środa, 24 stycznia 2018

Marcin Dudziak: Obraz i dźwięk /wywiad/

Z reżyserem Marcinem Dudziakiem - o „Wołaniu”,  jego filmowym debiucie.

Marcin Dudziak, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Barbara Lekarczyk-Cisek: Podczas festiwalu Nowe Horyzonty mieliśmy okazję zobaczyć Pana debiutancki film ”Wołanie”, który tak się podobał publiczności, że postanowiono zaprosić Pana wraz z filmem ponownie do Wrocławia. Proszę zatem przybliżyć nam okoliczności swego debiutu. Proszę też opowiedzieć widzom o sobie.

Marcin Dudziak: Historia tego debiutu zaczęła się pięć lat temu. Mieszkałem wówczas we Francji i miałem za sobą pierwszy krótki film, który zrobiłem po szkole filmowej. Szukałem właśnie tematu na debiut, kiedy usłyszałem w Dwójce rozmowę na temat zbioru opowiadań Kazimierza Orłosia. Wówczas po raz pierwszy usłyszałem o ”Zimorodku”.

Co Pana tak ujęło?

Było coś takiego już w tym krótkim omówieniu, że postanowiłem je przeczytać. Po lekturze zaś już wiedziałem, że to będzie mój film. Skontaktowałem się z autorem, zaczęliśmy rozmawiać, potem powstał scenariusz. Znalazłem koproducenta i postanowiłem, że film będę robić prywatnie.

Kiedy przystąpił Pan do realizacji?

Zdjęcia zaczęły się w 2011 roku i od tego czasu, przez okres trzech lat, trwała postprodukcja. Trwało to tak długo m.in. dlatego, że byłem bezkompromisowy, jeśli chodzi o dźwięk. Montaż filmu także trwał długo. A poza tym, aby film ukończyć,  musieliśmy na niego sukcesywnie zarabiać.

A jak to się stało, że film trafił na konkurs festiwalu Nowe Horyzonty?

Jeszcze nieukończony film zobaczył Roman Gutek i zaprosił nas na festiwal. Od tego zaczęła się nasza wielka filmowa przygoda, bo po Nowych Horyzontach zaczęliśmy jeździć na kolejne festiwale, m.in. do Rotterdamu. Wreszcie film trafił do dystrybucji kinowej w Polsce.

Jaki miał Pan wpływ na wizualną stronę filmu, który jest przede wszystkim wieloznacznym obrazem, bo niewiele jest tam dialogów?

Moim zdaniem w tym filmie najmocniejszy jest dźwięk – to wyraźnie można odczuć oglądając go na dużym ekranie. Włożyliśmy wiele miesięcy pracy w to, aby odtworzyć coś, co jest nie do nagrania: dźwięki rzeki, szum lasu – tego nie da się nagrać. Użyliśmy do tego specjalnych mikrofonów, ale i to nie na wiele się zdało. Wymogłem więc na dźwiękowcu, aby nagrywał syntetycznie w studiu i tak udało się odtworzyć dźwiękową opresyjność monumentalnej przyrody. W filmie obraz jest często kontemplacyjny, a dźwięk podtrzymuje rodzaj napięcia.
Podczas kręcenia filmu współpracowałem z Tomkiem Woźniczką – operatorem mojego poprzedniego filmu. Rozumieliśmy się więc bardzo dobrze. Najpierw przedyskutowaliśmy, jakim językiem będziemy opowiadać tę historię. Film ma wyjątkowo mało ujęć – na 78 minut przypada ich ok. 50. Dla porównania – we współczesnym filmie byłoby to ok. 7 minut projekcji.

A jak wyglądał sam plan filmowy?

Kręciliśmy w Bieszczadach. Zależało mi na ujęciu z perspektywy natury, która jest wieczna i trwa, a człowiek jest tylko przechodniem, czymś ulotnym. W związku z tym nie chcieliśmy, aby były to piękne landszafty, ale coś głębszego. Szukaliśmy więc także właściwych miejsc. Zależało mi, aby ekipa była jak najmniejsza, bo chciałem mieć jak największą swobodę. Kręciliśmy podczas dnia, w naturalnym oświetleniu albo gdy zmierzchało.

A czy zdarzyły się podczas kręcenia jakieś wyjątkowo trudne momenty?

Kręciliśmy 21 dni i był to bardzo trudny plan. Mała ekipa powoduje, że występuje się w wielu rolach, także w rolach tragarzy, byliśmy też zmęczeni fizycznie. Już na samym początku, kiedy wydawało się, że możemy zaczynać pracę, okazało się, że – wbrew wcześniejszym ustaleniom – ponton nie pływa, bo San ma zbyt niski stan. W rezultacie zaczęliśmy szukać innych miejsc do filmowania. Trudne było samo kręcenie na wodzie w tak małej ekipie.

Czy montowanie filmu było równie skomplikowane?

Montowałem film z Danielem Gąsiorowskim i trwało to długo, około dwa lata, ponieważ zdecydowałem, że będziemy go montować ”na głucho”, czyli bez dźwięku. Kłopot polegał na tym, że film miał długie ujęcia i równocześnie trzeba było sobie wyobrazić, co będzie słychać wraz z obrazami. Czasami przez kilka miesięcy mieliśmy wrażenie, że to nie działa, co było szalenie frustrujące. Pojawiały się więc ciągle kolejne wersje i to przedłużało cały proces.

Wprawdzie promuje Pan obecnie swój filmowy debiut, ale chciałabym zapytać, czy mentalnie udało się już Pani od niego uwolnić i czy planuje już coś nowego?

Mam wprawdzie ogromną przyjemność, że mogę ze swoim filmem jeździć i rozmawiać z publicznością, ale już się od niego uwolniłem. Zdjęcia do następnego projektu planujemy na jesień przyszłego roku. Aktualnie powstaje scenariusz, który również jest adaptacją prozy Kazimierza Orłosia.


Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się na portalu Kulturaonline w październiku 2015 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Polskim Radiu

 Polskie Radio na nadchodzące Święta Wielkanocne przygotowało specjalne audycje, ciekawe spotkania i wyjątkowe koncerty. 1. kwietnia to w Po...

Popularne posty