motto:
„Jestestwo człowieka nie tylko nie da się
zrozumieć bez
szaleństwa, lecz nie byłoby
jestestwem
człowieka, gdyby nie niosło ze
sobą
szaleństwa jako granicy swej wolności.”
Jacques Lacan
Johann Heinrich Füssli, Chodząca we śnie Lady Makbet |
Na marginesie pewnej lekcji
Szalony urok przekładu
intersemiotycznego
Jedną z umiejętności, które
wymienia się w standardach wymagań dla egzaminu maturalnego jest „porónywanie tekstów kultury, dokonywanie
przekładu intersemiotycznego”(Dz.U. Nr 17, poz.15) . Jeśli przy tym
jesteśmy świadomi, że przekład taki jest w zasadzie niemożliwy (Maryla Hopfiger[1],
Alicja Helman[2], ),
mamy bowiem do czynienia z tak odmiennymi rodzajami tworzywa, możemy wówczas
popaść w stan frustracji, a może nawet szaleństwa. Na szczęście to ostatnie –
jeśli wierzyć Mistrzowi ze Stratfordu – może okazać się metodą. Mój „pedagogiczny przypadek” zdaje się to potwierdzać.
Otóż w cyklu zajęć poświęconych
romantyzmowi, które realizowałam wokół tematów o charakterze uniwersalnym:
snów, pejzażu, maski, więzienia itd., znalazło się także szaleństwo. Nie tylko Shakespeare`owi zawdzięczamy interesującą
galerię szaleńców (Ofelia, Lady Makbet, Tytania, Król Lear), pojawiają się oni
bowiem już w mitologii i na kartach Biblii. A i my nie mamy się czego wstydzić,
bo szaleńców ci u nas dostatek, zwłaszcza za sprawą romantyków, którzy postacie
szaleńców wprowadzali ochoczo, a nawet programowo (Karusia z Romantyczności). Na romantycznych
szaleńcach wprawdzie poprzestałam, ale trzeba pamiętać, że pojawiali się oni w
literaturze polskiej i później (Ojciec w Sklepach
cynamonowych Bruno Szulza czy bohater Obłędu
Krzysztonia).
Mając taki temat mogłam już sobie (i
młodzieży) pozwolić na wszystko...
Przedmiotem
rozważań miały stać się postacie literackie znane z dzieł Wieszczów Naszych, a
mianowicie: Karusia z ballady Romantyczność
i Gustaw z IV cz. Dziadów Adama Mickiewicza, Kordian z dramatu Juliusza Słowackiego
i Maria, żona Hrabiego Henryka z Nie-Boskiej komedii Zygmunta
Krasińskiego. Uczniowie mieli opracować scenariusze[3],
których koncepcja, sposób ukazania postaci, byłyby zarazem próbą określenie jej
miejsca w świecie, a więc istoty tego
szaleństwa. Mogli przy tym dokonywać różnych „operacji” na tekstach, tzn.
parafrazować je, skracać, a nawet parodiować. Pomocą służyły także fragmenty
książki Aliny Kowalczykowej Romantyczni
szaleńcy, a fragmenty filmów i
spektakli ze słynnymi scenami obłędu (Ofelii, Kordiana i Marii) obejrzeliśmy
pod koniec zajęć – dla porównania.
Przed rozpoczęciem bloku lekcyjnego
poświęconego problematyce szaleństwa w romantyzmie poprosiłam moich uczniów,
aby każdy z osobna powiedział, z czym kojarzy mu się „szaleństwo” i
„szaleniec”. Okazało się, że wszyscy, bez wyjątku, interpretowali zagadnienie
na sposób romantyczny: szaleniec to ktoś fascynujący, inny, nietuzinkowy,
trudny, skomplikowany itd. „Szaleniec” zatem to nie „chory”, lecz – jak się
dziś eufeministycznie określa – „normalny inaczej”. Choć w stereotypach,
romantyzm trwa w kolejnym pokoleniu, z pozoru pragmatycznym i bez historycznych
„obciążeń”... A może moi wychowankowie są jednak szalenie wrażliwi..?
Czas
poświęcony na analizę postaci i próby przekształcania tekstu literackiego na
scenariusz filmowy nie był jednak stracony, bo pozwalał lepiej zrozumieć ukryty sens owego szaleństwa – kolejnej romantycznej transgresji. Mój
artykuł w pewnym sensie jest uporządkowaniem „wiedzy” o romantycznym szaleństwie.
W czasie klasowych dyskusji miała ona
charakter bardziej fragmentaryczny i w tej wersji zapewne nie nadawałaby
się do opisania (i czytania!). Za to dołączam do artykułu próbki tekstów owych
„scenariuszy”.
Czemu
służą romantyczne szaleństwa?
Szaleńcy pojawiali się w literaturze na
długo przed romantyzmem, nigdy dotąd jednak nie miało szaleństwo takiej rangi i
nie było potraktowane w kategoriach ontologicznych. „Patronem” romantycznych
szaleńców jest niewątpliwie Shakespeare, przede wszystkim jako twórca postaci
Hamleta (motto Romantyczności: „Zdaje mi się, że widzę...gdzie? Przed oczyma
duszy mojej.”), który w masce szaleńca usiłuje dociec prawdy o zbrodni, o
ludziach. Daje mu ona bowiem większą wolność zewnętrzną i wewnętrzną, do czasu... Warto też przypomnieć postać „pięknie
szaloną”, a mianowicie Don Kichota – bohatera powieści Cervantesa, który, choć
bywa śmieszny i żałosny, to jednak w powszechnej świadomości stał się synonimem
bezkompromisowego idealisty, człowieka, który gardzi przyziemnością, a ceni
wartości duchowe ponad wszystko. Jakby powiedział romantyk (i Shakespeare),
„widzi oczyma duszy...” Szaleństwo
romantyczne bowiem ma przede wszystkim walory poznawcze. Warto przytoczyć w tym
miejscu słowa Wertera, który stał się wzorem dla wielu postaci utworów
romantycznych:
„... moje namiętności były
zawsze bliskie obłędu, a nie żałuję [tego] , bo
pojąłem sam z siebie, że trzeba było z dawien dawna obwołać (...) szaleńcami
wszystkich niezwykłych ludzi, którzy stworzyli coś wielkiego, coś
na pozór nieosiągalnego”.[1]
Szaleństwo wyzwala , według romantyków, ze schematów
codzienności, pozwala dotknąć tajemnicy, przekroczyć własne ograniczenia. W
takim sensie z szaleństwem łączy się
miłość, „wyrywa” bowiem człowieka ze społeczeństwa, czyniąc go bytem jedynym i
niepowtarzalnym. Z tych samych powodów i Karusia, i Gustaw stają się dla
Mickiewicza ważnymi (i zwycięskimi!) postaciami w sporze o pryncypia poznania.
Przyjrzyjmy się zatem bliżej sylwetkom bohaterów szalonych.
W Romantyczności
narrator nie nazywa Karusi szaloną, opisuje natomiast szczegółowo objawy
jej anormalności. Po pierwsze, wydarzenia rozgrywają się w dzień, ale bohaterka
wita niewidocznego ukochanego słowami: „Tyżeś
to w nocy?”. Stan emocjonalny dziewczyny dowodzi deformacji
rzeczywistości (inna, „nocna” przestrzeń i czas). Po drugie, dziewczyna
wykonuje różne, nieskoordynowane ruchy, płacze i śmieje się na przemian. W jej
zachowaniu trudno dopatrzeć się logiki, ponadto zaś świadczy ono o całkowitym
zerwaniu więzi ze światem zewnętrznym. Po trzecie, bohaterka mówi o wyobcowaniu
i wrogości otoczenia, gdy tymczasem otaczający ją ludzie wierzą w jej wizje i
współczują jej (z wyjątkiem „starca”). Ów dysonans dowodzi, że subiektywnie
odczuwa ona dystans i niechęć, jak człowiek psychicznie chory. Lud jednak nie
traktuje odmienności Karusi w kategoriach choroby, lecz jako nadprzyrodzony
dar. Podobnie uważa młody romantyk - narrator. Szaleństwo dziewczyny zbliża ją
bowiem do utraconej miłości, a narratorowi pozwala zakwestionować paradygmaty
poznawcze oświeceniowego racjonalizmu. „Dobrze
widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.... Czyżby
Antoine de Saint Exupery czytywał ballady Mistrza Adama? Szalone
sugestie, prawda?
Kiedy Gustaw wkracza w Noc Dziadów do chatki pustelnika, trudno w ogóle
jednoznacznie określić, kim jest: „Na
progu pojawia się ni to człowiek, ni to widmo”, jak nas informują
didaskalia dramatu. I tajemnica jego statusu ontologicznego pozostanie do końca
niewyjaśniona, a on sam – „oszalały z miłości” po to chyba, by uświadomić nam,
że droga ludzkiego rozwoju odbywa się w toku niekończących się transgresji.
Istota zaś, z którą mamy do czynienia pozostaje tajemnicą, nie poddającą się
racjonalnemu postrzeganiu. W chacie Księdza dokonują się za sprawą owego
szaleńca sprawy, które zaprzeczają istnieniu racjonalnego świata, dowodzą,
że wiedzę o człowieku, o sobie,
można czerpać jedynie z przeżytego osobiście
cierpienia. Jego źródłem jest tragiczne rozdarcie człowieka pomiędzy „materią”
a transcendencją. Jest też w akcie samobójczym Gustawa rytualny gest powrotu
„do początków” , oznaczający odnowienie siebie i kosmosu. Najpierw jednak musi
umrzeć „stary” człowiek, by mógł narodzić się „nowy”. Jego odrodzenie odbywa
się przez cierpienie, przede wszystkim cierpienie miłosne. Tak też kończy się
ta część dramatu – przestrogą: „Kto za
życia choć raz był w niebie,/ Ten po śmierci nie trafi od razu”.
Kiedy
gaśnie światło, znika materia, czas i przestrzeń – z tej nicości wyłoni się
nowa rzeczywistość – historyczna III cz. Dziadów.
Jeśli jednak Mickiewicz umieszcza
swych bohaterów w scenerii, która może uwydatniać dysonans między nimi a tzw.
resztą świata ( są „obcy dla ludzi
i dla świata”), to dwaj inni romantycy - Juliusz Słowacki i Zygmunt
Krasiński - pokazują swoich szaleńców
w
scenerii dla nich adekwatnej, a mianowicie w „szpitalu waryatów”.
Autor
Kordiana opisał warunki w nim
panujące jako koszmarne i ... malownicze. Zbiorowa sala – chorzy spacerujący i
klatki z powiązanymi „waryatami” (ponad 30 drewnianych łóżek z baldachimami i
wyrzeźbioną na nich figurą świętego – na takim łóżku leżał zapewne Kordian...
Lekarz i historyk zakładu dla umysłowo chorych Stanisław Chomętowski pisał
m.in., że zdarzało się bonifratrom pokazywać obłąkanych za pieniądze, „niby dzikie zwierzęta” i że byli oni
wystawieni na pośmiewisko i prześladowanie (podobne sceny odnajdziemy w znanym
filmie Davida Lyncha „Człowiek – słoń”). O sposobach „leczenia” zamilczmy.
Kordian trafia do zakładu na obserwację. Wprawdzie wiemy, że nie jest wariatem,
lecz spiskowcem, jednak Słowacki rozbudowuje wokół bohatera klimat szaleństwa.
Prezentowani w tej scenie wariaci są ukazani ironicznie, a przy tym w ich
egzaltowanej postawie życiowej odnajdujemy podobieństwo do Kordiana. O zdrowiu
bohatera świadczy jednak dyskusja z szatanem (Doktorem) o celowości działania,
w której Kordian oddala pokusę rozumnego cynizmu. Oczywiście dostrzegamy
różnicę między Kordianem a innymi ludźmi – jest to człowiek nadwrażliwy,
nieprzeciętny, utalentowany, niekonwencjonalny. Musi więc być wyobcowany. Jego
„szaleństwo” jest jednak wartością, oznacza szlachetną odmienność wrażliwego
indywidualisty i idealisty, podczas gdy tzw. „normalny świat” rozczarowuje
swoim materializmem, cynizmem i brutalnością.
Szaleństwo służy zatem kompromitacji świata kierującego się racjonalnymi
przesłankami, także co do sprawy powstania.
W Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego Maria, żona hrabiego
Henryka, jest przykładem „klinicznym” obłędu, ale trzeba zauważyć, że świat
przedstawiony tej tragedii cały jest szalony i patologiczny.
Hrabia
opętany jest żądzą sławy i doskonałego piękna, wrażenie oszalałych czynią także
rewolucjoniści. Krasiński ukazuje w taki oto sposób kryzys cywilizacji
europejskiej. Świat widziany jest w optyce klęski rozumu i porządku wobec
szaleństwa. Maria popada w obłęd, opuszczona przez Męża dla widma romantycznej
miłości. Pragnęłaby zostać poetą, w przekonaniu, że tylko tak zbliży się
ponownie do ukochanego. Zamknięta wśród obłąkanych, umiera w obecności
wypełnionego poczuciem winy Męża. Zanim się to jednak stanie, to właśnie ona –
szalona – wypowiada proroctwo, wedle którego ich syn Orcio (aluzja do
mitycznego Orfeusza?) zostanie poetą i przedwcześnie umrze. Antycypuje także
obraz oszalałego świata, którego doświadczenie stanie się udziałem wszystkich
osób dramatu.
„Życie jest jedynie (...)
opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, / A nie znaczącą nic.”[2]
Fenomen fascynacji romantyków szaleństwem
ma zatem złożone przyczyny: służy otwarciu się przed człowiekiem perspektyw –
poznawczych, moralnych, społecznych, metafizycznych. To dowodzi, że w
romantycznym szaleństwie w istocie jest metoda.
Czy
odnajdziemy ją również w metodyce stosującej przekład intersemiotyczny jako
sposób na głębszą i bardziej osobistą interpretację tekstu, niż te „jedynie
słuszne”, „mój Kotku”( jakby powiedział Witkacy)?
Fenomen
fascynacji romantyków szaleństwem ma zatem złożone przyczyny: służy otwarciu
się przed człowiekiem perspektyw – poznawczych, moralnych, społecznych,
metafizycznych. To dowodzi, że w romantycznym szaleństwie w istocie jest
metoda.
Czy
odnajdziemy ją również w metodyce stosującej przekład intersemiotyczny jako
sposób na głębszą i bardziej osobistą interpretację tekstu, niż te „jedynie
słuszne”, „mój Kotku”( jakby powiedział Witkacy)?
Scenariusze uczniów:
Bartosz
Bieszczad, I LO we Wrocławiu
Scenariusz na podstawie
sceny w domu dla obłąkanych w Nie-Boskiej
komedii Zygmunta Krasińskiego.
Scena 1
W piękny, wietrzny, letni dzień pod drzwi ośrodka dla
umysłowo chorych podjechał powóz, z którego wysiadł nienagannie ubrany
Groteskowy Hrabia. Żona naczelnego doktora szpitala, atrakcyjna kobieta w
średnim wieku, uchyliła masywne drzwi.
-
A wielmożny pan zapewne do hrabiny?
-
Jestem p...poetą, przyjacielem męża – z nonszalancją, szerokimi gestami
– Jakże się miewa pacjentka?
Para
spaceruje po ogrodzie pielęgnowanym
przez pacjentów. Dokoła kręci się mnóstwo ludzi ubranych w białe, szpitalne
uniformy. Kopią doły, sadzą drzewka, przechadzają się, pracują przy przycinaniu
krzewów, wyrywaniu chwastów. Niektórzy leżą, inni siedzą grając w karty lub
czytając.
-
To jest rzecz bardzo krucha, delikatna... To ona rodzi światy!
Najsubtelniejsza materia pod słońcem.
-
Tak, tak, tego nie można się pozbyć...
Słychać
strzępy rozmowy dwóch pacjentów z długimi brodami, zajętych sadzeniem młodych
dębów. Tuż obok przechodzi Groteskowy Hrabia z żoną doktora, również zajęci
rozmową:
-
Hrabina jest tutaj dopiero drugi dzień. Przywieźli ją wczoraj i mąż
kazał ją zamknąć w najgłębszym lochu! Gdyby pan widział te konwulsje! Ci tutaj
to potulne baranki... Raz tylko trafił do nas szlachcic, było to cztery lata
temu... Ten to dopiero narobił zamieszania! Mąż postawił diagnozę:
"„choroba cywilizacyjna". Mówił, że jest najgorsza, ale nikt mu nie
uwierzył. Dopiero później się okazało, że miał rację, dgy ten pacjent sam
siebie pożarł.
-
A tamci dwaj?
-
To dziwna historia... Przywędrowali boso, podobno aż z Siedmiogrodu.
Albert, ten wyższy, miewa święte wizje.
-
Święte wizje, prorocy, objawienia... I to ma być poezja? To wszystko
bajki. Powiem pani coś: cały świat my sami sobie tworzymy. Rozumie pani? Jest
tak jak nam się wydaje, że jest. Ale droga pani, proszę mi powiedzieć, co by
było, gdyby każdy miał tego świadomość? Gdzież by było miejsce dla takiego
poety jak ja? Proszę popatrzeć na tamtego – podchodzi do człowieka siedzącego
pod drzewem w pozycji wyprostowanej, w bezruchu. – Nie rusza się. Pomacham mu
przed oczami – nie, krzyjnę – także nic, palnę go – Ściąga rękawiczkę i bije
nią znieruchomiałego człowieka – bez żadnej reakcji z jego strony.
-
Ach, jakie to żałosne... Człowiek człowiekowi nierówny. A gdybyśmy
znali nasze możliwości...
Zachowanie
Hrabiego nie pozostało bez echa. Słychać szepty i widać nieprzyjazne
spojrzenia.
-
Proszę się nie obawiać. Oni są bardzo potulni. Ani cienia agresji. Ani ja, ani
doktor nie wiemy dlaczego. Może to górskie powietrze... A czy to prawda, że jabóbiny tej nocy porwali
męża hrabiny?
W
trakcie spaceru rozmawiającej pary pacjenci uciekali im z drogi. Część zaszyła
się za pniem wielkiego drzewa, by móc stamtąd obserwować idących. Kiedy mijali
stojącą blisko lasku beczkę (warto dodać, że Hrabia coraz częściej spoglądał na
biust swojej rozmówczyni), wynurzyła się z niej zarośnięta, zmieniona starością
i chorobą głowa ludzka, która poczęła bacznie ich obserwować. Ani Henryk, ani
żona doktora nie zwrócili nań najmniejszej uwagi.
-
Ekchę... – głośno chrząknął mieszkaniec beczki, tak że Hrabia drgnął –
czy mogę pana o coś spytać?
-
Oczywiście – odparł gość.
-
Przepraszam, ale czy niest pan snobem?! – wrzasnął na cały głos ów
dziwny osobnik, powodując wielkie zmieszanie na twarzy Groteskowego Hrabiego oraz śmiech i szydercze
spojrzenia wszystkich dokoła, poza żoną doktora, rzecz jasna. Najbardziej
cieszyli się ludzie schowani za drzewem – przewracali się i tarzali ze śmiechu.
Scena 2
Ciemny loch. W oddali śmiech jeszcze nie umilkł. Z
zatęchłej klatki, oświetlonej skąpym światłem świecy, mieszkaniu szczurów i
pluskiew, rozlega się donośny głos starego człowieka:
-
Drżyjcie ludzie, bowiem dzień sądny jest blisko! W łańcuchy spętaliście Boga!
Wielkie miasto rozpadnie się na części, a jego mury runą! Drżyjcie ludzie,
albowiem wszystko jest na opak! Wasze domy staną się siedliskiem demonów, a
sprawami waszymi zarządzi szatan, tak że nie odróżnicie prawdy od kłamstwa, a
dobra od zła. I stanie się świat miejscem nierządu i bezprawia. Nadejdą wielkie
wojny i głód. Drżyjcie ludzie, bo nadejdą czasy, w których „żyć” będzie
znaczyć „sprzedać swą duszę”. Bowiem
jest napisane: „Królestwo moje nie jest z
tego świata”. Drżyjcie, bo widziałem zagładę!
Milknie.
Hrabia z kobietą pospiesznie przemykają korytarzami. Stają przed niewielkim
pomieszczeniem, w którym znajduje się parę niezbędnych sprzętów, spośród
których dominuje drewniane łoże z baldachimem i wyżeźbioną figurą świętego.
Spoczywa na nim skulona Hrabina.
-
Mario, Mario, poznajesz mnie?
-
Przysięgałam ci wierność do grobu – udręczonym głosem odpowiada
kobieta.
-
Mario, zaraz cię stąd zabiorę!
-
Pozwól mi skończyć dzieło.
-
O czym ty mówisz? Chodź!
-
Modliłam się trzy noce i Bóg mnie wysłuchał. Odkąd cię straciłam zaszła
we mnie zmiana. „Panie Boże” – mówiłam i biłam się w piersi, i pokutowałam –
„Spuść na mnie ducha poezji”. I stało się! Teraz już mną nie pogardzisz! Teraz
wiem wszystko! Morze, gwiazdy, burza, ogień! Ach, jeszcze bitwa! Wszystko
wygram, wyśpiewam, ujmę i opiszę! Posłuchaj:
Nieskończoność mnie obleje
I jak ptak w nieskończoności
Błękit skrzydłmi rozwieję
I lecąc się rozmdleję
W czarnej nicości
Mężu mój, wiesz czym jest wieczność?!
-
Przekleństwo – przekleństwo. Majaczysz Mario.
-
Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa – pada mu w objęcia i czule
całuje. Drżyjcie ludzie, słońce trzecią część blasku straciło, gwiazdy
zaczynają potykać się po swoich drgach! Bestia rośnie w siłę! Wy – to jej ręce
i nogi!
Słychać
dochodzące z zewnątrz odłosy burzy.
-
Dla mnie już nadszedł dzień sądu – kwituje ironicznie Hrabia.
-
Rozjaśnij czoło, czegóż ci brakuje! Nasz syn będzie poetą, jakże cię
kocham, Henryku! I wiesz co...
-
Mów – zajmę się wszystkim.
-
Powiem ci, co by było, gdyby Bóg oszalał – szepce mu do ucha –
Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę, człowiek każdy, robak krzyczy „Ja Bogiem!” i co chwilę, jeden po
drugim, konają. Gasną komety i słońca. Chrystus nas już nie zbawi – wziął krzyż
w obie ręce i rzucił go w otchłań. Jedna tylko Najświętsza Bogurodzica się
modli, i gwiazdy jej służebnice. Ale i ona pójdzie, kiedy pójdzie świat cały! –
osuwa się wyczerpana.
-
Mario, źle tobie?
-
To ta lampa, ktoś mi ją w głowie zaświecił i lampa się kołysze –
nieznośne... Żegnam cię Henryku. Jak mi dobrze... – milknie na zawsze.
-
Drżyjcie ludzie – ciemne pomieszczenia wypełnia znowu głos starego
człowieka – bo nadejdą czasy, kiedy szatan będzie przemawiał przez usta
cnotliwych! Ludzka stopa stanie na księżycu! Syn nie pozna ojca, a ojciec syna!
Słuchajcie narody! Im wyżej człowiek się wzniesie, tym niżej upadnie! Drżyjcie,
bo nadejdą czasy, gdy zdrowymi nazwie się szaleńców, a zdrowych szaleńcami...!
Obraz
oddala się, widzimy, że znajdował się on w ekranie telewizora. Aparat stoi w
dużej przestronnej sali, pełnej pacjentów w białych uniformach. Jedni kiwają
się miarowo na siedzeniach, inni wodzą nieobecnym wzrokiem po suficie. Tylko
jeden z nich bacznie obserwuje ekran. W zbliżeniu widzimy jego twarz -–jest to
twarz Hrabiego...
Koniec
Magdalena Jaśniowska, I LO, Wrocław
Scenariusz na podstawie VI
sceny III aktu Kordiana Juliusza Słowackiego.
Rzecz
dzieje się w słoneczny poranek w środku ogromnego miasta. Stają tam duże i
brzydkie budynki o groteskowych kształtach i jaskrawych kolorach. Ulicą
przelewa się tłum dziwacznych przechodniów poubieranych w wymyślne barwne
stroje ze skór i błyszczących tkanin. Jedni mają na głowach kolorowe czuby,
inni – wielkie kapelusze albo rozmaite, nie poddające się żadnej definicji
fryzury. Przystojny długowłosy młodzieniec w obcisłym złotym garniturze wynurza
się z tłumu i skręca w boczną pustą uliczkę. Pewnym krokiem przechodzi przez
bramę staroświeckiego czerwonego budynku, na którym widnieje tabliczka z
napisem „Wojewódzki Szpital Psychiatryczny”. Kroki mężczyzny dudnią w pustym
hallu. Nagle za jego plecami słychać drwiący głos:
DOZORCA
– Przyszedł pan zwiedzić szpital?
DOKTOR
(odwraca się do niego i podaje monetę) – Oto
pozwolenie.
DOZORCA
(stary mężczyzna w srebrnym kombinezonie, przyjmując łapówkę, uśmiecha się
przymilnie) - Z tym wolno panu, gdzie pan chce.
Ciemnym korytarzem prowadzi przybysza jednocześnie
zabawiając go rozmową:
-
Tu sa wariaci, na piętrze
sale wariatek... Spogląda na nieznajomego, ale ten milczy. Pyta więc przymilnie:
-
Pan jest lekarzem?
-
Tak.
Śmiejąc się niezbyt mądrze wchodzi z Doktorem do sali .
Pomieszczenie jest białe i sterylnie czyste. Wrażenie zakłoca nieco żółta
kałuża moczu. W dwóch rzędach stoją łóżka. Trzech pacjentów leży na nich
nieruchomo – są przywiązani pasami. Dwaj inni grają na podłodze w szachy.
Kordian stoi odwrócony twarzą do zakratowanego okna. Na dźwięk otwieranych
drzwi wszyscy, prócz niego, krzyczą przerażeni widokiem Doktora:
- Aaaaaaaaaa!
Dwaj
szachiści chowaja się pod łóżkiem. Kordian pozostaje nieporuszony.
DOZORCA
do Doktora – Ciekawe, czy pan zgadnie,
który z nich to największy wariat?
DOKTOR
(wskazując na Kordiana) – Ten.
DOZORCA
(śmiejąc się drwiąco) – Jest tu pięciu
szaleńców, a pan wybrał zdrowszego od
siebie, a nawet ode mnie.
DOKTOR
(z ironią) – Nawet? Wyciąga
papierosy, wkłada sobie jednego do ust.- Pan
pozwoli, że zapalę.
DOZORCA
– Nie mam ognia. Nagle krzyczy z bólu
i rzuca trzymaną w ręce monetę.
DOKTOR
łapie monetę, zapala od niej papierosa i oddaje ją Dozorcy. - Dziękuję.
DOZORCA
przyjmuje monetę i pośpiesznie odchodzi.
DOKTOR
(do jednego z wariatów skulonych pod łóżkiem) – Zwariował. Mruga do wariata, a ten chowa się jeszcze głębiej.
Doktor
podchodzi do Kordiana, który dopiero w tym momencie odwraca się w jego stronę.
Jest dużo niższy i chudszy od dobrze zbudowanego Doktora. Jego poorana
zmarszczkami twarz czterdziestolatka wyraża ogromne cierpienie pomieszane z
przerażeniem.
KORDIAN
(słabym głosem) – Kim jesteś?
Doktor
(przyjacielsko, niemal filuternie) – Jestem
zapaleńcem.
KORDIAN
– Musiałeś się urodzić dziś rano. Wszyscy
dotąd mówili, żem jeden na świecie.
DOKTOR
– Może mnie nie poznali. Ale ty... znasz
mnie.
KORDIAN
(przypatrując mu się z uwagą, kiwa głową) – Spotkaliśmy
się w nocy przed sypialnią cesarza. (gwałtownie) Co tam robiłeś?
DOKTOR
pokazuje w stronę okna, przy którym nadal obaj stoją i z którego rozciąga się
widok na szpitalny ogród. Kordian staje bokiem do niego i słucha zapatrzony. – Podlewałem kwiaty.
W środku ogrodu pojawia się obraz dworu, jakiś dostojnik
mówi coś do drugiego za plecami cesarza i obaj się śmieją. Obserwuje ich inny,
stojący obok tronu, nachyla się nad cesarzem i szepce mu coś do ucha. Obraz
znika, na miejscu szpiega pojawia się klon. Kolejna wizja przedstawia szereg
generałów wypinających w kierunku władcy piersi pełne orderów. Obraz znika, na
miejscu wojskowych widać ludzi kłaniających się w pas przed cesarzem – ci
zamieniają się w trzciny. Doktor szepce Kordianowi do ucha:
-
Posiałem je wszędzie. Na
moim oknie rośnie nowe ziele. Wkrótce wyda pąki liczne jak myśli milionów,
potem zakwitnie czerwono jak krew...
KORDIAN
– Czy ta roślina kwitnie? Pleni się...
DOKTOR
– Już wschodzi, ale by mróz jej nie
zaszkodził, przykryłem ją garnkiem. Śmieje się ironicznie. Kordian zaciska
usta, odwraca głowę. Doktor, klepiac go po ramieniu – Wyleczę cię. Słuchaj, teraz jest siódmy dzień stworzenia świata. Bóg
odpoczywa i nic już nie stworzy. Dzisiejsi ludzie to nie jego dzieła.
KORDIAN
– Kłamiesz! Biegnąc po sali, wskakuje
na jedno z pustych łóżek. – Każdy
człowiek, który się poświęca za wolność jest
nowym tworem Boga! – Podbiega do Doktora, zmienia ton na spokojny. – Powiedz szczerze, czy nie widziałeś nigdy
człowieka-anioła, który , jak Jezus, cierpiał za ludzi?
(...)
KORDIAN
– Myślę.
DOKTOR
– Świat jest twoją myślą.
KORDIAN
– Cierpię.
DOKTOR
– Więc nie myśl.
KORDIAN
z rozpaczą – Szatanie! Przyszedłeś tu
zabrać mi ostatni skarb, moją wiarę. Pomóż mi, Boże...
Doktor
znika. Widzimy Kordiana miotającego się w pasach, którymi jest przywiązany do
łóżka. Jego okrzyki nie pozostały bez reakcji. Do sali wchodzi dwóch
pielęgniarzy. Na ich widok bohater oddycha z ulgą. Jeden z nich mówi do
drugiego:
-
Chyba dostał za dużą dawkę
środków uspokajających i ma jakieś zwidy.
-
Tak, ale od czasu jak
przystąpił do tego ruchu zielonych ciągle wygłasza jakieś apokaliptyczne wizje
i jego rodzina obawia się o stan jego umysłu. To na ich polecenie zamknięto go
w zakładzie...
KORDIAN słyszy ostatnie zdanie i zastyga w bezruchu.
Anna
Kiełbasa, I LO we Wrocławiu
OBRAZ |
DŹWIĘK |
Uj.
1:
Jesienne
szare popołudnie. Ujęcie katedry z dołu -–wysokie gotyckie wieże, odlatują z
nich gołębie. Odjazd kamery – katedra i plac katedralny, na placu samotna
postać tańczącej dziewczyny.
Uj.
2:
Witryna
sklepu RTV – zbliżenie na ekran telewizora – spikerka czyta wiadomości.
Uj.
3:
Ulica,
idący nią ludzie, obojętne twarze.
Uj.
4:
Tańcząca
kobieta, zbliżenie twarzy – szklanych oczu. Kobieta w planie pełnym idzie ku
bramie cmentarnej. Zbliżenie krzyża nad bramą.
Uj.
5:
Kobieta
tanecznym krokiem wbiega na cmentarz, śmieje się, kręci, macha rękami. Kamera
wiruje wraz z nią.
Uj.
6:
Z
góry – kobieta pada na ziemię i szlocha.
Uj.
7:
Drzewa
– wiatr smaga ich gałęzie, gubią liście, te – spadają jak łzy... Kamera
podąża za jednym z liści – w tle szare niebo – liść spada przed oknem
jakiegoś domu. Kamera ukazuje dom w planie pełnym.
Uj.
8:
Zbliżenie
okna – światło telewizora. Wnętrze pokoju. Na fotelu przed telewizorem siedzi
gruby mężczyzna w brudnym białym podkoszulku, popija piwo i oglada wiadomości
– postać spikerki w zbliżeniu.
Uj.
9:
Fragment
reportażu tv: widzimy szpital, reporter pyta lekarza o pacjentkę.
Lekarz
w białym kitlu, beznamiętny wyraz twarzy.
Reporter
do mikrofonu:
Twarz
spikerki:
Uj.
10:
Ponownie
widzimy pokój i mężczyznę z piwem. Mówi z niezadowolonym wyrazem twarzy:
Uj.
11:
Cmentarz,
groby, noc. Płoną liczne znicze. Pomiędzy grobami przymyka cień szalonej
kobiety, słychać jej głos:
|
gruchanie
gołębi, trzepot skrzydeł
muzyka
jak w wesołym miasteczku, śmiech dziewczyny
„Dziś ze szpitala psychiatrycznego uciekła
27-letnia pacjentka chora na schizofrenię. Prowadzona jest akcja
poszukiwawcza. O jej wynikach będziemy państwa informować na bieżąco”.
odgłosy
miasta
muzyka
jw. w uj. 1
szum
wiatru i drzew
szum
wiatru
śmiech
delikatna
muzyka
muzyka
szczekanie
psa, szum wiatru
szum
telewizora
dźwięk
otwieranej puszki, co jakiś czas bekanie
„Wracamy do sprawy 27-letniej uciekinierki
ze szpitala psychiatrycznego. Nasz reporter był na miejscu i starał się
dowiedzieć jakichś szczegółów.”
„Jesteśmy w wiadomości
programu FC 7. Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś na temat uciekinierki”
„27-letnia Karolina Z.
Trafiła do nas z objawami schizofrenii. Miewała omamy wzrokowe. Leczyliśmy ją
od dwóch lat. Wcześniej nie wykazywała żadnych objawów chorobowych. Być mo0że
powodem była śmierć narzeczonego. Pacjentka nie stanowi zagrożenia dla
otoczenia, ale należy ją szybko odnaleźć, gdyż zażywa leki, bez których nie
może normalnie funkcjonować.”
„Dziękuje bardzo. Dla
wiadomości FC 7 relacjonował dla państwa Rafał –ski.”
„Dziękujemy za relację. A
teraz sprawa afery X...”
„Nie potrafią nawet
wariatki przypilnować. Człowiek płaci podatki, a nie może się czuć
bezpiecznie, bo wariaci po ulicach latają” – beknięcie
szloch
„
|
Tekst został opublikowany w "Warsztatach Polonistycznych", 2001 nr 1
[1] Johann Wolfgang Goethe, Cierpienia młodego Wertera, Wrocław
1991, s.73
[2] W. Shakespeare, Makbet, przekład S. Barańczaka, Poznań
1992
[1] Maryla Hopfinger, Adaptacje filmowe dzieł literackich, Warszawa
1974; Filmowe adaptacje dzieł literackich
jako świadectwa lektury tekstu, Kino 1985/4
[2] Alicja Helman, Modele adaptacji filmowej (w:) J.Trzynadlowski (red.), Film i ideologia, Wrocław 1981
[3] scenariusz filmowy pisany
na użytek szkolny nie ma charakteru profesjonalnego, rzecz jasna, wprowadza
jednak w zagadnienie „myślenia obrazami”, pozwala twórczo odczytać tekst
oryginału. W przypadku pracy zespołowej mamy również do czynienia z dyskusją
nad wielokrotnie odczytywanym tekstem, próbą znalezienia wspólnej koncepcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz