środa, 9 maja 2018

"Prawdziwa historia" w reż. Romana Polańskiego. Między prawdą a zmyśleniem /recenzja filmu/

Roman Polański nadal w bardzo dobrej formie, pomimo ukończenia 84 lat i kino wciąż go kręci, czego dowodzi jego najnowszy film: "Prawdziwa historia". Z pozoru przypomina thriller psychologiczny, ale w istocie jest grą z widzem na różnych poziomach. Rasowy kinoman dostrzeże w nim nawiązania do "Misery" Boba Reinera czy do "Persony" Ingmara Bergmana, ale z czasem przekona się, że reżyser bawi się konwencjami i nie tracąc swojego specyficznego poczucia humoru, pragnie nam powiedzieć coś zgoła zupełnie innego. Zgadnij co, koteczku :-)


polski plakat filmu Prawdziwa historia w reżyserii Romana Polańskiego

        "Prawdziwa historia" jest adaptacją bestsellerowej książki Delphine de Vigan "Based on a True Story", której autorka stworzyła portret swej matki-samobójczyni. W filmie Polańskiego wątek matki pojawia się w szczątkowej postaci - we śnie pisarki. Jego bohaterkami są pisarka  Delphine, grana przez Emmanuelle Seigner, oraz jej fanka Ell (Eva Green), także pisarka tyle, że anonimowa i niespełniona, bo pisuje jako ghostwriter i może stąd bierze się jej obsesja, by Delphine stworzyła autentyczne dzieło o sobie samej. Łączące je więź jest momentami kompletnie niezrozumiała, ale fizyczne podobieństwo, a także fakt iż wykonują podobne zawody, pozwala ujrzeć w ich relacji dwa portrety tej samej osoby, jak we "Wszystko o Ewie" Mankiewicza. Relacja ta jest właściwie osią dramaturgiczną filmu, ale Polański idzie znacznie dalej i mówi znacznie więcej. W pewnym momencie zaczynamy rozumieć, że przede wszystkim interesuje go artysta - jego relacje z ludźmi i sam proces tworzenia, ocierający się o destrukcję i autodestrukcję. 


Emmanuelle Seigner i Eva Green w "Prawdziwej historii"
       Dramatyzm głównego tematu łagodzi wszechobecna ironia i humor, czego przykładem jest już wstępna sekwencja filmu, w której reżyser każe nam patrzeć na podchodzących po autograf czytelników oczami pisarki. Każdy z nich pragnie powiedzieć coś osobistego, wyrazić wdzięczność. Padają ciągle te same, w gruncie rzeczy banalne, bo powtarzane po wielokroć słowa, mówiące o tym, że powieść zmieniła ich życie albo że dotyczy ich samych. Niezależnie więc rodzi się wartość: owa prawda, którą odczuwa czytelnik jako własną. Kiedy natomiast widzimy twarz tej, do której ciągną tłumy czytelników złaknionych prawdziwego kontaktu ze swoją pisarką, dostrzegamy zmęczoną twarz postarzałej kobiety o nieruchomym, nic nie mówiącym spojrzeniu, co rodzi efekt groteskowy. Wzięta pisarka mogłaby być choć odrobinę zadowolona, ale nie jest. Delphine  najwyraźniej nie lubi promocji swoich książek - to dla niej przykry, ale nieunikniony obowiązek. Ożywia się dopiero na widok młodej urodziwej kobiety, Ell (dosłownie: Ona), której imię sugeruje kogoś anonimowego, niekonkretnego. Podczas spotkania autorskiego Delphine odmówiła "Jej" autografu, aby - jak sama stwierdziła - nie robić wyjątków, ale podczas spotkania w klubie postanawia to naprawić, głównie dlatego, że młoda osoba zaczyna ją interesować. Z przyjemnością ucina z nią sobie dłuższą rozmowę i okazuje się, że kobiety nadają na tych samych falach - tak przynajmniej opowiada o tym spotkaniu Delphine swojemu partnerowi François (Vincent Perez- wziętemu i wiecznie nieobecnemu prezenterowi telewizyjnemu.

Eva Green (Ell) w "Prawdziwej historii"
     Pisarka, mimo sukcesów, czuje się samotna, a w dodatku zaczyna otrzymywać anonimy, w których ktoś zarzuca jej, że wykorzystała i upubliczniła w swojej książce rodzinne historie, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Towarzyszą jej frustracja, złość, a także poczucie twórczej niemocy. Siada przy laptopie i tępo wpatruje się w ekran. To istotny moment. W dawnych filmach bohater zasiadał zwykle nad maszyną do pisania i  białą kartką papieru (pamiętacie Jacka i "Lśnienie"?), teraz siedzi nad laptopem, który wydaje się być jeszcze bardziej bezosobowy i jakby niedostępny - proces twórczy stał się bardziej anonimowy.
      W trudnej chwili dziwnym trafem pojawia się napotkana wcześniej fanka, gotowa zająć się bezradną wobec brutalnych ataków (na Facebooku) i sfrustrowaną pisarką. Ostatecznie wprowadza się do niej i coraz bardziej zawłaszcza jej życie. Ten wątek filmu natrętnie kojarzył mi się z dwoma klasykami: "Personą" Ingmara Bergmana oraz "Wszystko o Ewie J. Mankiewicza. O ile jednak tamte aktorki (Liv Ullman i Bibi Andresson oraz Bette Davis i Anne Baxter) niuansowały swoje postaci i nadawały im psychologiczną prawdę, o tyle role Emmanuelle Seigner i Evy Green są mało przekonujące i szeleszczą papierem. Ani nie czuć między nimi tej "chemii", ani też nie są aktorsko na tyle dojrzałe, aby można było uznać je za pełnokrwiste postaci. Aktorstwo jest, powiedzmy to szczerze, najsłabszą stroną tego filmu.

Prawdziwa historia

     W pewnym momencie następuje nieoczekiwany zwrot akcji - bezwolna i pozornie bezbronna  Delphine okazuje się wampirzycą wykorzystującą ludzkie historie do swoich bestsellerowych opowieści. Skutkuje to zmianą relacji między kobietami, ale na krótko. Wszystko nabiera tempa i kończy się dość ponuro. Pisarka ląduje w szpitalu, cudem unikając śmierci, nie wiemy jednak, co się stało z jej demoniczną opiekunką. Polański każe jej zniknąć. Czyżby była wymysłem pisarki, emanacją jej wyobraźni? Czyżby nigdy nie istniała? Czy to wszystko, co się wydarzyło, rozegrało się wyłącznie w jej umyśle?

Takie otwarte zakończenie zmienia psychologiczny thriller w rozważanie na temat, czym jest tworzenie i jak bardzo potrafi zdominować życie artysty, dla którego dzieła jego wyobraźni stają się rzeczywistością. Albo lepiej: koszmarem. Czyżby taka była cena sławy? A wreszcie - czym jest prawda, a czym zmyślenie - czy można postawić pomiędzy nimi wyraźną granicę?

Takie ujęcie tematu, które wychodzi daleko poza wątek toksycznego związku pomiędzy pisarzem a czytelnikiem, pomiędzy kobietami - pisarkami, wydaje się być interesujące i świeże. Gdyby jeszcze było dobrze zagrane... Film jakoś mnie nie poruszył. Wyszłam z kina z poczuciem lekkiego rozczarowania, choć doceniam kino Polańskiego. Po "Dziewiątych wrotach" straciło swój smak i nadal jakoś nie mogę się go doszukać.

trailer filmu

Film będzie miał swoją polską premierę 11 maja 2018 roku.


1 komentarz:

  1. Pamiętam jak zerwałem się z pracy aby zdążyć dojechać do kina na seans tego filmu. Mnie przypadł do gustu, choć może nie jestem zbyt obiektywny, bo kino Romana Polańskiego po prostu uwielbiam :-)

    OdpowiedzUsuń

Jubileuszowa Gala Muzyki Poważnej Fryderyk 2024

Od baroku po współczesność, od muzyki kameralnej po symfoniczną i koncertującą, od klasyki muzyki poważnej po lżejsze brzmienia z Ameryki Po...

Popularne posty