Renata Lis, prasowe |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Pani najnowsza książka – „W lodach Prowansji” - nie jest pierwszą poświęconą Buninowi. W 2013 roku ukazały się w Pani tłumaczeniu jego opowiadania emigracyjne, a także dziennik z okresu rewolucji i wojny domowej. Czy to właśnie wtedy zdecydowała się Pani napisać jego biografię?
Renata Lis: Z decyzjami mam zawsze kłopoty. Waham się miesiącami, zanim klamka w końcu zapadnie. Długo nie wiedziałam, czy rzeczywiście napiszę książkę o Buninie i jaka ona będzie, jeśli będzie. Czułam się z Buninem zżyta i nie chciałam tak od razu się z nim rozstawać, wydawało mi się to nienaturalne. Jednak z drugiej strony jego życie sprawiało mi trudność formalną, w znacznej mierze było to bowiem życie poukładane, inteligenckie. Życie akademika, noblisty - mężczyzny w garniturze. Zawodowego pisarza, który nawet rewolucję zaledwie obserwuje, i to z głębokich tyłów. Życie, zdawałoby się, w sam raz na tradycyjną biografię: urodził się, gdzieś był, kogoś poznał, coś zobaczył, wyjechał do Francji, napisał to i to, umarł. Taka biografia to nie jest moja forma. Ślizgałam się po powierzchni. Brakowało mi w tym iskry szaleństwa, transgresji - czegoś, co mogłoby skrystalizować wokół siebie moją opowieść o Buninie, co pozwoliłoby mi go uchwycić. Czegoś takiego, jak doświadczenie śmierci w życiu Flauberta. Jak wyprawa na Sachalin w życiu Czechowa. Brakowało mi w nim pęknięcia, które ukazuje człowieka poprzez jego tajemnicę. W końcu coś takiego znalazłam. Wtedy się zdecydowałam.
I co było tą transgresją – związek z dwiema kobietami jednocześnie?
Tak, właśnie to. Zgodzi się Pani, że dla pisarza tematu miłosnego, jakim był Bunin, to bardzo odpowiednia transgresja? Wręcz szyta na miarę. Z myślą o tych, którzy nie znają książki, muszę zastrzec, że nie chodzi tu o banalny trójkąt ani o skandal obyczajowy. Będąc już dobrze po pięćdziesiątce, żonaty od prawie dwudziestu lat Bunin poznał miłość swojego życia, młodszą o pokolenie poetkę Galinę Kuzniecową, i po długiej walce wewnętrznej postanowił, że muszą, po prostu muszą żyć we troje - on, jego żona Wiera Muromcewa i Galina. Prawdziwy charakter ich relacji był utrzymywany w tajemnicy. Bunin doświadczył wtedy głębokiego rozdwojenia - kochał obie kobiety jednocześnie i z żadnej nie umiał zrezygnować. To było w jego przypadku tragiczne, było prawdziwe, i czytając źródła na ten temat, nie byłam w stanie się na niego oburzyć, choć współczułam bardzo jego żonie. Ale jemu też współczułam. I Galinie. Zresztą celowo rekonstruuję tę historię już z perspektywy katastrofy - kiedy Galina opuściła Bunina dla śpiewaczki Margarity Stiepun. To, co mnie w tej książce najbardziej interesuje, to Bunin w przedostatnim rozdziale swego życia, czyli w czasie, kiedy szczyt powodzenia - Nagrodę Nobla, miłość Galiny - miał już za sobą, i nękany przez wspomnienia, obsesyjnie wyglądał śmierci. Zmierzch.
Czy tłumaczenie prozy Bunina nastręczało jakieś trudności?
Podstawowa trudność to konieczność ustalenia wzajemnego stosunku języków polskiego i rosyjskiego, a mówiąc prościej - ustalenie, czy w tłumaczeniu te dwa języki mają się przyjaźnić i wymieniać doświadczeniami, czy raczej różnić i odgradzać. Ja konsekwentnie wybieram pierwszą opcję, idąc w tym za Iwaszkiewiczem, genialnym tłumaczem Buninowskich "Suchodołów", i za Mariuszem Wilkiem (ale nie tak daleko, jak on). Inna trudność, związana z tą pierwszą, dotyczy stosunku kultury polskiej do rosyjskiej, czyli różnic między światem rosyjskim a światem naszym, mimo wielu złudnych podobieństw. Na przykład, tłumacz musi rozumieć, że jeśli nazwie czaj herbatą, kartoszkę kartoflem a czotki różańcem, to jakąś część kultury rosyjskiej skaże na nieistnienie w języku polskim - że zredukuje świat rosyjski do świata polskiego. Czaj, kartoszka i czotki niosą ze sobą inne znaczenia, inne skojarzenia, niż herbata, kartofle i różaniec. Sposoby na ocalenie różnic kulturowych są dwa - tam, gdzie to konieczne, nasycanie przekładu spolszczonymi słowami rosyjskimi, oraz objaśnienia i komentarze. Tak właśnie pracuję.
Już w „Ręce Flauberta” dał się zauważyć charakterystyczny, subiektywny ton opowieści. Biografia Bunina ma inną konstrukcję, ale może jest jeszcze bardziej subiektywna. Właściwie jest to rozbudowany esej. Skąd taka forma?
Śmieszy mnie przekonanie, że jakiekolwiek życie, nawet swoje własne, da się opowiedzieć w sposób obiektywny. Przecież każda taka opowieść jest kreacją - nawet w opowieści o własnym życiu, nawet przeznaczonej na użytek prywatny, jedne "fakty" wybieramy, inne pomijamy, wymyślamy albo przekręcamy (często bezwiednie), o jeszcze innych w ogóle nie pamiętamy, pełnymi garściami czerpiemy za to z cudzych wspomnień, coś nam się śni i marzy, dwoi się i troi, a twarze ze zdjęć plenią się w naszej pamięci, podając się za twarze z rzeczywistości. Z takiego szemranego materiału lepimy swoją opowieść o "prawdziwym" życiu, odpowiednio je naświetlając, wydobywając lub naddając znaczenia. W swoich książkach nie udaję, że jest inaczej. Nie proponuję czytelnikom obiektywnej biografii Bunina, ponieważ taka biografia jest niemożliwa. Opowiadam o tym, jak ta biografia złożyła się we mnie tu i teraz. Myślę, że to uczciwe.
Napisała Pani we wstępie: ( …) często patrzę na postaci oczami Bunina, trzymając jego stronę. Co takiego Pani odkryła: fascynującą osobowość, podobną wrażliwość, bliską sobie mentalność?
Nie potrafiłabym napisać o kimś, kogo nie szanuję i nie lubię, nienawiść i pogarda mnie nie motywują. W Buninie, oprócz jego prozy, podoba mi się to, jak wspaniale dał sobie radę z wyzwaniami historii - w niewyobrażalnie ciężkich czasach zawsze wiedział, gdzie jest dobro, a gdzie zło; nigdy nie poszedł na współpracę ani z Sowietami, ani z Hitlerem (wielu białych Rosjan szło). Podoba mi się także odwaga, z jaką podjął tę karkołomną przecież próbę życia we troje. Owszem, ta próba zakończyła się klęską, ale czy na pewno? Przeżyli wtedy razem coś prawdziwego - coś, co było dobre i złe jednocześnie, co każde z nich raniło, ale każdemu również coś dało. Bunin i Wiera bardzo dzięki temu dojrzeli; ich miłość nabrała głębi. Również Galina dzięki tej historii w końcu odnalazła siebie. O ileż prościej byłoby Buninowi przed tym uciec - wyrzec się Galiny (czyli popełnić emocjonalne samobójstwo); albo opuścić dla niej żonę; albo żyć w kłamstwie i w tajemnicy przed Wierą mieć kochankę. Dlatego, wbrew temu, co orzekłby moralista, myślę, że Bunin wybrał trudniejszą drogę. Wybrał życie - chciał być żywy, żyć. To musi boleć.
Pisząc o Flaubercie opisywała Pani miejsca z nim związane, do których docierała, aby nasycić swoją opowieść biograficzną autentyzmem. Czy w przypadku Bunina było podobnie?
W książce skupiam się na okresie drugiej wojny światowej, kiedy Bunin mieszkał w Grasse na południu Francji. Byłam tam, choć nie ma tam wiele do obejrzenia - wszystkie trzy wille, które Bunin wynajmował w tym efektownym, trochę włoskim miasteczku w różnych okresach, mają swoich prywatnych właścicieli i są niedostępne dla zwiedzających, a "Żanety" nie można nawet zobaczyć z zewnątrz, ponieważ jest otoczona wysokim murem. Na murze wisi tabliczka pamiątkowa, a w miejskim parczku stoi pokraczny biust Bunina, naprzeciwko grządki z pomidorami. To wszystko. W Paryżu, na kamienicy w Kubusiowym zaułku również wisi lakoniczna tabliczka. To bardzo charakterystyczne, że Bunin w ogóle nie nasycił sobą tych francuskich miejsc, w których spędził ponad trzydzieści lat życia, że nie pozostawił w nich śladu. One też niemal wcale nie odcisnęły się w jego prozie. Takie obustronne désintéressement.
Co odkryła Pani fascynującego, czego się nie spodziewała zbierając materiały do tej książki?
Jednym z odkryć była dla mnie przyjaźń Bunina z archimandrytą Kiprianem, hezychastą. Być może w swoich poszukiwaniach duchowych Bunin poszedł dalej, niż ktokolwiek przypuszcza? To jedna z jego tajemnic.
Czy mogłaby Pani przybliżyć tę postać i tę przyjaźń?
Poznali się w latach czterdziestych XX wieku u wspólnych znajomych w Paryżu. Ojciec Kiprian - postać wybitna, mnich i teolog prawosławny zainteresowany antropologią świętego Grzegorza Palamasa - był bardzo przejęty Buninem jako pisarzem i człowiekiem. Wymienił z nim pewną liczbę listów i kartek, troszcząc się o jego duszę. W pewien sposób nawet się pokochali. Bunin w tym okresie modlił się codziennie, ale trudno powiedzieć, żeby był wierzący. Na pewno nie w ogólnie przyjętym sensie. Kiprian natychmiast zauważył, że paraliżujący Bunina lęk przed śmiercią ma źródło w jego stosunku do ciała, w niemożności przyjęcia cudu Przemienienia, kluczowego dla prawosławia, i starał się temu zaradzić. Więcej piszę o tym w książce.
Iwan Bunin i jego twórczość mało są w Polsce znane, mimo że był wydawany w latach 60. I 70. Czy mogłaby Pani powiedzieć przyszłym czytelnikom, dlaczego warto czytać jego utwory?
Nikt tak dojmująco nie opisał cierpienia, jakie wiąże się z miłością. Nikt tak sugestywnie, tak namiętnie nie odmalował w prozie Rosji sprzed rewolucji, Rosji, której już nie ma - chylących się ku upadkowi majątków ziemiańskich, stepu, nieba, pociągów, tatarskiego Krymu, Kaukazu, Moskwy. I nikt tak wspaniale nie połączył jednego z drugim.
Dziękuję za rozmowę.
Renata Lis, W lodach Prowansji, Wyd. Sic!
Wywiad ukazał się pierwotnie na portalu Kulturaonline.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz