Koncert jubileuszowy chóru Szumiący Jesion w DA Wawrzyny, fot. Marek Cisek |
13 maja A.D. 2006 Chór Duszpasterstw Akademickich “Szumiący Jesion” obchodził 20-lecie swego istnienia. Jego założycielka, Pani prof. Zofia Urbanyi-Krasnodębska przygotowała z Jubilatami Missa brevis F-dur KV 192 W. A. Mozarta. Zaś duchowy opiekun chóru – ks. Stanisław Orzechowski - celebrował uroczystą Mszę św. i wygłosił płomienną homilię. Były wzruszające wspomnienia, refleksje i radość. Odsłonięto tablicę pamiątkową.
O CZYM SZUMI JESION?
Był czwartek, 3 kwietnia 1986 r. Pani Profesor dobrze
pamięta tę datę, ponieważ przypadały wtedy imieniny Jej męża Ryszarda (dr. matematyki, usuniętego z Politechniki
Wrocławskiej za protest w obronie studentów w 1968 r.). „Było ponuro – wspomina
– więc postanowiliśmy z mężem trochę
poszerzyć obszar wolności... Poszliśmy do Orzecha, aby Go przekonać, że
warto założyć chór duszpasterstw akademickich, a On nie tylko nie dał się
prosić, ale nam oznajmił, że tego pragnął i że chyba Pan Bóg nas zesłał... Po
czym ogłosił w niedzielę, że powstaje chór i już we wtorek odbyły się pierwsze
zapisy. Przyszło 17 osób odbyła się pierwsza próba. Po pół roku było już 70
osób.” Wtedy chór nie miał jeszcze
nazwy. Latem Pani Profesor postanowiła zorganizować pierwszy obóz. I tak
trafiono do Zawoi – bardzo pięknego zakątka w Beskidzie Wysokim.
„Pojechało ok. 30 chórzystów, którzy do
dzisiaj wspominają ten pobyt jako
wyjątkowe przeżycie – kontynuuje Pani Profesor. Było też sporo osób z DA
Wawrzyny, a pierwszymi tenorami byli Orzech i Malina (ks. Mirosław Maliński)”.
Ćwiczono najczęściej w plenerze,
m.in. na łące należącej do Tadeusza Smolika, która stała się niebawem miejscem
chrztu chóru. Chałupa, w której mieszkali starzy górale, była przywiązana do
wspaniałego rozłożystego jesionu. Sprawiało to wrażenie, że swoją egzystencję
zawdzięcza ona drzewu i że bez tego oparcia
rozpadłaby się pod wpływem mocniejszego podmuchu. Tam właśnie, na łące,
w pobliżu jesionu odbyła się Msza św. i prawdziwy chrzest, a stara mieszkanka
chaty – pani Smolikowa została matką chrzestną chóru. „Pamiętam taki obraz –
wspomina Pani Profesor - ołtarz na
kamieniu, w strumieniu górskim, Orzech odprawia Mszę św., a my śpiewamy psalmy...”
Wtedy tylko
ona wiedziała, że nazwa ta jest swoistym wotum za uwięzionych działaczy „Solidarności”,
stąd jej włoski odpowiednik:
„Frassino Stormente”... Jakie
treści kryła jeszcze, tego nikt nie przypuszczał. Dopiero kiedy w 1990 roku
chór odbył pielgrzymkę koncertową do Włoch, wówczas w miejscowości Deiva Marina
na Riwierze Włoskiej odkryto, że założycielką klasztoru benedyktynek jest s.
Benedetta Frassinello (a więc „Jesionek”). Zaś po drodze z Pizy do Werony
napotkano też jezioro i sanktuarium Frassino, z małym klasztorem Franciszkanów, poświęcone
objawieniu Matki Bożej w 1511 r. („Maria ha scelto lo frassino a suo trono”
– „Maryja wybrała jesion na swój tron”). Euforia z powodu
tego odkrycia była wielka! Potem,
podczas kolejnych podróży, zawsze odwiedzano to sanktuarium.
W pierwszą rocznicę powstania chóru, 8
kwietnia 1987 r., zasadzono obok
Kościoła św. Wawrzyńca małe drzewko jesionowe, które poświęcił wielki
przyjaciel chóru bp Adam Dyczkowski. Szumi tam po dziś dzień swoje tajemnice.
PANI
PROF. ZOFIA URBANYI-KRASNODĘBSKA.
Artystyczny życiorys Pani prof.
Zofii Urbanyi-Krasnodębskiej koresponduje ze słowami kardynała Josepha
Ratzingera, obecnego papieża, który w książce „Nowa pieśń dla Pana” tak oto pisze o artyście i o sztuce:
„To właśnie jest probierzem
prawdziwej twórczości, że artysta wychodzi z ezoterycznego kręgu i potrafi tak
kształtować swoją intuicję, aby również inni mogli usłyszeć to, co usłyszał on.
Zawsze obowiązują przy tym trzy warunki prawdziwej sztuki wymienione w
Księdze Wyjścia: artystę powinno skłaniać do twórczości jego serce,
powinien on być biegły w swoim rzemiośle i powinien słyszeć
to, na co wskazuje sam Pan” (s.169).
Pani prof. Zofia
Urbanyi-Krasnodębska wychowała się w rodzinie muzyków i sama otrzymała staranne
wykształcenie muzyczne. Współpracowała i zarazem rozwijała się pod bokiem
mistrzów: pianisty Lucjana Galona, prof. Stanisława Wisłockiego – kompozytora i
dyrygenta, współpracowała także ze znanymi śpiewakami: B. Ładyszem, A.
Hiolskim, B. Nieman...Potem – z
dyrygentem Jerzym Semkowem, aktorem i reżyserem Aleksandrem Bardinim , a
także dyrygentami i kompozytorami: Bohdanem Wodiczko i z Janem Krenzem. Zwróciła się też w stronę muzyki dawnej,
zakładając w 1966 r. Zespół Madrygałowy I MUSICI CANTANTI. W 1972 r. otrzymała
propozycję objęcia stanowiska dyrygenta Opery Wrocławskiej. Wystawiła w niej
siedem samodzielnych premier operowych, w tym światowe prawykonanie opery A.
Vivaldiego La Verita in Cimento. Po odejściu z Opery Wrocławskiej
rozpoczęła pracę pedagogiczną w Akademii Muzycznej i kontynuuje ją po dziś
dzień – z wielkim sukcesem. Mimo
błyskotliwej kariery, nie tkwiła wyłącznie w ezoterycznym kręgu sztuki, lecz –
zawsze otwarta i poszukująca, a także bezkompromisowa - zaangażowała się w czasie stanu wojennego w
działalność komitetu arcybiskupiego. Brała udział w procesach politycznych i
organizowała pomoc dla represjonowanych więźniów. Z takich samych, głębszych
pobudek, „usłyszała to, na co wskazał Pan” i postanowiła stworzyć chór
akademicki. Śpiewający młodzi ludzie mieli dawać świadectwo wartościom chrześcijańskim
i patriotycznym. I ten poryw serca, a także wieloletnia praca przyniosły dobre
owoce dla obu stron.
„Jestem czasami zmęczona – tym, że nie
przychodzą, że coś nie wychodzi... Ale praca nad Mszą Mozarta to była rozkosz
dla wszystkich i dla mnie też. Jeżeli się coś kocha, to wszystko inne przestaje
się liczyć – dodaje Pani Profesor. Myśmy
nie tylko ćwiczyli śpiew. Czytaliśmy Norwida – mąż wspaniale czytał i komentował
poezję, zwłaszcza „Rzecz o wolności słowa”.
„Ten chór to był dar, który miał się rozwinąć
- powiedział w czasie obchodów rocznicowych jeden z byłych chórzystów, brat
Konrad, benedyktyn. Życie każdego z nas jest niepowtarzalne i do każdego
Pan Bóg przemawia inaczej. Czasami muzyka pociągnie człowieka do Pana Boga...
Chciałbym przypomnieć tę Mszę na Babiej Górze, kiedy w słocie, we mgle każdy z
nas stał jakby przed swoją życiową drogą. Wtedy śpiewaliśmy Panu Bogu na
chwałę, jednocześnie pragnąc poznać siebie samych. Tęskniliśmy za tym, żeby
trochę światła i na nasze życie padło - aby
wypadło ono mądrze, dobrze...Dzisiaj tak się akurat stało, że mam celę
znajdującą się od strony, skąd widać Babią Górę. I nie ma takiej przeszkody,
abym – patrząc – nie pomyślał o Was i nie westchnął do Pana Boga za Wami.”
„SZUMIĄCE ANIOŁY”, CZYLI Z POLSKI W ŚWIAT
W 1989 r., po koncercie w Kościele
św. Piotra i Pawła, główny duszpasterz akademicki we Wrocławiu – ks. Aleksander
Zienkiewicz powiedział: „Powinniście się nazywać nie „Szumiące Jesiony”, lecz
raczej „Szumiące Anioły...”
W istocie, jak na anioły
przystało, zespół koncertował głównie w kościołach wrocławskich, a także
szpitalach, domach dziecka. Śpiewano w wielu miejscowościach na Dolnym Śląsku:
w Trzebnicy, Krzeszowie, Wambierzycach, Kłodzku, Wałbrzychu, Miliczu i in. Nie
mówiąc już o tym, że chór udzielał się stale w środowisku akademickim. Śpiewano
różnorodny repertuar – od chorału gregoriańskiego po muzykę współczesną. Wśród
wykonywanych utworów można było usłyszeć także i tak bogate pozycje, jak
6-głosowy motet G.P. Palestriny Tu es Petrus, Magnificat T. Albinoniego czy – szczególną wizytówkę chóru – Akatyst
- maryjny hymn pochwalny kościoła bizantyjskiego. „Jesiony” szumiały na gdańskiej
Zaspie – w czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1987 r., ale także podczas
studenckich strajków na Uniwersytecie Wrocławskim w 1988 r. I jak to Anioły – niczym nieograniczone -
pofrunęły na tournee do Niemiec, na zaproszenie władz Rheine – by uświetnić jubileusz 1150 roku założenia
miasta. „To był nasz pierwszy wyjazd na Zachód. A że jako niepokorny kapelan
„Solidarności” Orzech nie dostawał paszportów, postanowiłam, że mu go załatwię
– opowiada Pani Profesor. Poszłam na Łąkową i oznajmiłam urzędnikowi, że ksiądz
Orzechowski jest naszym opiekunem duchowym i że chór taką opiekę podczas wyjazdu
mieć musi. Bardzo się zżymał, a na koniec powiedział, że ksiądz sam musi
przyjść do urzędu. Bałam się o niego, więc poszliśmy razem. Przychodzimy, tłum
ludzi i konsternacja: ksiądz z dziewczyną...(śmiech). No i dostał ten
paszport!”
I tak to się zaczęło: „Jesiony”
szumiały zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie Europy. W 1990 r. chór odbył
pielgrzymkę koncertową do Włoch, podczas której najważniejszym wydarzeniem było
uczczenie Święta Matki Boskiej Częstochowskiej w Castel Gandolfo. Koncert nieoczekiwany,
bo zabrakło wejściówek na papieską audiencję generalną, więc chór sobie... wyśpiewał uczestnictwo we Mszy św.
celebrowanej przez Jana Pawła II, a potem -
przyjęty na krótkiej audiencji, podczas której wręczono Papieżowi m.in.
kasetę z nagraniami chóru oraz pracę magisterską jednej z chórzystek,
zatytułowaną „Niektóre osobliwości języka Jana Pawła II”
„Po wyjściu z pałacu papieskiego
– wspomina Pani Anna Konieczny, członkini chóru od 1986 r. – spotkaliśmy
na drodze Włoszki w regionalnych strojach, bo było to Święto Brzoskwiń.
Spontanicznie zaczęliśmy śpiewać, a one obdarowały nas pięknymi pachnącymi owocami...”
W 1991 r. „Jesiony” śpiewały już
na Białorusi podczas uroczystości stawiania krzyży na grobach pomordowanych Polaków.
Kiedy chór śpiewał w Niecieczy, mieszkańcy pytali: „Czy to już Polska może do
nas wraca?”
Nie sposób w tak ograniczonych
ramach wymienić miejsca, ludzi, wspomnienia... „Anioły” szumiały bowiem
wszędzie tam, gdzie było to ważne i potrzebne: w Lourdes, Taizé, Turynie i
innych znanych i mniej znanych sanktuariach Europy. W miejscach kultu i tam,
gdzie Polacy walczyli i ginęli za wolność. Śpiewano pieśni sakralne, ale i
poezję K.K. Baczyńskiego, i pieśni patriotyczne – na chwałę Bożą i ku
pokrzepieniu serc. Śpiewano także w intencji poszczególnych członków chóru,
ponieważ młodzi zaczęli się żenić i wychodzić za mąż. Z chóru wyszło aż 21 par!
A zawiązane wówczas przyjaźnie trwają po dziś dzień.
JAK SZUMIĄ JESIONY WE
WSPOMNIENIACH DAWNYCH UCZESTNIKÓW...
Państwo Anna i Mariusz
Konieczny (sopran i bas, czyli „jesionowe małżeństwo”):
„Byłam bardzo nieśmiała – wspomina pani Anna, więc kiedy podczas pieszej pielgrzymki do Częstochowy w 1986 r. Orzech wygłosił swoim grzmiącym głosem konferencję o marnowaniu talentów, a ponadto oznajmił, że w duszpasterstwie tworzy się chór, postanowiłam się zapisać. Podeszłam nieśmiało do Orzecha i wyjąkałam pod nosem swoje pragnienie. Trochę się zdziwił, że jąkała chce do chóru, ale wskazał mi Tomka (Imirowicza). Zaledwie wróciłam z pielgrzymki, okazało się, że trzeba się zbierać do wyjazdu na obóz chóralny do Zawoi. Nie miałam ani odpowiednich butów, ani stroju, ale wsiadłam do pociągu. I oczywiście trafiłam do przedziału z Orzechem i Tomkiem. Znowu ze zdenerwowania zaczęłam się jąkać. A wtedy spadł mi na głowę wózek dziecięcy i ...lody puściły. To był mój chrzest bojowy! Na obozie poznałam wszystkich i zaprzyjaźniliśmy się. Te przyjaźnie trwają do dziś.”
„Codziennie była Msza św. –
dodaje pan Mariusz. Pan Krasnodębski wygłaszał dla nas pogadanki na tematy filozoficzne.
Starano się nas kształtować od strony zarówno religijnej, jak też duchowej.
Mieliśmy bezcenne możliwości rozwoju. To były takie „rekolekcje przez życie”. W
tamtych czasach było to rzeczą nową, odkrywczą.”
Pani Anna dodaje, że członkowie
chóru spotykali się także poza próbami, koncertami i wyjazdami. Potrafili się
wspaniale bawić – choćby i całą noc, po czym rano wspólnie szli na Mszę św.
Radość, jaką dawało im wspólne śpiewanie na chwałę Bożą i dla ludzi, wielkie
wzruszenia podczas mszy za ojczyznę, kiedy widzieli łzy w oczach słuchających i
sami się wzruszali – wszystko to ukształtowało ich takimi, jakimi są dzisiaj.
Mimo że są starsi o 20 lat, pracują, wychowują dzieci, nadal utrzymują z sobą
kontakty. I nie jest problemem spotkać się z okazji rocznicowych uroczystości,
jak również poświęcić – z radością – wiele godzin na wspólne próby, aby
przygotować Mozarta. Dojeżdżają nawet codziennie – z Opola, z Niemodlina, a
nawet ze Świnoujścia...
Obecnie chór „Szumiący Jesion”
prowadzony jest na Akademii Rolniczej przez wychowankę pani prof. Z.
Urbanyi-Krasnodębskiej – Katarzynę Krzywniak, zaś dawne Jesiony przybrały
nazwę „Frassini Maggiori”(„Jesiony Większe”) i nadal chętnie śpiewają.
KSIĄDZ STANISŁAW ORZECHOWSKI
„Na różne sposoby przemawiał Pan Bóg do
człowieka, także poprzez muzykę. Nigdy nie zapomnę tego drzewa w Zawoi, bo to
było coś z mistyki. To jest tajemnica drzewa, przy którym stała chałupa, jak
się potem okazało – przymocowana do tego jesionu. Przy tym drzewie nastąpiło
piękne ślubowanie. To, co zaczęło się dziać z chórem, to przede wszystkim
praca, ćwiczenia poszczególnych głosów na tych różnych łączkach, polankach...
Na zakończenie przychodził Pan Profesor
ze swoim wykładem filozoficznym i nas oświecał. Nie spodziewałem się
wówczas, że to doświadczenie – te trudy, ta praca staną się w moim życiu bardzo
decydujące. Dzięki temu zacząłem jakoś lepiej wewnętrznie słyszeć. Otworzyłem
się także duchowo na kontakt z Panem Jezusem. Kiedy podczas pielgrzymki do
Jerozolimy znalazłem się w Bazylice Grobu Pańskiego, zacząłem słyszeć piękną
muzykę. Było to porywające i wzruszające i sądzę, że nie przeżyłbym tego,
gdybym wcześniej nie doświadczył pracy w chórze. Dziękuję Wam za wspaniałe podróże...
Jest to piękny fragment mojego życia, który udało mi się przeżyć dzięki
Wam".
KSIĄDZ ALEKSANDER RADECKI
„W pewnej parafii, wśród ogłoszeń
znalazło się i takie: „Chcesz zobaczyć jak wygląda piekło, przyjdź posłuchać
naszego organisty”. Ja chciałbym powiedzieć inne: „Chcesz zobaczyć, jak będzie
w niebie, przyjdź posłuchać „Szumiącego Jesionu”.
Msza św. jest czymś
porywającym, ponieważ jest „podsłuchiwaniem”
muzyki niebiańskiej. Natomiast mniej
bierzemy pod uwagę, że ci, którzy śpiewają, rzeczywiście „rzeźbią” nie
tylko swoje głosy. Człowiek, który śpiewa, jest inny. W nim się coś dokonuje –
choćby przez posłuszeństwo dyrygentowi, przez niewybijanie się w zespole, przez
punktualność, kulturę bycia, zauważanie drugiego człowieka...
A skoro jest to modlitwa, i to podwójna, skoro jeszcze Komunia Święta, i to
taka jeszcze, że Ojciec Święty musi interweniować, to pomyślcie, jaki to jest
skarb! I to jest dar. Nie wiadomo, kto
więcej zyskuje: czy ci słuchający, czy ci śpiewający. Na szczęście, Wy jesteście i po jednej, i po drugiej
stronie. Służąc Najwyższemu, służąc ludziom, przemieniając czasem ponure sytuacje na samą modlitwę. Jest to także trening
przed tym, co będzie w niebie, bo tam chóry są zapewnione wszystkim. Nawet tym,
którzy mają głos i słuch, ale osobno.
Pani Profesor i wszystkie
śpiewające tutaj Jesiony, Jesioniki, Jesioniątka, które rosną – chciałbym
życzyć Wam wytrwałości, ponieważ wiele jeszcze przed Wami!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz