W tej sytuacji przegląd i Konkurs Nowe Filmy Polskie czy Polskie Filmy Krótkometrażowe stwarzają jedyną w swoim rodzaju okazję do przyjrzenia się kondycji polskiego kina. O filmach L. Majewskiego i Anny oraz Wilhelma Sasnalów pisałam w poprzedniej relacji. Tu chciałabym znowu zestawić kino tworzone przez pokolenie pięćdziesięciolatków z najnowszym. Dodam także, że obraz powojennego polskiego kina dopełnia retrospektywa wspaniałego twórcy filmowego – Andrzeja Munka, przedwcześnie zmarłego reżysera takich filmów, jak „Eroika”, „Zezowate szczęście” czy „Pasażerka”.
„Maraton tańca”, czyli współczesna Polska prowincjonalna widziana oczami Magdaleny Łazarkiewicz
W założeniu film miał być nawiązaniem do wybitnego dramatu Sidneya Pollacka „Czyż nie dobija się koni”. W efekcie powstał obraz, w którym Magdalenie Łazarkiewicz nie udało się przemycić jednej głębszej myśli, a całość jest niejednorodna i stylistycznie niechlujna. Ani to dramat, ani komedia, ale mieszanina satyry z wątkiem baśniowym i w ogóle nie wiadomo co…
Bohaterem zbiorowym jest całe miasteczko – od wójta począwszy, a na starym kalece skończywszy. Ci „na górze” wymyślają bezczelne oszustwo: stwarzają iluzję wielkiej wygranej w tytułowym maratonie tańca. Korowód tańczących to ludzie, którzy uwierzyli, że wygrana stanie się dla nich przepustką do lepszego życia. Elokwentny konferansjer i piosenkarka Dżessika zapraszają mieszkańców do rywalizacji. Obserwujemy, jak bohaterowie walczą ze sobą o wielką wygraną, a przy tej okazji wylewają swoje żale, pretensje i zdradzają tajemnice. Ale zamiast doprowadzić ich dramaturgię do końca, reżyserka i jej scenarzysta Maciej Kowalewski dokonują nagłej wolty i oto wszyscy nagle się kochają, wspierają i poświęcają dla siebie. Nawet robiąca sceniczną karierę i nieco cyniczna Dżessika daje szczęście jedynemu bez wątpliwości pozytywnemu bohaterowi Krystianowi, wychowankowi domu dziecka i kalece. A potem żyli długo i szczęśliwie… I tak, zamiast obrazu współczesnej Polski prowincjonalnej otrzymujemy infantylną historyjkę z głupawymi bohaterami, których nie sposób polubić ani potraktować serio. Ale… czyż nie dobija się widzów?
„Wygrany” Wiesława Saniewskiego – o wyścigach konnych i ściganiu się w życiu
W najnowszym filmie Wiesława Saniewskiego przenikają się dwa wątki. Pierwszy związany jest z postacią Franka - profesora matematyki, zapalonego gracza na wyścigach konnych, którego kreuje Janusz Gajos. Drugi ma związek z młodym, wybitnie utalentowanym pianistą polskiego pochodzenia – Oliverem (Paweł Szajda). Po rozstaniu z żoną przyjeżdża on z Chicago do Wrocławia, gdzie ma zagrać koncert, który rozpocznie jego triumfalne turnee po Europie. Zrywa jednak kontrakt i odwołuje koncert.
Obaj bohaterowie poznają się w hotelowej restauracji i wówczas oba te wątki łączą się ze sobą. Franek stanie się dla młodego pianisty ojcem i mentorem, który nie tylko pomoże mu wyjść z opresji, ale przede wszystkim uświadomi, że najważniejszą sprawą każdego człowieka jest osobista wolność. W sposób szczególny jest ona potrzebna artyście, aby mógł swobodnie tworzyć. Tymczasem podlega on rozmaitym presjom – ambitnej matki, żony, nauczycieli, jurorów, impresariów, władzy. Wyzwolenie się od tych wpływów nie jest bynajmniej łatwym zadaniem, niemniej koniecznym, jeśli chce się osiągnąć dojrzałość - w życiu i w sztuce.
Dodatkowym atutem tego filmu jest lekkość filmowej narracji, jej humor oraz błyskotliwa gra aktorska, szczególnie Janusza Gajosa. Filmowi można by tylko zarzucić pewną przewidywalność. Z góry wiadomo, że będzie happy and, ale to jedyna słabość tego filmu. Trzeba przyznać, że Saniewski zdecydowanie odrzuca wszystkie polskie kompleksy: bohaterowie są piękni, nie narzekają, biorą się z życiem za bary. A w dodatku, Polacy nie gęsi i… języki znają. Dla Wrocławian zaś – dodatkowa gratka: pejzaże Wrocławia i Dolnego Śląska, w dodatku świetnie sfotografowane.
Argentyńska lekcja pokory i współczucia
Obawiam się, że zasłodzę i zagłaskam, ale nie mogę inaczej. Otóż na koniec pragnę podać nie deser, ale zaproponować Widzom prawdziwą ucztę. Taką bowiem przygotowali nam Wojciech i Małgorzata Staroniowie, prezentując publiczności „Argentyńską lekcję”. Obsypany – zasłużenie! – licznymi nagrodami na 51 Krakowskim Festiwalu Filmowym, film powstał podczas pobytu rodziny Staroniów w Argentynie, dokąd wyjechali w ramach programu nauczania języka polskiego wśród tamtejszej Polonii, w Azara. Wojciech Staroń zrealizował przed kilku laty podobny dokument z wyjazdu na Syberię („Syberyjską lekcję”), gdzie Małgorzata również uczyła języka polskiego. Tamten wyjazd zaowocował przyjaźniami i został utrwalony na taśmie filmowej, dzięki czemu losy żyjących tam Polaków (i nie tylko ich) głęboko nas poruszyły. Tym razem było podobnie, choć pewno trudniej, ponieważ rodzina się powiększyła i Staroniowie pojechali do Argentyny z dwójką małych dzieci. Dało to jednak nowe możliwości...
Lekcji o tamtym świecie udzielają nam właśnie dzieci, przede wszystkim syn reżysera, siedmioletni Janek i jego nowa argentyńska przyjaciółka Marcia (z pochodzenia Polka). Film niezwykle poruszający. Skrajna bieda tych zapomnianych przez ojczyznę ludzi, o których Staroń nam opowiada, jest wstrząsająca.
Obserwujemy życie około 11-letniej dziewczynki, która mimo młodego wieku, opiekuje się chorą psychicznie matką, ciężko pracuje fizycznie, ręcznie wyrabiając cegły i jednocześnie uczy się. Mimo to Marcia ma marzenia, jest pełna optymizmu i pogody ducha. Tylko raz rozdzierająco płacze, kiedy Staroniowie, z którymi weszła w głęboką emocjonalną więź, wyjeżdżają do Polski. Na spotkaniu po projekcji dowiedzieliśmy się, że mimo wyjazdu zadbali o wykształcenie dziewczynki, oddając ją do szkoły z internatem i że nadal zabiegają o to, by jej pomóc. To rzadki przypadek, kiedy film miesza się z życiem, a jego bohaterów nie traktuje się przedmiotowo, ale z szacunkiem, miłością i odpowiedzialnością. Dodajmy, że i w swojej formie film jest przepiękny: wysmakowane kadry, zbliżenia twarzy bohaterów i poetycko filmowane zjawiska przyrody.
Artykuł ukazał się na portalu PIK Wrocław 1 sierpnia 2011 r.
Obserwujemy życie około 11-letniej dziewczynki, która mimo młodego wieku, opiekuje się chorą psychicznie matką, ciężko pracuje fizycznie, ręcznie wyrabiając cegły i jednocześnie uczy się. Mimo to Marcia ma marzenia, jest pełna optymizmu i pogody ducha. Tylko raz rozdzierająco płacze, kiedy Staroniowie, z którymi weszła w głęboką emocjonalną więź, wyjeżdżają do Polski. Na spotkaniu po projekcji dowiedzieliśmy się, że mimo wyjazdu zadbali o wykształcenie dziewczynki, oddając ją do szkoły z internatem i że nadal zabiegają o to, by jej pomóc. To rzadki przypadek, kiedy film miesza się z życiem, a jego bohaterów nie traktuje się przedmiotowo, ale z szacunkiem, miłością i odpowiedzialnością. Dodajmy, że i w swojej formie film jest przepiękny: wysmakowane kadry, zbliżenia twarzy bohaterów i poetycko filmowane zjawiska przyrody.
Artykuł ukazał się na portalu PIK Wrocław 1 sierpnia 2011 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz