niedziela, 3 grudnia 2017

Prof. Florian Śmieja – Navigare necesse est /wywiad/

Z prof. Florianem Śmieją - wybitnym romanistą, tłumaczem literatury hiszpańskiej, z okazji nadania tytułu honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Krzyża Komandorskiego Orderu Izabeli Katolickiej.


prof. Florian Śmieja, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Barbara Lekarczyk-Cisek: Panie Profesorze, jest to dla Pana rok szczególny. Otrzymał Pan tytuł honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego w uznaniu zasług w dziedzinie tłumaczeń literatury hiszpańskiej i iberoamerykańskiej. Ponadto Krzyż Komandorski Orderu Izabeli Katolickiej, odznaczenie Jego Królewskiej Mości Króla Hiszpanii. W sierpniu ukończy Pan dziewięćdziesiąt lat. Myślę, że to jest dobry czas na pewne podsumowania i refleksje. A zatem czym jest dla Pana los w kontekście Pana bogatej i złożonej biografii?

Prof. Florian Śmieja: Dla mnie los jest darem niebios. Powróciłem do pojęcia anioła stróża. Wydaje mi się, że mam ich wielu, bo mam w życiu dużo szczęścia (śmiech). Kiedy wydawało się, że już nie ma wyjścia, że stoi przede mną mur nie do pokonania, otwierały się zawsze jakieś drzwiczki boczne i tamtędy mogłem się przesmyknąć. Bywało i tak, że pewne sprawy nie wyszły po mojej myśli, jednak z upływem czasu dochodziłem do refleksji, że ta alternatywa była właściwsza. Podczas wojny poznałem w Belgii dziewczynę, w której się zakochałem, ale z naszego związku nic nie wyszło. Byłem początkowo bardzo nieszczęśliwy, ale po latach sądzę, że – choć utrzymujemy do dziś serdeczny korespondencyjny kontakt  – moje małżeństwo nie byłoby tak szczęśliwe, jak związek z Zofią, z którą przeżyłem 61 lat.
Poza tym los lubi ładne puenty. Kiedyś prof. Beata Baczyńska odbierała z moich rąk doktorat, a teraz, po latach, ja odebrałem z jej rąk doktorat honoris causa…

prof. F. Śmieja_uroczystości na UW

Każdy z nas nosi w sobie swój „kraj lat dziecinnych”. Jak Pan pamięta Kończyce albo inne odległe czasie przestrzenie? Czy czerpie z tego okresu i z tych miejsc pewne obrazy, rodzaj wyobraźni?

Jako mały chłopiec jeździłem do Niemiec, na Śląsk Opolski, bo tam mieszkali moi dziadkowie. Bardzo mile wspominam te spędzone u nich wakacje. Pamiętam także obozy harcerstwa polskiego w Niemczech nad Odrą. Wracam do idyllicznych krajobrazów nad Odrą, do wspomnień o dziadku, który był mędrcem i potrafił bardzo trafnie nazwać pewne doświadczenia i zjawiska, często sięgając po różne powiedzonka. Pamiętam także bociany, które ciotka karmiła i potrafiła z nimi rozmawiać. To była szczególna zażyłość, która mnie zaskakiwała. Zapamiętałem też wiele słów gwarowych. Często wymieniam na ten temat uwagi z prof. Janem Miodkiem, z którym chodziliśmy (w różnych latach) do tego samego gimnazjum. Używając języka artystycznego, nieraz zastanawiam się nad słowami i wyrażeniami, które się zachowały na Śląsku. Przywracam im żywot w wierszach, które piszę, czuję bowiem taką potrzebę.

Jaki okres w swoim życiu uważa Pan Profesor za najtrudniejszy i jak radził Pan sobie z trudnościami?

Kiedy zapisałem się na studia w Irlandii, odkryłem język hiszpański. Po napisaniu pracy doktorskiej dostałem się do London School  of Economics – wspaniałej szkoły z tradycjami równymi Oxfordowi. Nie miałem tam jednak zbyt wielu szans na rozwój i radzono mi, abym przeniósł się na uczelnię, gdzie mógłbym się specjalizować w literaturze. Przeniosłem się wówczas na uniwersytet w Nottlingham, co było dla mnie dużym przełomem. Wtedy dostałem propozycję wyjazdu do Kanady w charakterze wizytującego profesora nadzwyczajnego. Mieliśmy wówczas czworo małych dzieci, musieliśmy nagle opuścić dom i statkiem udać się w nieznane. To była trudna decyzja. Kiedy jednak zobaczyliśmy nowe miejsce, które okazało się bardzo urokliwe, a London Ontario okazał się wspaniałym uniwersytetem – nie miałem wątpliwości, że dobrze się stało. Dzieci szybko się zaadoptowały, a ja pozostałem w pewnym sensie tym, kim byłem i częściej myślę o Opolszczyźnie, a nie o Kanadzie…

prof. Florian Śmieja udekorowany Krzyżem Komandorwskim Orderu Izabeli Katolickiej

W swoim bogatym i ze wszech miar aktywnym życiu miał Pan Profesor okazję spotkać wielu interesujących i twórczych ludzi. O wielu z nich napisał. Co znaczyły dla Pana przyjaźnie?

Cieszyłem się zaufaniem i przyjaźnią wielu pięknych ludzi. Nie wszyscy mieli okazję, by obecność swoją zaznaczyć w ludnych i głośnych centrach. W emigracyjnym rozproszeniu ginęły nazwiska twórców, którzy zasługiwali na pamięć. Dlatego jadąc do Kalifornii szukałem Jana Kowalika i Jana Leszczy, podróżując do Wenezueli – Przemysława Chróściechowskiego, w Londynie szukałem Olgi Żeromskiej i Wojciecha Gniatczyńskiego, w Hiszpanii odnalazłem Piotra Guzego. Cieszę się też, że Jan Darowski wyszedł z cienia. Chętnie o nich piszę przeświadczony, że robię dobrą robotę. Są ludzie mało znani, jak Bronisław Przyłuski – poeta i publicysta, Tadeusz Sułkowski – poeta, dziennikarz i krytyk, pracujący w Londynie w polskiej Oficynie Poetów i Malarzy… Chciałbym także wspomnieć Tymona Terleckiego - krytyka literackiego i teatralnego, organizatora życia naukowego i literackiego w Anglii oraz Stanach Zjednoczonych. Jestem ciągle w kontakcie z jego drugą żoną – Angielką, Niną Taylor-Terlecką, która nie tylko nauczyła się języka polskiego, ale poznała rodzinne strony męża: Lwów i w ogóle Kresy. Można ją bez większej przesady nazwać ekspertem tych ziem, ona wręcz mówi o „świętej ziemi polskiej”… Zawdzięczam Tymonowi Terleckiemu wielką przychylność i wiarę w moje możliwości. Takim był człowiekiem.
Przekonany jestem, że więzy międzyludzkie są na emigracji konieczne, by przetrwało poczucie podstawowej, podskórnej solidarności. Związek Polaków w Niemczech przed wojną ustanowił własny, szlachetny kodeks postępowania i jedno z jego praw brzmiało “Polak Polakowi bratem”. Hasło nadal aktualne jako zadanie dla każdego.

Prof. Florian Śmieja, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Jest Pan Profesor nie tylko tłumaczem i popularyzatorem literatury hiszpańskiej, ale także poetą. Czym jest dla Pana tworzenie?

Kiedy przestałem pracować naukowo, poezja stała się bardzo ważna. Napisałem już tyle wierszy, że aż się tym przeraziłem – tą zbytnią łatwością pisania (śmiech). Jakby rozbiła się nade mną wielka bania z poezją. Swoje wiersze dołączam do listów, które piszę do znajomych. Najczęściej pisuję na tematy egzystencjalne. Robię to zazwyczaj o czwartej rano, kiedy to budzę się z pomysłem na wiersz. Niektóre są nawet udane. Obecnie moim modelem jest jedenastozgłoskowiec nierymowany, który przede wszystkim musi mieć rytm i sens. Traktuję to pisanie trochę jako ćwiczenie umysłowe.

Przeczytałam w antologii Pańskich wierszy króciutki tekst zatytułowany „Jesień”. Pisze Pan:
Szczęścia mam szukać
Nie celu
A w drodze samej

Czym więc dla Pana jest szczęście – dążeniem? Co sprawia Panu autentyczną radość: pisanie wierszy o poranku, a może rozmowa z żoną, a może jeszcze coś innego?

Życie jest ruchem, aktywnością i samo w sobie powinno nas satysfakcjonować. Życie to  jest tu i teraz. Navigare necesse est – ważne jest żeglowanie, a czy dotrzemy do celu, to już sprawa losu, szczęścia albo przypadku.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline w maju 2015 roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jubileuszowa Gala Muzyki Poważnej Fryderyk 2024

Od baroku po współczesność, od muzyki kameralnej po symfoniczną i koncertującą, od klasyki muzyki poważnej po lżejsze brzmienia z Ameryki Po...

Popularne posty