poniedziałek, 28 października 2019

Aldona Bartnik: Pragnę śpiewać o miłości /wywiad/

Rozmawiam ze znakomitą sopranistką – absolwentką Akademii Muzycznej we Wrocławiu oraz Wydziału Muzyki Dawnej w Królewskim Konserwatorium w Hadze. Artystka z sukcesem specjalizuje się w muzyce dawnej, współpracując z wieloma wybitnymi wykonawcami, m.in. z Colegium Vocale Gent, Vox Luminis, Capella Cracoviensis, a także dyrygentami: Philippe Herreweghe, Václavem Luksem czy Jordi Savallem. Aldona Bartnik opowiada o swojej drodze artystycznej, nagraniach, przeżyciach i planach artystycznych.

Aldona Bartnik, fot. Karol Adam Sokołowski

Barbara Lekarczyk-Cisek: Wprawdzie sukcesy są przyjemną stroną każdej kariery, mnie jednak interesuje prowadząca do nich, często niełatwa, droga. Od czego w ogóle się zaczęło? Kiedyś rozmawiałam z panem Jarosławem Thielem - wyznał, że będąc najmłodszy w rodzinie, pragnął dorównać starszemu rodzeństwu, które kształciło się w szkole muzycznej. Ostatecznie to on jako jedyny ostał się w zawodzie muzyka… A jak było z Panią?

Aldona Bartnik
: O tym, że zaczęłam kształcić się muzycznie, również zdecydował właściwie przypadek. Jestem jedyną osobą w rodzinie zajmującą się muzyką. Jednak oboje rodzice zawsze kochali muzykę – śpiewali, grali na różnych instrumentach, ale ze względu na różne okoliczności nie mogli rozwijać się profesjonalnie w tym kierunku. To właśnie Tato bardzo pragnął, abym uczyła się grać. Po przesłuchaniu w szkole muzycznej wybrano dla mnie skrzypce, ponieważ byłam malutka i miałam drobne dłonie. Uczęszczałam do szkoły muzycznej I i II stopnia w Szczecinie. Bardzo lubiłam grać na skrzypcach! Brałam też udział w różnych międzynarodowych warsztatach, a było to w czasach, gdy Polska nie należała jeszcze do UE. Dla tak młodej osoby, jaką wówczas byłam, doświadczenie to było ekscytujące.  Jeździłam na wymiany uczniowskie do Danii, Szwecji, Niemiec... Jednocześnie, przy okazji nauki gry na skrzypcach w szkole muzycznej I stopnia, obowiązkowo śpiewałam w chórze. W rezultacie mój głos już od dziecięcych lat był kształtowany. Z czasem śpiewałam również partie solowe. W gimnazjum i w szkole muzycznej II stopnia nadal kształciłam się w grze na skrzypcach i jakoś nie myślałam poważnie o śpiewie. Moi rodzice zdecydowanie chcieli, abym została skrzypaczką, ponieważ śpiewaczka kojarzyła się im z postawną kobietą, a nie z takim maleństwem jak ja. W rezultacie dostałam się na studia do Akademii Muzycznej we Wrocławiu, w klasie skrzypiec.

A jak to się stało, że ze Szczecina trafiła Pani właśnie do Wrocławia?

Zdawałam także do uczelni poznańskiej, bardzo dobrej w dziedzinie wiolinistyki, ale zabrakło mi jednego punktu, podczas gdy na wrocławską uczelnię dostałam się bez trudu. Okazało się to szczęśliwym trafem, ponieważ na I roku studiów, za namową koleżanki, z którą mieszkałam, poszłam na przesłuchania chóru Filharmonii Wrocławskiej. Ucieszyła mnie ta możliwość, bo w gruncie rzeczy zawsze lubiłam śpiewać. Jeszcze będąc w domu i ćwicząc na skrzypcach, sporo śpiewałam i potrafiłam „umilić” sąsiadom niejeden weekend. To był śpiew operowy, a więc głośny (śmiech). Podczas przesłuchania miałam przyjemność poznać panią Agnieszkę Franków-Żelazny, która zwróciła na mnie uwagę i dała mi wówczas szansę rozwijania swego głosu. Poczułam się bardzo wyróżniona, ponieważ trafiłam do grona wykształconych śpiewaków i był to dla mnie mocny impuls, aby się w tym kierunku kształcić. Zaczęłam brać lekcje śpiewu, a poza tym chór uczestniczył w warsztatach z Brytyjczykami, którzy przyjeżdżali wówczas do Wrocławia i prowadzili zajęcia bardzo dobrze rozwijające umiejętności śpiewu zespołowego. Siedem lat pracy w chórze dały mi solidne podstawy nie tylko w zakresie śpiewu, dykcji, ale również umiejętność pracy zespołowej. W międzyczasie ukończyłam studia licencjackie z gry na skrzypcach, studiowałam także śpiew.


Aldona Bartnik (sopran), Stanisław Sylwester Szarzyński, Jesu, spes mea,
z Wrocław Baroque Ensemble



Kiedy zdecydowała się Pani wykonywać muzykę dawną?

Już podczas studiów poczułam, że mój głos w jakiś sposób pasuje do muzyki dawnej. Myślę, że to efekt naturalnego rozwoju głosu. Zaczęłam świadomie pracować nad głosem stosunkowo późno, bo mając dziewiętnaście lat, był więc nieoszlifowany, z natury lekki i jasny, niewibrujący i bez maniery, czyli idealnie pasujący do muzyki dawnej.

Czy pamięta Pani swój pierwszy występ?

Nie pamiętam wprawdzie tytułu wykonywanego utworu, ale był to występ z Wrocławską Orkiestrą Barokową i właśnie wtedy poczułam, że przynosi mi to niebywałą satysfakcję. Później dyrektor Andrzej Kosendiak zaprosił mnie do swoich projektów. Nie były to bynajmniej utwory polskie, ale barok francuski. Tak zaczęła się moja przygoda z muzyką dawną.

Odbyła Pani również 2-letnie studia muzyczne na Wydziale Muzyki Dawnej w Królewskim Konserwatorium w Hadze, gdzie doskonaliła śpiew pod okiem wybitnych artystów. Dość wymienić Ritę Dams, Petera Kooij czy Michaela Chance’a… W jakich okolicznościach zdecydowała się Pani na te studia?

Po ukończeniu studiów licencjackich zapragnęłam wyjechać, aby dalej się kształcić, poznać międzynarodowe trendy w dziedzinie wykonawstwa muzyki dawnej, ponieważ są one w różnych krajach odmienne. To fascynujące, że barok gra się i śpiewa inaczej we Francji niż we Włoszech albo w Niemczech! Była to dla mnie także wspaniała okazja do współpracy z profesorami będącymi jednocześnie znakomitymi wykonawcami tej muzyki.


Aldona Bartnik w oratorium A.M. Bononcini (1677- 1726),
 La decollazione di San Giovianni Battista - aria Salomè: De le palme

Mistrzami w pełnym tego słowa znaczeniu! Obejrzałam niedawno interesujący dokument o Luciano Pavarottim, w którym ten znakomity śpiewak opowiadał nieco żartobliwie, jak to na początku swojej kariery uczył się świadomego oddechu od swojej scenicznej partnerki i zarazem mistrzyni, czując pod palcami ruch jej przepony. A jak wyglądały Pani studia w Hadze?

Z pewnością samo bycie pośród lepszych od siebie ma walor edukacyjny i bardzo motywuje do pracy nad sobą. Mając za sobą doświadczenia śpiewu chóralnego, aplikowałam na przesłuchania do tak znakomitych zespołów jak Collegium Vocale Gent. Dzięki temu miałam okazję poznawania śpiewaków o wiele bardziej doświadczonych scenicznie, których świadomość wokalna była o wiele większa niż moja i od których mogłam się wiele nauczyć. Jeśli natomiast chodzi o mistrzów, to myślę, że w różnych momentach natrafiamy na takich, od których czegoś się uczymy, potem kolejnych, którzy rozwijają inne nasze umiejętności. Czasami potrzebujemy osobowości artystycznej, która nas ubogaci, a kiedy indziej niezbędny jest nam ktoś, kto udzieli nam konkretnych technicznych wskazówek. Fascynują mnie różni artyści.

Proszę więc o nich opowiedzieć – jak się z nimi pracuje, jacy są?

Moim głównym nauczycielem w Hadze była Rita Dams, z którą pracowałam nad techniką wokalną muzyki dawnej: nad retoryką i artykulacją głosek. Od wspaniałego Petera Kooij nauczyłam się, jak wykonywać muzykę Johanna Sebastiana Bacha. To, co wydaje się być trudne do zaśpiewania w jego kompozycjach, po logicznej analizie układało się nagle w coś prostego i oczywistego. Z kolei Michael Chance uświadomił mi, że aby dobrze śpiewać, trzeba się uprościć – pozwolić brzmieć głosowi zgodnie z jego naturą, bo wtedy jest najpiękniejszy.  Jill Feldman, sopran, specjalistka od francuskiego baroku, uświadomiła mi, że w baroku francuskim istnieje aż pięć rodzajów samogłoski e (gdy tymczasem w polszczyźnie jest tylko jedna), pracowałyśmy więc nad frazami, gdzie one się pojawiały, a ja uczyłam się je słyszeć i śpiewać. Dzięki tym ćwiczeniom poczułam także potrzebę dalszego zgłębiania i doskonalenia tej umiejętności, bo jest to fascynująca, niekończąca się przygoda.

Jeśli natomiast chodzi o artystyczne osobowości, które wpłynęły na mnie w sposób znaczący, choć mniej oczywisty, to wiele zawdzięczam Narodowego Forum Muzyki, a przede wszystkim festiwalom Wratislavia Cantans, na które przyjeżdżali koncertować znakomici wykonawcy. Tego rodzaju inspiracje mają bardziej duchowy charakter i są dla mnie bardzo istotne. Można czerpać te artystyczne impulsy z samej urody świata i życia – z zapachu kwiatów, ze smaków, z rozmaitych kultur, także z własnych doświadczeń… Dzięki temu przekaz artystyczny staje o wiele bogatszy i intensywniejszy. Piękno, którym artysta się dzieli, zależy także od ludzi, z którymi się styka.


Aldona Bartnik (sopran) -  J.S. Bach, Mass in B Minor BWV 232, 
duet - Domine Deus / Ton Koopman

Fascynują mnie osobowości, które napotkałam dzięki festiwalowi, bardzo różnorodne i piękne. Nie zawsze doświadczenia te przekładają się wprost na wykonywaną przeze mnie sztukę, z pewnością jednak odciskają jakieś istotne piętno, stając się źródłem niezapomnianych przeżyć. Taką osobowością jest na przykład Philippe Herreweghe czy Tom Koopman, z którym śpiewałam Mszę h-moll  J. S. Bacha i który daje wykonawcom swobodę, obdarzając ich dużym zaufaniem. Z kolei Herreweghe ma swoją wizję wykonania utworu, którą konsekwentnie realizuje i potrafi do niej przekonać śpiewaka. To wspaniała charyzmatyczna osobowość, za którą się idzie bez cienia wątpliwości. Podobne odczucia miałam pracując z Václavem Luksem czy Jordi Savallem. Dzięki nim następuje rodzaj idealnego artystycznego porozumienia, tworzy się jakaś magia… A przy tym Václav jest wyjątkowym, dobrym człowiekiem, z którym wspaniale się pracuje. Z nim odczuwa się radość tworzenia.

To z pewnością wielkie szczęście stykać się z takimi osobowościami, bo od każdej tak wiele się otrzymuje…

Z pewnością, choć przyznam, że czasami czuję się jak szpieg (śmiech), kiedy od jednego artysty przechodzę do innego, zupełnie odmiennego, choć równie interesującego,  przenosząc jednocześnie swoje doświadczenia.

Ale to jest chyba jednocześnie bardzo odświeżające, bo otwiera na doświadczenie innych osobowości!  Chciałabym też zapytać o proporcje pomiędzy pracą a życiem. W filmie dokumentalnym Toma Volfa „Maria Callas” artystka podkreśla, że istnieje konflikt między Marią a Callas. Mówi, że chciałaby być Marią, ale musi dorównać Callas. Czy Pani również odczuwa to dramatyczne napięcie pomiędzy życiem prywatnym a karierą artystki?

Taki problem istnieje, ale z czasem nauczyłam się radzić z nim sobie. Podczas studiów w Holandii opanowałam umiejętność planowania w taki sposób, jak to robią Holendrzy. Aby dobrze wypaść na scenie,  trzeba o siebie zadbać: dobrze się odżywiać, dbać o kondycję fizyczną, wysypiać się... Staram się też ze sobą zaprzyjaźnić (śmiech). Występy sceniczne łączą się z silnymi emocjami, toteż próbuję wyperswadować sobie, że tu nie o mnie chodzi, ale o muzykę i o publiczność. Wtedy łatwiej jest wejść na scenę i skupić się na tym, co chcę przekazać. Ciągłe podróże i życie „w drodze” bywa także uciążliwe. Towarzyszy mi jednocześnie satysfakcja z wykonywanego zawodu i poczucie samotności. Uważam jednak, że można pogodzić życie osobiste z zawodowym, o ile  spotka się osobę, które będzie nas kochała i rozumiała. Bardzo cenię sobie relacje z ludźmi, toteż wolne chwile staram się spędzać z rodziną i przyjaciółmi. Celebruję spotkania, wspólne posiłki, rozmowy. Dbam o balans w życiu – to bardzo ważne.

Wracając do muzyki, proszę opowiedzieć jak wyglądała Pani praca nad solową płytą „Melancholia” i w jakich okolicznościach doszło do jej nagrania. Sądzę, że przydały się też Pani wcześniejsze doświadczenia przy projektach z Wrocław Baroque Ensemble.

Płyty są zawsze efektem współpracy z innymi artystami, nawet jeśli są solowe. Seria płyt, które wydało Narodowe Forum Muzyki, prezentuje muzykę polskich kompozytorów. Pomysłodawca, dyrektor Andrzej Kosendiak, miał nie tylko znakomity pomysł, aby propagować muzykę kompozytorów polskiego baroku, ale ponadto towarzyszyły tym projektom prace badawcze. Trwały poszukiwania manuskryptów, opracowywanie ich, odkrywanie nowych wersji utworów dotąd nienagranych. To była zespołowa, wspaniała przygoda muzyczna, której finałem stała się płyta.


Aldona Bartnik (sopran) w utworze M. Mielczewskiego (? - c.1651),
 Vesperae Dominicales / Dixit Dominus
Wrocław Baroque Ensamble pod dyrekcją Andrzeja Kosendiaka 

Albumem, do którego zostałam na początku zaproszona, była nagrana w 2012 roku pierwsza płyta z nagraniami kompozycji Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego. Zespół był wówczas międzynarodowy, śpiewała m.in. angielska sopranistka Susan Gilmour Bailey, kontratenor Matthew Venner, partie basu wykonywał  czeski baryton Tomáš Král, a tenoru – Maciej  Gocman. Potrzebowali sopranu do jednego z utworów i ja otrzymałam tę szansę. Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam bardzo szczęśliwa. Miałam wprawdzie małe doświadczenie, ale wielką wiarę, lubiłam pracować i byłam pełna zapału. Pamiętam, że nagrywaliśmy tę płytę w maleńkim kościółku pw. św. Piotra i św. Pawła we Wrocławiu i wszystko poszło jak z płatka. Czułam się bardzo dobrze w gronie dojrzałych, świadomych muzyków i śpiewaków. Kiedy płyta się ukazała, mogłam po raz pierwszy usłyszeć swój głos. I jego brzmienie także było dla mnie rodzajem odkrycia.

Potem pojawiła się propozycja nagrania kolejnej płyty Gorczyckiego, na której zastąpiłam Susan, która została matką. Nagrywaliśmy w starym budynku Filharmonii Wrocławskiej i płyta również okazała się bardzo piękna. W tym czasie bardziej skupiona byłam na technice wykonawczej. W kolejnych nagraniach natomiast koncentrowałam się głównie na wyrazie artystycznym, bo miałam już większą swobodę techniczną. Niemało się wówczas nauczyłam nie tylko od dyrektora Kosendiaka, ale także od innych wykonawców.

Jednak indywidualny album nagrała Pani w Holandii…

Tak się złożyło, że do jego realizacji doszło podczas moich studiów w Holandii – kraju wielu wpływów, bardzo interesującym dla artysty. Jednocześnie brakowało mi polskiej kultury, za którą tęskniłam. W związku z tym postanowiłam przynieść na warsztaty Pieśni kurpiowskie Karola Szymanowskiego. Pianista był bardzo biegły w czytaniu nut a vista i byłam pewna, że poradzi sobie również z tymi trudnymi kompozycjami. Kiedy wykonaliśmy te pieśni, na sali zapadła głęboka cisza. Ludzie oniemieli. Wtedy też doświadczyłam, jaką moc ma w sobie ta muzyka. Po zajęciach zauroczony nią pianista Maurice Lammerts van Bueren zaproponował mi nagranie albumu z muzyką polską. Oczywiście, zgodziłam się bez wahania! Upłynęły dwa lata i wreszcie płyta pt. „Melancholia” została nagrana w styczniu 2018 roku w holenderskiej  wytwórni Zefir Records.




Wybrałam do niej cały cykl pieśni Karola Szymanowskiego Słopiewnie, do słów Juliana Tuwima, trzy pieśni kurpiowskie, cykl sześciu pieśni Jana Paderewskiego do słów Adama Mickiewicza, no i oczywiście mazurki Fryderyka Chopina. Płyta spotkała się z dużym zainteresowaniem i była promowana przez holenderskie radio MPO – odpowiednik radiowej Dwójki. Nagrania promujemy także koncertując i wówczas staramy się, aby słowa pieśni były tłumaczone. Współpraca z Mauricem układa się tak dobrze, że planujemy kolejny projekt – tym razem dedykowany dzieciom, w którym znajdzie się 19 utworów Karola Szymanowskiego oraz kilka piosenek dla dzieci, skomponowanych przez Witolda Lutosławskiego. Koncerty będą wzbogacone przez wizualizacje córki Maurice`a. Ogromnie cieszy mnie fakt, ze mogę być ambasadorem polskiej muzyki za granicą. Uważam, że w Europie jest przestrzeń i zapotrzebowanie na polską muzykę, trzeba tylko w nią samemu wierzyć – w jej wartość i piękno. I promować ją!


Aldona Bartnik (sopran) w Piosnce dudarza, I.J. Paderewskiego (1860-1941),
 Six songs to lyric by Adam Mickiewicz, Op.18, No.2 , Maurice Lammerts van Bueren (piano)


Czy oprócz tych występów ma Pani jeszcze inne plany artystyczne?

Och, mnóstwo! (śmiech). Obecnie realizuję projekt stypendialny Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, związany z Wrocławiem. Opracowuję mianowicie manuskrypty znajdujące się w Ossolineum. Zostaną wydane i umieszczone w bibliotekach różnych uczelni muzycznych w Europie. Złożyłam także wniosek do  Prezydenta Miasta Wrocławia o dofinansowanie płyty, na której znajdą się utwory z kompozycjami pochodzącymi z opracowanych przeze mnie manuskryptów. Są to pieśni z okresu romantyzmu, które chcę nagrać z pianoforte  - instrumentem z epoki, wraz z moim wspaniałym pianoforcistą Naruhiko Kawaguchi,  którego poznałam w Amsterdamie i z którym już wspólnie koncertowaliśmy. Yoshiko ma przepiękne brzmienie, wyczucie frazy i  nie tylko znakomicie gra, ale także kocha Polskę – polską muzykę, Chopina, a także … kuchnię (śmiech). Uważa, że polskie jedzenie jest najlepsze na świecie. Najistotniejsze jest jednak to, że rozumiemy się artystycznie. Album, który nagramy, będzie nosił tytuł „Kilka słów o miłości”. Wybrałam spośród wielu kompozycji te, które mówią o miłości, bo właśnie o niej pragnę śpiewać.

A zatem czekamy na miłosny album z romantyczną muzyką polską. Dziękuję za rozmowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Polskim Radiu

 Polskie Radio na nadchodzące Święta Wielkanocne przygotowało specjalne audycje, ciekawe spotkania i wyjątkowe koncerty. 1. kwietnia to w Po...

Popularne posty