… nasza codzienna znajomość ludzi jest zwodnicza […]
i niebezpieczna; jedynie to poznanie, na które pozwala owa Sztuka, wolne jest
od oszustwa i ryzyka […] Uczy ona odkrywać ukryte zamiary, tajemne działania
oraz nieznanych autorów znanych działań.[1]
Marin Cureau de La
Chambre
Zapewne każdy z nas tego doświadczył: odbijamy się w oczach różnych ludzi jak w wielu zwierciadłach, a nasze wizerunki bywają niekiedy zaskakujące. Człowiek to nie tylko twarz z jej
charakterystyczną mimiką, rodzajem ekspresji, to także strój, sposób bycia, a
nawet indywidualna historia, która odciska piętno na naszym sposobie myślenia, a
także komunikowania się z innymi ludźmi. Ogromne znaczenie ma także upływ
czasu, na skutek którego nasze ciało zmienia się, często nie do poznania.
W listopadzie
1832 roku, a więc mając 23 lata, tak
siebie opisuje Juliusz Słowacki w liście do matki:
Jeżeli chcecie sobie Julka wystawić,
chodzi on w dnie mniej zimne w długim, aż po kostki, ciemno ceglastym surducie,
krojem angielskim na jeden rząd guzików zapiętym, który mi już drugą zimę służy
– w dnie zimne w granatowym płaszczu z długim kołnierzem i z bobrowym futrem,
które mam od kochanej Mamy – a w dnie ciepłe w czarnym tużurku krótkim[1].
Malarz Wojciech Stattler, który widział go po raz pierwszy po
powrocie z podróży na Wschód, kiedy miał ok. 28 lat, tak go postrzega:
Szczupłej postaci i nadwątlonego
zdrowia, twarzy niewiele ta suknia dawała powagi. Oko zresztą żywe i młode, a w
nim spojrzenie przenikliwe, więcej do orła w locie, do wichru, burzy czyniło
podobnym. Czoło wysokie, we włosy blond ozdobne i wąsik mały spajały go z żyjącym
światem, a broda tylko nieco naprzód wysunięta, dumą i śmiałością groziła[2].
I dodaje:
Malując jego portret dostrzegłem w
jego spojrzeniu całą potęgę widzenia.
Ale były też
takie relacje:
Fanatyzm własnej próżności doszły do
szaleństwa. – Cześć samemu sobie oddawana – wspomina siostra
Marii Wodzińskiej, Józefa. I równie negatywna opinia powstańca z 1830 r. i
tłumacza Józefa Łosia, który poznał
Słowackiego na początku lat 40. XIX w.:
Mimo czci i szacunku dla niego nie
była to sympatyczna osobowość. Jakaś zgryźliwość, niezadowolenie odstręczało od
niego. Czuć w nim było człowieka, który oprócz cierpień pochodzących z
rozdrażnionej miłości własnej, żadnych innych nie doznał[3].
Jak wyglądał
Juliusz Słowacki, jakim był człowiekiem? Poszukiwanie odpowiedzi rodzi
jednocześnie refleksję nad tym, jacy jesteśmy my sami, jak nas postrzegają inni
i czy istnieje duży rozziew między naszym „człowiekiem zewnętrznym” a tym, co
kryje nasze wnętrze. Słowacki zapewne również miał podobne dylematy, skoro przede
wszystkim w sztuce poszukiwał prawdziwego poznania, także samopoznania.
Słowacki
jako Amorek
Julek jako Amor, kopia obrazu - drzeworyt sztorcowy nieznanego autora, według rysunku Franciszka Tegazzo
W grudniu 1813 roku, niespełna pięcioletni Julek
został sportretowany przez Jana Rustema (1762-1835), profesora malarstwa na
Uniwersytecie Wileńskim. Amor to w mitologii rzymskiej bóg miłości w postaci
skrzydlatego chłopca z łukiem i strzałami.
Od czasów nowożytnych motyw przedstawiający małego nagiego chłopca był
częsty w malarstwie i rzeźbie. Portret małego Julka mieści się w tej właśnie
tendencji. Łuk i strzała to tradycyjne atrybuty takich przedstawień. Ale
najbardziej przykuwają uwagę oczy sportretowanego – ogromne i poważne, patrzące
jakby „w głąb”.
Antoni
Odyniec, pamiętnikarz i tłumacz, notuje we Wspomnieniach
swoje pierwsze spotkanie z Juliuszem Słowackim:
Ujrzałem
tam jakiegoś malca idącego w zapasy z młodszym bratem Ludwika ]Spitznagla], do
których on i brat najmłodszy okrzykami zachęcali szermierzy. Malec ten
nieznajomy zwrócił moją uwagę przez szczególniejszy jakiś wyraz fizjonomii, a
zwłaszcza przez duże, czarne, pałające
oczy, które utkwił we mnie, gdy wszedłem i kiedy moje wejście położyło kres
zabawie Ubrany był w czarnym aksamitnym kaftaniku do stanu, przepasany
lakierowanym paskiem z błyszczącymi, stalowymi klamrami. Szeroko odłożony
kołnierz od koszuli odsłaniał cienką, białą szyję, na którą z tyłu i z boków
spływały długie czarne, utrefione włosy. Oczy duże, czarne, pałające. ]podkreśl.
moje][4]
Jak powiada Cycero, Oculus animi index, czyli Oko
to serca okno. A Antoni Kępiński dodaje: Na inne części twarzy można nałożyć maskę, na oczy nie można. Ich wyraz
podlega tylko w minimalnym stopniu racjonalnej kontroli.[5]
Słowacki „teatralny” – portret Tytusa
Byczkowskiego
Portret namalowany przez Tytusa Byczkowskiego
Poeta ma na nim 22 lata
Kiedy Słowacki miał 22 lata, sportretował go w
Dreźnie Tytus Byczkowski (ok. 1790 - 1844), uczeń Rustema - działający
tamże jako nauczyciel rysunków i kopista obrazów. Portret przedstawia
poetę siedzącego na szezlongu (a może to
fotel), na tle wnętrza stylizowanego na lożę teatralną (zasłona z frędzlami).
Ciemny surdut, rozjaśniony przy szyi białą plamą kołnierzyka, podkreśla twarz i
ręce. Okolona gęstymi ciemnymi włosami głowa – lekko zwrócona w prawo. Oczy
patrzą wyżej, w jakąś odległą dal. Szlachetne wysokie czoło, ale za to
niezgrabny „siodełkowaty” nos. Usta pełne, lekko wygięte w ironicznym grymasie.
Niezbyt dobrze oddany cień lewego policzka sprawia, że zlewa się on z szyją,
tworząc niezbyt estetyczną bryłę. W prawej zaciśniętej ręce trzyma lorgnon na
łańcuszku, w lewej – laseczkę.
Trudno dziś ocenić, czy te przedmioty mają znaczenie
konwencjonalne (są uzupełnieniem stroju teatralnego widza). Możemy jednak
pokusić się o ich interpretację. Jeśli więc przyjmiemy, że loża teatralna
nawiązuje do starego toposu „teatru świata”, to artysta jest tego świata
bacznym i wnikliwym obserwatorem. Zbrojny w lupę, nie korzysta z niej, sam
widząc dalej i lepiej. Laska zaś symbolizować może wędrowca, który zatrzymał
się tylko na chwilę. Sam zaś wybór teatralnej konwencji nie dziwi skądinąd, bo
Słowacki często teatralizował życie, a swoje stroje traktował jako rodzaj
kostiumu.
Słowacki – dandys
Portret olejny Juliusza Zubera 1910
W jednym z listów do matki tak opisuje swój strój
podczas przechadzki po
Jardin des Tuilleries:
… miałem białe szarawarki, kamizelkę
białą kaszmirową, w ogromne różnokolorowe kwiaty, tak jak dawne suknie damskie,
i kołnierz od koszuli odłożony – do tego dodajcie laseczkę z pozłacaną główką i
glansowane rękawiczki[6]
Widzimy zatem Słowackiego w stroju dandysa, komponującego swoje życie w najdrobniejszych
szczegółach. Dandyzm był wyrazem
odrębności i niepowtarzalności w stuleciu uniformizacji, a dandys - artystą, dla którego życie jest dziełem sztuki, rodzajem kreacji.
Odrębność ta stanowiła wyzwanie wobec tłumu, choćby i wytwornego.
Dziś
[rok
1839] – pisze ironicznie Chateaubriand – dandysa
obowiązuje mina zdobywcza, swobodna, bezczelna; dba o swój strój, nosi wąsy
albo brodę kolistą (…), na dowód dumnej niezależności nie zdejmuje z głowy
kapelusza, rozwala się na kanapach i wyciąga nogi w butach tuż pod nosem
pełnych podziwu ladies, (…) dosiada
konia z laską, którą trzyma jak świecę, nie zwracając najmniejszej uwagi na
zwierzę, przypadkiem znajdujące się pomiędzy jego nogami.[7]
Za wynalazcę i prawodawcę tej doktryny uważa się
George`a Brummella – angielskiego eleganta, zwanego też pięknym Beau. Słowacki
zetknął się z dandyzmem latem 1831 roku, kiedy znalazł się w Londynie. Po
powrocie do Paryża, zimą tegoż roku, zdążył
już wejść w rolę dandysa. W jednym z listów do matki donosi, że będąc z
rana literatem, od godziny pół do
dziesiątej staje się un Dandy, angielski petit-maitre[8] –
przyznam się wam, że to lubię.[9]
Słowacki – dandys w starannie przemyślanym kostiumie
udaje się latem 1834 roku z rodziną Wodzińskich i ich przyjaciółmi w podróż w
Alpy. Miał wówczas dwadzieścia pięć lat, ale podobno wyglądał na piętnaście. Wędrował
tzw. szlakiem napoleońskim do klasztoru św. Bernarda. Swój strój do wyprawy
opisuje w liście do matki:
Miałem płócienną
blousę, haftowaną zielonym jedwabiem, czy też włóczką, pas skórzany, białe
szarawary, kapelusz ze słomy białej i czarnej pleciony, dosyć niski, z
ogromnymi skrzydłami i opasany purpurową wstążką, do tego na grubej podeszwie
trzewiki – i kij wyższy ode mnie, biały z żelaznym kolcem, jakiego zwyczajnie
górale używają[10].
Strój ten był tak oryginalny, że jeszcze po latach
Antoni Wodziński wściekał się na samo
jego wspomnienie.
Nie znaczy to jednak, że był skupiony wyłącznie na
stroju. Opisywał towarzyszy podróży, widoki, snuł refleksje:
Żadne
opisy nie odmalują wam zieloności szmaragdowej, którą widać w dolinie – tych
domów białych, które po niej są rozsypane – tej góry żółtego koloru – tych
gazowych chmur, które się wieszają po jej szczytach. A ja - to wszystko – widziałem.[11]
Podróż ta stała się źródłem i inspiracją wielu
przeżyć, które zaowocowały m.in. poematem W
Szwajcarii, ale do alpejskiej przyrody nawiązywał i później wielokrotnie.
Umiał więc patrzyć i nie był wyłącznie na sobie skoncentrowany. U Słowackiego –
trzeba to podkreślić – istnieje ścisły związek między kreowaniem siebie a
twórczością. W okresie, kiedy tak wielką wagę przywiązywał do stroju, powstały
takie utwory, jak „Fantazy” i „Beniowski”.
Z czasem przestał przywiązywać wagę do dandyzmu.
Rozumiesz
więc, droga moja – pisał do matki[12]
- że świat glansowanych rękawiczek i
woskowanych podłóg zupełnie zniknął z oczu moich – bo cóż z niego można
wydobyć… Jest to próżny teatr dla igrających myśli, dla słów ulotnych – a mnie
trzeba dziś być wewnętrznie człowiekiem, ile można doskonałym i dobrym…
Słowacki „orientalny” – portrety z podróży na Wschód
Innego Słowackiego ujrzymy podczas podróży na
Wschód, choć pewne atrybuty pozostaną (laseczka). Na rysunku Zenona Brzozowskiego (1806-1887), bogatego
ziemianina rodem z Podola, zaprzyjaźnionego z rodziną Januszewskich, a później
mecenasa artystów, Słowacki
przedstawiony został dość zaskakująco: tyłem do widza, oddala się w głąb
obrazu, ubrany w płaszcz z kołnierzem, na głowie ma wysoki kapelusz, spod
którego wystają się bujne loki, w prawej
ręce trzyma laseczkę. Sam opisuje siebie w szóstej pieśni
Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu autoironicznie:
Więc
ja jak krótki, mój kompan jak długi,
Obaj
jak dłutem z marmuru wycięci
W
niszach przeciwnych – kto by rzekł, że święci.
rysunek Zenona Brzozowskiego
Z podróży na Wschód zachował się też portret,
którego autorem jest prawdopodobnie Teofil
Januszewski, zatytułowany Portret
Juliusza Słowackiego w Fezie. Przedstawia Juliusza Słowackiego w
orientalnej czapeczce. Znowu widzimy lewy profil poety, spojrzenie podobne jak
na portrecie T. Byczkowskiego – gdzieś za horyzont. Zwracają uwagę malowniczo
ufryzowane z boku czoła włosy. Pozostała widoczna część stroju – jasna plama
koszuli zwieńczonej elegancką muszką oraz płaszcz tworzą tradycyjny strój
eleganckiego mężczyzny. Gdybyśmy porównali ów portret z analogicznym –
portretem George`a Byrona w stroju wschodnim, pędzla Thomasa Phillipsa z 1835
r. (a zatem z podobnego okresu), to widać na pierwszy rzut oka, że angielski
poeta i skandalista kreuje się w sposób skończony, gdy tymczasem Słowacki –
raczej dyskretnie.
Portret Juliusza Słowackiego w Fezie autorstwa Teofila Januszewskiego
Słowacki
popularny, czyli „kołnierzyk Słowackiego” na portrecie Jamesa Hoqwooda
Juliusz Słowacki, James Hopwood (1795-1855), Polona.pl
Poznański pamiętnikarz Marceli Motty, który widywał
Słowackiego w tych latach zapamiętał go tak:
Trochę
się podstarzał i piersiowe cierpienie nieco się wyraźniej w nim uwydatniło, ale
była to taż sama figurka niewielka, szczupła, niepozorna, o ruchach
niespokojnych, z ciemnym, jeszcze dość długim włosem, z nosem wydatnym, z okiem
raz zamglonym, to znów jasno przejrzystym i błyszczącym.[13]
Słowacki pod koniec życia
Zachowało się świadectwo lekarskie, które wystawił
Słowackiemu w 1948 roku (a więc kiedy poeta miał trzydzieści dziewięć lat)
poznański lekarz, doktor von Baren:
p.
Słowacki, słabowitej konstytucji i obciążony skłonnością do dolegliwości
astmatycznych, sprawia obecnie wrażenie do tego stopnia dotkniętego
uciążliwościami dalekiej podróży, że przy częstym pokasływaniu oraz
przyspieszonym, krótkim oddechu kontynuacja podróży bardzo łatwo mogłaby
wywołać plwanie krwią, do którego p. Słowacki i tak ma skłonność.[14]
Bibliografia:
[1]
Słowacki J., Listy do matki, oprac.
Z. Krzyżanowska, Wrocław 1949, s.95
[2]
Zieliński J., Szat/Anioł. Powikłane życie Juliusza Słowackiego, Warszawa
2000, s. 238
[3]
Widacka H., O ikonografii Słowackiego –
poety spod znaku Panny w 150 rocznicę śmierci, w: Sztuka.pl, GA (046)
o1/2000
[4]
Odyniec A., Wspomnienia z przeszłości opowiadane Deotymie przez…, Warszawa
1884, s.167-168
[5]
Kępiński A. Twarz i ręka, „Teksty”
1977, nr2, s.13-14
[6]
Słowacki J., Listy do matki, oprac.
Z. Krzyżanowska, Wrocław 1949, s.98
[7]
Chateaubriand R., Pamiętniki zza grobu, wybór
i przekład J. Guze, Warszawa 1991, s. 391
[8]
Słowo to oznaczało w XVII w. afektowanych i pretensjonalnie ubierających się
paniczyków.
[9]
Słowacki J., Listy do matki, oprac.
Z. Krzyżanowska, Wrocław 1949, s.50
[10]
Ibidem, s. 191
[11]
Ibidem, s. 193
[13]
: J. Zieliński, SzatAnioł. Powikłane
życie Juliusza Słowackiego, Warszawa 2000, s. 239
[14]
Cytat za: J. Zieliński, SzatAnioł.
Powikłane życie Juliusza Słowackiego, Warszawa 2000, s. 299
[1]
Cureau de la Chambre M.,
w: J.J. Courtine, C. Haroche, Historia
twarzy, Wyrażanie I ukrywanie emocji od XVI do początku XIX w., przekład T.
Swoboda, Gdańsk 2007, s. 22
Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Deon.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz