Historia Katarzyny Kobro jest tak znakomicie opowiedziana, że od początku do dramatycznego zakończenia czyta się ją jednym tchem. Czyta właśnie tak, jakby się oglądało o niej film, zanurzony w czasach wielkich przemian w sztuce, a potem także rewolucyjnych. Wszystko to, również związek z niepospolitym, ale trudnym człowiekiem, jakim był Władysław Strzemiński, miało wpływ na formację jednej z największych rzeźbiarek XX wieku.
|
"przestrzenna okładka" wg projektu Agnieszki Pasterskiej |
Opowieść o Katarzynie Kobro (bo książka Małgorzaty Czyńskiej bardziej nią jest niż typową biografią) rozpoczyna autorka od ... rzeźby. A właściwie od dwóch rzeźb o niewielkich rozmiarach, wykonanych z powyginanej blachy. Wyobraża sobie (dając jednocześnie tę szansę czytelnikom), że widzi rzeźbiarkę z nieodłącznym papierosem w ręku, w oparach dymu - jak przestawia swoje prace, stawiając je w różnych miejscach i nadając im "rytm czasprzestrzenny". Czujemy się jak w kinie, bo nie tylko "widzimy", ale także "słyszymy", co artystka mówi (myśli). To jej wypowiedź zapisana na łamach "Formy", czasopisma z 1935 roku, w którym dowodziła, że "Rzeźba powinna być zagadnieniem architektonicznym, laboratoryjnym organizowaniem metod rozwiązania przestrzeni, organizacji ruchu, planowania miasta, jego funkcjonalnego organizmu, wynikającego z realizacyjnych możliwości współczesnej sztuki, nauki i techniki, powinna być wyrazem dążeń, zmierzającej do ponadindywidualnej organizacji społeczeństwa".
Historia Katarzyny Kobro jest tak znakomicie opowiedziana, że od początku do dramatycznego zakończenia czyta się ją jednym tchem. Czyta właśnie tak, jakby się oglądało o niej film. Zanurzony w czasach wielkich przemian w sztuce, a potem także rewolucyjnych. Wszystko to, również związek z niepospolitym, ale trudnym człowiekiem, jakim był Władysław Strzemiński, miało wpływ na formację jednej z największych rzeźbiarek XX wieku.
|
Katarzyna Kobro, Kompozycja przestrzenna, Związek Łódzki |
Była, jak to widać od początku, nie tylko i nie tyle rzeźbiarką, ale wizjonerką, podobnie jak jej życiowy partner, Władysław Strzemiński. Czyńska dociera do wszelkich możliwych źródeł, aby opisać to skromne, trudne i bardzo dramatyczne życie, ale i tak pozostaje pewne niedopowiedzenie, tajemnica - jak ów szary zeszyt, na który często powołuje się jej córka, Nika Strzemińska. Zeszyt, którego nikt poza nią i jego obecnym właścicielem - Georgiem Kobro - krewnym, prawosławnym protodiakonem i pisarzem - nie widział.
|
Katarzyna Kobro, Władysław Strzemiński i Julian Przyboś, ok. 1930-1931/skan |
Kobro była Rosjanką o niemieckich korzeniach. Miała naturę niezależną. Uwielbiała pływać, kochała zwierzęta i rośliny, rysowała i rzeźbiła najpierw w chlebie, a potem w glinie, malowała. Od początku też wyznawała dewizę, która brzmiała, że należy "robić swoje". I robiła. Mimo takich cech charakteru, w związku ze Strzemińskim była mu całkowicie podporządkowana. Początkowo byli w sobie bardzo zakochani, ale był to trudny związek, bo malarz był kaleką (wybuch granatu uszkodził mu rękę i nogę) i chociaż na zewnątrz nie dawał po sobie poznać, że jest kaleką (jeździł po wojnie ze studentami w góry na plenery!), to jednak wiele czynności musiała za niego robić Katarzyna. Apodyktyczny, charyzmatyczny - odcisnął piętno na wielu, którzy z nim się zetknęli. Oboje byli idealistami - żyli sztuką i przeważnie klepali biedę, co nie miało dla nich większego znaczenia, dopóki na świecie nie pojawiła się ich córka - Nika. Jednak najtrudniejsza okazała się II wojna i okupacja. Nędza, strach przed zesłaniem w głąb Rosji skutkowały podpisaniem przez oboje rosyjskiej listy narodowościowej, co stało się jedną z przyczyn późniejszego rozpadu małżeństwa. Strzemiński nigdy nie wybaczył tego żonie, choć była ona
de facto Rosjanką, a on Polakiem. A może był to pretekst, podczas gdy źródło nienawiści tkwiło gdzie indziej? Znęcał się nad nią latami psychicznie i fizycznie, upokarzał, a nawet próbował pozbawić władzy rodzicielskiej, pomimo że dbała o niego, a nawet z narażeniem życia uratowała od zniszczenia jego obrazy. Swoje drewniane rzeźby bez wahania porąbała, gdy nie było czym palić w piecu... Dla niej najważniejsze było życie, dla niego sztuka. Pozostaje pytanie: kiedy i jak to się dzieje, że miłość przeradza się w tak wielką nienawiść...
|
Katarzyna Kobro z córką Niką na ulicy Srebrzyńskiej w Łodzi, ok. 1938-1939 r./skan |
Kiedy umierała na raka, opiekowały się nią sąsiadka i przyjaciółka - te same, na które zawsze mogła liczyć. Czyńska poddaje w wątpliwość wspomnienia córki Niki, która w swojej książce
Sztuka, miłość i nienawiść twierdzi, że to ona zajmowała się matką. Autorka dociera do tych kobiet oraz do innych świadków, którzy potwierdzają, że w istocie było inaczej. Czasami trauma zmienia pamięć, a może pamiętamy wybiórczo - zdaje się sugerować. To są sprawy jednocześnie skomplikowane i będące udziałem każdego człowieka. Mimo tylu nieszczęść, Katarzyna Kobro była mocna dzięki wierze (prawosławnej), którą wyniosła z domu i która dawała jej pociechę zwłaszcza pod koniec życia. Potwierdza to krewny rzeźbiarki, Georg Kobro.
|
Katarzyna Kobro, Kompozycja przestrzenna, 1932, Muzeum Sztuki w Łodzi |
Opowieść o życiu Katarzyny Kobro kończy się rodzajem klamry. Małgorzata Czyńska ponownie pokazuje nam dwie niewielkie zachowane rzeźby. Znowu "słyszymy" słowa rzeźbiarki, mówiące o harmonii rzeźby z przestrzenią. W ludzkim życiu, myślimy, trudno o taką harmonię, a jednak można ją osiągnąć w sztuce. Katarzynie Kobro to się udało.
Książka Małgorzaty Czyńskiej: "Kobro. Skok w przestrzeń" ukazała się w Wydawnictwie Czarne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz