Na początek
można by zadać pytanie, po co robić film o Margaret Thatcher i czy biografia
żyjącej jeszcze byłej pani premier kogoś zainteresuje. Jeśli ktoś ma co do tego
wątpliwości, po seansie z pewnością wyjdzie usatysfakcjonowany. Przede
wszystkim wirtuozerią gry wspaniałej amerykańskiej aktorki Meryl Streep, która właściwie niesie ten film.
polski plakat filmu |
W światowej opinii
Margaret Thatcher uchodziła za osobę
co najmniej kontrowersyjną, a w gorszym razie zimną i bezwzględną. Autorka
scenariusza Abi Morgan i reżyserka Phyllida Lloyd przyjęły interesującą perspektywę, pokazując swoją bohaterkę nie
tyle jako osobę publiczną, ale jako kobietę pozostającą w silnych relacjach z
mężem, czyniąc ją ponadto narratorką opowieści, żyjącą właściwie w swoim
świecie i toczącą niekończące się i zabawne dialogi z nieżyjącym małżonkiem.
Akcja
toczy się właściwie w ciągu doby, kiedy to bohaterka podejmuje decyzję oddania
rzeczy męża do instytucji charytatywnej, a przy okazji – dzięki różnym
przedmiotom – przywołuje najistotniejsze momenty swego życia, dokonując ich
oceny.
Meryl Streep jako Żelazna dama, reż. Phyllida Lloyd |
Oglądając
młodą Margaret, nagle zdajemy sobie sprawę, że udział kobiet w polityce w
czasach, kiedy Thatcher rozpoczynała swoją karierę, był właściwie żaden. Jest w
filmie kapitalna scena (niejedna zresztą), kiedy to młoda bohaterka wkracza po
raz pierwszy do parlamentu, który jest wyłącznym światem mężczyzn i jej
obecność budzi absolutne zdumienie. Idąca pod prąd młoda i elegancka kobieta
jest jakby zjawiskiem z innej rzeczywistości. Narracja toczy się bez
komentarza, a kolejne kadry przypominają swoją poetyką komedię slapstickową:
kamera panoramuje niekończący się rząd męskich nóg w eleganckim obuwiu i nagle wśród
nich „kręcą się” niespokojnie niebieskie szpileczki…
Żelazna dama |
Pierwsze wystąpienia,
kiedy młoda posłanka, a później minister edukacji, upomina swoich przeciwników
wysokim, piskliwym głosem, są nie mniej zabawne. Podobnie jak sceny „nauki
mówienia”, kiedy głos Margaret Thatcher nabiera niskich stanowczych tonów i
znanej nam, nieco namaszczonej barwy… Tak przeistacza się w Żelazną Damę. Zaczynamy rozumieć, że musiała być taka w
gronie mężczyzn, którzy obawiali się podjąć stanowcze i niepopularne decyzje. Konsekwentna
aż do bólu, znienawidzona za radykalne reformy, wzbudza jednak entuzjazm i
poczucie narodowej dumy, kiedy podejmuje decyzję w sprawie Falklandów. Imponuje
tym, że niczego nie kombinuje, nie pragnie za wszelką cenę sprawować władzy,
ale swoją rolę traktuje jako misję i trzyma się tradycyjnych wartości. Takich
wyrazistych polityków już dzisiaj nie ma…
Żelazna dama |
Oczywiście,
są tego koszty własne: zawsze nieobecna w domu, którego duszą jest pan
Thatcher, wystawiona na ryzyko zamachu i agresję tłumów, a także własnych
kolegów - polityków…
Czy było
warto? Takie pytania musi sobie zadać nasza bohaterka, ale także my, widzowie.
Bo błyskotliwa, apodyktyczna starsza pani ma chyba poczucie wypełnienia misji.
Film Phyllidy Lloyd nie jest może dziełem wybitnym, ale niewątpliwie bardzo dobrze
zrealizowanym, nienudnym i znakomitym aktorsko. Jeśli dodamy do tego
specyficzny angielski humor… Tak, zdecydowanie warto go zobaczyć.
Recenzja została opublikowana na portalu PIK Wrocław w lutym 2012 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz