niedziela, 19 listopada 2017

„Biedermann i podpalacze”, czyli żywot człowieka uczciwego /recenzja teatralna/

„Biedermann i podpalacze” Maxa Frischa to ostania premiera ubiegłego sezonu w Teatrze Polskim we Wrocławiu. I jak poprzednie, okazała się sporym sukcesem. Dobry, nośny tekst, oryginalna koncepcja inscenizacyjna, scenograficzna, niebanalne kostiumy, a wreszcie znakomicie grający aktorzy – wszystko to zasługuje na najwyższe uznanie.

Biedermann i podpalacze w Teatrze Polskim we Wrocławiu, fot. Marek Grotowski

Max Frisch: Teatr musi dostosować się do rzeczywistości, w której żyjemy


Dramat Maxa Frischa „Pan Biedermann i podpalacze” powstał w 1958 roku, zaś jego prapremiera teatralna odbyła się w marcu tego samego roku, w Schauspielhaus w Zurychu. Od tamtego pierwszego przedstawienia dzieło ewoluowało. Do pierwszej wersji "Biedermanna…”  autor dopisał epilog, w którym główny bohater i jego żona trafiają do … piekła. Wersja, która do dziś stanowi całość, miała swoją premierę we Frankfurcie nad Menem we wrześniu 1958 roku. A zaledwie rok później, na fali odwilży, odbyła się polska prapremiera sztuki w reżyserii Erwina Axera. Już wówczas krytycy teatralni mieli poważny problem z interpretacją, ponieważ z jednej strony w Polsce nie było prywatnych przedsiębiorców, a z drugiej – nie wiadomo było, jak potraktować anarchistycznych podpalaczy. Próbowano zatem ograniczyć wymowę dramatu do problemów „zgniłego Zachodu”. Nie podjęto natomiast prób współczesnego odczytania dramatu o oportunizmie i hipokryzji z powodu… hipokryzji właśnie. Jednakże było w tej sztuce najwyraźniej to „coś”, skoro wystawiano ją na polskich scenach wielokrotnie.

Teatr dzisiejszy nie może być ani teatrem klasycznym, ani epickim. Musi on tak czy inaczej ustosunkowywać się do rzeczywistości w czasach, w których żyjemy (...) – deklarował Max Frisch w momencie, kiedy postanowił porzucić teatr.

Wrocławska inscenizacja „Biedermanna i podpalaczy”


Iwona Stankiewicz jako Babette Biedermann oraz Jakub Giel jako Schmitz, fot. Marek Grotowski
Wrocławski spektakl „Biedermanna i podpalaczy”, który miał swoją premierę 19 maja 2017 roku, jest w swej wymowie wieloznaczny, a mimo to – jak tego chciał Frisch – budzi także dosłowne skojarzenia, mające związek z aktualnymi problemami. Czy jednak nie jest to spełnienie postulatu Frischa o dostosowaniu się teatru do rzeczywistości? Niemiecka reżyserka, Silke Johanna Fischer, potwierdziła sugestie dotyczące odniesień do emigrantów, ale dodała, że są one drugorzędne, bo przede wszystkim spektakl mówi o strachu przed zagrożeniem, które może nieść świat, a bywa, że zagrożenie czyha wręcz za rogiem.

Akcja wrocławskiego spektaklu rozpoczyna się już w foyer: wśród oczekujących widzów kręci się para bezdomnych, próbując wzbudzić litość i wyłudzić pieniądze. To pierwszy sygnał tego, co będzie się działo w przestrzeni scenicznej. Granica tych dwóch światów: teatralnego i rzeczywistego pozostanie płynna. Widownię otaczać będą ekrany, scena zaś będzie sąsiadować z tzw. ulicą, oddzielona od niej jedynie szybami okien i drzwi. W ostatniej scenie widać na ekranach płonące figurki zarówno postaci dramatu, jak i widzów. Podpalacze nie należą tylko do teatralnego uniwersum – obejmują swoim działaniem cały świat.

Biedermann, czyli uczciwy człowiek


Cezary Łukaszewicz jako Gottlieb Biedermann oraz Paulina Chapko jako pokojówka Anna

Tytułowy bohater, Gottlieb Biedermann (nazwisko znaczące: oznacza „uczciwego człowieka”), jest zasobnym przedsiębiorcą i żyje wraz z żoną dostatnio. Ma nawet służącą. Biedermann to współczesny Kowalski – przeciętny, nie bardziej podły od innych, podobnych mu. Oczywiście, uważa się za porządnego człowieka, choć już na początku dowiadujemy się, że zwolnił swojego wieloletniego pracownika, okradając go jednocześnie z pomysłów racjonalizatorskich. Pojawienie się pierwszego z podpalaczy, Schmitza, zbiega się z tym właśnie momentem. W rezultacie sprytnej manipulacji Schmitz nie tylko nie zostaje wyrzucony z domu, ale wiedziony poczuciem winy gospodarz proponuje mu śniadanie, a wkrótce potem nocleg. W ten sposób może ponownie stać się we własnych oczach „uczciwym człowiekiem”, o szlachetnym sercu.

Wkrótce potem Schmitz „przemyca” na strych drugiego podpalacza – Eisenringa. Biedermann usiłuje wprawdzie ukryć te fakty przed swoją małżonką, obawiającą się podpalaczy, o których stało się ostatnio głośno, ale ostatecznie przekonuje ją, że przy odpowiednim postępowaniu zaskarbią sobie sympatię przybyszów. Tymczasem czują się oni coraz pewniej i zaczynają gromadzić na strychu… benzynę. Co więcej, nie ukrywają specjalnie, ku czemu to wszystko zmierza. A kiedy pojawia się Policjant i Wdowa po pracowniku Biedermanna (okazuje się, że po wyrzuceniu z pracy popełnił samobójstwo), zachowanie tytułowego „uczciwego człowieka” staje się coraz bardziej irracjonalne. Dla zjednania sobie podpalaczy, których coraz bardziej się boi, urządza dla nich wystawną kolację. Ci jednakże pozostają obojętni, zdając się bawić strachem gospodarza i jego żony.

W spektaklu pojawia się jeszcze jedna ważna, choć pozornie epizodyczna postać: doktor filozofii, który – jak się okazuje – pragnął wykorzystać instynktowny zapał podpalaczy dla swojej idei niszczenia „starego świata”. Sprawy jednak wymknęły mu się spod kontroli, a jego ideologiczna mowa została po prostu zagłuszona. Podpalacze nie potrzebują ideologii – niszczenie sprawia im po prostu przyjemność. Potrzebują teraz tylko … zapałek. To należy do całej tej groteskowej gry pomiędzy nimi a kolejnymi ofiarami. I rzecz jasna, otrzymują je. Biedermann osobiście wręcza im zapałki, choć nie ma już złudzeń co do tego, że podpalą nimi jego dom.

Chór Agentów: Jakub Grębski, Marek Korzeniowski, Przemysław Puchała, fot. Marek Grotowski

Istotną rolę w spektaklu odgrywa także Chór Agentów, którzy – podobnie jak żebracy – kręcą się wśród publiczności od początku. Przypominają swoim wyglądem agentów z „Matrixa” i po trosze nimi są, ale oprócz tego pełnią funkcję strażników porządku, są także chórem, który – na wzór dramatu antycznego – komentuje zachowanie bohatera, są niejako „zbiorową mądrością”. Ale mądrość ta staje się jakaś dwuznaczna, gdy przemawia z otaczających widzów ekranów. A przecież stamtąd właśnie, a nie z rzeczywistości, czerpie człowiek współczesny swoją wiedzę o świecie.. Być może dlatego jego instynkt samozachowawczy i tzw. życiowa mądrość są w zaniku. Wszystko zmierza ku katastrofie.

Błyskotliwa forma, aktualna treść


Spektakl utrzymany w konwencji groteskowej i mimo swej poważnej problematyki, bawi widzów. Do czasu, kiedy to – sprowadzeni do ról „Biedermannów” zobaczą siebie płonących na otaczających ich ekranach…

„Biedermanna i podpalaczy” z wielu powodów trzeba uznać za znakomite przedstawienie. Pierwszym i zasadniczym jego atutem jest sam tekst Frischa, który nic nie utracił na aktualności, mimo że od jego ukazania się upłynęło prawie 60 lat. Przeciwnie – nabrał nowych znaczeń. Realizatorom nie przyszło na szczęście do głowy przygotować spektakl „na motywach”, co jest częstą i niedobrą praktyką współczesnego teatru, który potrafi obrzydzić widzom nawet teksty w rodzaju „Tajemniczego ogrodu” czy baśni Braci Grimm.

Biedermann i podpalacze, scena zbiorowa, fot. Marek Grotowski
Godna pochwały jest również oryginalna koncepcja inscenizacyjna reżyserki przedstawienia, zarazem autorki muzyki, Silke Johanny Fischer, a także będąca jej wizualną konsekwencją scenografia oraz niebanalne kostiumy Stefana Morgensterna. Znakomicie zagrały w spektaklu projekcje wideo autorstwa Licii Meinhold, zwłaszcza w końcowych scenach.

Słowa uznania należą się również aktorom: szczególnie wykonawcy tytułowej roli – Cezaremu Łukaszewiczowi, którego postać była najbardziej złożona. Ale i pozostali aktorzy stworzyli kapitalne typy: Jakub Giel jako Schmitz, Michał Chorosiński jako Eisering czy Iwona Stankiewicz w roli Pokojówki. To było jednak przedstawienie, w którym liczyła się gra zespołowa i tę należałoby również pochwalić.

Biedermann i podpalacze, scena zbiorowa, fot. Marek Grotowski

Pozostaje nadzieja, że, teatr odzyska zaufanie widzów, bo na to w pełni zasługuje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

`Vue d’optique i maszyny optyczne` – nowa wystawa w Muzeum Architektury we Wrocławiu /zapowiedź/

9 maja o 18.00 nastąpi uroczyste otwarcie nowej wystawy w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Na ekspozycji "Vue d’optique i maszyny opty...

Popularne posty