czwartek, 15 lutego 2018

"Koniec świata w Breslau": Dekadencja i apokalipsa /recenzja teatralna/

Spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego przenosi na scenę wczesną powieść Marka Krajewskiego"Koniec świata w Breslau", ale jest dziełem autonomicznym, twórczym i znakomicie zagranym. 


Przestrzeń sceniczna tworzy rodzaj kosmosu przedwojennego Breslau: mieszczański pokój, którego centralnym rekwizytem jest łóżko, salonik z niewielkim stolikiem zastawionym napojami alkoholowymi oraz pokoje w amfiladzie, tworzące część mieszkania, ale i dom publiczny. Jest także przestrzeń poza mieszkaniem: rodzaj inferno, w którym dokonują się zbrodnie. Wiszący w I akcie nad sceną napis "Breslau" w akcie II leży na proscenium, przygniatając leżącą z boku postać i stanowi symbol upadku oraz znakiem, że "stało się już".


Przestrzeń i czas: Breslau i Wrocław

W tym entourage`u pojawiają się postaci głównych bohaterów: radcy kryminalnego Eberharda Mocka, jego pomocnika wachmistrza kryminalnego Kurta Smolorza oraz asystenta kryminalnego Gustava Meinerera. Zaczyna się - jak w rasowym kryminale - od "trzęsienia ziemi", w tym wypadku - od oględzin rozkładających się zwłok.  Od początku też postacie sceniczne przekraczają rampę, nawiązując relacje z osobami na widowni. Najpierw nietrzeźwy Mock wysyła kogoś na Plac Solny po kwiaty dla żony, co budzi ogólną wesołość. A potem okazuje się, że to nie jest incydent, że tak będzie się działo przez całe przedstawienie - bo Breslau i Wrocław to ta sama przestrzeń: te same znajome ulice i miejsca. Co więcej, to także ta sama historia, więc jedno przechodzi w drugie, a czas przeszły i teraźniejszy mieszają się ze sobą.

Koniec świata w Breslau, reż. Agnieszka Olsten, fot. WTW

Dekadenccy bohaterowie

Bohaterowie scenicznej opowieści są postaciami dekadenckimi. Radca kryminalny (cóż za smakowita nazwa!) Mock jest ciągle pod wpływem alkoholu, a mimo to z pijackim uporem powtarza próby zaprowadzenia jakiegoś ładu w tym świecie, w którym nie jest to możliwe. Jego tropienie winowajców jest pełne pasji i często przekracza granice dozwolone prawem. Poza tym Mock pragnie mieć potomka, ponieważ wydaje mu się, że dziecko zmieni radykalnie jego nieudane małżeństwo z o wiele młodszą, uzależnioną od narkotyków, żoną. Jednak żadna zmiana nie jest w tym świecie możliwa. Po pierwsze dlatego, że ciągnie on za sobą historię naznaczoną zbrodniami. To bowiem, co dzieje się "tu i teraz", wydarzyło się przed laty i jest rodzajem perpetum mobile. Po wtóre, istnieje nierozerwalny związek między owym przenikającym miasto złem a życiem jego mieszkańców. Działa to mniej więcej tak jak Petersburg na Raskolnikowa. 

Koniec świata w Breslau, reż. Agnieszka Olsten, fot. WTW

Czarny humor, znakomite aktorstwo i reżyseria

Scenę spektaklu "Koniec świata w Breslau" często spowija papierosowy dym. Atmosfera jako żywo przypomina "czarne kino" Fritza Langa czy Orsona Wellesa. Pokazany jest mianowicie świat zbrodni, w którym nie ma "dobrych" i "złych", bo wszyscy są "dotknięci złem", żeby przywołać tytuł jednego z filmów Wellesa. Jednocześnie wszechobecny jest w spektaklu tzw. czarny humor, począwszy od owej sceny z zakupem kwiatów na Pl. Solnym. Mnie najbardziej rozbawił Krzysztof Boczkowski jako Leo Hartner, dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej, który głosem Stefana Bednarka pouczał swoich słuchaczy na temat historii Breslau. 

W ogóle mocną stroną przedstawienia jest aktorstwo. Wszystkie role znakomite, nawet epizody, począwszy wcielającego się w główną postać Konrada Imieli, poprzez Tomasza Orpińskiego jako Solorza, Jerzego Senatora jako Heinricha Müihausa, dyrektora kryminalnego i jego syna marnotrawnego, którego zagrał Michał Szwed, a kończąc na postaci żony Mocka Sophie, jakby wyjętą ze "Zmierzchu bogów" Viscontiego Polą Błasik, studentką PWST. Właściwie nie ma w tym przedstawieniu słabych ról. Znakomicie też wypada ta sztuka zespołowo. 

Koniec świata w Breslau, reż. Agnieszka Olsten, fot. WTW
Spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego przenosi na scenę wczesną powieść Marka Krajewskiego"Koniec świata w Breslau", ale jest dziełem autonomicznym, twórczym i znakomicie zagranym. 


Szczególne uznanie należy się Krzysztofowi Kopce i Agnieszce Olsten za twórcze potraktowanie tekstu Marka Krajewskiego, a reżyserce także za to, że potrafiła tak znakomicie poprowadzić aktorów i wyczarować dekadencki klimat powieści na scenie. Sądzę, że nie udałoby się to bez pomysłowej scenografii Olafa Brzeskiego oraz pięknych. "klimatycznych" kostiumów Mirka Kaczmarka.

Recenzja ukazała się na portalu Kulturaonline w maju 2014 roku.

trailer spektaklu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 22-24.11.2024

Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza w nadchodzący weekend na dwa wykłady – dra Dariusz Galewskiego o sztuce bizantyjskiej (w ramach cyklu ...

Popularne posty