przemyśleń.
Sam Green występuje w roli narratora swojej opowieści, dowodząc, że film – obojętnie czy dokumentalny, czy fabularny – jest w swej istocie fascynującą historią, jak za czasów Homera. Jest także spotkaniem, podczas którego twórca dzieli się bezpośrednio swoją opowieścią ze słuchaczami, a jednocześnie widzami. Bo współczesny Homer opowiada nie tylko za pomocą słowa, ale również obrazami. Te zaś pojawiają się w rytmie dramaturgicznym granej na żywo muzyki, również podobnie jak za czasów wędrownych aojdów.
O czym jest Miara wszechrzeczy? Otóż Green wykorzystuje w swojej opowieści historie … rekordów Guinnessa, poczynając od przedstawienia braci bliźniaków, którzy ową księgę rekordów stworzyli (jest to wątek wymyślony przez Greena). Opowieść to wielowątkowa, można by rzec: polifoniczna, pełna dygresji, cudownego poczucia humoru, refleksji i twórczej wyobraźni.
Wątki przenikają się albo stanowią wobec siebie kontrapunkty tej opowieści, zaskakują pointami, niekiedy śmieszą albo wzruszają. Jak choćby historia "najwyższego człowieka", który stał się z tego powodu osobą medialną, pokazywaną chętnie z "najniższym człowiekiem świata", dopóki ktoś inny nie pobił tego rekordu. Zanim to się jednak stało, nasz bohater – znany dzięki swemu wzrostowi w całym świecie – uratował życie pewnemu delfinowi, wyciągając z jego wnętrzności połknięty kawał plastyku, który zagrażał życiu ryby. Ktoś pomyślał, że najwyższy człowiek ma z pewnością najdłuższą rękę i nie mylił się. Ale to nie koniec tej historii. Najwyższego człowieka zobaczyła w telewizji podczas ratowania delfina pewna kobieta o zwykłych wymiarach, pomyślała, że to na pewno dobry człowiek, skoro zadał sobie tyle trudu, by uratować czyjeś życie, więc … wyszła za niego za mąż. W rezultacie oglądamy szczęśliwą, choć nietypową rodzinę, a ponadwymiarowy człowiek wyraża radość, że nie jest już sam…
Takich zabawnych, a przy tym poruszających historii, jest w filmie Greena wiele. Czasami reżyser, nie mogąc wykorzystać żadnych materiałów archiwalnych, wprowadza do filmu stworzone przez siebie, odpowiednio je stylizując i komentując. Tak jak w przypadku historii człowieka, którego siedmiokrotnie raził piorun, a który jednak nie umarł z tego powodu, ale śmiercią samobójczą. Takie historie uruchamiają wyobraźnię…
Jest w filmie Greena nie tylko wiele interesujących opowieści, są także cudowne, poetyckie opisy, np. drzew, które uchodzą za najstarsze: niezwykły widok poskręcanych w nienaturalny sposób pni i gałęzi – do kontemplacji i przemyśleń.
Tak więc 11. Planete+ Doc Film Festival rozpoczęło we Wrocławiu dzieło absolutnie unikalne i niezwykłe. Właśnie przez swoją bezpośrednią narrację, która jest nie tylko splotem słowa, obrazu i dźwięku, ale przede wszystkim spotkaniem twórcy z widzami i słuchaczami. Spotkaniem niepowtarzalnym i pięknym.
Artykuł ukazał się na portalu Kulturaonline.pl 11 maja 2014 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz