wtorek, 27 lutego 2018

„Wielki Inkwizytor” w Teatrze Pieśń Kozła: O paradoksach ludzkiej wolności /recenzja teatralna/

Ascetyczne przedstawienie „na jednego aktora i instrument muzyczny”, wyreżyserowane przez Grzegorza Brala, nie było może tak teatralnie porywające, jak poprzednie spektakle, stanowi jednak ważny głos na temat paradoksów ludzkiej wolności – jej wyzwań i niebezpieczeństw. 

Bogdan Koca jako Wielki Inkwizytor

24 lutego 2018 roku Teatr Pieśń Kozła zaprezentował swoją najnowszą premierę: „Wielkiego Inkwizytora”. Jak zapowiedział reżyser przedstawienia i twórca Teatru Pieśń Kozła, Grzegorz Bral, spektakl powstały na podstawie fragmentu „BraciKaramazowFiodora Dostojewskiego, jest zarazem ukłonem w stronę Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, minęło bowiem 40 lat od premiery legendarnego spektaklu „Apocalypsis cum figuris”. Jak pisał o tym przedstawieniu Konstanty Puzyna:

Szymon-Piotr, kiedy oskarża, mówi tekstami Wielkiego Inkwizytora z "Braci Karamazow", a Ciemny, kiedy się broni, gorzko i żałośnie, mówi wierszami Eliota. 

Był to swoisty eksperyment z tradycją chrześcijańską i Ewangeliami, napiętnowany przez Prymasa Tysiąclecia, ale w istocie owe fabuły były potraktowane na zasadzie rekwizytu. Poza tekstem Dostojewskiego i Eliota, aktorzy mówili cytatami z Simone Weil,  wykorzystano też pieśni kościelne, ale spektaklem rządziły nie tyle teksty, co prawa poezji i obrazów, bardziej zasada wolnych skojarzeń aniżeli światopoglądowy dyskurs.


Poemat sceniczny Grotowskiego zbudowany jest w całości z działań i przeżyć aktorskich – twierdził przywołany wcześniej Konstanty Puzyna.

Dodam, że było to jedyne przedstawienie Grotowskiego, które oglądałam kilkakrotnie na żywo i które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Temperatura spektaklu, aktorstwo zupełnie odmienne od tego, do jakiego przywykłam: gorące i ekstremalne – to wszystko udzielało się widzom, którzy siedzieli tuż obok siebie, przy ścianach z surowej cegły, w bliskiej odległości od grających w spektaklu aktorów. Tak, to było bardziej przeżycie metafizyczne niż intelektualne. Fakt, że mroczne i wstrząsające.


Apocalypsis cum figuris, fot. Buscarino, wystawa 

I chociaż przedstawienie „Wielki Inkwizytor” niewiele ma wspólnego z tamtym eksperymentem, to jednak Teatr Pieśń Kozła wydaje się być w jakimś sensie kontynuatorem Laboratorium. Jest to bowiem teatr poszukujący i radykalny – jak tamten. Kiedy przychodzę na Purkyniego i widzę surowe gotyckie wnętrze, to również mam skojarzenie z tamtą salą i żywię przekonanie, że Teatr Pieśń Kozła jest w jakimś sensie duchowym spadkobiercą Grotowskiego.  Nie wspomnę już o tym, jak trudno się na przedstawienia dostać – to także taki "teatr dla wtajemniczonych", z rytuałem usadzania gości przez Grzegorza Brala, pełniącego rolę gospodarza J

Każdy kolejny spektakl jest dla mnie w jakimś sensie odkryciem. „Wielki Inkwizytor” także jest spektaklem nietypowym. Monodram, w którym zagrana na psalterium muzyka jest punktem odniesienia, rodzajem kontrapunktu. Takiego spektaklu – z jednym i w dodatku nieśpiewającym aktorem – jeszcze nie było! Po raz wtóry oglądamy na scenie aktora Bogdana Kocę – Ducha Ojca z poprzedniego spektaklu: „Hamlet – komentarz”, a jednocześnie ta jego nowa rola budzi konotacje z tamtą. Wielki Inkwizytor chce być w jakimś sensie ojcem ludzkości, którą pragnie na swój sposób uszczęśliwić. Znamy takich uszczęśliwiaczy, którzy tworzą swoje utopie…

Wróćmy jednak do kontekstu tej opowieści, w przeciwieństwie bowiem do „Apocalypsis cum figuris”, w spektaklu tym ważne jest przede wszystkim słowoOtóż opowieść o Wielkim Inkwizytorze snuje jeden z braci Karamazow, Iwan. Opowiada ją młodszemu bratu, Aloszy, ale wcześniej wygłasza wstrząsającą tyradę przeciwko Bogu, który stworzył świat tak potwornie przepełniony cierpieniem, a w sposób szczególny boli go cierpienie dzieci. Kiedy mamy tego świadomość, wtedy łatwiej nam zrozumieć, że poglądy Wielkiego Inkwizytora są w istocie pomysłem Iwana, który rozważa, jak odebrać wolność ludziom, którzy nie tylko nie chcą dźwigać jej brzemienia, ale czynią z niej na ogół zły użytek – znęcając się nad innymi i pomnażając cierpienie.

Iwan umieszcza postać inkwizytora w XVI wieku w Hiszpanii, kiedy stosy płoną niemal codziennie. W takim kontekście przychodzi Chrystus, ale nie jest to zapowiadane Przyjście zwiastujące Koniec Czasów, lecz rodzaj odwiedzin, które miałyby ludzi pokrzepić. Wszyscy Go z radością witają, a On znowu uzdrawia i wskrzesza z martwych. Wtedy też, na oczach tłumu, który pozostaje bierny, zostaje na rozkaz Wielkiego Inkwizytora aresztowany i osadzony w celi. Tam, nocą, odwiedza Go Wielki Inkwizytor, ponieważ pragnie rzucić Mu w twarz swoje oskarżenia i … wyrazić rozczarowanie. Ten doświadczony życiem, dziewięćdziesięcioletni starzec, zarzuca Mu, że postawił człowiekowi zbyt duże wymagania, a tymczasem ludzkość jest słaba i na ogół nie potrafi sobie poradzić z wolnością, chętnie oddając ją tym, którzy potrafią wziąć na siebie ich brzemię. W szczególności ma za złe Chrystusowi, że będąc kuszonym na pustyni, odrzucił dary złego ducha. Inkwizytor by tego nie zrobił, przeciwnie, on je przyjął. Dla niego to wielki i mądry duch, doskonale wiedzący, że ludzie pójdą za tym, kto da im chleb, a jeszcze lepiej – kto nada ich życiu sens i kierunek. Bo ludzie potrzebują przywódcy, a Chrystus z takiego przywództwa zrezygnował, pragnąc, aby ludzie dokonywali wyborów w wolności i miłości. Tymczasem oni, z nielicznymi wyjątkami, nie są do tego zdolni. To dlatego Wielki Inkwizytor podjął dzieło naprawy tego, co pozostawił Bóg-Człowiek, bo jego zdaniem człowiek jest słaby i nikczemny. Toteż należy nim pokierować. Może się trochę buntować, ale tym chętniej powróci i upokorzy się przed autorytetem.  Szczególnie, że ta władza duchowa pozwoli mu grzeszyć, zna jego słabości i weźmie na siebie brzemię jego grzechów.

Nie jesteśmy z Tobą, lecz z nim, oto nasza tajemnica – mówi w pewnym momencie Wielki Inkwizytor. Będą nas kochali jak dzieci, za to pozwolimy im grzeszyć, a karę za te grzechy przyjmiemy już na siebie.

Wielki Inkwizytor dowodzi, że w ten sposób uszczęśliwią wszystkich, biorąc całą winę na siebie. Czyż to nie lepiej, niż niewielu zbawionych i miliony potępionych? - pyta tylko dla formalności. A skoro swojego szczytnego celu jeszcze nie dokończył, nie pozwoli, aby mu w tym przeszkadzano. Wobec tego Chrystus musi spłonąć na stosie.


Człowiek zawsze miał ciągoty do tego, aby poprawiać dzieło Pana Boga i czynić człowieka "lepszym". Mówi o tym m.in. popularna opowieść o doktorze Frankensteinie, ale także XX-wieczne utopie (choćby komunizm) i antyutopie, a wśród nich „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya. Doskonale wiemy, czym to się zazwyczaj kończy, a mimo to świat, w którym żyjemy, wcale nie jest lepszy ani mądrzejszy.

Cały ten dramatyczny monolog Inkwizytora znalazł w przedstawieniu nie tyle słuchacza w osobie uwięzionego Chrystusa (co miało miejsce w opowieści Iwana), co grającego na psalterium muzyka. Owym muzykiem /Chrystusem? jest w spektaklu Rafał Habel. Używany przez niego piękny instrument strunowy służył niegdyś za tło chorału gregoriańskiego. Muzyk nie tylko na nim gra, ale również śpiewa po łacinie Pater noster. Muzyka i śpiew stanowią w tym spektaklu rodzaj kontapunktu – są symbolem odwiecznej harmonii, której Wielki Inkwizytor jest przeciwieństwem.

Trwający godzinę dramatyczny monolog Bogdana Kocy doskonale nam to uzmysławiał. Aktor dysponował niewieloma rekwizytami: czarnym płaszczem, który zakładał dopiero po wejściu na scenę (nawiązując tym samym do spektaklu „Hamlet – komentarz”, ale zarazem podkreślając, że jest to „tylko” rola), krzesłem, które pozwoli mu unieść się wyżej i stanąć w silnym świetle lampy, jakby twarzą w twarz z Bogiem… Wielki Inkwizytor Kocy jest pewien swoich racji – na przemian ironiczny i dramatyczny. Jego szaleństwo nie ulega wątpliwości, choć on sam wydaje się sobie logiczny i mądry mądrością doświadczonego starca.

Ascetyczne przedstawienie „na jednego aktora i instrument muzyczny”, wyreżyserowane przez Grzegorza Brala, nie było może tak teatralnie porywające, jak poprzednie spektakle, stanowi jednak ważny głos na temat paradoksów ludzkiej wolności – jej wyzwań i niebezpieczeństw. To dobrze, że powstało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kto otrzyma Nos Chopina podczas Millennium Docs Against Gravity Film Festival?

 12 wspaniałych filmów dokumentalnych o ludziach całkowicie oddanych sztuce, która zmienia nie tylko ich życie, ale fascynuje i porusza takż...

Popularne posty