Najnowsza adaptacja „Mistrza i Małgorzaty” w
Teatrze Muzycznym CAPITOL sprawia, że zamiast tradycyjnej recenzji, chciałoby
się spektakl ten odtańczyć albo odśpiewać. Takiego widowiska nie powstydziłby się Bob Fosse!
plakat przedstawienia
"Gdy emocje stają się zbyt
silne, by je wypowiedzieć, zaśpiewaj; kiedy są zbyt silne, by je wyśpiewać,
zatańcz" – mówi podstawowa zasada musicalu fabularnego. W autorskiej
inscenizacji Wojciecha Kościelniaka sprawdza się ona znakomicie. Kto chce poczuć,
przeżyć i pojąć, czym jest „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, powinien koniecznie
zobaczyć tę sztukę w Capitolu.
Preludium, czyli rozmowa Michaiła Berlioza i poety Bezdomnego z Wolandem
Spotkanie
Michaiła Berlioza i poety Bezdomnego z Wolandem jest sceną, w której nie tylko
następuje zawiązanie akcji scenicznej, ale – co najważniejsze – wyprowadza ona z
utartego schematu myślowego (jakże dobrze nam wszystkim znanego), że świat
wokół nas jest realny, logiczny i że panujemy nad własnym życiem, snując plany
na najbliższy oraz dalszy czas. Tymczasem w powietrzu wisi „coś”, co temu
zaprzecza: ciepły napój nie tylko nie gasi pragnienia, ale wzbudza niepokój, niepozorna, szara kobiecina przechodząca obok (Annuszka)
znacząco wpłynie na los bohaterów, a przyłączający się do rozmowy tajemniczy
jegomość wcale nie mówi od rzeczy… Jest nim Woland – oficjalnie profesor magii,
de facto przedstawiciel sił nadprzyrodzonych, który – choć uchodzi za
uosobienie Złego - zaprowadza jednak moralny ład w świecie ludzi, rządzącym
się sprzecznymi z etyką i rozumem
zasadami.
Mistrz i Małgorzata, scena ze spektaklu
Recytatyw, czyli narracja sceniczna
W adaptacji
Wojciecha Kościelniaka pojawia się postać Kobiety – narratorki, która nie tylko
opowiada o mających nastąpić wydarzeniach, ale również jawi się w pewnym
momencie jako Małgorzata, która dzieli się ze słuchaczami swoimi przemyśleniami
i emocjami. W postaci tej, mówiącej o rękopisie, o Mistrzu, o chorym Mężu
możemy też dopatrzyć się rysów trzeciej żony Michaiła Bułhakowa - Heleny
Siergiejewnej Szyłowskiej, którą uważa się za pierwowzór powieściowej
Małgorzaty. Jej to właśnie pisarz dyktował poprawki i uzupełnienia do „Mistrza
i Małgorzaty”, kiedy był już przykuty do łóżka śmiertelną chorobą.
Otóż pomysł
ten, aby narrację prowadziła kobieta, wydaje się tyleż odkrywczy, co logiczny i
mądry, dzięki temu zyskujemy bowiem nową perspektywę w odczytaniu historii
Mistrza i Małgorzaty. Dodajmy, że w roli tej znakomicie zaprezentowała się
Justyna Szafran, której recytatywy, często w połączeniu z muzyką, prowadziły
widzów niczym Ariadna po zawiłym labiryncie szalonego świata.
Bezdomny, Justyna Szafran - Kobieta. Foto Lukasz Giza
Leitmotiv, czyli wątek biblijny: Jeszua i Poncjusz Piłat
W
przeciwieństwie do pierwowzoru, motyw biblijny tworzy rodzaj klamry
przedstawienia. Najpierw poznajemy okoliczności aresztowania i przesłuchania
Jeszui (Cezary Studniak) w obecności Poncjusza Piłata (Konrad Imiela), któremu
również – podobnie jak Berliozowi – wydaje się, że ma wpływ na swoje życie i
postępowanie, że ma władzę i panuje nad sytuacją. Obaj jednak są w błędzie.
Przy tym Piłat okaże się konformistą i tchórzem, który w sytuacji zagrożenia i
możliwości utraty stanowiska, wycofa się jednak z obrony niewinnego skazańca,
choć później zrobi wszystko, by pomścić jego śmierć. Ale to nie wystarczy, aby
spokojnie zasnąć… Sceny biblijne (o ile można to tak określić, ponieważ
Bułhakow dość dowolnie traktuje ten wątek) są rozbudowane o taniec i śpiew tzw.
tłumu, dzięki czemu realizatorom udało się wprowadzić klimat i egzotykę wschodniej,
żydowskiej kultury. Koniec spektaklu inteligentnie łączy „dawne” z „aktualnym”,
pokazując, że „wszystko to już było” i że trwać będzie do końca świata.
scena zbiorowa
Główny temat muzyczny: miłość
Miłość,
dodajmy, trudna, późna, będąca dla obojga zaskoczeniem, sprawia jednak, że
świat powraca do pierwotnego ładu. Znowu jest w nim miejsce na duchowość,
wiarę, miłosierdzie i współczucie dla ludzkiej nędzy, a także przekonanie, że nie ma
rzeczy niemożliwych. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą determinacji
Małgorzaty (bardzo dobra Justyna Antoniak), bo Mistrz (refleksyjny i stonowany
Rafał Dziwisz, jednocześnie świetny autor piosenek) dawno już utracił wiarę,
spalił rękopis i ukrył się w szpitalu dla umysłowo chorych…
To kobiety wprawiają
świat w ruch, gotowe zaprząc do tego nawet siły nieczyste. Jednak ich intencje
i cele są szlachetne, próbują bowiem „zbawić świat” swoją miłością i
wiernością, podczas gdy mężczyźni są sławi lub niewierni…
Przy całej
swojej brawurowej lekkości i dowcipie, są w przedstawieniu „Mistrza i
Małgorzaty” momenty służące wzruszeniu i refleksji.
Justyna Antoniak - Malgorzata, Blazej Wojcik - Korowiow. Foto Lukasz Giza
Chóry i arie, taniec i czarna magia – Dom Gribojedowa, Teatr Varieté, Bal u Szatana
We
wrocławskiej inscenizacji „Mistrza i Małgorzaty”, której tłumaczem, reżyserem i
autorem adaptacji w jednej osobie jest Wojciech Kościelniak, nie czuje się
upływu czasu, mimo że przedstawienie trwa ponad trzy godziny. Począwszy od scen
w Domu Gribojedowa rozwija się tak dynamicznie, że nie zauważamy
upływu czasu. Jak w klasycznym musicalu fabularnym, najbardziej dramatyczne
momenty wyraża się poprzez śpiew. Funkcjonuje zasada: "gdy emocje stają
się zbyt silne, by je wypowiedzieć, zaśpiewaj; kiedy są zbyt silne, by je
wyśpiewać, zatańcz".
Błażej Wojcik - Korowiow. Foto Łukasz Giza
Aktorzy są w
tym przedstawieniu naprawdę uniwersalni: grają role, śpiewają, tańczą… Niektóre
fragmenty inscenizacji są prawdziwymi perełkami. Niejednorodny muzycznie
spektakl imponuje świetnymi wykonaniami zarówno w scenach zbiorowych (m.in.
Dom Gribojedowa), jak i indywidualnymi popisami wokalno-tanecznymi (Mikołaj
Woubishet jako Behemot, Emose Uhunmwangho jako Jazz-Murzynka, Justyna Antoniak
jako Małgorzata i wielu innych).
O sukcesie
całości zadecydował nie tylko śpiew,
taniec i znakomita narracja, ale również scenografia, wykorzystująca
możliwości techniczne nowej sceny Capitolu oraz potencjał, jaki tkwi w
scenografii (wielkie brawa dla Damiana Styrny!). Otóż na naszych oczach
tworzone są przestrzenie także za pomocą światła i wizualizacji. Ulica, Bal u Szatana zostały wykreowane w
dużej mierze w taki właśnie sposób. Kiedy rozgrywają się sceny w Varieté,
aktorzy nie tylko popisują się magicznymi sztuczkami, ale fałszywe pieniądze naprawdę
sypią się z sufitu wprost na widzów. I tak, niepostrzeżenie, stajemy się
częścią tego świata, a nie tylko jego biernymi obserwatorami.
Na początek
sezonu w nowo otwartym Capitolu, którego przestrzeń imponuje i zachwyca swoją
urodą i funkcjonalnością, udała się artystom nie tyle magiczna sztuczka, co
prawdziwa Sztuka przez duże „S”. Takiego widowiska nie powstydziłby się Bob
Fosse. Szczerze podziwiając i gratulując, pozostaje nam oczekiwać na kolejne,
równie wspaniałe musicale.
Premiera: 28 września 2013 roku, na otwarcie teatru po przebudowie. |
Recenzja ukazała się tuż po premierze na portalu PIK Wrocław.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz