Film Piotra Trzaskalskiego pt. Edi rozpoczyna scena mająca znamiona symbolu. Oto całą płaszczyznę ekranu wypełnia woda, której powierzchnię bombardują krople deszczu. Symbolika potopu? oczyszczenia? Chwilę potem widzimy mały pływający przedmiot - gałązkę, która balansuje w nieznanym kierunku. Ten sam obraz nabiera nowych znaczeń, gdy pojawia się w nastrojowych retrospekcjach. Oto chłopiec leżący na drewnianym mostku rzuca ów patyk do wody, a kamera długo i cierpliwie towarzyszy mu w ujęciu z góry. Chłopcem tym jest tytułowy bohater filmu, którego los zdaje się zawierać w owej wstępnej metaforze.
Henryk Gołębiewki (Edi) w filmie Piotra Trzaskalskiego |
Poznajemy go jako człowieka z tzw. marginesu społecznego - zaniedbanego, o twarzy pooranej zmarszczkami i zniszczonej alkoholem. Mieszka z przyjacielem w prymitywnych warunkach i żyje ze sprzedaży złomu. Ale też gromadzi znalezione na śmietnikach książki, których pokaźny zbiór widzimy, gdy Edi otworzy starą lodówkę, służącą mu za bibliotekę... Co więcej, on te książki czyta i uważa za rzecz najcenniejszą - "Słowo jest czymś trwałym, nie przemija"- mówi do swego współtowarzysza, który nie rozumie , po co przyjacielowi przedmioty tak bezużyteczne. Sam marzy tymczasem o posiadaniu telewizora, który jest dla niego symbolem cywilizacyjnego dobrobytu, choć i tak nie mógłby go oglądać, bowiem pomieszczenie, które zajmują, pozbawione jest prądu... Z czasem jednak Edi stanie się dla niego mistrzem, którego zacznie naśladować (scena przyjęcia po chrzcie dziecka, w której Jureczek oddaje znaleziony skarb - telewizor, cytując przy tym Ediego: "Wigilia jest wtedy, kiedy my tego chcemy").
Edi czytuje na głos "Romea i Julię", która to tragedia uobecni się w nowych, zgoła nieszekspirowskich realiach - w gangsterskim światku współczesnego miasta.
Oto siostra bezwzględnych gangsterów zakochuje się "miłością niemożliwą"w dostawcy nielegalnego alkoholu - Cyganie. Bracia zastępują jej nieżyjących rodziców i pragną, aby zdała maturę i odegrała rolę "przykrywki"dla ich ciemnych interesów. Zatrudniają zatem Ediego w charakterze korepetytora, ale zbuntowane dziewczę nie myśli bynajmniej o nauce i wyładowuje swoje frustracje na Bogu ducha winnym "nauczycielu literatury".
Upokorzony Edi zdaje się jednak rozumieć jej miłosne rozterki i - niczym szekspirowski zakonnik - umożliwia jej spotkanie z ukochanym, zwłaszcza że dostrzega paralelę między ich związkiem a perypetiami młodych bohaterów Mistrza ze Stratfordu. W konsekwencji ponosi straszliwą karę. Oskarżony przez dziewczynę o gwałt (pragnie ona w ten sposób uchronić ukochanego), zostaje przez braci okrutnie okaleczony. Charakterystyczne, że wszystkie spadające nań cierpienia - tak w przeszłości, jak i teraz - Edi przyjmuje z pokorą i bez słowa skargi. Tajemnica tego człowieka, polegająca na heroicznym przyjmowaniu nieszczęść i klęsk, pozostaje właściwie do końca niewyjaśniona. Epizod wiejski filmu - ukazujący bohatera z nieślubnym dzieckiem dziewczyny, oddanym mu na wychowanie - daje nam sposobność poznać go jako człowieka, który całe życie potrafi kochać bezinteresownie, miłością bliską ideału, o którym pisze św. Paweł, że Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma.
"Edi" w reż. Piotra Trzaskowskiego |
Nie żywi urazy ani do byłej żony, ani do jej nowego męża, który zabrał Ediemu wszystko i teraz nie rozumie, dlaczego ten nie chce dochodzić swego. Cała czwórka wraz z dzieckiem żyje w jakiejś niezwykłej harmonii, w otoczeniu bujnej przyrody (częsty motyw potężnych drzew, których nie widać było w miejskim pejzażu). Gangsterski świat wdziera się jednak do owego raju, gdzie obaj strąceni na margines życia przyjaciele nabierają ludzkich cech i zyskują coraz większą sympatię i szacunek widza.
Film to bolesny, bo nie łagodzi naszej potrzeby sprawiedliwości rzewnym happy andem. Zarazem jednak niesie widzowi pewną pociechę, że oto w świecie zdegradowanym do wartości przyziemnych i materialnych możliwa jest bezinteresowność, miłość i współczucie. I chociaż Edi powraca do punktu wyjścia i dalej pcha swój wózek ze złomem ulicami wielkomiejskiej dżungli, to jednak patrzymy już na niego zupełnie inaczej. Przypomina trochę chaplinowskiego Charliego, który odchodzi gościńcem, śmiesznie podrygując w swoich za dużych butach. Nie wygląda na zwycięzcę, a przecież w świecie dzięki niemu przybyło dobra...
|
Bohater - grany przez amatora, Henryka Gołębiewskiego - ze zniszczoną twarzą alkoholika, odległy jest od lansowanego w mediach wizerunku "mężczyzny, któremu wszystko przychodzi bez trudu"o tysiące lat świetlnych. A przecież jest ludzki i wiarygodny - to człowiek przez duże C. Walory bohatera, poza oszczędnym a gęstym znaczeniowo dialogiem - podkreślają piękne zdjęcia Krzysztofa Ptaka (m.in. operatora wielu filmów J.J. Kolskiego): długie ujęcia, dające czas na refleksję, częste zbliżenia obok planów ogólnych kręconych "z góry",kontrastowe obrazy "miejskiej dżungli"i "wiejskiego raju"- nadają filmowi cechy przypowieści. Również muzyka Wojciecha Lemańskiego, zwłaszcza piękne i nastrojowe partie skrzypiec - zdaje się uwznioślać postać i nadaje rysy bohatera tragicznego. Film, choć tak skromny, i choć to dzieło debiutanckie - stawia widzowi istotne pytania o wartości.
Recenzja ukazała się w lutym 2003 roku na łamach "Nowego Życia".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz