sobota, 14 października 2017

Wiesław Komasa: Czujny na spotkanie z drugim człowiekiem /wywiad/

Rozmawiam z wybitnym aktorem teatralnym i filmowym o jego wędrowaniu przez monodramy: początkach WROSTJA, radości dzielenia się z publicznością oraz poetyckich pasjach i inspiracjach.

Wiesław Komasa, Różewiczogranie, WROSTJA 2015, fot. Krzysztof Zatycki

Barbara Lekarczyk-Cisek: Bywał Pan na Wrocławskich Spotkaniach Teatru Jednego Autora począwszy od 1971 roku, kiedy to zaprezentował ”Wołającego”. Czym są dla Pana te Spotkania?

Wiesław Komasa: Byłem wychowany na Wrocławskich Spotkaniach Teatru Jednego Aktora. Zaczęło się od ”Wołającego”. Później poznałem wspaniałych ludzi, a wśród nich redaktora Tadeusza Burzyńskiego, który szczęśliwie się mną zaopiekował i zaczął ze mną rozmawiać i pewne rzeczy, które były we mnie, nazwał. I potem, taki ”ponazywany”, zacząłem dalej szukać. A ponieważ we Wrocławiu była grupa bliskich mi ludzi, zaprzyjaźniłem się z nimi i oni  pomogli mi szukać tekstów literackich. Na przykład Ireneusz Guszpit zwrócił moją uwagę na teksty Tagore i Hessego, a Jerzy Satanowski –  na Stachurę. Później pojawiła się Marianna Bocian – wrocławska poetka, która specjalnie dla mnie napisała monodram ”Odejście Kaina”… Tak się stało, że wręcz tęskniłem do tej atmosfery październikowo-listopadowej, kiedy to odbywały się spektakle festiwalowe.

Czym jest dla Pana monodram?

Monodram to jest taka dziwna spowiedź – spowiedź potrzeby. Człowiek z jakiegoś nadmiaru coś usiłuje powiedzieć. Miałem wielkie szczęście, bo oglądałem we Wrocławiu fenomenalne monodramy naszych wybitnych aktorów. Zarazem wiedziałem, że w monodramie trzeba jakoś inaczej… „kłamać”. Jednak kłamać, bo się występuje przed ludźmi. I dlatego zazwyczaj szybko swoje monodramy porzucałem, bo wydawało mi się, że problemy, które poruszałem niejednokrotnie, we mnie się już zestarzały.
 Po śmierci Marianny Bocian przygotowałem monodram specjalnie dla niej, bo chciałem jeszcze z nią porozmawiać tekstami „Odejścia Kaina”, który kiedyś napisała dla mnie. Sądzę, że monodram należy robić rzadko i niechętnie. Nie można się przecież swoimi przemyśleniami ciągle dzielić, a poza tym…… to naprawdę psychicznie kosztuje. A chodzi o to, aby nie zgubić w tym wszystkim siebie.
Ale to partnerstwo publiczności, ten odbiór… i to nieznane, które może człowieka spotkać w czasie spektaklu, to właśnie jest cudowne i za czymś takim bardzo się tęskni. Monodramy zmieniają się, bo to publiczność je współtworzy. Kiedy gram monodram, jestem czujnym na życie, na spotkanie z drugim człowiekiem.  Dla mnie sztuka jest dzieleniem się tęsknotą, smutkiem, radością; dzieleniem się i pomaganiem sobie. Wierzę w to, że są ludzie, którzy noszą w sobie taką samą łzę…

Swoje monodramy przygotowywał Pan po to, aby się wypowiedzieć. Z czasem zmieniał się Pana warsztat i Pan się zmieniał. Proszę powiedzieć, czego dowiadywał się Pan o sobie, robiąc kolejne monodramy?

Od dziecka była mi bliska wypowiedź poprzez poezję. Moją największą pasją jest poezja. I to zdanie Tadeusza Różewicza, w którym pada pytanie o to, jak będzie wyglądał pierwszy dzień na świecie bez poezji, jest pytaniem wręcz o Apokalipsę. Poeci jednak pozostawiają swoje pytania bez odpowiedzi, aby tylko dotknąć pewnych myśli, licząc na wrażliwość odbiorcy.  Bez poezji świat nie może istnieć.
Otóż mówiąc teksty poetyckie zrozumiałem, że jeżeli człowiek nie kłamie w relacji z widownią, to dotyka takiej przestrzeni, której, podejrzewam, dotyka sam poeta. Jest to przestrzeń powiększonej wrażliwości i wyjątkowego słowa. Poza tym przez poezję i monodramy uczyłem się mówić.
Na początku swojej pracy nie podejrzewałem, że słowo ma taką zaklętą moc. Zawsze zdawało mi się, że mogę pewne sprawy wypowiedzieć za pomocą ruchu, ekspresji. Musiałem dopiero nabrać odwagi na samego siebie, uwierzyć w siebie, aby poprzez bliskość kontaktu z widzem dać się oswoić. I to mi dał właśnie monodram.
Poprzez monodramy dzieliłem się tym, co mnie fascynowało. Robiąc ”Wołającego” chciałem powiedzieć to, co wyrazili poeci, których tekstami mówiłem.
Z kolei monodram ”Moja bajka” poświęciłem Mai Komorowskiej, ponieważ zainspirowała mnie ziemią w ”Antygonie” Sofoklesa w transkrypcji Helmuta Kajzara. Pojąłem dzięki niej, że można mówić o konkrecie i nim się dzielić. Ziemia stała się tym, skąd pochodzę ja, moi dziadkowie, rodzice… I rzeczywiście brałem do przedstawienia tę ziemię i ona zupełnie inaczej funkcjonowała. Dzieliłem się sobą, a jednocześnie dotykałem, szukałem swoich korzeni.
Później było ”Odejście Kaina” Marianny Bocian, napisane specjalnie dla mnie po obejrzeniu przez poetkę ”Mojej bajki”, a następnie ”Źródła” z Janem A.P. Kaczmarkiem. Dzieliliśmy się poezją i muzyką, a jedno drugie inspirowało.
O to, gdzie jest ta cienka granica między człowiekiem a błaznem, pytałem w sztuce ”Yorick, czyli spowiedź błazna” wg scenariusza Andrzeja Żurowskiego, bo przecież sam jej nieustannie dotykam. Ten balans może być artyzmem, za którym kryje się ciężka praca nad warsztatem zawodowym, który ułatwia wypowiedź o prawdzie życia i teatru.
Różewicza przygotowywałem bardzo długo, właściwie już w szkoły teatralnej w Krakowie. Ciągle go dla siebie odkrywam i coraz bardziej poraża mnie on swoim wyważonym słowem i ukrytą emocją  - emocją troski.

Czy nie jest tak, że z wiekiem człowiek się upraszcza, a jego środki wyrazu stają się coraz bardziej oszczędne?

Jako młody człowiek tego nie rozumiałem. Po obejrzeniu wielkiej kreacji wybitnej artystki Zofii Jaroszewskiej w ”Lesie” Aleksandra Ostrowskiego powiedziałem do niej, że to co zrobiła w roli, było dla mnie za proste. Ona mi wtedy powiedziała: Przekonasz się jeszcze, jakie to trudne…
I tak się stało. Mnie w tej prostocie fascynuje najbardziej pokora wykonawcy, muzykalność formy poezji i przekaz myśli, podczas którego następuje wymiana emocji z widzem. To się właśnie zawiera w tej prostocie.
Zdarzają się bardzo dobre monodramy, których cechą charakterystyczną jest teatralność. Ja jednak w swoim wędrowaniu nie potrafię powiedzieć, czy w ogóle lubię monodramy, nie wiem… Prawdziwie powalającym monodramem były dla mnie zawsze koncerty Ewy Demarczyk. Inne niezwykle cenię i pamiętam. Ja natomiast zawsze szukam formy poetyckiej w  wyrażaniu prawdy psychologicznej. I dlatego inspirujący jest dla mnie przede wszystkim tekst literacki.

Dziękuję za spotkanie i rozmowę.

Wywiad ukazał się pierwotnie na Kulturaonline.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BIEGUNI Olgi Tokarczuk I NFM I 15. Leo Festiwal

W dniach od 9 do 19 maja 2024 r. odbędzie się 15. edycja Leo festiwal, tym razem zainspirowana powieścią Olgi Tokarczuk: "Bieguni"...

Popularne posty