wtorek, 2 stycznia 2018

MFF Nowe Horyzonty 2011 – ujęcie drugie, plan pełny

MFF Nowe Horyzonty 2011 – ujęcie drugie, plan pełny, czyli o drugim dniu Festiwalu. 


Lekcja anatomii według Nuri Bilge Ceylana, czyli Pewnego razu w Anatolii

Pewnego razu w Anatolii

Dzisiejszą relację z Festiwalu rozpocznę – zgodnie z zapowiedzią – od znakomitego, nagrodzonego Grand Prix na tegorocznym festiwalu w Cannes, obrazu Nuri Bilge Ceylana. Nie bez przyczyny porównuję go do "Lekcji anatomii" Rembrandta, ponieważ kulminacyjna scena filmu poniekąd ją przypomina. Leżący na stole człowiek i prowadzący sekcję lekarz na zawsze pozostaną dla nas zagadką, choć pozornie kryminalna historia została zakończona – sprawcę ujęto i oddano w ręce wymiaru sprawiedliwości. Zanim jednak do tego doszło, towarzyszyliśmy nocnej wyprawie ekipy śledczej, która wraz ze sprawcami usiłowała odnaleźć zaginionego człowieka.

Pozornie rutynowe rozmowy i działania przemieniają się w fascynującą opowieść o tajemnicy, jaką jest człowiek. Pełne humoru, ale i ukrytych dramatów opowieści poszczególnych uczestników wyprawy: policjanta, lekarza, prokuratora, a wreszcie głównego oskarżonego kryją w sobie wiele niedopowiedzeń. Błyskotliwe dialogi, choćby podczas pisania protokołu odnalezienia zwłok zamordowanego, kiedy to prokurator rozładowuje dramatyczne napięcie mówiąc, że zmarły, a także on sam jest podobny do ... Clarke`a Gable.

Dodajmy do tego fantastyczne nocne zdjęcia, np. pięknej dziewczyny podającej herbatę w świetle lampy naftowej albo zbierającej ze sznura bieliznę przed nadciągającą burzą. Ale burza jest także w bohaterach, którzy muszą skrywać prawdziwe uczucia.

Retrospektywa Bruno Dumonta – Życie Jezusa 

kadr z filmu Życie Jezusa
Rozczaruje się ten, kto sądzi, że film ten ma charakter religijny. W istocie, pokazuje on życie młodych ludzi na francuskiej prowincji, właściwie kompletnie pozbawione sfery duchowej, religijnej. Debiut dojrzałego (39-letniego) twórcy przypomina poniekąd kino Roberta Bressona, głównie ze względu na rezygnację z zawodowego aktorstwa na rzecz prawdy, którą wnoszą autentyczni ludzie, tzw. naturszczycy. 

U Dumonta to brzydcy, prymitywni nastolatkowie, którzy wypełniają nudę jazdą na motorach lub starym samochodem. Nie jest to jednak film stricte obyczajowy ani społeczny. Przez sposób filmowania – kiedy kamera kontempluje w długich ujęciach twarze chłopców albo zestawia owe zbliżenia ze zdjęciami przyrody – obraz ten nabiera cech kontemplatywnych, skłania widza do porzucenia stereotypowego odbioru. To raczej zadawanie pytań niż gotowe odpowiedzi na rodzące się pytania o sens życia. 

Co słychać w najnowszym kinie polskim? 

Wbrew temu, co pamiętamy z kultowego filmu Marka Piwowskiego Rejs – a mianowicie, że w polskim filmie nic się nie dzieje – dzieje się i to wiele dobrego. Na obraz ten składają się zarówno filmy starych mistrzów, czego przykładem jest "Księstwo" Andrzeja Barańskiego, jak też dzieła debiutantów, będących u progu swojej filmowej drogi, np. Bartosza Konopki. Co więcej, festiwalowa publiczność o tym wie, czego dowodzi fakt, że trudno jest dostać się na Konkurs Nowe Filmy Polskie. 

Księstwo w reż. Andrzeja Barańskiego

Najnowszy film reżysera "Dwóch księżyców" powstał na kanwie prozy biograficznej Zbigniewa Masternaka i podczas konferencji prasowej, otwierającej festiwal, reżyser wielokrotnie podkreślał jego autentyzm. Ujęcie opowiadanej historii w ramy przypowieści oraz sposób jej filmowania nadają jednak Księstwu cechy uniwersalne. Główny bohater, zwany przez wszystkich Księciem, przypomina jako żywo Kandyda Woltera. Tyle, że jest to polski Kandyd. Pragnie on – jak jego francuski pierwowzór – żyć godnie, jak na to zasługuje potomek szlachetnego rodu, na jakiego ukształtował go ojciec. Cóż, jeśli nie udaje mu się wydobyć z biedy ani przez studia, ani przez uprawianie sportu, a jedyna dziewczyna, którą kocha, postanawia wyemigrować. 

Oczywiście, awansowi bohatera nie sprzyja transformacja w Polsce, bo na niej skorzystali nieliczni i niekoniecznie porządni ludzie, jak choćby właściciel tartaku, który rozpija ludzi i udaje świętoszka. Większość mieszkańców wsi nie ma pracy albo pracuje ponad siły, jak matka bohatera. Barański nie kończy swego filmu wolterowskim obrazem uprawiania własnego ogródka. Jego bohater umiera, w przeciwieństwie do literackiego pierwowzoru. Reżyser zmierza raczej ku smutnej refleksji, że księstwo, o którym opowiada Ojciec, „nie jest z tego świata”. Ale właśnie poetyckość – obok jędrnej i groteskowej rzeczywistości – jest wielkim atutem tego filmu, także za sprawą wspaniałych zdjęć Jacka Petryckiego, znakomitego operatora współpracującego m.in. z Krzysztofem Kieślowskim czy Agnieszką Holland.

Kadr z filmu "Lęk wysokości", na zdj. Krzysztof Stroiński i Marcin Dorociński

"Lęk wysokości" Bartosza Konopki jest debiutem fabularnym autora znanego dokumentu "Królik po berlińsku". Opowiada – podobnie jak film Wiesława Saniewskiego "Dotknięci" (1988) – o relacjach panujących w rodzinie, w której jeden z jej członków dotknięty jest chorobą psychiczną. Bardzo ścisła więź ojca z synem wynika m.in. z faktu, że matka wyemigrowała pod pretekstem pomocy materialnej rodzinie, pozostawiając syna z chorym mężem. Jest to właściwie związek, z którego dorosły już syn nie potraf się wyzwolić. Owo uzależnienie psychiczne od ojca jest zarazem dramatycznie bolesne i piękne - pokazuje, że miłość i wierność choremu mogą im obu wiele dać. W dodatku, jest to film wynikający z osobistych doświadczeń autora, nie będący wyłącznie wypowiedzią artystyczną. Na pewno warto go zobaczyć.

Artykuł ukazał się na portalu PIK Wrocław 23 lipca 2011 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jubileuszowa Gala Muzyki Poważnej Fryderyk 2024

Od baroku po współczesność, od muzyki kameralnej po symfoniczną i koncertującą, od klasyki muzyki poważnej po lżejsze brzmienia z Ameryki Po...

Popularne posty