poniedziałek, 13 listopada 2017

„Nikifor” czyli „Niosący zwycięstwo” /recenzja filmowa "Mojego Nikifora"/

Nic nie dorówna życiu pokornemu, nieświadomemu, upartemu.
Paul Claudel

Mój Nikifor, plakat
Film „Mój Nikifor” Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze  prowokuje do refleksji nad pytaniami fundamentalnymi: „Kim jestem?”, „Po co żyję?”, „Ku czemu zmierzam?”...
Żyjemy w kulcie sukcesu i „bycia Kimś”, ale co to tak naprawdę znaczy? I czy w ogóle coś znaczy?

Krystyna Feldman w filmie Mój Nikifor

      Tytułowy bohater zdaje się być uosobieniem Nikogo, a jednak – paradoksalnie – staje się Kimś o wiele bardziej niż ci, którzy nim pogardzają i uważają za żebraka i nieudacznika.
Nikifor był nieślubnym dzieckiem, kaleką i analfabetą.  Nie używał prawdziwego nazwiska. Sam podpisywał swoje prace „NIKIFOR MALARZ – NIKIFOR ARTYSTA.  Dopiero po wielu latach okazało się, że był Łemkiem i prawdopodobnie nazywał się Epifan Drowniak. Był człowiekiem głębokiej wiary i artystą z Bożej łaski. Od dzieciństwa chodził do cerkwi, a jego malarstwo ma wiele wspólnego z tradycją cerkiewnych ikon.

  Film Krauzego ukazuje kilka ostatnich lat z życia malarza i nie ma bynajmniej ambicji biograficznych. Postać Nikifora staje się tu pretekstem do rozważań nad powołaniem artysty, ale i każdego człowieka.

  Czym jest sztuka dla Nikifora? Jest zapisem otaczającej go rzeczywistości, ale sięga poza nią samą, zmierzając w stronę metafizyki i Transcendencji – do Boga. Ważna zdaje się być postawa artysty wobec swojej pracy. Jest w niej wiele pokory, uporu, on sam nie liczy się zupełnie. Prawie nie mówi, niewiele zajmują go sprawy doczesne, pracuje nieomal zawsze, bez względu na okoliczności.

Nikifor (Krystyna Feldman), Marian Włosiński (Roman Garncarczyk)

   Film ukazuje go w zgrzebnych dekoracjach Polski lat 60: socjalistyczne hasła, proste teksty piosenek Kasi Sobczyk („O mnie się nie martw!”) czy Ludmiły Jakubczak – cały ten światek przywodzi raczej na myśl naiwne malarstwo niż materialną rzeczywistość. Przed naszymi oczami przesuwają się statyczne „obrazki” małego miasta odrealnionego nocą, kiedy błyszczy światłami na tle granatowego nieba. Większość scen rozgrywa się we wnętrzach, ale prawdziwa rzeczywistość rodzi się między ludźmi. Te, ledwo naszkicowane, realia zostają zresztą „unieważniona” w końcowej sekwencji filmu i zastąpione rzeczywistością o cechach niezmiennych – utrwaloną na obrazach Nikifora. Zanim to jednak nastąpi, zanim „oswoimy” bohatera, autorzy filmu przywrócą nam zapomnianą nieco postać malarza „naiwnego”, abyśmy – jak w biblijnej przypowieści – mogli rozpoznać w nim „swojego” Nikifora.

Krystyna Feldman w roli Nikifora

      Kiedy widzimy go po raz pierwszy, patrzymy na niego oczami głównego bohatera – Mariana Włosińskiego (w tej roli Roman Garncarczyk), to znaczy prawie go nie dostrzegamy. Pod koniec filmu, gdy Nikifor umiera, wzruszeni, ocieramy łzę, jakbyśmy stracili kogoś bliskiego... Pomiędzy tymi scenami stajemy się świadkami przemiany, która zachodzi w życiu Włosińskiego.
     Włosiński jest z wykształcenia malarzem, ma jednak świadomość, że brak mu prawdziwego talentu. Sam określa siebie ironicznie jako „plastyka na gwizdek”. Perspektywa kariery w Krakowie nęci go przez chwilę, ale nie jest to typ karierowicza. Wtedy to w jego życiu pojawia się Nikifor. Początkowo traktuje go jako niegroźnego pomyleńca, który irytuje go i zarazem fascynuje swoją odmiennością. To nie jest przypadek, że „wprowadza się” właśnie do jego pracowni, aby w niezwykłym skupieniu całymi dniami malować. Właściwie prawie ze sobą nie rozmawiają, a jednak tworzy się między nimi pełna napięcia więź. Odczuwa ją także rodzina bohatera – żona i dwie córeczki. Jego milcząca obecność w tej rodzinie przybiera jednak dramatyczne oblicze, kiedy okazuje się, że Nikifor jest poważnie chory na gruźlicę. Ponieważ Włosiński nie potrafi czy też nie może pozbyć się intruza, robi to za niego żona. Przegnany z pracowni, bez słowa odchodzi. Nie buntuje się, bo doświadczenie wygnania jest obecne w jego życiu od początku, ale nie znaczy to, że mu nie doskwiera, że nie boli. Film subtelnie pokazuje, że jednak mu ono ciąży, kiedy w pięknie sfilmowanej przez Krzysztofa Ptaka scenie widzimy jak ciężko opada na łóżko i nie ma nawet siły zdjąć butów. Oznajmia też  z goryczą, że nie będzie już więcej malował... Trwa to jednak krótko, bo w następnej scenie widzimy go podążającego w stronę miasteczka, żeby „zarobić na opał”.

kadr z filmu

      Włosiński próbuje teraz „żyć normalnie”: kiedy spacerując z córkami napotyka siedzącego na murku malarza, ucieka na drugą stronę ulicy, jak się ucieka od swego przeznaczenia. Ale od swego przeznaczenia uciec się nie da.... Rezygnuje z kariery, z wyjazdu do Krakowa, a nawet z rodziny. To nie są racjonalne wybory i film nie próbuje nas o tym przekonać. Przeciwnie: prowokuje do zastanowienia nad własnymi postawami, tak często odległymi od racjonalnych.  Postawa tego, który „siebie ofiarowuje” zracjonalizować się nie daje, ale przecież wiemy jak bardzo buduje ona dającego, jak bardzo on się wtedy „staje”...

     Trzeba w tym miejscu szczególnie podkreślić znakomitą kreację Krystyny Feldman. Mistrzyni epizodu, aktorka charakterystyczna, która – można bez przesady powiedzieć – zagrała rolę swego życia. Jest do Nikifora nie tylko łudząco podobna, ale przede wszystkim stworzyła niezwykle bogaty portret malarza i człowieka. Bez niej nie byłoby tego filmu w takim kształcie. Wiernie sekunduje jej Roman Garncarczyk, grający Romana Włosińskiego – ciepły, przekonujący i prawdziwy.

Krystyna Feldman jako Nikifor

W jakimś momencie Włosiński staje się postacią nieomal ewangeliczną: opiekuje się chorym malarzem, tuła wraz z nim, zmusza go do leczenia, nosi, myje mu nogi.

 Najwyższy wymiar sztuka zyskuje dopiero wtedy, kiedy uwalniamy się od swojego „ja”. (...) – wyjaśnia w wywiadzie reżyser – Z trwogi jak to „ja” wypada w oczach świata, tracimy intuicję, zaczynamy naśladować, przestajemy mówić własnym głosem. (...) Pełnię sztuki osiąga się tą samą drogą jak pełnię człowieczeństwa. Tylko kiedy porzuci się „ja”, można rozpoznać w drugim człowieku siebie samego.

Włosiński przechodzi duchową przemianę od „ja” do „nikt”, to znaczy od „brać” do „dawać”; od egzystencji nieautentycznej, zniewolonej i zaburzonej do życia w prawdzie, wolnego od presji innych. Taka postawa może się wydawać heroiczna i zapewne taką jest. Autentyczne życie, wypełnione ciszą, w której można usłyszeć głos własnego powołania, nie może być łatwe, ale czy „pogoń za wiatrem” może przynieść człowiekowi radość spełnienia..?

kadr z filmu Mój Nikifor

     Kiedy się to wszystko staje, jesteśmy świadkami scen pięknych i „jasnych” – dosłownie i w przenośni, scen niosących pociechę: wyjazdy za miasto, wystawa w Zachęcie, ciepły humor towarzyszą nam już do końca filmu.

      Nikifor nie zajmował się promocją swojej twórczości, a jednak stał się jednym z najbardziej znanych malarzy neoprymitywistów. Tak niewiele potrzebował ten artysta, aby wyczarować świat pełen znakomitej linearnej formy i przepięknej kolorystyki – prosty i skomplikowany zarazem. Świat utrwalony w jego obrazach odnajdziemy przede wszystkim w końcowej sekwencji filmu, w przepięknych zdjęciach operatora Krzysztofa Ptaka. Statyczne ujęcia Krynicy nocą i w czasie dnia, nieśpieszny, służący refleksji rytm obrazów, zmienia się w finale w prawdziwą feerię barw i niezwykłych treści. Widzimy w nich zawartą całą przebogatą wyobraźnię Nikifora, czerpiącą z głębokiej wiary i – ostatecznie – zwycięską.
Imię Nikifor pochodzi od greckich słów: „nike” i „foros” – „niosący zwycięstwo”... 

rysunek Nikifora
A oto eleganccy święci spacerują wraz z kuracjuszami po krynickim deptaku, widać domy i stacyjkę, suną dorożki. Pośród nich dominuje duża sylwetka wykwintnego pana z pędzlem i akcesoriami do malowania. Jak na płótnach starych mistrzów, patrzy on na nas i nie mamy wątpliwości, że jest to autoportret artysty, prawdziwego artysty. A świat przed naszymi oczami, darowany nam przez niego - to świat prawdziwy, piękny i harmonijny, w którym – wiemy to z całą pewnością – bylibyśmy prawdziwie szczęśliwi.
Kadr z filmu "Mój Nikifor"



Mój Nikifor, trailer


Recenzja ukazała się pierwotnie w "Nowym Życiu" 2004/11, s. 9

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty