Opera W.A. Mozarta: „Łaskawość
Tytusa” zwieńczyła 10 dni tegorocznej Wratislavi, wypełnionych piękną muzyką . Jak co roku, także i tym razem maestro Antonini sprawił, że zostaliśmy obdarzeni niezwykle hojnie.
Słowo
– fundament muzyki
Idea tegorocznego festiwalu: recital cantando (deklamacja i śpiew) akcentowała zależność muzyki
od słowa. Cała muzyczna retoryka w nim ma początek. Aż do początków XX wieku
twórczość kompozytorska miała ścisły związek z retoryką muzyczną. Nawet gra na
instrumentach smyczkowych wzorowana była na ludzkim głosie. Dopiero później to
się zmieniło, ale od lat 90., wraz z rosnącym zainteresowaniem wykonawstwem
historycznym, na nowo rozpoznajemy ten związek, tak, wydawałoby się,
organiczny.
Słowo
było zawsze fundamentem muzyki – twierdzi Vittorio Ghielmi, włoski dyrygent i
kompozytor, a także gambista, który podczas festiwalu wykonał wraz ze swoim
zespołem różne wariacje tematu „Stabat Mater”. I dodaje: W niektórych kulturach, np. w Afryce Zachodniej, słowo nadal stanowi
jedność z muzyką, mitem, maską.
I chociaż tegoroczny festiwal akcentował rolę słowa,
prezentując utwory muzyczne, których związek ze słowem jest oczywisty, jak
opery, to zdarzały się też koncerty instrumentalne, jak La Morte della ragione w wykonaniu Il Giardino Armonico i GiovanniegoAntoniniego, w których nie padło ani jedno słowo, lecz muzycy i instrumenty
„dialogowały” ze sobą. Ponadto same podtytuły utworów wskazywały ich pierwotne
przeznaczenie dla teatru czy innego widowiska.
Szczególne miejsce podczas tegorocznego festiwalu
przypadło Claudio Monteverdiemu, co
miało związek nie tylko z okrągłą datą 450-lecia urodzin kompozytora, ale przede
wszystkim podkreślało jego rolę – jako nowoczesnego i genialnego twórcy, który
stworzył kierunki i wskazał na możliwości muzyki Zachodu. Drugim „jubileuszowym
kompozytorem” był nie mniej wybitny artysta – Georg Philipp Telemann, którego uczczono z okazji okrągłej rocznicy
250-lecia śmierci.
Wysłuchałam większości koncertów, ale wspomnę te,
które na dłużej pozostały w pamięci.
Powrót Ulissesa do
ojczyzny
Claudia Moneverdiego
Blazikova, Silvia Frigato, Carlo Vistoli, Gianluca Burrato
Festiwal zaczął się od górnego C, czyli od opery Il ritorno d`Ulisse in patria, w
wykonaniu Monteverdi Choir, English
Baroque Soloists pod sir JohnemEliotem Gardinerem, z wybitnymi solistami, o których również będzie mowa.
Opera została po raz pierwszy zaprezentowana w 1640
roku, w Teatro SS Giovanni e Paolo w Wenecji i stanowi idealną realizację
naczelnego postulatu nurtu secondo practica:
ut oratio sit domina harmoniae. Monteverdi miał wyrazistą koncepcję
postaci, różniącą się od pierwowzoru Homera i bardziej, by tak rzec,
nowoczesną. Penelopa i Odyseusz to pierwsze wielkie charaktery w dziejach
gatunku operowego. Koncepcja ludzkiego losu, uwikłanego w sieci Czasu, Amora i
Fortuny, wydaje się być dla współczesnego człowieka aż nadto czytelna. Jednocześnie
ten wywodzący się ze starożytności sposób postrzegania ludzkiego życia
uzupełniony został o chrześcijańską koncepcję dobrego i miłosiernego Boga (tu:
Neptuna), któremu należy ufać i do którego trzeba się modlić, a wówczas sprawy
przybiorą właściwy obrót.
W interpretacji sir Johna Eliota Gardinera było to
szczególnie czytelne: wykonawcom udało się zindywidualizować grane przez siebie
postaci i nadać im walory psychologicznej prawdy. Pozostawiona przez męża Penelopa przeżywa swoją
samotność nie tylko wobec zalotników, ale również w stosunku do syna.
Przeżycia, które stały się jej udziałem, nie są do pojęcia przez tych, którzy takiej samotności nie doświadczyli, a z drugiej strony dają jej życiową mądrość. Surowo ocenia piękną
Helenę, którą zafascynowany jest młody Telemak, a która - stając się przyczyną wielu nieszczęść - pozostała bezkarna i nadal uwodzi mężczyzn. Penelopa ubolewa też nad tym, że Odys
udał się na wojnę, aby – jak powiada – zaprowadzić moralny porządek, a
tymczasem trzeba uporządkować swój własny dom, który podczas jego nieobecności
stał się miejscem zabaw zalotników, ubiegających się o rękę Penelopy, by zdobyć władzę i majątek. Po tylu
latach nieobecności męża trudno jej uwierzyć, że wreszcie powrócił. W
zmienionej postaci wydaje się jeszcze bardziej obcy. Jej wątpliwości, które
próbuje rozwiać syn, zostały ujęte w piękne arie, aby zakończyć się pięknym i
wzruszającym do głębi duetem pary, która odnalazła się na nowo po latach i
powraca do źródeł swojej miłości.
Od lewej: Hana Blažiková, Furio Zanasi, sir John Eliot Gardiner, Lucile Richardot, Gianluca Burato, Robert Burt
Taki sposób poprowadzenia narracji oraz rozbudowana
psychologia postaci dały wykonawcom wspaniałe pole do popisu. Znakomitym
wykonawcą roli Odyseusza był włoski tenor, Furio
Zanasi, któremu towarzyszyła jako Penelopa interesująca, francuska
mezzosopranistka o ciekawej barwie głosu, Lucile
Richardot. Bardzo podobał mi się także polski tenor Krystian Adam Krzeszowiak w roli Telemaka, szczególnie, kiedy z
naiwnym, młodzieńczym zachwytem opiewał urodę pięknej Heleny. Hana Blažiková (sopran) była urocza w
roli Minervy/Fortuny, a Robert Burt
(tenor) – nieodparcie komiczny jako żarłok Iro. Trzeba to zresztą podkreślić,
że nie było słabszych i lepszych wykonawców – wszyscy śpiewacy byli po prostu
fantastyczni. Ubrani w stroje stylizowane na starogreckie tuniki, poruszali się
po scenie i grali „do siebie”, w mniejszym stopniu do publiczności. Fakt, że
opera była rejestrowana, nieco ograniczał ruch sceniczny, ale był on w gruncie
rzeczy tylko dopełnieniem fantastycznych, niezwykle pięknych arii. Najciekawsza scenicznie była, w moim odczuciu, scena napinania łuku Odysa przez zalotników i jego samego, w której prostymi, ale czytelnymi środkami ukazano zależność losów ludzkich od mądrej Minerwy.
Dzięki temu wykonaniu zdarzyło mi się coś, co zdarza
się niezwykle rzadko: muzyka tak mnie wypełniła, że brzmiała we mnie jeszcze
długo i nie pozwoliła zasnąć…
Zachary Wilder, Fran Fernández, Carlo Vìstoli, J.E. Gardiner, Gianluca Buratto,
Francesca Boncompagni, Krystian Adam Krzeszowiak i Silvia Frigato
Francesca Boncompagni, Krystian Adam Krzeszowiak i Silvia Frigato
La
Morte Della Ragione, czyli
Śmierć rozumu
Ten
koncert z kolei był dla mnie prawdziwą niespodzianką. Zaufałam jednak maestro Antoniniemu i nie zawiodłam się. Tytuł
został zaczerpnięty z anonimowej pawany - odwołuje się do wiersza Petrarki:
„Regnano i sensi, et la ragion ė morta” – „Zmysły królują, rozum umarł”.
Usłyszeliśmy muzykę instrumentalną różnych kompozytorów i różnych epok – od
późnego średniowiecza (John Dunstable), poprzez renesans, do wczesnego baroku.
Jednakże niechronologiczny układ programu sprawił, że można było odkryć
zadziwiające podobieństwo pomiędzy utworami różnych okresów, wynikające z
ciągłości idei, która objawia się m.in. poprzez tematy wędrowne, podobnie jak to ma miejsce w
literaturze. Zainspirowani kompozycjami swoich poprzedników, muzycy kolejnych
epok tworzyli w oparciu o te wzory.
Il Giardino Armonico
Takim mistrzem dla kolejnych pokoleń był np.
Ghizeghem, autor trzygłosowej chanson De
tous biens plaine. Koncert wypełniły także utwory ze zbioru kompozycji opisanych
we Fletowym
ogrodzie rozkoszy van Eycka, muzyka niewidomego od urodzenia. Kompozytorów
zaprezentowanych tego wieczoru było zresztą wielu. Obok tak znanych, jak
Gesualdo da Venosa, pojawiły się także kompozycje anonimowe.
Wykonawcy koncertu: Il Giardino Armonico z
Giovannim Antoninim, grającym na fletach i dulcjanie, wspaniale ze sobą
„dialogowali”. Instrumenty strunowe – z dętymi. Ale bodaj najważniejsza okazała
się radość muzykowania, której
najlepszym przykładem jest sam Giovanni Antonini. Grając na flecie, prowadził
całość koncertu, skacząc, pohukując i nieomal tańcząc. Tak oto pod wpływem gry
na instrumencie przeistaczał się z poważnego maestro o smutnej, melancholijnej
twarzy, w kogoś w rodzaju Piotrusia Pana – rozbrykanego chłopca, który nareszcie
jest sobą. Żywiołowa, pełna dynamiki gra przechodziła następnie w stadium
kontemplacji i refleksji, by za chwilę zaskoczyć taneczną żywiołowością.
Koncert był porywający i oklaskom nie było końca – we wszystkich wstąpił ów
taneczny duch.
La
Clementa di Tito Mozarta
Wspaniałe były właściwie wszystkie koncerty
tegorocznej Wratislavii, ja jednak z premedytacją skupię się na trzech, które
stały się dla mnie czymś więcej niż pięknymi koncertami. Tym trzecim była mniej
znana opera W.A. Mozarta: Łaskawość Tytusa,
która zabrzmiała na koniec festiwalu.
Oś intrygi i postaci zostały zapożyczone przez
autora libretta – Metastasia z Cynny
Corneille`a. Znawca opery, Piotr Kamiński, bezlitośnie obnaża sztuczność i płyciznę
tego libretta w porównaniu do oryginału i trudno odmówić mu racji, kiedy pisze cokolwiek
zgryźliwie:
Tam,
gdzie Cornelle buduje charaktery i drąży motywacje, „cesarski poeta” mnoży
preteksty i struga marionetki. Vitellia, gdyby była prawdziwa, byłaby potworem,
na szczęście jej finałowa spowiedź brzmi tak fałszywie, że czyni ją na poły
nierealną. Tytus, który zaleca się do trzech różnych kobiet w ciągu jednego
dnia, to tyran o wątłej posturze, zdolny jedynie do przebaczenia, okrucieństwo
wymaga bowiem bodaj krztyny charakteru.
Nie pozostawia suchej nitki także na szczęśliwym
zakończeniu, zarzucając autorowi
libretta małoduszność i hipokryzję. A jednak, a jednak…
Orkiestra i Chór Music Aeterna oraz soliści, pod batutą Teodora Currentzisa,
Karina Gauvin jako Vitella, fot. Łukasz Rajchert
Już Trubadur
Giuseppe Verdiego w Operze Wrocławskiej, ze swoją pełną idiotyzmów fabułą,
uświadomił mi, że w obliczu pięknej muzyki, w dodatku doskonale wykonanej i
zaśpiewanej, słowo schodzi jednak na dalszy plan. Stajemy się „wyrozumiali”, bo
już nas uwiedziono i – jak w miłości – nasz krytycyzm maleje do zera. Tak było
i w tym przypadku. Wykonawcy oraz Orkiestra
i Chór MusicAeterna pod batutą żywiołowego Teodora Currentzisa urzekli mnie i uwiedli do tego stopnia, że –
choć przyszłam na koncert obłożnie chora – przez cały czas jego trwania ani
razu nie chciało mi się zakaszlać, ba, w ogóle przestałam być chora. Ten rodzaj terapii bardzo mi się podoba!
Maximillian Schmitt podczas próby, fot. Łukasz Rajchert
Niemiecki tenor, Maximillian Schmitt, śpiewał tak pięknie i przejmująco, że u w i e r z y ł a m w łaskawość Tytusa i ani przez chwilę nie pomyślałabym o nim jako o „tyranie o wątłej posturze i bez krztyny charakteru”.
Zakochany w Vitelli Sesto w interpretacji
wspaniałej francuskiej mezzosopranistki, Stéphanie
d`Oustrac, był tak przejmująco wiarygodny, szczególnie w arii z fletem
(nagrodzonej gromkimi brawami), że nie sposób było mu nie współczuć. Nawet sama
Vitella, czarny charakter tej opowieści, w interpretacji Kariny Gauvin (sopran), zaśpiewała tak porywająco arię, w której
przyznaje się do winy, że absolutnie rozumiemy „łaskawość” Tytusa, który jej
wybacza.
Stéphanie d`Oustrac podczas próby, fot. Łukasz Rajchert
Konkludując, doświadczyłam, że nie
tylko słowo wpływa na muzykę, ale także muzyczna interpretacja dodaje mu
wiarygodności.
52. Festiwal Wratislavia Cantans skończył się już wprawdzie, ale pozostały niezapomniane przeżycia, które nie przeminą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz