piątek, 28 czerwca 2019

`W pogoni za kolorem` - niezwykłe szkło Jerzego Słuczan-Orkusza /relacja z wystawy/

Już sam tytuł wystawy - "W pogoni za kolorem" - zdaje się kierować uwagę nie tyle na piękne przedmioty ze szkła, ile na nastrój nienasycenia i twórczego niepokoju, który towarzyszył niezwykłemu artyście, jakim był Jerzy Słuczan-Orkusz. Kiedy ekspozycji towarzyszy aura tajemnicy, wówczas oglądane przedmioty stają się czymś więcej - żywą historią poszukiwań, odkryć, a także materializacją wyobraźni ich twórcy.

Naczynia dekoracyjne, szkło sodowe barwione w masie, ręcznie formowane,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


W 2014 roku Muzeum Narodowe zaprezentowało wystawę o równie tajemniczym tytule: "Alchemicy szkła", która oprócz eksponatów pochodzących w różnych epok - od XV w. p.n.e.  po wiek XIX n.e. - udostępniła traktaty alchemików i ich fascynujące biografie. Szkło ma widać w sobie coś pasjonującego, skoro jego produkcja znana była 5 tysięcy lat temu. Dzięki wystawie poznaliśmy także biografie mistrzów szkła, którzy obsesyjnie wręcz poszukiwali "kamienia filozoficznego" o barwie rubinu. To z kolei przywołuje na myśl niezwykły film Wernera Herzoga: ”Szklane serce”. Otóż opowiada on o właścicielu huty, który obsesyjnie szuka receptury na wytop rubinowego szkła. Tajemniczy przepis zabrał ze sobą do grobu poprzedni właściciel. Obecny dopuszcza się rytualnego mordu na służącej, by uzyskać "brakujący składnik" do wytopu szkła, tj. krew dziewicy. Próba odzyskania przepisu kończy się fiaskiem i zagładą huty.

Wazony, szkło sodowe barwione w masie, ręcznie formowane,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Twórca szkła, które możemy podziwiać na najnowszej wystawie w Muzeum Narodowym - Jerzy Słuczan-Orkusz zdaje się być w jakimś sensie kontynuatorem tradycji owych alchemików i pasjonatów. Trzeba też dodać, że nie przeszkodził mu w tym fakt, iż lata jego twórczej aktywności przypadły na czasy szarego PRL-u.

Szalony poeta szkła


Jerzy wraz z rodzicami Franciszką i Ferdynandem Słuczan-Orkuszami, Lida,
ok. 1928-1929, fot. archiwum rodziny/skan katalogu wystawy

Urodzony w Lidzie, na Kresach, został ukształtowany tam właśnie. Ojciec zabierał go od czasu do czasu do tamtejszej huty szkła "Niemen". Podobno już wtedy - jak wspomina jego biograf Zbigniew Święch - "wycieczki wywarły na nim piętno zasadnicze, bo już wówczas postanowił, że zostanie dorożkarzem albo wielkim artystą od szkła. (...) Nie marzył o niczym innym jak tylko o tym, by kiedyś mieć mały, maleńki piecyk własny i - jak ci panowie nad Lidą - wyprawiać z płynnym szkłem, co dusza każe, a ręce wydolą". Cytowany dziennikarz nazywa go "szalonym poetą szkła" i dowodzi, że Jerzy od kołyski skazany był na ... Kraków (początkowo nadano mu imię Krakus). Zanim to się jednak stało (imię zamieniono na Jerzego), po wojennej tułaczce, osiadł z rodzicami w Radomiu, gdzie ukończył szkołę powszechną i gimnazjum, a następnie trafił na studia do Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Ukończył ją z odznaczeniem, a ówczesny rektor szkoły prof. Mieczysław Pawełko napisał w dokumentacji egzaminacyjnej: "(...) będzie to wybitny artysta w zakresie szkła artystycznego". I tak się stało. Można by żartobliwie zauważyć, że Jerzy Słuczan-Orkusz był "skazany na szkło" :-)

Jerzy Słuczan-Orkusz przy warsztacie szlifierskim, ok. 1953, fot.
archiwum rodziny/skan katalogu wystawy

Tylko szkło i kobiety warte są miłości


Sam zresztą potwierdza ów niezbity fakt, kiedy podczas podczas prestiżowej wystawy w krakowskiej DESA, która stała się prawdziwym wydarzeniem (a był to 1971 rok!), Orkusz umieszcza na folderze takie oto motto: "Tylko szkło i kobiety warte są miłości". Trzeba przy tym zauważyć, że o ile można go nazwać współczesnym alchemikiem szkła, to jest to zgoła alchemik nietypowy: niezwykle towarzyski i powszechnie lubiany. Wszyscy, którzy z nim się zetknęli, podkreślają, że współpraca ta była przyjemnością.

Naczynia z guzami, 1971, szkło sodowe barwione w masie, ręcznie formowane,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Pracował zaś niekonwencjonalnie, nieustannie eksperymentując - była w nim pasja. W czasach szaro-burych poszukiwał koloru i znajdował go. Nie tylko eksperymentował, ale także stylizował, nawiązując  a to do antyku, a to do szkieł hiszpańskich (dekoracyjne ucha, płaskie szczypanki na końcach),a to do  reńskich, stosował  też wzory weneckie. Miał ambicję wyprodukowania szkła, które przypominałoby kamienie szlachetne. I udawało się nadzwyczajnie!

Butla, 1972, szkło sodowe barwione w masie, agatowe, ręcznie formowane,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Stał się sławny i szalenie popularny. Pamięć o nim odeszła - niezasłużenie! - wraz z PRL-em. Obecnie nastąpił renesans jego cudownych szkieł, który z pewnością jest zasługą krakowskiego Instytutu Ceramiki i Materiałów Budowlanych, Oddziału Szkła i Materiałów Budowlanych, gdzie istnieje stała ekspozycja prac artysty z krakowskiego okresu jego pracy. Wystawa we wrocławskim Muzeum Narodowym ma jednak tę istotną zaletę, że właśnie na niej po raz pierwszy wyeksponowane zostały szkła ze wszystkich okresów działalności artysty, jest to więc ekspozycja pokazująca jego dorobek w perspektywie czasowej, co pozwala spojrzeć na niego jak na ciągły proces twórczych poszukiwań "w pogoni za kolorem".

Wystawie towarzyszy interesująco napisany, bogaty w dokumentację zdjęciową, katalog, którego autorkami są kuratorki wystawy: Barbara Banaś i Aleksandra Skorek. Tak oto "szalony poeta szkła" ponownie zagościł w zbiorowej wyobraźni.

Wystawa "W pogoni za kolorem", w centrum słynny "lajkonik",
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bach Pasjami... /relacja z koncertów "Pasji wg św. Mateusza w NOSPR i w Narodowym Forum Muzyki/

Okres przedświąteczny był dla mnie w tym roku szczególny, miałam bowiem okazję dwukrotnego wysłuchania Pasji według św. Mateusza Johanna Seb...

Popularne posty