środa, 24 stycznia 2018

Olgierd Czerner: Czasy się zmieniają, a my wraz z nimi /wywiad/

Rozmawiam Olgierdem Czernerem – nestorem wrocławskiej architektury, profesorem Politechniki Wrocławskiej, wybitnym konserwatorem zabytków. Okazją do tego spotkania było wydanie wspomnień: ”Mój wiek XX”.

prof. Olgierd Czerner, fot. Stefan Arczyński/skan książki "Mój wiek XX"

Barbara Lekarczyk-Cisek: Tytuł dwutomowego dzieła Pana Profesora brzmi znajomo. Czy to celowe nawiązanie do ”Mojego wieku” Aleksandra Wata?

Prof. Olgierd Czerner: Nie, ten tytuł był propozycją dawnego Wydawnictwa ”Ossolineum”, podobnie jak cała książka. Prowadziłem wprawdzie coś w rodzaju dziennika, ale trzeba było ”odcedzić” to, co istotne od spraw drugorzędnych. Poza tym wydawnictwo znikło i dopiero niedawno zaczęło się odradzać.

Napisał Pan we wstępie, że architektura to Pana miłość, której towarzyszą ludzie i krajobrazy. Jak zrodziła się ta miłość do architektury – tak trwała, że pozostał jej Pan wierny przez całe życie?

W rodzinie nie miałem architekta. Co prawda odkryłem niedawno, że w końcu XIX wieku żył w Katowicach architekt – Niemiec o tym samym nazwisku, ale nigdy nie sprawdzałem tego, czy byliśmy spowinowaceni. Zresztą niczym się nie wyróżnił. Moje zainteresowanie architekturą wynikło z marzeń mojego ojca Karola, który pochodził ze Śląska Cieszyńskiego, z tej części, która pozostała poza granicami Rzeczypospolitej. Całe życie tęsknił i chciał tam wrócić. Do tego stopnia, że w Cieszynie, na górce, skąd roztaczał się widok na tamtą stronę, kupił w latach międzywojennych działkę, a w czasie wojny projektował dom, który chciał tam postawić. Nie był architektem, więc jego projektowanie był dość nieudolne, bo był inżynierem mechanikiem, ale wtedy, oczywiście, tak nie myślałem. Ojciec przyjaźnił się z Tadeuszem Michejdą, wybitnym architektem zaolziańskim, nieco starszym kolegą ze studiów we Lwowie. Swojego marzenia ojciec nie zrealizował, ale to w jakimś sensie ciążyło nad nami.

Tuż po wojnie studiował Pan Profesor architekturę we Wrocławiu. Co więcej, stał się Pan częścią wrocławskiej powojennej historii, zwłaszcza w dziedzinie architektury. Czy któryś z wrocławskich zabytków, które uratował, szczególnie Pan ceni?

Najwięcej pracy włożyłem w odbudowę Kościoła Najświętszej Marii Panny na Piasku. Udało mi się odkryć romańskie szczątki tego kościoła z połowy XII wieku, a także odbudować sam kościół. W tym okresie absolutnej niemożności było to prawdziwym wyczynem. Kiedy zostałem powołany na stanowisko konserwatora, miałem 26 lat, a do dyspozycji - puste biurko i takąż szafę. Nie wiadomo było nawet, jakie obiekty mam objąć swoją opieką. Początki były bardzo trudne, bo miasto było kompletnie wywrócone do góry nogami. Jak wówczas mówiono, była to wielka wieś, po której jeżdżą tramwaje. Trzeba było dopiero stworzyć kryteria, co ratować z tej masy w większości zrujnowanych zabytków. W dodatku istniały ideologiczne przesłanki, które temu przeszkadzały. Po pierwsze, tymi zabytkami były przeważnie kościoły, ale przecież władze komunistyczne nie miały zamiaru ich ratować. Zachowały się też mieszczańskie kamienice, ale nie zamierzano remontować ”burżuazyjnych” obiektów. Aby ratować zabytki, trzeba było motywować to historią Polski, co było w wielu wypadkach bardzo naciągane. Dzisiaj z ówczesnych argumentów można by się zdrowo uśmiać. Wybitny historyk sztuki, prof. Marian Morelowski, wyszukiwał te oznaki polskości, dosyć naciągając fakty dla potrzeb propagandy. Wybronił np. wybitnego niemieckiego architekta, Carla Gottharda Langhansa, autora Bramy Brandemburskiej w Berlinie i sporej ilości budynków we Wrocławiu. Ponieważ Langhans urodził się w Kamiennej Górze, więc Morelowski mówił: ”Jaki on tam Langhans, to nasz kolega, Karol z Kamiennej Góry” (śmiech). Czasami posuwał się nawet do tego, że występował przeciwko restauracji wrocławskich kamienic, zbudowanych przez ”dorobkiewiczów”, po to, aby być wiarygodnym i ratować ważniejsze obiekty. Tak wmawiał różne rzeczy tym komunistom i to skutkowało.

Czy Pan Profesor również uciekał się do takich dyplomatycznych zabiegów?

O, tak, wyszukiwałem takich argumentów, które mogły mi pomóc. Kiedy przyszedł czas ”tysiąca szkół na Tysiąclecie”, próbowałem zadbać o te obiekty, do których to hasło nawiązywało. Upomniałem się przy tej okazji o Kościół św. Wincentego, w którym znajdowały się szczątki Henryka Pobożnego. Kiedy mieliśmy odbudowywać dach Kościoła św. Magdaleny, również trzeba było bardzo się starać nie tylko o to, aby uzyskać zgodę i w konsekwencji przydział materiałów. Kiedy już miałem wszystko gotowe, Mostostal odstąpił od umowy, bo partia ukarała dyrektora za naprawę dachu Katedry w Oliwie i nie miał prawa budować dachu we Wrocławiu. Poszedłem do pierwszego sekretarza partii, którego kompletnie nie znałem i jakimś cudem udało mi się go przekonać, aby pomógł ”odkręcić” sprawę.

Oprócz pracy konserwatora, pracował Pan naukowo i podróżował po świecie…

Istotnie, zostawiłem sobie furtkę i pracowałem na pół etatu na Politechnice.

Pisze Pan m.in. o podróży do Włoch i o tym, że miał szczęście znaleźć się w Kaplicy Sykstyńskiej, gdy restaurowano freski Michała Anioła.

To było moje największe przeżycie. W Rzymie znalazłem się służbowo w czasie, gdy podjęto prace konserwacyjne przy freskach w Kaplicy Sykstyńskiej. Dzięki zdjęciom japońskiej firmy konserwatorskiej można było prześledzić, jak głęboko farby Michała Anioła wsiąkły w tynk Kaplicy. Miałem szczęście być przy wielu cennych zabytkach i o nich dyskutować w zacnym gronie, np. przy ratowaniu Wenecji czy Krzywej Wieży w Pizie. Bardzo zdecydowanie wprzągłem się w działanie międzynarodowe służby konserwatorskiej – jestem założycielem ICOMOS-u  (International Council on Monuments and Sites - Międzynarodowa Rada Ochrony Zabytków). Dość szybko piąłem się po stopniach kariery konserwatorsko-naukowo-urzędniczej. Było to okazją do obejrzenia prac niejednokrotnie bardzo wyrafinowanych technicznie. Cenię to sobie bardzo i mam ogromne uznanie dla sztuki włoskiej.

Podróże do Włoch nie są jedynymi Pańskimi wyprawami?

Istotnie, podróżowałem i do innych miejsc, choć nie tak często  i nie tak szczegółowo. Moje włoskie podróże były na początku poparte niezwykle skromnymi środkami, z którym nie sposób było się utrzymać - dieta dzienna włoskiego stypendysty wynosiła wówczas 3,5 dolara! Za tę sumę miałem znaleźć hotel, opłacić dojazdy i wyżywić się, co było karkołomną sztuką, zwłaszcza gdy trwało to kilka miesięcy. Polscy konserwatorzy brali udział m.in. w ratowaniu Florencji po powodzi. Mieliśmy bardzo dobre zaplecze naukowe i nasi konserwatorzy byli wysoko cenieni i chętnie zapraszani.

A czy podczas konserwowania zabytków we Wrocławiu zdarzyły się Panu jakieś znaczące odkrycia?

Przede wszystkim starałem się doprowadzić do zidentyfikowania i odsłonięcia romańskich szczątków opactwa Panny Marii na Piasku. Uznałem, że skoro zachował się tympanon Marii Włostowicowej,  na którym jedna z postaci trzyma kościół, a zatem musiał on powstać. I udało się! Miałem szczęście i intuicję.

Cechą charakterystyczną Pańskich wspomnień jest przeplatanie się pracy zawodowej z życiem osobistym, co nadaje im charakterystyczny ton. To jest piękne, bo dzięki temu jawi się cały człowiek...

Moja śp. pamięci żona Barbara była architektem urbanistą. Mieliśmy dwoje dzieci: córka jest filozofem czasu, a syn Rafał został architektem i jest znawcą architektury Egiptu. Ma tam nawet swoje stanowisko badawcze. Stało się tak m.in. dzięki prof. Kazimierzowi Michałowskiemu, którego dobrze znałem. Natomiast córka Dorota wyjechała na studia do Paryża, gdzie ukończyła rozpoczętą we Wrocławiu filozofię. Poza tym pisze wiersze o miłości – jest poetką. Ma syna – dojrzałego filmowca. Myślę, że wszyscy dobrze sobie radzą w życiu.

Na końcu swojej książki napisał Pan: Czasy się zmieniają, a my wraz z nimi. Czy po napisaniu swoich wspomnień patrzy Pan na siebie trochę „zewnętrznym okiem” – jak na innego człowieka?

Z pewnością się zmieniłem, a niektóre sprawy mnie przerosły. Mam na myśli choćby sprawy zawodowe. Kiedyś byłem odpowiedzialny za przeprowadzenie restauracji Panoramy Racławickiej i robiłem to według wiedzy i doświadczenia, które wówczas miałem. Obecnie techniki konserwatorskie bardzo się zmieniły.

Czy pozostawił Pan po sobie jakichś uczniów?

Sądziłem, że nie, ale na spotkaniu autorskim z okazji wydania moich wspomnień pojawiło się tyle serdecznych osób, że mnie to aż zdumiało.

A więc jednak! Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline w marcu 2017 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

NFM I Rezonanse Sztuki XV - SOLO I W DUECIE l 15.11.2024–23.02.2025

29.listopada.2024 o godz. 17.30  w foyer NFM odbędzie się wernisaż wystawy Rezonanse Sztuki XV - SOLO I W DUECIE. Wielogłos Artystycznych Po...

Popularne posty