sobota, 1 lutego 2020

Michael Willmann: Opus magnum. Monograficzna wystawa śląskiego Rembrandta w Muzeum Narodowym we Wrocławiu /relacja/

Od 22 grudnia 2019 roku do 26 kwietnia 2020 roku mamy wyjątkową okazję podziwiania blisko stu dzieł Michaela Willmanna we wrocławskim Muzeum Narodowym. Taka gratka nie zdarza się często, szczególnie że jest wśród nich wiele obrazów dotychczas niedostępnych. Na uwagę zasługuje także sposób prezentacji - w Pawilonie Czterech Kopuł, w sąsiedztwie sztuki współczesnej oraz w niebanalnym entourage`u, z wykorzystaniem nowoczesnych technik. 

Wejście na wystawę "Michael Willmann. Opus magnum", fot. B. Lekarczyk-Cisek

Większość prezentowanych prac Willmanna powstała w opactwie cysterskim w Lubiążu, jednak obecnie znajdują się one w kościołach, klasztorach i muzeach w Polsce i za granicą. Wystawa pozwala nie tylko zobaczyć je ponownie w jednym miejscu, w cyklach i w takim sąsiedztwie, jakie miały pierwotnie. Wyobrażenie to wspomaga także odpowiednia aranżacja wystawy, jej scenografia i multimedia. Przechodząc przez całą tę rozbudowaną, a zarazem celowo zaprojektowaną przestrzeń Pawilonu Czterech Kopuł, mamy możliwość zatrzymania się i kontemplowania poszczególnych obrazów i całych cykli, aby na koniec znaleźć się w wirtualnym świecie cysterskiego klasztoru w Lubiążu i dzięki współczesnej technice "zobaczyć' te same dzieła w ich naturalnym otoczeniu, które powstaje i rośnie na naszych oczach. Prowokuje to również do refleksji nad tym, jaką rolę ma do spełnienia to miejsce dzisiaj i w przyszłości, będąc bez wątpienia prawdziwą perłą minionych czasów. Kontemplowaniu obrazów sprzyja towarzysząca dyskretnie piękna muzyka z epoki - zarówno sakralna, jak i świecka.

Autoportret Michaela Willmanna, 1682, własność Muzeum Narodowego we Wrocławiu, 
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Michael Willmann, mistrz barokowego malarstwa, określany często mianem śląskiego Rembrandta, nie pochodzi bynajmniej ze Śląska, lecz z Królewca, gdzie przyszedł na świat w 1630 roku w rodzinie protestanckiej, jako czwarte dziecko zamożnego mieszczanina i malarza, Christiana Petera Willmanna oraz Marii, córki szlachcica Fabiana Dirschowa. Wraz ze starszym bratem Tobiasem kształcił się najpierw w warsztacie ojca, co było częstą praktyką w rodzinnych malarskich pracowniach. Michael szybko objawił niepospolity talent, toteż około roku 1650 wyjechał do Amsterdamu, by kształcić swoje umiejętności. Do wyjazdu z rodzinnego domu przyczynił się także fakt, że ojcowską pracownię odziedziczył starszy brat. Jednakże nie stać go było na opłacenie nauki u takiego mistrza jak Rembrandt. Aby się utrzymać, musiał zarabiać na życie, starał się także rozwijać swoje malarskie umiejętności. W jaki sposób? Otóż zakupił kolekcję miedziorytów znanych artystów włoskich i niderlandzkich i na ich podstawie prowadził samodzielne ćwiczenia rysunkowe. W ten sposób uczył się kompozycji, studiował zarówno rysunek pojedynczych postaci, jak i kilkuosobowych scen. Niekiedy łączył ze sobą kilka takich pierwowzorów, tworząc własne przedstawienia tematu. Ten sposób komponowania obrazu stał się jego metodą pracy także i później. Dodajmy, że Willmann podróżował po Europie Środkowej prawie dziesięć lat, starając się poznać zbiory malarstwa m. in. w Polsce, Niemczech oraz w Czechach. Na Śląsk przybył w połowie lat 50. XVII wieku i już w 1656 roku przyjął pierwsze zlecenie od Arnolda Freibergera - opata Cystersów w Lubiążu. Z tego właśnie okresu pochodzą obrazy: Koronacja Marii, Ukrzyżowanie Chrystusa oraz Pejzaż ze św. Janem Chrzcicielem.

Michael Willmann, Koronacja Marii, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Prace te wykonał Willmann w stylistyce malarstwa holenderskiego, co bynajmniej nie wzbudziło entuzjazmu opata Freibergera, toteż niebawem artysta udał się do Pragi w poszukiwaniu nowego mecenasa, ale także po to, by na podstawie obejrzanego tam malarstwa lepiej dostosować się do oczekiwań ewentualnych zleceniodawców z kręgu Kościoła katolickiego. W rezultacie nie tylko lepiej poznał malarstwo włoskie, ale także katolicką ikonografię, co zaowocowało w 1660 roku stałą współpracą z klasztorem cystersów w Lubiążu.


Willmann rodzinnie 


Tam też artysta poślubił wdowę po malarzu - Helenę Reginę Lischkę. W 1663 roku przeszedł na katolicyzm, a jego późniejsze życie pobożnego człowieka wskazywałoby na to,że konwersja nie była podyktowana koniunkturalizmem, lecz miała głębokie podłoże. Helena miała z pierwszego małżeństwa syna, który okazał się w przyszłości bardzo zdolnym malarzem, zaś Willmannowi urodziła pięcioro dzieci: Marię Magdalenę, Annę Elisabeth, Michaela Leopolda, Annę Sophię oraz Helenę Reginę.Wszystkie przeszły tradycyjnie edukację malarską. Bardzo utalentowaną okazała się być Anna Elisabeth, ale nie poszła w ślady ojca, lecz wstąpiła do zakonu. Nadzieje Willmanna zawiódł także jedyny syn - jego imiennik, który najpierw - miast poświęcić się malarstwu - wolał romansować, skutkiem czego urodziło mu się nieślubne dziecko i ojciec musiał zapłacić spore alimenty. Opłacił także swemu marnotrawnemu kosztowny wyjazd do Włoch, skąd młody Michael wrócił po trzech latach i ożenił się. Jednak jego rodzinne szczęście nie trwało długo, bowiem trzy lata później zmarł, prawdopodobnie na skutek choroby wenerycznej, której nabawił się we Włoszech. Nie bardzo poszczęściło się też najstarszej córce Willmanna, Marii Magdalenie, którą wydano za mąż za malarza pracującego na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu. Mimo że urodziła mu czworo dzieci, popełnił samobójstwo, a wkrótce potem zmarła także Maria. Osierocone potomstwo trafiło na wychowanie członków rodziny, w tym do Willmanna, który zaopiekował się wnukiem Georgiem Wilhelmem. Z kolei córka Anna Sophia wyszła za mąż za bogatego kupca z Głogowa, urodziła mu siedmioro dzieci, ale również zmarła przedwcześnie. Wreszcie najmłodsza córka poszła w ślady siostry i wstąpiła do klasztoru urszulanek we Wrocławiu. Poza sutym posagiem malarz podarował klasztorowi dwa obrazy: Męczeństwo św. Urszuli i Wizję św. Franciszka Ksawerego.


Michael Willmann, Wizja św. Franciszka Ksawerego, 1694-1695,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


Pracownia malarza


Interesującym jest zawsze miejsce i okoliczności, w jakich powstaje dzieło, szczególnie tak wybitnego malarza. Zbigniew Herbert  w zbiorze esejów Martwa natura z wędzidłem tak opisuje obraz Malarz w swojej pracowni Adraena van Ostade:

„ Obszerna izba, dość mroczna, chociaż po lewej stronie jest wielkie sklepione okno. Przez grube kawałki szkła oprawione w ołów sączy się do wnętrza leniwe światło dnia.(...) W głębi izby, położonej wyżej niż reszta pracowni (wchodzi się tam po schodkach), pod mroczniejącą ścianą uczeń rozciera barwniki”.

I komentuje:

„A więc to tak rodzi się sztuka? W niejasnym wnętrzu, wśród kurzu pajęczyn i nieopisanego bałaganu przedmiotów bez wdzięku i urody. (...)Nie ma w tym obrazie ani cienia tajemniczości, czarnoksięstwa, uniesienia. (...) Wszystkie subtelne gusta, wyobrażenia pięknoduchów muszą doznać zawodu i cofnąć się przed gęstą materialnością dzieła”.

A jak rodziła się sztuka Willmanna? Z zachowanych opisów posiadłości malarza wnosimy, że jego pracownia znajdowała się na piętrze rodzinnego domu, w pokoju o sześciu oknach, a więc dobrze oświetlonym, najwyraźniej tak zaplanowanym, aby było w nim dobre światło. "Być może wnętrze tego przydomowego atelier przypominało to uwiecznione na zaprojektowanym przez samego Willmanna miedziorytniczym wizerunku bł. Joachima z Fiore - rozważa w swojej książce o Michaelu Willmannie wybitny znawca jego twórczości Andrzej Kozieł. W tle przedstawienia błogosławionego cystersa widzimy bowiem fragment pracowni, a w niej siedzącego malarza z paletą  i pędzlem w dłoniach, który pracuje nad obrazem ustawionym przed nim na sztaludze. Artyście doradza stojący obok sztalug  zakonnik w habicie, a za nim uwija się pochylony pomocnik mistrza".  Być może tak wyglądała pracownia mistrza, który ikonografię swoich obrazów uzgadniał z zakonnikami, którzy je u niego zamawiali. Jednak wiemy też, że obrazy wielkoformatowe - a jest ich niemało - powstawały w większej przestrzeni. Była nią prawdopodobnie wysoka na ok. 7 metrów szopa lub stodoła na terenie posiadłości Willmanna. O tym, co mogło znajdować się w takiej pracowni, możemy dowiedzieć się e spisanego w 1706 roku testamentu malarza. A zatem były tam spore zapasy farby (zapewne wydzielającej intensywny zapach), księgi o sztuce, teki z rysunkowymi pierwowzorami, nieukończone obrazy, a także miedziorytnicze odbitki. Zachowała się także oryginalna paleta mistrza, którą możemy zobaczyć na wystawie "Opus magnum". Wygląda skromnie, ale to autentyk i robi wrażenie...

Paleta malarska Michaela Willmanna, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Willmann był człowiekiem oczytanym - posiadał bogatą bibliotekę, która uległa rozproszeniu, ale wiemy z całą pewnością, że znajdowało się w niej m. in. dwutomowe dzieło Joachima von Sandrarta Teutsche Academie, pierwsze niemieckie kompendium wiedzy o malarstwie, grafice, rzeźbie i architekturze, posiadające bogatą szatę graficzną i liczne miedziorytnicze ilustracje wysokiej jakości. Z niej właśnie czerpał Willmann informacje z historii sztuki, wiadomości o żywotach artystów - od starożytności po współczesność. Księga zawierała także tłumaczenie Metamorfoz Owidiusza oraz ikonografię mitologiczną.

Michael Willmann, Orfeusz  grający zwierzętom, ok. 1670,
fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Willmann był cenionym artystą i często zamawiano u niego obrazy. Malował je głównie na lnianym płótnie o odpowiedniej do formatu gęstości. W pracach wielkoformatowych, jak Męczeństwo św. Piotra, wykorzystywał płótno o rzadkim splocie.Wynikało to nie tylko z chęci pomniejszenia kosztów, ale z uwagi na to, że dzięki temu monumentalne obrazy nie były aż tak bardzo ciężkie. Podobrazie o odpowiedniej wielkości zazwyczaj przygotowywali pomocnicy. Zszywali kilka płócien, dbając o to, aby szwów było jak najmniej, bo wtedy obrazy były mniej narażone na rozciąganie. Zdarzały się w związku z tym błędy w sztuce. Namalowany w 1693 roku obraz Wizja św. Antoniego został zszyty aż z siedmiu kawałków, na dodatek źle, co później skutkowało uszkodzeniami części malowidła.
Następnie na naciągnięte na krosnach płótno nakładano kilka warstw kleju glutynowego dla zaimpregnowania i wyrównania powierzchni podobrazia. Po wyschnięciu szlifowano i nakładano szpachlą zaprawę, która zapewniała odporność na zginanie i elastyczność. Malarz pracował w tym czasie nad kompozycją. Gdy była ona bardziej skomplikowana, szkiców było więcej. Przykładem może być obraz Męczeństwo św. Wawrzyńca z serii Męczeństwo Apostołów, najbardziej oryginalnego, a zarazem wstrząsającego cyklu tematycznego. Ułożenie ciała św. Wawrzyńca nastręczało pewnych trudności kompozycyjnych, dlatego też powstało więcej szkiców tej postaci.

Michael Willmann, Męczeństwo św. Wawrzyńca, 1663, detal, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Czasami artysta wykonywał olejne szkice wprost na płótnie., czego przykładem jest inny obraz z tego cyklu - Męczeństwo św. Jakuba Młodszego.

Michael Willmann, Męczeństwo św. Jakuba Młodszego, ok. 1700, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek


Andrzej Kozieł uważa, że "większość obrazów Willmanna stanowią kompozycyjne kopie, kompilacje lub parafrazy wzorców z jego warsztatowego banku "prototypów". Przykładem może być obraz Ukrzyżowanie Chrystusa, będący niejako kopią "piętrową" - z miedziorytu Egidiusa Sadelera, będącego kopią ryciny Agostina Carracciego według obrazu Tintoretta Ukrzyżowanie Chrystusa z 1565 roku. Willmann malował szybko i dużo, toteż najczęściej nie tworzył całej kompozycji przedstawienia, lecz tylko pierwszy plan. "Kładąc kryjąco grubą warstwę farby, artysta budował modelunkową strukturę figuralnej sceny, w której wyraźnie były zaznaczone jasne partie "świateł" i ciemne partie "cieni" - objaśnia metodę pracy Willmanna Kozieł. Kolory kładł artysta poczynając od tła, a następnie przechodził do pierwszego planu. Willmann był pod tym względem prawdziwym mistrzem - kładł farbę mocnymi pociągnięciami pędzla o różnej grubości. Dzięki temu możemy podziwiać na jego obrazach wspaniale namalowane detale.

Michael Willmann, Męczeństwo św. Tomasza, 1662, detal, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Najwybitniejsze

Dla samego malarza i dla jego kariery najważniejsze były niewątpliwie obrazy z cyklu Męczeństwo Apostołów. Cykl monumentalnych, wstrząsających swoją wymową obrazów rozpoczął malować w 1661 roku, zakończył zaś w 1700 roku. Olbrzymie płótna 4x3 metry znajdowały się w klasztornej świątyni, w prezbiterium, transepcie i w nawie głównej. Cechuje je niezwykła ekspresja i realizm.

M. Willmann, Męczeństwo św. Jana Ewangelisty, 1662, fot. B. Lekarczyk-Cisek


Z pewnością do szczególnych osiągnięć malarskich Willmanna należy także - obok Wniebowzięcia - obraz Oczekiwanie na Marię, przedstawiający Boga Ojca, Chrystusa i św. Józefa w wieńcami kwiatów, oczekujących wraz z Duchem Świętym pod postacią gołębicy na Marię niesioną przez anioły do nieba.

M. Willmann, Oczekiwanie na Marię, ok. 1681, fot. B. Lekarczyk-Cisek
Mnie urzekł także świetny portret św. Moniki o natchnionym spojrzeniu. Niewielka paleta barw: odcienie czerni, bieli i brązu, a ileż wyrazu...

M. Willmann, św. Monika, 1660-1670, fot. B. Lekarczyk-Cisek

Chodząc po wystawie zwróciłam także uwagę na znakomity, ekspresyjny portret św. Bernarda, epatujący mocną czerwienią - symbolem męczeństwa.

M. Willmann, Św. Bernard ze swoimi przyjaciółmi przed opatem z C^teaux, po 1701,
fot. B. Lekarczyk-Cisek
Sądzę, że możliwość obcowania z tyloma autentykami stanie się dla każdego prawdziwą ucztą duchową. Muzeum Narodowe wykorzystało także współczesne technologie, aby wesprzeć zwłaszcza młodego widza. Możemy zatem zamyślić się nad przemijaniem takich kulturotwórczych ośrodków jak wspaniałe lubiąskie opactwo, oglądając multimedialne widowisko rekonstruujące jego przeszłość.

Prezentacja multimedialna, fot. B. Lekarczyk-Cisek
Możemy też stanąć przed słynnym obrazem Raj i podjąć interakcję z najnowszymi technologiami IBM, aby dowiedzieć się tego, o co może obawialibyśmy się zapytać wprost :-)

M. Willmann, Raj, fot. B. Lekarczyk-Cisek
Wystawie towarzyszy niezwykle starannie wydany album ze wspaniałymi reprodukcjami obrazów Willmanna, do którego teksty napisało czterdzieści wybitnych osobistości współczesnego świata kultury i nauki, a wśród nich m.in. Maja Komorowska, Ewa Kuryluk, Małgorzata Szejnert, Agnieszka Glińska, Agnieszka Franków-Żelazny, Jacek Dehnel i Waldemar Krzystek.
Kuratorem wystawy jest prof. Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu.

To prawdziwe wydarzenie, którego nie można zignorować.

Pisząc ten tekst korzystałam z książki Andrzeja Kozieła Michael Willmann (1630-1706) - śląski mistrz malarstwa barokowego, wydanej przez Via Nova.

Film o wystawie M. Willmanna, realizacja - Michał Stenzel


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 4-5.05.2024

 Podczas długiego majowego weekendu (1–5 maja 2024) wszystkie Oddziały Muzeum Narodowego we Wrocławiu są otwarte dla zwiedzających. Natomias...

Popularne posty