czwartek, 14 marca 2019

Magdalena Grzebałkowska: "Komeda. Osobiste życie jazzu" /recenzja książki/

Magdalena Grzebałkowska dokonała rzeczy pozornie niemożliwej. Nie tylko pasjonująco opowiedziała historię niezwykle utalentowanego artysty i powszechnie lubianego człowieka, który jako jeden z nielicznych zrobił międzynarodową karierę. Potrafiła także przywołać miniony świat - z jego kolorami, atmosferą, obyczajowością. I uczyniła to z wielkim talentem i wrażliwością.

Mój egzemplarz książki
Magdalena Grzebałkowska znana jest jako znakomita autorka kilku biografii. Dość wspomnieć "Księdza Paradoksa" (o ks. Janie Twardowskim) czy "Beksińskich", które są czymś  więcej niż rzetelnym życiorysem - to porywająca literatura! Mając w pamięci te dwie, ochoczo sięgnęłam po biografię Krzysztofa Komedy, która okazała się równie interesującą jak tamte. Nie licząc wspomnień żony, Zofii Komedowej, jest to właściwie pierwsza biografia kompozytora takich hitów, jak kołysanka do filmu Romana Polańskiego "Rosemary`s baby".

Rozpoczyna ją, rozpisana na dni, a nawet godziny, niczym film sensacyjny, opowieść o scenicznym debiucie Komedy i jego Sekstetu. Krótkie, informacyjne zdania, przypominające nieomal kronikarski zapis, wprowadzają nas w tamten miniony świat, w którym jazz był czymś więcej niż tylko muzyką - był powiewem wolności, Zachodu, miał posmak zakazanego  owocu.  Rodzaj narracji przypomina także film - stajemy się świadkami tego, o czym pisze Grzebałkowska:

"W środę ósmego dnia sierpnia 1956 roku - czytamy - około godziny dwudziestej, na zbitą z desek i częściowo przykrytą dywanem scenę wchodzi sześciu młodych mężczyzn w czarnych ubraniach.
Lekarz.
Student mechanizacji rolnictwa.
Plastyk.
Inżynier.
Student konserwatorium. Muzyk, miłośnik bobrów.
Konferansjer Leopold Tyrmand podchodzi d mikrofonu i ostrzega publiczność, że teraz usłyszy muzykę trudną, ambitną i przeznaczoną wyłącznie dla koneserów. Po czym zapowiada zespół Sekstet Komedy, co <nie oznacza angielskiego słowa komedia, tylko jest pseudonimem".

Sekstet Komedy w kondukcie pogrzebowym podczas parady otwierającej Festiwal/skan
A zaraz potem dowiadujemy się z rozdziału "Tydzień wcześniej", jak do tego historycznego momentu doszło, m. in. o tym, jak młodzi ludzie z całej Polski zjeżdżali do Sopotu jak do Mekki. Sprawa wymknęła się "służbom" spod kontroli, a ulicami maszerowali młodzi, ekstrawagancko (jak na tamte czasy) ubrani ludzie. Sekstet Komedy otwierał Festiwal w kondukcie... pogrzebowym. Trumną była skrzynia od wibrafonu, oklejona klepsydrami z tytułami najpopularniejszych polskich szlagierów - bo to był pogrzeb po muzyce popularnej i jazzie tradycyjnym.

"Nasz zespół uprawia wyłącznie jazz nowoczesny - powie dziennikarzom wówczas jeszcze nikomu nieznany Komeda. Jesteśmy pierwszym tego rodzaju zespołem w Polsce. (...) Uprawiamy muzykę dość eksperymentalną, którą trzeba umieć słuchać".

Zofia Lach z synem Tomkiem, Sopot, 1956/skan
I tak to się zaczęło. Wtedy też Krzysztof Komeda pozna Zofię Lach i jej czteroletniego syna. Później zostanie jego menadżerką, a Tomek - przybranym synem (swoich dzieci Komeda nigdy nie miał).

Od tego momentu Magdalena Grzebałkowska prowadzi nas "swoimi ścieżkami", czyli dokąd chce :-) Dowiadujemy się dzięki niej o losach rodziny Trzcińskich (takie było prawdziwe nazwisko Krzysztofa Komedy). Rodzina była zamożna:

"Niania do dzieci. Ogrodnik do roślin". Kucharka do obiadów." - pisze lakonicznie Grzebałkowska. Dowiadujemy się nawet tego, jakie były ulubione rozrywki (teatr, kino, koncerty, kawiarnie), ulubione potrawy (zupa grzybowa z suszonymi owocami, a na Wielkanoc żurek zabielany), nigdy nie rozmawiają o pieniądzach, są dla siebie uprzejmi, żadnych zakazów. Najważniejszą osobą jest dla Krzysztofa matka, Zenobia - po niej odziedziczy zamiłowanie do muzyki. Ona też jest jest jego pierwszą nauczycielką fortepianu. Ale wygląd i rude włosy odziedziczy Krzysztof po ojcu Mieczysławie.

Krzysztof Trzciński z rodzicami i siostrą Ireną, Częstochowa, lata czterdzieste/skan
Grzebałkowska snuje życiorys kompozytora nieśpiesznie, opisując równolegle życie jazzowe powojennej Polski, klimat tamtych lat i tworzących go ludzi. To równie ważne, aby zrozumieć osobowość tego artysty. Pojawiają się kultowe postaci tych czasów: Leopold Tyrmand, Roman Waschko (nb. tajny współpracownik SB).

Zanim Krzysztof zacznie być częścią tego światka, uczy się w klasie humanistycznej I Państwowego Gimnazjum i Liceum w Ostrowie Wielkopolskim, dokąd Trzcińscy przeprowadzili się po wojnie z rodzinnej Częstochowy. Chodzi także na lekcje muzyki - ćwiczy Bacha i Chopina. I choć z muzyki zbiera same piątki, w szkole uczniem jest raczej miernym. O mały włos, a nie zostałby dopuszczony do matury. Na bal maturzystów pójdzie z mamą :-) Dla niej też wybiera studia medyczne, choć bardzo tego nie chce. Ich relację zdaje się dobrze oddawać zdjęcie z balu maturalnego: Zenobia promienna i dominująca, Krzysztof - skromny i podporządkowany. Później okazuje się, że jednak nie do końca, skoro przyprowadza do domu Zofię (rozwódkę z dzieckiem!) i oznajmia, że odtąd będą razem, po czym wyjeżdża z nią do Krakowa.

Komers, czyli bal maturzystów. Krzysztof Trzciński tańczy z mamą,
Ostrów Wielkopolski, 1950 /skan
Wcześniejsze miłości poszły w cień. Zofia jest zupełnie inna od łagodnego i nieco wycofanego Krzysztofa: przebojowa, pełna pomysłów, umie jak nikt zadbać o jego interesy. Urodzona organizatorka, a przy tym urodziwa kobieta, w typie słowiańskim. Zostaje nawet "dziewczyną z okładki". To dzięki niej - łatwo nawiązującej kontakty - Krzysztof pozna środowisko aktorów, artystów, pisarzy: Leszka Herdegena, Sławomira Mrożka, a także Romana Polańskiego. Temu ostatniemu zawdzięcza światową karierę, bo właśnie dzięki jego filmom (pamiętny "Dwaj ludzie z szafą", a potem "Nóż w wodzie") staje się sławny.

Zofia dziewczyną z okładki tygodnika "Przyjaźń" - organu
Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej /skan
Charakterystyczne przy tym, że mimo tylu walorów, nikt Zofii nie akceptował. Grający wówczas w zespole Andrzej Wróblewski twierdzi wręcz, że nikt z zespołu jej nie lubił, bo wprowadzała złą atmosferę. "W nieskończoność zastanawialiśmy się, dlaczego Krzysztof z nią jest" - wspomina i przytacza taką oto anegdotę. Otóż zespół postanowił zerwać współpracę z Zofią i przygotował na piśmie listę pretensji pod jej adresem. Ktoś doniósł o tym Komedzie i kiedy nazajutrz Jerzy Milian wstał, aby w obecności lidera wygłosić zarzuty, ten mu przerwał i wyrzucił z zespołu.
"A co miał Krzysiu zrobić - kończy swoją opowieść Wróblewski - jak mu zespół niedorostków, których uczył grać, chciał wywalić menedżerkę i dziewczynę?".
Tak czy owak Zofii nikt dobrze nie wspomina, także Polański i Andrzej Krakowski, który poznał kompozytora w Stanach. W końcu związek ten zaczął ciążyć także Komedzie i będąc w Los Angeles związał się z inną kobietą.
Grzebałkowska jest jednak zbyt rzetelną biografką, aby nie oddać głosu także Zofii Komedowej (w końcu się pobrali). Chociaż bohaterka tej opowieści nie żyje, zostawiła po sobie wspomnienia, spisane wespół z synem. Ostatecznie cały ten amerykański wątek biografii kompozytora kończy się dramatycznie. Był to wprawdzie wypadek, ale w dużej mierze spowodowany przez wiecznie pijanego Marka Hłaskę. Pozornie niegroźny, spowodował powstanie krwiaka, ten zaś przyczynił się do utraty przytomności, a w końcu do śmierci Komedy.
Komeda z Markiem Hłasko, Los Angeles, 1968/skan
Autorka biografii nie tylko odbyła podróż w miejsce ostatniego zamieszkania Komedy, zadała sobie także wiele trudu poszukując ludzi, którzy znali kompozytora, w tym także jego ostatniej partnerki, obecnie cierpiącej na demencję pensjonariuszki zakładu opieki. Okazało się też, że dom, w którym mieszkał i przy którym miał wypadek, nie istnieje...

Grzebałkowska kończy swoją opowieść wzruszającą sceną, rozgrywającą się w warszawskim szpitalu, do którego przetransportowano Komedę. Jest 23 kwietnia 1969 roku. Życie toczy się jak gdyby nic się nie stało: PAP podaje, że Leopold Teliga opuścił port w Las Palmas, wieczorem wystąpi w Filharmonii Narodowej saksofonista jazzowy Nathan Davis... Tymczasem w południe stan Krzysztofa się pogarsza. Wiozą go na reanimację. Zofia biegnie za noszami i otula wystające spod kołdry nogi męża swoim swetrem...

Magdalena Grzebałkowska dokonała rzeczy pozornie niemożliwej. Nie tylko opowiedziała historię niezwykle utalentowanego artysty i powszechnie lubianego człowieka, który jako jeden z nielicznych zrobił (w tamtych czasach!) międzynarodową karierę. Potrafiła także przywołać ów miniony świat - z jego kolorami, atmosferą, obyczajowością, pomimo że sama jej nie zaznała, ponieważ należy do zupełnie innego pokolenia. Do tego zaś potrzeba nie tylko talentu, ale także pewnej wrażliwości i wyobraźni. Tego zaś odmówić jej nie sposób.

Książka Magdaleny Grzebałkowskiej "Komeda. Osobiste życie jazzu" ukazała się w Wydawnictwie Znak w 2018 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielka Symfonia i miłość – koncert pod batutą Jana Tomasza Adamusa

Majowy repertuar Filharmonii Sudeckiej im. J. Wiłkomirskiego w Wałbrzychu otworzy „Wielka” Symfonia Schuberta oraz arie Mozarta i Beethovena...

Popularne posty