Rozmowa z Krzysztofem Piskorskim, polskim
pisarzem, autorem fantastyki, tłumaczem i twórcą gier fabularnych, zdobywcą Nagrody im. Janusza
A. Zajdla.
Krzysztof Piskorski, fot. z archiwum pisarza |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Skąd wzięła
się u Pana potrzeba pisania?
Krzysztof
Piskorski: To było naturalne przedłużenie miłości do literatury. Bardzo
wcześnie zacząłem czytać i jako dziecko pochłaniałem dużo książek. Sprzyjała
temu sytuacja rodzinna. Mój ojciec otrzymał delegację zagraniczną, dzięki czemu
cztery lata dzieciństwa spędziłem poza krajem. Jedyną rozrywką stało się
czytanie polskich książek, szczególnie fantastyki. I tak już pozostało. Kiedy
miałem 15 – 16 lat, wydawało mi się, że
przeczytałem już tak wiele, że pozjadałem wszystkie rozumy i że pora
napisać coś własnego. Zacząłem, ale nie było łatwo. Dość powiedzieć, że debiut
nastąpił 6 – 7 lat później. Dopiero wtedy udało mi się doprowadzić warsztat i
styl do takiego poziomu, że można to było opublikować.
Zanim został Pan pisarzem, zajmował
się też grami fabularnymi. Czy to miało wpływ na sposób pisania, na Pański
warsztat pisarski?
Tak, bardzo
mnie interesowała sztuka narracji, opowiadania historii, wymyślania nietypowych
fabuł. Można to było wykorzystać w pisaniu, a także w tworzeniu scenariuszy do
gier fabularnych. Pierwsze teksty scenariuszy to była taka ”szkoła podstawowa
pisania”. Miałem możliwość opowiadania ciekawej historii, przy czym styl nie
był w tym przypadku sprawą pierwszorzędną. A same pomysły były chyba całkiem
niezłe, skoro otrzymałem Nagrodę Quentina za scenariusz do gry fabularnej.
Debiutował Pan z epickim rozmachem
trylogią ”Opowieść piasków”…
Po raz drugi
bym tego nie zrobił. Okazało się, że trudniej jest autorowi – debiutantowi
utrzymać równą formę przez trzy tomy, zamknąć w nich spójną fabułę. Wiedziałem,
że chcę stworzyć zamknięty cykl. Miałem ogólne ramy, ale już przy drugim tomie się
poprzesuwały… To była ciężka praca. Myślę jednak, że było warto. Okazało się to
bardzo ważnym doświadczeniem dla mojego rozwoju pisarskiego. Trafiłem bowiem do
przyjaznej Agencji Wydawniczej Runa, którą założyła bardzo zdolna pisarka –
Anna Brzezińska. Miała zwyczaj osobiście pracować z autorami i naprawdę dużo
się wtedy nauczyłem podczas redakcji książek. To były szlify z doświadczonym
profesjonalistą, które zdobyłem pracując nad debiutancką trylogią.
A czy trudno było zadebiutować?
Są takie
okresy, kiedy trudno jest zadebiutować i takie, kiedy jeszcze trudniej. Kiedy
ja debiutowałem, nie było chyba aż tak trudno jak teraz, bo pojawiło się wielu
wydawców fantastyki. Ogromny sukces komercyjny Andrzeja Sapkowskiego zmotywował
wiele osób i wydawało się, że fantastyka jako proza gatunkowa może być w Polsce
popularna, a nawet przynosić pieniądze. Pojawili się nowi wydawcy, jak Runa czy
Fabryka Słów i wydano bardzo wielu nowych autorów. Stąd trudność. Pojawiło się
wielu młodych pisarzy, a przez próbę rozszerzenia rynku i powtórzenia sukcesu
komercyjnego Sapkowskiego wydano tyle książek, że łatwo byłoby w tym utonąć.
Pan tymczasem nadal pisał z rozmachem
i po trylogii opublikował dylogię ”Zadra”…
”Zadrę” chciałem
wydać jako jeden tom, ale z powodów wydawniczych trudno było zmieścić treść w
jednym tomie. Nie byłem na tyle znanym autorem, aby można było inwestować w jakąś
drogą książkę w twardej oprawie. To była ambitna powieść – wiele pracy ze
źródłami historycznymi, wiele wątków. Ciekawie się ją pisało. Bardzo dobrze to
wspominam. Poznałem wtedy ludzi zajmujących się rekonstrukcjami historycznymi,
czytałem wiele źródeł i pamiętników uczestników wojen napoleońskich. Temat
bardzo mnie interesował, miałem więc „radość historyczną” pisząc tę książkę.
Czy długo trwało pisanie tej
powieści?
Tak, może
się komuś wydawać, że im dłużej się pisze, tym przychodzi to łatwiej. Tymczasem
wcale tak nie jest. Mając większą świadomość warsztatu, stałem się bardziej
krytyczny wobec własnego pisarstwa. Czasami jakiś fragment poprawiam
wielokrotnie, zanim uzyskam właściwą frazę. Zawsze znajduje się coś, co można
lepiej powiedzieć, bardziej trafnie, jakieś zbędne słowa do wyrzucenia.
”Zadrę”
pisałem dłużej niż debiutancką trylogię: około dwa i pół roku, ”Cienioryt” –
dwa lata. Z czasem ten okres, który poświęcam na książki, wydłuża się. Także dlatego, że teraz mam mniej czasu na
pisanie niż wówczas, gdy byłem na studiach.
Czy zdradzi Pan czytelnikom, jak
wygląda w Pańskim przypadku proces powstawania powieści?
Moje główne
sposoby pracy z tekstem to nic odkrywczego. Po pierwsze, po napisaniu i
pierwszej korekcie tekst ”leżakuje”, by powrócić do niego dwa miesiące później,
a kiedy terminy nie są zbyt napięte – nawet trzy miesiące. Po drugie, istotna
jest rola czytelników, którzy zobaczą tekst jeszcze przed wydawcą, tzn. alfa- i
beta-czytelników. Najlepiej, jeśli są to osoby reprezentujące różne dziedziny
wiedzy. Dobrze też, jeśli jest ktoś, kto zna się na języku. Prawie zawsze
zwracałem się do osób, które czytały fantastykę, ale także do tych, którzy
dobrze znają historię. Jeżeli jest to powieść, której akcja rozgrywa się w
przeszłości, wówczas musi być nasycona wieloma aspektami życia codziennego.
Łatwo się wówczas pomylić, a jednocześnie można się dowiedzieć o wielu
ciekawych rzeczach.
Jedną z najprzyjemniejszych stron pisania,
przynajmniej dla mnie, jest czytanie źródeł, poznawanie mało znanych faktów.
Np. przy ”Cieniorycie” było to studiowanie traktatów z rycinami o szermierce
XVI – XVII wieku. Niektóre z nich miały cechy dyskursów filozoficznych: na
temat sztuki walki, kontrolowania agresji…
”Cienioryt” ukazał się w Wydawnictwie
Literackim i nie jest to typowa powieść fantasy. Czerpałam wielką przyjemność z
tej lektury, z postmodernistycznej zabawy językiem, świadomości formy i zabawy
nią. Nie zatrzymał się Pan na poziomie fabuły, a Pański narrator często toczy
dialog z czytelnikiem.
Tak, to jest
ciekawa sprawa. Jako początkujący pisarz byłem przekonany, że czytelnika
interesuje przede wszystkim fabuła, zwroty akcji. Jednak już na etapie ”Zadry”
– czy może trochę po niej – zacząłem szanować i kochać piękną frazę. Być może
także dlatego, że czytałem mniej fantastyki, natomiast zaczytywałem się w
powieściach Hrabala, Marqueza, pisarzy iberoamerykańskich. Bardzo polubiłem
Ryszarda Kapuścińskiego.
W ”Cieniorycie” odsłania Pan
niejednokrotnie tajniki warsztatu pisarskiego, dywagując np. na temat wyboru
bohatera powieści.
Rzeczywiście,
udało mi się wiele pisarskich dylematów włożyć w usta narratora powieści.
Chciałem napisać historię, której narrator wodzi czytelnika za nos, ukrywa
jakąś tajemnicę, którą czytelnik usiłuje mu wydrzeć.
Skąd się wziął pomysł napisania
powieści? Skąd w ogóle biorą się pomysły?
Pomysły
przychodzą same. Jeśli się naprawdę dużo czyta, jeśli się potem myśli o tym i
sięga po rzeczy z bardzo różnych dziedzin, działa to inspirująco. W
”Cieniorycie” taką inspiracją był Cervantes, estetyka japońskich filmów anime,
a także klasyczne powieści płaszcza i szpady, malarstwo Giorgio de Chirico,
literatura iberoamerykańska… Odnoszę wrażenie, że jeśli sięga się do wielu
różnych źródeł inspiracji, wówczas w pewnym momencie wszystko to zaczyna ze
sobą korespondować. Tworzy nową estetykę.
Jak powstaje z pomysłów i inspiracji
książka?
Każda z
książek, które do tej pory napisałem, była zderzeniem wielu inspiracji. W
przypadku ”Cieniorytu” na początku był pomysł miasta, w którym przez jeden cień
można dostać się do innego cienia, a ludzie muszą unikać słońca. Taki pomysł
zazwyczaj zapisuję w notatniku, których mam wiele i bardzo je hołubię.
Przechowuję w nich różne strzępki: pomysł miejsca akcji, bohatera, jakiś strzęp
dialogu, pomysł sceny… Następnie, myśląc o książce, zaglądam do tych notatek i
z reguły zaczyna się to układać w jakąś całość.
Czy sukces ułatwia, czy też utrudnia
pisanie kolejnej książki?
Pracując nad
następną książką, staram się nie bać trudnych decyzji, nietypowych pomysłów czy
wizji. Każdy pisarz pragnie, aby jego książka cieszyła się przynajmniej takim
samym powodzeniem jak poprzednia. Wtedy pojawia się awersja do ryzyka. Jednak
właśnie z tego ryzyka biorą się najciekawsze efekty.
Pańskie książki są właściwie
materiałem na film – są bardzo obrazowe.
Próbowałem nawet
współpracować ze środowiskiem filmowym, ale zderzenie okazało się brutalne.
Sądziłem, że jako pisarz, który stosuje wiele narzędzi filmowych, poradzę sobie
świetnie. Tymczasem praca nad pierwszym scenariuszem była trudna i wyboista.
Myślę jednak, że sporo się przy tej okazji nauczyłem.
Nad czym Pan obecnie pracuje, jeśli
to nie tajemnica?
Piszę
książkę, która jest trochę powiązana z ”Zadrą”, toczy się bowiem w
fantastycznej Europie wieku XIX, po powstaniu listopadowym. Staram się tam połączyć
estetykę neowiktoriańską z polskim romantyzmem, poezją tworzoną na emigracji,
ze wspomnieniami powstańców, no i oczywiście fantastyką. Sięgam po źródła
modnego na Zachodzie steampunku, z
niesamowitymi maszynami, powietrznymi pancernikami, smokami. Czerpię także z
romantyzmu – główna bohaterka jest poetką. Dużo uwagi poświęcam też fabule. Lubię
mieć dobrą, dynamiczną opowieść, która zainteresuje czytelnika. Jeśli pociągnę
go fabułą, to potem mogę go już zabrać do różnych wspaniałych miejsc. Jedną z
książek, która leży u podstaw mojej nowej powieści, są ”Mesjasze” Spiró. Powieść nosi roboczy tytuł ”Wolta” i mam
nadzieję, że uda mi się ją skończyć w połowie 2015 roku.
Czekamy z niecierpliwością. Dziękuję
za rozmowę.
Wywiad ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline we wrześniu 2014 roku.
Krzysztof Piskorski (ur. 5 lipca 1982) - polski pisarz,
autor fantastyki, tłumacz i twórca gier fabularnych.
Studiował
archeologię oraz informatykę. Debiutował literacko w 2004 roku, na łamach
"Nowej Fantastyki", a rok wcześniej opublikował grę fabularną „Władcy
Losu” wydaną w serii "Nowej Fali" przez wydawnictwo Portal.
Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction",
"Magazyn Fantastyczny" i "Nowa Fantastyka oraz artykuły w
magazynach "Chip", "Magia i Miecz" oraz "Portal".
Jego debiutem książkowym jest opublikowana w 2005 r. powieść Wygnaniec, pierwszy tom trylogii, w
której stworzył oryginalny świat fantasy inspirowany tradycyjną kulturą
Półwyspu Arabskiego. Pochodząca z 2007 r.
powieść Poczet Dziwów Miejskich
sięga do lokalnego, wrocławskiego kolorytu. Kolejna, dwutomowa Zadra, osadzona w okresie wojen
napoleońskich, przyniosła Piskorskiemu w roku 2009 roku nominację do Nagrody
Zajdla oraz Złote Wyróżnienie Nagrody im. Żuławskiego. Wydana w 2011 roku
Krawędź Czasu została ponownie nominowana do obu nagród. W 2012 roku - ponownie
nominowany do nagrody im. Janusza A. Zajdla oraz Nagrody im. Jerzego
Żuławskiego, tym razem za powieść Krawędź
Czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz