Kiedy bohater zostaje zmuszony do
podjęcia tragicznego wyboru pomiędzy trzema istotami, które kocha, zdaje się na
… ślepy traf. Miota się ze strzelbą i strzela na oślep – tego nigdy nie zrobiłby
bohater tragiczny. „Zabicie świętego jelenia” uśmierca wszelki sens.
Colin Farrell i Nicole Kidman w filmie Zabicie świętego jelenia |
Film
greckiego reżysera Yorgosa Lanthimosa: „Zabicie świętego jelenia” obejrzałam z
pewnym poślizgiem, ukazało się więc sporo recenzji, z których jednoznacznie
wynikało, że jest to dzieło znakomite, thriller ambitny, mający swoje korzenie
w tragedii greckiej itd. itp. Nie miałam więc najmniejszych obaw, że trafię przysłowiową
kulą w płot, jak to było w przypadku innego oklaskiwanego „arcydzieła”, które
sprawiło, że uciekłam z sali kinowej po piętnastu minutach. Okazało się jednak,
że moja zła passa nie minęła. A ponieważ to już kolejny niedobry (ale za to
oklaskiwany i nagradzany) gniot, doszłam do wniosku, że to nie jest przypadek i
że po prostu przestała istnieć, rzetelna i bezkompromisowa krytyka filmowa i
nie można już nikomu ufać.
Zasada zawiedzionych
oczekiwań
„Zabicie
świętego jelenia” rozpoczyna scena operacji na otwartym sercu – widzimy je w
dużym zbliżeniu, jak tłucze się w obrębie klatki piersiowej i nie jest to dla
oka miłe. Wyrzucanie fartucha i skrwawionych rękawiczek do kosza, oczywiście w
zwolnionym tempie, sugeruje klęskę lekarza. Widzimy go w następnej scenie idącego obojętnie
korytarzem i rozmawiającego z kolegą o … zegarkach.
Po tym następuje prezentacja głównych bohaterów – kardiochirurga (Colin Farrell)
i jego rodziny: żony (ciągle piękna, choć podstarzała Nicole Kidman) i dwójki
dzieci. Sztuczne, pozbawione treści dialogi, dostatnie, a zarazem nijakie życie
– rutynowe i nudne czynności. Po „naszym” doktorze nie widać żadnych emocji. Również
pożycie seksualne szpitalnej pary (żona także pracuje w klinice) wygląda dość osobliwie: ona leży nieruchomo
(jakoby całkowicie "znieczulona"), podczas gdy on się masturbuje.
Barry Keoghan i Collin Farrell, Zabicie świętego jelenia |
Kiedy więc pojawia
się „znikąd” około 16-letni chłopiec (Barry Keoghan) i chirurg wręcza mu drogi
zegarek, po czym pozwala się mu przytulić, odczytujemy tę scenę dość
jednoznacznie… Dopiero po obejrzeniu całego filmu pojęłam, że chłopiec miał być
symbolem fatum, jak w greckiej tragedii: pojawić się znikąd i zmusić głównego bohatera do tragicznego wyboru. Tylko czy tak poprowadzona narracja
pozwoliła mi na taką interpretację? Dlaczego wyszło dwuznacznie? Otóż sądzę, że
to na skutek mieszania konwencji. Jak się okazuje, nie zawsze wychodzi to na
dobre filmowej narracji. A ta nie jest z pewnością mocną stroną tego filmu. W przeciwieństwie
np. do takiego Almodovara, który swobodnie żongluje konwencjami, a mimo to jego
opowieść jest spójna i dajemy się jej ponieść. Tutaj tak nie jest.
Kiedy bohater
zostaje zmuszony do podjęcia tragicznego wyboru pomiędzy trzema istotami, które
kocha, zdaje się na … ślepy traf. Miota się ze strzelbą i ślepo strzela – tego nigdy
nie zrobiłby bohater tragiczny. W ogóle scena ta jest bardziej komiczna niż
dramatyczna. Czułam się zażenowana… Co prawda, widzimy po raz pierwszy przy okazji, że bohaterowie mają
jednak jakieś emocje, gdy w grę wchodzi ich życie, ale zachowują się nieudolnie
i idiotycznie. „Zabicie świętego
jelenia” uśmierca wszelki sens.
Fatalne (nie mylić z
fatalistycznym) zakończenie
Zabicie świętego jelenia |
Istotne
znaczenie ma w filmie jego zakończenie. Bohater musicalu „Cały ten jazz” Boba
Fosse`a po prostu umiera i nikt nam nie wmawia jakiegoś happy andu, mimo że
jest to film muzyczny i uszłoby to na sucho. Jednak Bob Fosse jest uczciwym
twórcą i nie robi widzom papki z mózgu. Yorgos Lanthimos nie ma tej klasy. Pokazuje
nam „rodzinę po przejściach” (na które i tak nie daliśmy się nabrać), która na
widok chłopca siedzącego przy barze solidarnie wstaje i ucieka. Banalne? A co
to szkodzi… I tak oto „Zabicie świętego jelenia” (cóż za napuszony i nieadekwatny
tytuł) zrobiło z nas naiwne kinowe jelenie…
P.S. Mojej
znajomej, z którą wybrałam się na ten film, najbardziej podobała się ścieżka dźwiękowa –
zwłaszcza gwałtowne dźwięki, które od czasu do czasu wbijały nas w fotele. Mnie
z kolei przypadł do gustu początek Pasji wg św. Jana J.S. Bacha. Szkoda, że nijak
się miał do treści przekazu, którą charakteryzowało tzw. pomieszanie z
poplątaniem. Nic więc dziwnego, że siedząca obok nas para zajadała się czekoladą,
aby jakoś przetrwać. Czego i Wam życzę J
Polski zwiastun filmu
ocena: 4/10
Bardzo ciekawa opinia, ja wciąż boję się obejrzeć, bo po "Kle" Lanthimos serwował mi tylko rozczarowania.
OdpowiedzUsuńMożna sobie darować, zapewniam :-)
OdpowiedzUsuńDoskonale ujęte sedno sprawy. Jedyna dobra - bo prawdziwa recenzja, którą znalazłam.
OdpowiedzUsuńDziękuję :-)
OdpowiedzUsuńpopieram wyrażoną tu opinię...
OdpowiedzUsuń