wtorek, 11 grudnia 2018

O czym Szumią Jesiony - 20-lecie Chóru Duszpasterstw Akademickich "Szumiący Jesion"

Koncert jubileuszowy chóru Szumiący Jesion w DA Wawrzyny, fot. Marek Cisek

13 maja A.D. 2006  Chór Duszpasterstw Akademickich “Szumiący Jesion” obchodził 20-lecie swego istnienia.  Jego założycielka, Pani prof. Zofia Urbanyi-Krasnodębska przygotowała z Jubilatami Missa brevis F-dur KV 192 W. A. Mozarta. Zaś duchowy opiekun chóru – ks. Stanisław Orzechowski - celebrował uroczystą Mszę św. i wygłosił płomienną homilię. Były wzruszające wspomnienia, refleksje i radość. Odsłonięto tablicę pamiątkową.

O CZYM SZUMI JESION?

Był czwartek, 3 kwietnia 1986 r. Pani Profesor dobrze pamięta tę datę, ponieważ przypadały wtedy imieniny Jej męża Ryszarda (dr.  matematyki, usuniętego z Politechniki Wrocławskiej za protest w obronie studentów w 1968 r.). „Było ponuro – wspomina – więc postanowiliśmy z mężem trochę  poszerzyć obszar wolności... Poszliśmy do Orzecha, aby Go przekonać, że warto założyć chór duszpasterstw akademickich, a On nie tylko nie dał się prosić, ale nam oznajmił, że tego pragnął i że chyba Pan Bóg nas zesłał... Po czym ogłosił w niedzielę, że powstaje chór i już we wtorek odbyły się pierwsze zapisy. Przyszło 17 osób odbyła się pierwsza próba. Po pół roku było już 70 osób.”  Wtedy chór nie miał jeszcze nazwy. Latem Pani Profesor postanowiła zorganizować pierwszy obóz. I tak trafiono do Zawoi – bardzo pięknego zakątka w Beskidzie Wysokim. „Pojechało  ok. 30 chórzystów, którzy do dzisiaj  wspominają ten pobyt jako wyjątkowe przeżycie – kontynuuje Pani Profesor. Było też sporo osób z DA Wawrzyny, a pierwszymi tenorami byli Orzech i Malina (ks. Mirosław Maliński)”.

Ćwiczono najczęściej w plenerze, m.in. na łące należącej do Tadeusza Smolika, która stała się niebawem miejscem chrztu chóru. Chałupa, w której mieszkali starzy górale, była przywiązana do wspaniałego rozłożystego jesionu. Sprawiało to wrażenie, że swoją egzystencję zawdzięcza ona drzewu i że bez tego oparcia  rozpadłaby się pod wpływem mocniejszego podmuchu. Tam właśnie, na łące, w pobliżu jesionu odbyła się Msza św. i prawdziwy chrzest, a stara mieszkanka chaty – pani Smolikowa została matką chrzestną chóru. „Pamiętam taki obraz – wspomina Pani Profesor -  ołtarz na kamieniu, w strumieniu górskim, Orzech odprawia Mszę św., a my śpiewamy psalmy...” Wtedy tylko ona wiedziała, że nazwa ta jest swoistym wotum za uwięzionych działaczy „Solidarności”, stąd jej włoski odpowiednik: „Frassino Stormente”... Jakie treści kryła jeszcze, tego nikt nie przypuszczał. Dopiero kiedy w 1990 roku chór odbył pielgrzymkę koncertową do Włoch, wówczas w miejscowości Deiva Marina na Riwierze Włoskiej odkryto, że założycielką klasztoru benedyktynek jest s. Benedetta Frassinello (a więc „Jesionek”). Zaś po drodze z Pizy do Werony napotkano też jezioro i sanktuarium Frassino, z małym klasztorem Franciszkanów, poświęcone objawieniu Matki Bożej w 1511 r. („Maria ha scelto lo frassino a suo trono” – „Maryja wybrała jesion na swój tron”). Euforia z powodu tego odkrycia była wielka!  Potem, podczas kolejnych podróży, zawsze odwiedzano to sanktuarium.
W pierwszą rocznicę powstania chóru, 8 kwietnia 1987 r.,  zasadzono obok Kościoła św. Wawrzyńca małe drzewko jesionowe, które poświęcił wielki przyjaciel chóru bp Adam Dyczkowski. Szumi tam po dziś dzień swoje tajemnice.


PANI PROF. ZOFIA URBANYI-KRASNODĘBSKA.

prof. Zofia Urbanyi-Krasnodębska, fot. Marek Cisek

Artystyczny życiorys Pani prof. Zofii Urbanyi-Krasnodębskiej koresponduje ze słowami kardynała Josepha Ratzingera, obecnego papieża, który w książce „Nowa pieśń dla Pana”  tak oto pisze o artyście i o sztuce:
To właśnie jest probierzem prawdziwej twórczości, że artysta wychodzi z ezoterycznego kręgu i potrafi tak kształtować swoją intuicję, aby również inni mogli usłyszeć to, co usłyszał on. Zawsze obowiązują przy tym trzy warunki prawdziwej sztuki wymienione w Księdze Wyjścia: artystę powinno skłaniać do twórczości jego serce, powinien on być biegły w swoim rzemiośle i powinien słyszeć to, na co wskazuje sam Pan(s.169).

Pani prof. Zofia Urbanyi-Krasnodębska wychowała się w rodzinie muzyków i sama otrzymała staranne wykształcenie muzyczne. Współpracowała i zarazem rozwijała się pod bokiem mistrzów: pianisty Lucjana Galona, prof. Stanisława Wisłockiego – kompozytora i dyrygenta, współpracowała także ze znanymi śpiewakami: B. Ładyszem, A. Hiolskim, B. Nieman...Potem – z  dyrygentem Jerzym Semkowem, aktorem i reżyserem Aleksandrem Bardinim , a także dyrygentami i kompozytorami: Bohdanem Wodiczko i z Janem Krenzem.  Zwróciła się też w stronę muzyki dawnej, zakładając w 1966 r. Zespół Madrygałowy I MUSICI CANTANTI. W 1972 r. otrzymała propozycję objęcia stanowiska dyrygenta Opery Wrocławskiej. Wystawiła w niej siedem samodzielnych premier operowych, w tym światowe prawykonanie opery A. Vivaldiego La Verita in Cimento. Po odejściu z Opery Wrocławskiej rozpoczęła pracę pedagogiczną w Akademii Muzycznej i kontynuuje ją po dziś dzień – z wielkim sukcesem.  Mimo błyskotliwej kariery, nie tkwiła wyłącznie w ezoterycznym kręgu sztuki, lecz – zawsze otwarta i poszukująca, a także bezkompromisowa  - zaangażowała się w czasie stanu wojennego w działalność komitetu arcybiskupiego. Brała udział w procesach politycznych i organizowała pomoc dla represjonowanych więźniów. Z takich samych, głębszych pobudek, „usłyszała to, na co wskazał Pan” i postanowiła stworzyć chór akademicki. Śpiewający młodzi ludzie mieli dawać świadectwo wartościom chrześcijańskim i patriotycznym. I ten poryw serca, a także wieloletnia praca przyniosły dobre owoce dla obu stron.

 „Jestem czasami zmęczona – tym, że nie przychodzą, że coś nie wychodzi... Ale praca nad Mszą Mozarta to była rozkosz dla wszystkich i dla mnie też. Jeżeli się coś kocha, to wszystko inne przestaje się liczyć – dodaje Pani Profesor.  Myśmy nie tylko ćwiczyli śpiew. Czytaliśmy Norwida – mąż wspaniale czytał i komentował poezję, zwłaszcza „Rzecz o wolności słowa”.

 „Ten chór to był dar, który miał się rozwinąć - powiedział w czasie obchodów rocznicowych jeden z byłych chórzystów, brat Konrad, benedyktyn. Życie każdego z nas jest niepowtarzalne i do każdego Pan Bóg przemawia inaczej. Czasami muzyka pociągnie człowieka do Pana Boga... Chciałbym przypomnieć tę Mszę na Babiej Górze, kiedy w słocie, we mgle każdy z nas stał jakby przed swoją życiową drogą. Wtedy śpiewaliśmy Panu Bogu na chwałę, jednocześnie pragnąc poznać siebie samych. Tęskniliśmy za tym, żeby trochę światła i na nasze życie padło - aby  wypadło ono mądrze, dobrze...Dzisiaj tak się akurat stało, że mam celę znajdującą się od strony, skąd widać Babią Górę. I nie ma takiej przeszkody, abym – patrząc – nie pomyślał o Was i nie westchnął do Pana Boga za Wami.”

„SZUMIĄCE ANIOŁY”, CZYLI Z POLSKI W ŚWIAT

W 1989 r., po koncercie w Kościele św. Piotra i Pawła, główny duszpasterz akademicki we Wrocławiu – ks. Aleksander Zienkiewicz powiedział: „Powinniście się nazywać nie „Szumiące Jesiony”, lecz raczej „Szumiące Anioły...”
W istocie, jak na anioły przystało, zespół koncertował głównie w kościołach wrocławskich, a także szpitalach, domach dziecka. Śpiewano w wielu miejscowościach na Dolnym Śląsku: w Trzebnicy, Krzeszowie, Wambierzycach, Kłodzku, Wałbrzychu, Miliczu i in. Nie mówiąc już o tym, że chór udzielał się stale w środowisku akademickim. Śpiewano różnorodny repertuar – od chorału gregoriańskiego po muzykę współczesną. Wśród wykonywanych utworów można było usłyszeć także i tak bogate pozycje, jak 6-głosowy motet G.P. Palestriny Tu es Petrus, Magnificat T. Albinoniego   czy – szczególną wizytówkę chóru – Akatyst - maryjny hymn pochwalny kościoła bizantyjskiego. „Jesiony” szumiały na gdańskiej Zaspie – w czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1987 r., ale także podczas studenckich strajków na Uniwersytecie Wrocławskim w 1988 r. I  jak to Anioły – niczym nieograniczone - pofrunęły na tournee do Niemiec, na zaproszenie władz  Rheine – by uświetnić jubileusz 1150 roku założenia miasta. „To był nasz pierwszy wyjazd na Zachód. A że jako niepokorny kapelan „Solidarności” Orzech nie dostawał paszportów, postanowiłam, że mu go załatwię – opowiada Pani Profesor. Poszłam na Łąkową i oznajmiłam urzędnikowi, że ksiądz Orzechowski jest naszym opiekunem duchowym i że chór taką opiekę podczas wyjazdu mieć musi. Bardzo się zżymał, a na koniec powiedział, że ksiądz sam musi przyjść do urzędu. Bałam się o niego, więc poszliśmy razem. Przychodzimy, tłum ludzi i konsternacja: ksiądz z dziewczyną...(śmiech). No i dostał ten paszport!”
I tak to się zaczęło: „Jesiony” szumiały zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie Europy. W 1990 r. chór odbył pielgrzymkę koncertową do Włoch, podczas której najważniejszym wydarzeniem było uczczenie Święta Matki Boskiej Częstochowskiej w Castel Gandolfo. Koncert nieoczekiwany, bo zabrakło wejściówek na papieską audiencję generalną, więc chór  sobie... wyśpiewał uczestnictwo we Mszy św. celebrowanej przez Jana Pawła II, a potem -  przyjęty na krótkiej audiencji, podczas której wręczono Papieżowi m.in. kasetę z nagraniami chóru oraz pracę magisterską jednej z chórzystek, zatytułowaną „Niektóre osobliwości języka Jana Pawła II”

„Po wyjściu z pałacu papieskiego – wspomina Pani Anna Konieczny, członkini chóru od 1986 r. – spotkaliśmy na drodze Włoszki w regionalnych strojach, bo było to Święto Brzoskwiń. Spontanicznie zaczęliśmy śpiewać, a one obdarowały nas pięknymi pachnącymi owocami...”
W 1991 r. „Jesiony” śpiewały już na Białorusi podczas uroczystości stawiania krzyży na grobach pomordowanych Polaków. Kiedy chór śpiewał w Niecieczy, mieszkańcy pytali: „Czy to już Polska może do nas wraca?”
Nie sposób w tak ograniczonych ramach wymienić miejsca, ludzi, wspomnienia... „Anioły” szumiały bowiem wszędzie tam, gdzie było to ważne i potrzebne: w Lourdes, Taizé, Turynie i innych znanych i mniej znanych sanktuariach Europy. W miejscach kultu i tam, gdzie Polacy walczyli i ginęli za wolność. Śpiewano pieśni sakralne, ale i poezję K.K. Baczyńskiego, i pieśni patriotyczne – na chwałę Bożą i ku pokrzepieniu serc. Śpiewano także w intencji poszczególnych członków chóru, ponieważ młodzi zaczęli się żenić i wychodzić za mąż. Z chóru wyszło aż 21 par! A zawiązane wówczas przyjaźnie trwają po dziś dzień.

JAK SZUMIĄ JESIONY WE WSPOMNIENIACH DAWNYCH UCZESTNIKÓW...

Państwo Anna i Mariusz Konieczny (sopran i bas, czyli „jesionowe małżeństwo”):

„Byłam bardzo nieśmiała – wspomina pani Anna, więc kiedy podczas pieszej pielgrzymki do Częstochowy w 1986 r. Orzech wygłosił swoim grzmiącym głosem konferencję o marnowaniu talentów, a ponadto oznajmił, że w duszpasterstwie tworzy się chór, postanowiłam się zapisać. Podeszłam nieśmiało do Orzecha i wyjąkałam pod nosem swoje pragnienie. Trochę się zdziwił, że jąkała chce do chóru, ale wskazał mi Tomka (Imirowicza). Zaledwie wróciłam z pielgrzymki, okazało się, że trzeba się zbierać do wyjazdu na obóz chóralny do Zawoi. Nie miałam ani odpowiednich butów, ani stroju, ale wsiadłam do pociągu. I oczywiście trafiłam do przedziału z Orzechem i Tomkiem. Znowu ze zdenerwowania zaczęłam się jąkać. A wtedy spadł mi na głowę wózek dziecięcy i ...lody puściły. To był mój chrzest bojowy! Na obozie poznałam wszystkich i zaprzyjaźniliśmy się. Te przyjaźnie trwają do dziś.”
„Codziennie była Msza św. – dodaje pan Mariusz. Pan Krasnodębski wygłaszał dla nas pogadanki na tematy filozoficzne. Starano się nas kształtować od strony zarówno religijnej, jak też duchowej. Mieliśmy bezcenne możliwości rozwoju. To były takie „rekolekcje przez życie”. W tamtych czasach było to rzeczą nową, odkrywczą.”
Pani Anna dodaje, że członkowie chóru spotykali się także poza próbami, koncertami i wyjazdami. Potrafili się wspaniale bawić – choćby i całą noc, po czym rano wspólnie szli na Mszę św. Radość, jaką dawało im wspólne śpiewanie na chwałę Bożą i dla ludzi, wielkie wzruszenia podczas mszy za ojczyznę, kiedy widzieli łzy w oczach słuchających i sami się wzruszali – wszystko to ukształtowało ich takimi, jakimi są dzisiaj. Mimo że są starsi o 20 lat, pracują, wychowują dzieci, nadal utrzymują z sobą kontakty. I nie jest problemem spotkać się z okazji rocznicowych uroczystości, jak również poświęcić – z radością – wiele godzin na wspólne próby, aby przygotować Mozarta. Dojeżdżają nawet codziennie – z Opola, z Niemodlina, a nawet ze Świnoujścia...
Obecnie chór „Szumiący Jesion” prowadzony jest na Akademii Rolniczej przez wychowankę pani prof. Z. Urbanyi-Krasnodębskiej – Katarzynę Krzywniak, zaś dawne Jesiony przybrały nazwę „Frassini Maggiori”(„Jesiony Większe”) i nadal chętnie śpiewają.


KSIĄDZ STANISŁAW ORZECHOWSKI

Na różne sposoby przemawiał Pan Bóg do człowieka, także poprzez muzykę. Nigdy nie zapomnę tego drzewa w Zawoi, bo to było coś z mistyki. To jest tajemnica drzewa, przy którym stała chałupa, jak się potem okazało – przymocowana do tego jesionu. Przy tym drzewie nastąpiło piękne ślubowanie. To, co zaczęło się dziać z chórem, to przede wszystkim praca, ćwiczenia poszczególnych głosów na tych różnych łączkach, polankach... Na zakończenie przychodził Pan Profesor  ze swoim wykładem filozoficznym i nas oświecał. Nie spodziewałem się wówczas, że to doświadczenie – te trudy, ta praca staną się w moim życiu bardzo decydujące. Dzięki temu zacząłem jakoś lepiej wewnętrznie słyszeć. Otworzyłem się także duchowo na kontakt z Panem Jezusem. Kiedy podczas pielgrzymki do Jerozolimy znalazłem się w Bazylice Grobu Pańskiego, zacząłem słyszeć piękną muzykę. Było to porywające i wzruszające i sądzę, że nie przeżyłbym tego, gdybym wcześniej nie doświadczył pracy w chórze. Dziękuję Wam za wspaniałe podróże... Jest to piękny fragment mojego życia, który udało mi się przeżyć dzięki Wam".

KSIĄDZ ALEKSANDER RADECKI

„W pewnej parafii, wśród ogłoszeń znalazło się i takie: „Chcesz zobaczyć jak wygląda piekło, przyjdź posłuchać naszego organisty”. Ja chciałbym powiedzieć inne: „Chcesz zobaczyć, jak będzie w niebie, przyjdź posłuchać „Szumiącego Jesionu”.
   Msza św. jest czymś porywającym, ponieważ  jest „podsłuchiwaniem” muzyki niebiańskiej. Natomiast mniej  bierzemy pod uwagę, że ci, którzy śpiewają, rzeczywiście „rzeźbią” nie tylko swoje głosy. Człowiek, który śpiewa, jest inny. W nim się coś dokonuje – choćby przez posłuszeństwo dyrygentowi, przez niewybijanie się w zespole, przez punktualność, kulturę bycia, zauważanie drugiego człowieka...
A skoro jest to modlitwa, i to  podwójna, skoro jeszcze Komunia Święta, i to taka jeszcze, że Ojciec Święty musi interweniować, to pomyślcie, jaki to jest skarb!  I to jest dar. Nie wiadomo, kto więcej zyskuje: czy ci słuchający, czy ci śpiewający. Na szczęście,  Wy jesteście i po jednej, i po drugiej stronie. Służąc Najwyższemu, służąc ludziom, przemieniając czasem ponure  sytuacje na samą modlitwę. Jest to także trening przed tym, co będzie w niebie, bo tam chóry są zapewnione wszystkim. Nawet tym, którzy mają głos i słuch, ale osobno.
Pani Profesor i wszystkie śpiewające tutaj Jesiony, Jesioniki, Jesioniątka, które rosną – chciałbym życzyć Wam wytrwałości, ponieważ wiele jeszcze przed Wami!”

fot. Marek Cisek


Artykuł ukazał się w 2006 roku w czasopiśmie "Wawrzyn" oraz - w krótszej wersji - w "Gościu Niedzielnym". 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mariusz Mikołajek o sztuce jako o zastępczym obszarze łaski /wywiad/

Ubecja "aresztowała" jego prace dyplomowe, a tworzenie w trudnych czasach stanu wojennego stało się drogą do wiary. Swoje projekty...

Popularne posty