Mój egzemplarz książki Jolanty Krysowatej "Skrzydło anioła. Historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot" |
Wyznam na wstępie, że "Skrzydło anioła" nie trafiło do moich rąk w 2013 roku, kiedy to książka się ukazała. Odkryłam ją stosunkowo niedawno, kiedy szukałam czegoś do czytania mając w perspektywie długą jazdę tramwajem. Nie miałam wówczas pojęcia, że czeka mnie - jak to sobie w myślach nazwałam - "festiwal Jolanty Krysowatej". Najpierw dałam się ponieść "Skrzydłu...", które okazało się fascynującą i bez reszty pochłaniającą lekturą. Historia tajnego ośrodka koreańskich dzieci tak zawładnęła moją wyobraźnią, że szukając informacji w sieci, trafiłam na kolejne skarby: film dokumentalny Jolanty Krysowatej "Kim Ki Dok", na audycję dokumentalną "Portret w czerwieni", za który autorka otrzymała Grand Prix KRRiT w 2004 roku, oraz na "Osieroconych" (pierwsza polska nagroda na festiwalu PRIX EUROPA!). Trochę żałuję, że moje "odkrycia" są późne, z drugiej jednak strony uważam, podobnie jak bohaterki "Pikniku pod Wiszącą Skałą", że wszystko ma swoje miejsce i czas :-) Najwidoczniej tak miało być!
Dla Jolanty Krysowatej - co teraz oczywiste - opisana na różne sposoby historia oraz jej poszczególne wątki i ich bohaterowie, okazała się bez najmniejszej wątpliwości tematem życia. Początki tej dziennikarskiej przygody sięgają roku 2001, kiedy to natknęła się na niewielką mogiłę 13-letniej Azjatki na Cmentarzu Osobowickim. Z napisu wynikało, że została pochowana w 1955 roku. Skąd Koreanka we Wrocławiu w tamtym czasie? Dlaczego zmarła? - pytania te i poszukiwanie odpowiedzi uruchomiły niespodziewaną lawinę zdarzeń, które również można by opatrzyć przytoczonym powyżej zdaniem z "Piknika...". Po tylu latach... Z pewnością jednak, gdyby nie determinacja i talent dziennikarki, nigdy nie poznalibyśmy tej historii w takim kształcie.
A zatem wszystko zaczęło się od tajemniczej Kim Ki Dok. Szukając historii jej choroby i przyczyn śmierci, Jolanta Krysowata zaczęła trafiać na osoby, które - jak się okazało - dziewczynkę zapamiętały. Pierwszą z nich, z trudem odnalezioną, ponieważ akta choroby zostały uszkodzone i zachowało się tylko imię lekarki - Ludmiły, autorka książki odnalazła właściwie cudem albo jak kto woli: metodą dedukcji. Okazało się, że emerytowana pani profesor Ludmiła Hirnlowa nie tylko wszystko pamiętała, pamiętał także jej mąż, który dziewczynkę widział, gdy odwiedzał żonę - wówczas młodą lekarkę. Jednak najważniejszą postacią tego dramatu okazał się Tadeusz Partyka - lekarz, student Ludwika Hirschfelda i jego żony Hanny (niezwykle zasłużonych dla wrocławskiej medycyny), prekursor krwiodawstwa we Wrocławiu, a także ... poeta. Dzięki jego determinacji Kim Ki Dok cudem dożyła do owego 20 września 1955 roku. Przede wszystkim jednak mogła poczuć, że jej życie jest dla kogoś bardzo ważne, ze nie jest nikomu niepotrzebną sierotą z obcego kraju. Zachowały się wiersze dr. Partyki (rękopisy nie płoną...) będące zapisem tego doświadczenia, niezwykle poruszające, mimo upływu lat. Jak choćby ten:
A ja chcę, żeby nie było
w twoich oczach łez
żeby nie było wołania
Omoni... omoni... /mamo, mamo/
I żeby życie i żeby sen
Żeby śmiech twój
I słowo...
Tak pisze człowiek mający za sobą AK-wską przeszłość, z którą nie umie sobie poradzić, uchodzący za mocnego i twardego faceta. I to on jest autorem słów, które posłużyły Jolancie Krysowatej za tytuł książki:
Ona jest samą miłością. Aniołem, któremu Pan Bóg przetrącił skrzydło, żeby przytrzymać go trochę dłużej na ziemi i pozwolić coś zrozumieć takim durniom jak ja.
To doświadczenie pozwala ludziom takim jak Tadeusz Partyka, ale także pozostałym bohaterom historii dotyczącej tajnego ośrodka koreańskich sierot, poczuć w sobie dobro, bezinteresowną miłość, szlachetne intencje...
Autorka dociera do wielu byłych wychowawców tego ośrodka, choć wydaje się to niemożliwe po tylu latach. A jednak! Udaje się jej także dotrzeć do listów od koreańskich dzieci, które adresaci przez te lata przechowywali z pietyzmem i którymi - za sprawą Jolanty Krysowatej - dzielą się teraz z nami. Wyznam, że nie sposób czytać ich (słuchać) nie ulegając wzruszeniu... Zresztą bohaterowie reportażu i filmu także nie kryją łez. Ta książka, podobnie jak film i reportaż radiowy, nie tylko głęboko porusza. Jest w niej także, jak to w życiu, także wiele humoru, który przeplata się ze smutkiem i towarzyszącym im refleksjom. Dzięki Krysowatej - jej wyobraźni i empatii - możemy poczuć, co mogli przeżywać, a nawet, o czym mówili i myśleli jej bohaterowie. Dzięki niej poznajemy również mniej znane wątki historii Wrocławia i Dolnego Śląska, którą tworzyli tacy wspaniali ludzie jak małżeństwo Hirszfeldów, dr Partyka czy też zupełnie nam nieznani wychowawcy tajnego ośrodka dla dzieci w Płaczkowicach. Okazuje się też, że częścią tej polskiej, dolnośląskiej historii stali się także ... Koreańczycy:
Ja wierzę - pisze jeden z nich, An Jun Sop - że jeszcze raz pójdę do polski. Dlatego czytam książkę i jak chodzę po ulicy sam to nucę po polsku...
Zaś Dzin Dze Mion zwierza się:
Śni mi się, że poszliśmy po Płakowicach i widziałem jeszcze raz te domy i rzekę Bóbr i Lwówek Śląski.
Dzięki talentowi i determinacji Jolanty Krysowatej odzyskaliśmy kawał fascynującej polskiej historii, która przemawia mocno zarówno do wyobraźni, jak i do serc czytelników. Znakomita, porywająca książka, której wręcz nie można nie znać i którą gorąco polecam.
P.S. Kiedy oglądam statystyki bloga i wśród odbiorców pojawia się regularnie Korea Południowa, to myślę sobie, że mogą to być wychowankowie z Płaczkowic, którym udało się przedostać...
"Kim Ki Dok", reż. Jolanta Krysowata
Szanowna Pani, jestem redaktorem Naczelnym bezpłatnego magazynu Ludzka Sprawa (po długiej przerwie,, w czerwcu ma wyjść kolejny numer)rozmawiałam w nim z Jolantą Krysowatą, opowiada między innymi o książce, chciałabym zapytać, czy wyraziła by Pani zgodę na zamieszczenie w gazecie fragmentów swojej recenzji (oczywiście podpisanej i pokazanej przed publikacją), link do bloga przysłała mi Jola. Bedę wdzięczna za odpowiedź Pozdrawiam Anna Morawiecka
OdpowiedzUsuńSzanowna Pani, zgadzam się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Barbara Lekarczyk-Cisek