Pierwszy dzień spotkań teatralnych wypełniły monodramy w wykonaniu aktorów z zagranicy. Wystąpili artyści z krajów europejskich, jak też z Armenii i z Emiratów Arabskich. Było to więc interesujące spectrum różnych poetyk i osobowości scenicznych.
Pavol Seriś w monodramie Smakowało wam, panowie?, fot. prasowa |
Smakowało wam, panowie?
Na początek zaprezentował się słowacki aktor Pavol Seriś w monodramie zatytułowanym ”Smakowało wam, panowie?”. Próba opisania tego spektaklu jest dość karkołomnym zadaniem, ponieważ aktor wcielał się w tyle ról, zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych, że ciągle jeszcze odczuwam zdumienie, jak to jest w ogóle możliwe. A jednak! Dodać należy, że był to monodram w pełni autorski - Pavol Seriś jest zarówno reżyserem, jak i autorem scenariusza. Ukończył Janàček Academy of Music and Performing Arts w czeskim Brnie, na której studiował teatr cielesny, co wiele wyjaśnia.
Akcja sztuki rozgrywa się w restauracji, a jej narratorem jest główny kelner. Przed nami rozwija się fascynująca panorama gestów, min oraz przeróżnych odgłosów, często doprowadzonych do absurdu. One to stają się tworzywem ludzkich portretów. Dowiadujemy się np. o istnieniu różnych typów kelnerskich, m.in. kelnera hiszpańskiego, podającego dania w rytmie makareny. Jest także kelner, który nosi jedzenie tak wysoko, iż sam do niego nie dostaje. Inny – o paradoksalnym imieniu Tajfun – jest z kolei kelnerem ultra powolnym. Inny to Perfekcjonista, który serwuje błyskawicznie wiele dań, a także Patryk Taca, którego imię mówi samo za siebie... Jest wielu innych, których szybko uczymy się rozpoznawać, ponieważ zostają ”narysowani” zwięzłą, karykaturalną kreską.
Właścicielem restauracji jest Francuz, którego nikt nie rozumie (z wzajemnością) i który ma niewielki wpływ na jej funkcjonowanie. Okazuje się jednak, że choć można sądzić inaczej, jest to i tak najlepsza restauracja w okolicy. Toteż przyjeżdżają do niej dwaj prezydenci w towarzystwie ochroniarzy. I tych także zagra słowacki aktor, że pominę już muchy i większe zwierzęta. Przyjęcie – jak się można domyślić – wypada fatalnie, co jednak niekoniecznie dociera do świadomości obsługi. Ostatecznie i tak dostaje się za to Francuzowi, który niczego nie pojmuje. A życie toczy się dalej.
Pavol Seriś to gejzer energii i ekwilibrysta. Jego monodram jest dobrym przykładem na to, jak mając do dyspozycji bardzo skromną ilość rekwizytów, używa się ciała jako najważniejszego instrumentu gry aktorskiej. Okazuje się, że człowiek może być niewyczerpanym źródłem pomysłów, które wyzwalają niezliczoną ilość środków ekspresji. Bez większej przesady można powiedzieć, że człowiek może być wszystkim. Takie stwierdzenie ma realne podstawy w przypadku słowackiego aktora.
Birute Mar w monodramie Słowa na piasku, fot. prasowa |
Słowa na piasku
Monodramem, który zrobił na mnie duże wrażenie, choć z innych powodów, była adaptacja ”Radosnych dni” S. Becketta, którą pod tytułem ”Słowa na piasku” zaprezentowała litewska aktorka – Biruté Mar. Posługując się oszczędnymi środkami wyrazu, zaprezentowała odmienny styl aktorstwa, niż Seriś. A jednak jej sceniczna obecność była jeszcze bardziej wyrazista.
Pamiętam role Biruté sprzed dwóch lat, kiedy promowała podczas spotkań teatralnych we Wrocławiu własną monografię: ”Biruté Mar. Bez maski” autorstwa Liucii Armonaité. Jest to również twórczyni monodramów w pełnym tego słowa znaczeniu. Obdarzona wieloma talentami: pisze, gra i reżyseruje. Tym razem zaprezentowała we Wrocławiu monodram, od którego zaczynała swoją karierę i który grała przez wiele lat. A jednak, choć była to ta sama sztuka, nie była taka sama jak przed laty. Została opracowana na nowo i zagrana przez aktorkę dojrzałą i bardziej świadomą swoich możliwości.
W roli starej kobiety wykonawczyni pozostaje na scenie unieruchomiona w kostiumie, pełniącym jednocześnie funkcję scenografii. Samotna, przypomina sobie ważne wydarzenia z przeszłości, aby je na nowo przeżywać i smakować, a potem odkładać do lamusa z tyloma innymi sprawami, które zamykają się w słowie ”przeszłość”. Czasami wystarczy znajoma melodia pozytywki, rękawiczka z pierwszego balu albo ulubiony kapelusz, aby tę przeszłość bez trudu przywołać. Pozornie nieruchoma, postać ta nabiera w pewnych momentach blasku i energii.
Biruté Mar sprawia, że mamy wrażenie, iż JEST na scenie, a nie – że gra. Z czasem samotność bohaterki staje się naszą samotnością, naszym unieruchomieniem i kurczeniem się, aż do ostatecznego końca. Jakość sztuki, którą prezentuje litewska aktorka, jest brylantem najwyższej próby. Jej obecność na scenie jest tak intensywna, że aż boli… Dlatego patrząc na nią i słuchając jej, nawet nie myśli się o technice aktorskiej, a opisywanie jej byłoby po prostu zatrzymaniem się na powierzchni rzeczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz