Absurdalne libretto i wspaniałe arie – tak można by w największym skrócie ocenić najnowszą premierę Opery Wrocławskiej: "Trubadura" Giuseppe Verdiego.
Są opery, jak "Wesele Figara" czy "Don Giovanni" Wolfganga Amadeusza Mozarta, które nie tylko olśniewają muzyką, ale ich libretta mają ponadczasowe przesłanie. Bywają i takie, których treści bazują na motywach mitologicznych lub biblijnych, dających poczucie rangi tematu oraz okazję do olśniewających interpretacji – jak w twórczości Fryderyka Händla.
Są wreszcie opery, których libretto jest tylko pretekstem do stworzenia pięknej kompozycji i taki zdaje się być przykład "Trubadura" Giuseppe Verdiego. Trzeba się po prostu ze sobą umówić, że wyssaną z palca historię należy wziąć w nawias i zbytnio jej nie roztrząsać, bo może się to skończyć tylko bólem głowy. Taki bowiem "pasztet" przyrządził niejaki Salvatore Cammaranowg Antonia Garcii Gutiėrreza. W obliczu śmiertelnej choroby autora, libretto dokończył Leone Emanuele Bardare. Być może w styczniu 1853 roku, kiedy to opera miała swoją prapremierę w Teatrze Apollo w Rzymie, melomanów poruszyła bez zastrzeżeń melodramatyczna historia miłości dwóch braci do jednej kobiety, co nie jest niemożliwe, ale w takiej wersji brzmi jednak nieprawdopodobnie. Zresztą oceńcie sami.
Zemsta Cyganki
W akcie I jeden z głównych bohaterów – kapitan Fernando (Hrabia di Luna) opowiada swoim żołnierzom "na dobranoc" niesamowitą historię o tym, jak to stara Cyganka dostała się do komnaty, w której odpoczywał młodszy brat Fernanda i wbiła w niego… "złe spojrzenie". Przyłapana na tym procederze przez piastunkę, została oskarżona o czary i skazana na stos. Jakby tego było mało, córka Cyganki, próbująca przedrzeć się do matki wraz ze swoim synkiem w ramionach, niechcący upuszcza go w płomienie. Znika też w nieznanych okolicznościach braciszek Fernanda. Ten próbuje go bezskutecznie odnaleźć. A jakby tego było mało, po zamku snuje się zjawa spalonej na stosie Cyganki, a to pod postacią puszczyka, a to – z pewnością dla urozmaicenia – pod postacią sowy. Jak się można domyślić żołnierze po takiej opowieści mają koszmarne sny, o ile w ogóle zasną.. Również Hrabia di Luna nie może zasnąć, tyle że z innych zgoła powodów. Otóż słyszy miłosne serenady pod balkonem pięknej Leonory, w której jest zakochany, niestety bez wzajemności. Trubadurem okazuje się być piękny i dzielny Manrico, którego uczucia – ku rozpaczy i wściekłości Hrabiego di Luny – kobieta odwzajemnia. Mężczyźni krzyżują miecze, ale na tym nie koniec.
Stanisław Kuflyuk jako hrabia di Luna, Opera Wrocławska |
W akcie II pojawia się stara Cyganka – Azucena, która okazuje się być matką Manrico. Opatruje jego rany i opowiada starą historię o spaleniu babki na stosie. Dodajmy, że Manrico mógł zabić w pojedynku Hrabiego, ale ”jakiś głos” powstrzymał jego rękę. Teraz, kiedy Leonora sądzi, że jej ukochany nie żyje, postanawia wstąpić do klasztoru. Wobec tego Manrico wyrusza, by ją powstrzymać, zaś Fernando – by porwać. Gdy się ponownie spotykają, jedni są szczęśliwi, a inni niekoniecznie, czemu dają wyraz w kwiecistych ariach. Kochankowie uciekają, ale stara Cyganka przybywa, aby odnaleźć syna i dostaje się w ręce żądnego krwi Hrabiego. Tym razem jej – jak niegdyś jej matce – grozi stos. Na wieść o tym przybywa Manrico, by ją uwolnić, ale sam wpada w sidła Hrabiego. Na koniec zjawia się Leonora, by ratować ukochanego. Wymusza na Fernandzie obietnice jego uwolnienia w zamian za przyrzeczenie poślubienia go, po czym zażywa truciznę i umiera. Do celi wpada Hrabia i widząc ukochaną ze swym śmiertelnym wrogiem, strzela do niego, tym razem skutecznie. Wtedy dopiero będąca świadkiem całej tej sceny Cyganka Azucena wyznaje Hrabiemu, że Manrico był jego bratem, którego ongiś porwała i wychowała w miejsce swojego zmarłego w dramatycznych okolicznościach dziecka. Tak oto mści się za okrutną śmierć matki i dziecka.
Jadwiga
Postrożna jako Cyganka Azucena, fot. Basara, Opera Wrocławska |
Jeśli się jeszcze nie zgubiliście doszczętnie w tych zawiłościach fabuły, przyznacie sami, że wszystko to brzmi … Piotr Kaczkowski nie bez przyczyny tak komentuje treść libretta:
"Wprawdzie libretto uchodzi za niezrozumiały bełkot, zawdzięcza to jednak tylko jednej, niewybaczalnej słabości: niemal wszystko, co istotne, ukryto przed naszym wzrokiem. O tym, ”co poprzedziło”, dowiemy się z relacji bohaterów (Fernando i Leonora w I akcie, Azucena w akcie II; z tego punktu widzenia ”Trubadur” to najbardziej… wagnerowska opera swego twórcy), reszta (pojedynki, rany, bitwy, nie wspominając nawet o mglistym kontekście politycznym intrygi) odbywa się w przerwach między aktami".
I trudno byłoby się z tym nie zgodzić. Postaci wydumane i papierowe, niepogłębione psychologicznie, nie pozwalają na to, aby je obdarzyć empatią. A jednak "Trubadur" olśniewa muzyką, szczególnie w dramatycznych okolicznościach IV aktu.
Wrocławska inscenizacja "Trubadura"
"Trubadur" Verdiego e Operze Wrocławskiej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz