„Bezczynność jest
wrogiem duszy.
Dlatego też bracia
muszą się zajmować
w określonych godzinach pracą fizyczną
i również w
określonych godzinach
czytaniem duchownym”
(RB 48,1)
Św. Benedykt Fot. Archiwum Opactwa Tynieckieg |
Ta myśl św. Benedykta nie zdezaktualizowała się ani na jotę. Kto trwoni czas, jałowieje. Współczesny człowiek niezmiernie rzadko ma szczęście pracować w radosnym przekonaniu, że to, co robi, ma głęboki sens i służy innym. Bywa i tak, że praca może stać się udręką, kiedy wykonujemy ją w duchowej pustce: dla jakiejś „orwellowskiej” Firmy, która nas osacza i zniewala. Tymczasem powinna być dobrem, ponieważ sam Bóg wezwał człowieka do pracy: „umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2, 15). Tym ogrodem jesteśmy także my sami. Zachwaszczony – może stać się obrazem naszej zaniedbanej duszy.
Przytoczony przeze mnie w charakterze motta fragment Reguły św. Benedykta przypomina ponadto, jak istotny jest wewnętrzny ład, odpowiednie proporcje między pracą fizyczną a duchową, wskazując jednocześnie na to, że wykonywane obowiązki należy przemieniać modlitwą i medytacją.
Owa benedyktyńska zasada „ora et labora” („módl się i pracuj”) poucza także, że żyjąc w rytmie pracy i modlitwy (z prymatem tej ostatniej), stajemy się wolni, a także bardziej otwarci na Boga i ludzi.
Choć trudno oprzeć się wrażeniu, że Reguła św. Benedykta wydaje się być ponadczasowa i uniwersalna, to przecież nikt nas takiego stosunku do pracy nie uczy. W powszechnej świadomości praca jest środkiem do zdobywania pieniędzy na utrzymanie oraz drogą do tzw. kariery. Zalecenie Benedykta, aby traktować pracę jako służbę dla innych, wywołałoby zapewne u większości ironiczną reakcję – jako nierealne w najlepszym razie. Na szczęście tak dziś, jak i w czasach Benedykta, zdarzają się nieliczni szczęśliwcy, ci „nawiedzeni”, którzy zyskali wewnętrzne przekonanie, że praca może stać się źródłem radości i drogą do Boga. Można tego doświadczyć niekoniecznie wtedy, gdy zdecydowaliśmy się na życie mnisze . Wystarczy, że pojedziemy na rekolekcje do klasztoru benedyktynów w Tyńcu albo do... Morzęcina Wielkiego.
Morzęcin Wielki to nieduża wieś w pobliżu Obornik Śląskich. Nie widać jej na mapie, ale każdy zagadnięty po drodze człowiek wskaże właściwą drogę do „gospodarstwa Orzecha”, czyli ks. Stanisława Orzechowskiego, duszpasterza DA „Wawrzyny” we Wrocławiu, a także – nie bez pokrycia – Diecezjalnego Duszpasterza Ludzi Pracy. Dodajmy: jedynego chyba w Polsce księdza, który oprócz dusz pasie również owce i barany :-)
Przytoczony przeze mnie w charakterze motta fragment Reguły św. Benedykta przypomina ponadto, jak istotny jest wewnętrzny ład, odpowiednie proporcje między pracą fizyczną a duchową, wskazując jednocześnie na to, że wykonywane obowiązki należy przemieniać modlitwą i medytacją.
Owa benedyktyńska zasada „ora et labora” („módl się i pracuj”) poucza także, że żyjąc w rytmie pracy i modlitwy (z prymatem tej ostatniej), stajemy się wolni, a także bardziej otwarci na Boga i ludzi.
Choć trudno oprzeć się wrażeniu, że Reguła św. Benedykta wydaje się być ponadczasowa i uniwersalna, to przecież nikt nas takiego stosunku do pracy nie uczy. W powszechnej świadomości praca jest środkiem do zdobywania pieniędzy na utrzymanie oraz drogą do tzw. kariery. Zalecenie Benedykta, aby traktować pracę jako służbę dla innych, wywołałoby zapewne u większości ironiczną reakcję – jako nierealne w najlepszym razie. Na szczęście tak dziś, jak i w czasach Benedykta, zdarzają się nieliczni szczęśliwcy, ci „nawiedzeni”, którzy zyskali wewnętrzne przekonanie, że praca może stać się źródłem radości i drogą do Boga. Można tego doświadczyć niekoniecznie wtedy, gdy zdecydowaliśmy się na życie mnisze . Wystarczy, że pojedziemy na rekolekcje do klasztoru benedyktynów w Tyńcu albo do... Morzęcina Wielkiego.
„Orzechowe” ora et labora
Morzęcin Wielki to nieduża wieś w pobliżu Obornik Śląskich. Nie widać jej na mapie, ale każdy zagadnięty po drodze człowiek wskaże właściwą drogę do „gospodarstwa Orzecha”, czyli ks. Stanisława Orzechowskiego, duszpasterza DA „Wawrzyny” we Wrocławiu, a także – nie bez pokrycia – Diecezjalnego Duszpasterza Ludzi Pracy. Dodajmy: jedynego chyba w Polsce księdza, który oprócz dusz pasie również owce i barany :-)
Rekolekcje „ora et labora” odbywają się w Morzęcinie na początku lipca od około ośmiu lat. Dom rekolekcyjny, odziedziczony po pomysłodawcy – dominikaninie o. Ludwiku Wiśniewskim, jest ciągle „w budowie”. Latem nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ centralnym miejscem rekolekcji jest czworokątny placyk pod drewnianą góralską wiatą. Miejsce to niezwykłe: ogromny surowy pień dębowy stanowi ołtarz, a proste drewniane stoły i ławy służą ludziom przy modlitwie, posiłkach i konferencjach. A niekiedy także jako miejsce pracy. Gospodarstwo wokół domu stanowi naturalne otoczenie. Siedząc tak w pobliżu ołtarza – pnia, sycąc wszystkie zmysły widokiem i odgłosami natury, nabieram wewnętrznego przeświadczenia, że stanowią one jedną harmonijną całość. Znowu jestem w ogrodzie dzieciństwa, a Orzech mówi równie obrazowo, jak mój dziadek, o rzeczywistości bosko-ludzkiej. Na przykład o tym, że człowiek powinien – jak rosnące wzdłuż drogi słoneczniki – „obracać się” za Panem Bogiem...
Ks. Stanisław Orzechowski "Orzech" z kotem podczas konferencji o egzorcyzmach 😀, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
„... muszą się zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną..”
– czyli o rytmie dnia
Każdy dzień rekolekcji ma tutaj swój stały rytm. O 7.00 Jutrznia, w czasie której śpiewamy psalmy i prowadzimy modlitwę chórową, po niej – Msza św. z homilią, która wprowadza nas w czekające zadania, usposabia refleksyjnie. Po niej – w tym samym miejscu, gdzie się przed chwilą modliliśmy - spożywamy śniadanie. Przygotowujemy je wspólnie i chętnie sobie usługujemy. Po śniadaniu rozdzielane są zadania. Wykonujemy różne prace fizyczne, współpracując najczęściej w małych grupkach. Ponieważ z nieba leje się żar, trzeba sobie także i z tym poradzić. Wybieram pracę w zachwaszczonym ogrodzie. Pokrzywy trochę parzą, ale w nagrodę znajduję nieoczekiwanie samotnie wędrującą gałąź dzikiego wina, którą upinam we właściwym miejscu. Z wybujałych rumianków sporządzam wielki bukiet – ozdobi potem stół albo ołtarz. Okazuje się, że sąsiad pozwala nam zebrać pozostałe na plantacji truskawki. Trzeba zostawić zaciszny, zacieniony ogród i ruszyć na rozgrzane upałem pole. Nie mam zbytnio ochoty, ale tłumię to w sobie i idę. Tymczasem radzę sobie całkiem nieźle i nawet tak bardzo nie odczuwam ani spiekoty, ani kilkugodzinnego pochylenia się. Zbieramy aż do skutku, a potem ... wcale nie odpoczywamy, bo truskawki należy szybko oczyścić i zamrozić, aby się nie zepsuły. Trochę podjadamy – są pyszne.
Ksiądz Stanisław Orzechowski i ks. Wojciech Zięba w Morzęcinie Wielkim, zdjęcie z okolicznościowego numeru "Wawrzyna" |
Po posiłku sjesta. Nareszcie można schronić się gdzieś przed palącym słońcem i oddać lekturze. Kto nie czyta, może dalej pracować, zwłaszcza gdy jest to niezbędne (sprawy „na wczoraj”, karmienie i pojenie zwierząt). W wolnym czasie czytam A. Grüna i słucham muzyki Bacha („W muzyce religijnej Bóg jest zawsze obecny ze swoją łaską”, jak napisał mój ukochany lipski Kantor), od której jestem – szczęśliwie! - uzależniona. W Morzęcinie, siłą rzeczy, dawkuję ją sobie.
O 17.30 – konferencje. Poprzedza je lectio divina – głośne czytanie Pisma Świętego. W tym roku tematem były... egzorcyzmy. A mówiąc ściślej, rozważano myśli kardynała Leona J. Suenensa, dotyczące wskazań, co to znaczy być chrześcijaninem, wierzyć, modlić się i żyć po chrześcijańsku u progu trzeciego tysiąclecia. Zazwyczaj też po konferencji następowało dzielenie się refleksją, rozważania własne. Ponieważ temat był „gorący”, nie mogło więc w trakcie jego przedstawiania zabraknąć... czarnego kota (w ikonografii oznacza on złego ducha). Na szczęście, i tym razem ks. Orzechowski opanował sytuację... Podobnie czynił w przypadku młodych animatorów, którzy w Morzęcinie ćwiczą się w prowadzeniu konferencji - gdy sumował ich wystąpienia własną refleksją. To próba także dla nas, słuchaczy. I wszyscy – mówiący i słuchający - wychodzimy z niej zwycięsko.
19.30 – modlitwa wieczorna i kolacja. Ale to bynajmniej nie koniec dnia, bo ludzie grają jeszcze w siatkówkę albo organizują ognisko ze śpiewem. Idę na spacer w kierunku wielkiej gruszy. Każdy tutaj zna ją jako „gruszę Orzecha”. Kiedy pasie owce, zwykle siaduje oparty o jej pień i czyta lub robi notatki do kazań. Grusza jest rzeczywiście imponująca i daje upragniony cień. Wokół wzgórza, jak okiem sięgnąć, rozciągają się łąki. Słychać granie koników polnych, a wieczorne powietrze pachnie ciepłą trawą. Jest radośnie...
Dodam, że na rekolekcje pojechałam z mężem (który był tylko kilka dni) oraz z synem Michałem. Ten ostatni pomagał dziewczynom paść owce (jak się okazało, nie było to łatwe, bo zwierzęta płochliwe i wcale ich nie słuchały), przy selekcji starych ziemniaków... Może to prozaiczne czynności, ale w grupie było wesoło, ciągle ktoś żartował. \
Po gospodarstwie snuły się także koty. Próbowaliśmy je dokarmiać suchą karmą i trochę za dużo się Misiowi (wówczas ok. 10 lat) sypnęło. Koty nie dały rady, za to Orzech zrobił śledztwo w sprawie marnowania jedzenia. Wszyscy trochę się bali, a Michał mi potem opowiadał, że "całe życie przebiegło mu przed oczami" :-) Na szczęście, Orzech domyślił się, że to on i widząc przerażenie w jego oczach, zaprzestał zadawania surowych pytań, pouczył tylko, że nie należy marnować jedzenia.
Módl się, pracuj i … nie bądź smutny
W orędziu do opata Monte Cassino z dnia 21 marca 1980 roku papież Jan Paweł II podkreślił potrzebę nawiązania do tradycji wyzwalania człowieka, jaką była w świecie starożytnym Reguła św. Benedykta. Zadał wówczas znamienne pytanie:
Dlaczego to benedyktyńskie hasło (ora et labora – módl się i pracuj) nie jest obecnie w naszym świecie orędziem nawołującym do wyzwolenia siebie z niewoli konsumizmu, z niewoli przyzwyczajeń w myśleniu i sądzeniu, przy ustalaniu programów i stylów życia wyłącznie pod kątem ekonomii.
I dodał:
Módl się, pracuj i … nie bądź smutny.
Wypowiedź ks. Stanisława Orzechowskiego:
Ważnym zagadnieniem dla ludzi świeckich jest przygotowanie do pracy. Od gospodarza związanego kiedyś z DA otrzymaliśmy stajnię do adaptacji i kawał pola do zagospodarowania. Na początku przyjechało około 150 osób, które po bohatersku – w zimnie, błocie, w skromnych warunkach bytowych – budowały zręby gospodarstwa. Odkrywaliśmy przy tym wspólnie radość, jaka płynie z dotknięcia rzeczy prostych: ognia, wody, błota, błogosławieństwa słońca. Wielu po raz pierwszy doświadczyło, jak wspólna praca zbliża ludzi. Pełna postawa chrześcijanina to „czyn, słowo i modlitwa”. Umiejętność zbiorowej pracy i czerpania z niej radości jest przydatna zarówno w małżeństwie, jak i w życiu publicznym. Powiedziałbym nawet, że bez niej, przy największej pobożności, zarówno małżeństwo, jak i działalność publiczna człowieka musi być jakaś kulawa. Pierwsze rekolekcje w Morzęcinie były zorganizowane wokół książki kardynała Stefana Wyszyńskiego „Duch pracy ludzkiej”. Okazała się rewelacyjna! Wyszyński pisał np. o radości pracy. Zdumiał mnie, kiedy przeczytałem I rozdział zatytułowany „Pracujący Bóg”. Pokazał pracującego Boga...Uczenie chrześcijańskiej pracy prawie nie istnieje. Bardzo rzadko ludzie pojmują pracę jako współpracę z Bogiem. Niewiele osób pamięta o modlitwie na początku dnia. Mało jest tych, którzy za pracę dziękują, cieszą się nią. Morzęcin ma ambicje być miejscem przetrenowania pracy w normalnych warunkach.Obecnie w Morzęcinie odbywają się wakacyjne kursy przedmałżeńskie, przyjeżdżają rodziny z Mołdawii. Miałem pomysł, aby brać tam także bezdomnych, pogubionych – żeby oni się jakoś przez pracę i opiekę nad zwierzętami podnieśli. Niektórym się to udało.Istnieje gotowy projekt rozbudowy domu rekolekcyjnego. Wówczas będzie tam można organizować różne ważne i pożyteczne działania. Na razie brakuje na to pieniędzy, ale ufam, że jest to przejściowa przeszkoda.Artykuł ukazał się pierwotnie w "Nowym Życiu"/lipiec 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz