sobota, 17 sierpnia 2019

Dan Lungu: Humor jest cechą mojej osobowości /wywiad/

Z autorem niezwykłej książki „O dziewczynce, która bawiła się w Boga” rozmawiam o jego zamiłowaniu do opisywania świata, który jest mu bliski, a jednocześnie intrygujący, o dziecięcej wrażliwości i wyobraźni, a także o roli humoru w literaturze.

Dan Lungu, Göteborg, 2013, fot. Wikipedia

Barbara Lekarczyk-Cisek: Kiedy odkrył Pan w sobie pisarza?

Dan Lungu: Myśl o tym, że zostanę pisarzem, nie pojawiła się nagle – to był proces. Kiedy nauczyłem się porządnie pisać i czytać, najchętniej spędzałem wolny czas na pisaniu opowiadań i wierszyków. Wolałem to od zabaw z rówieśnikami. Dopiero w liceum zdałem sobie sprawę, że pisanie mogłoby być dla mnie dobrym sposobem na życie. Nie miałem jednak większych złudzeń, że będzie to łatwe. Był początek lat 90. i możliwości publikowania były znikome. Przejrzałem jednak swoje wcześniejsze pisarskie próbki i uznałem, że to mógłby być dobry początek.

Pańska pierwsza powieść ukazała się w 2004 roku, kiedy był Pan już po studiach. Nosi charakterystyczny długi tytuł: „Raj dla kur. Fałszywa powieść o plotkach i cudach”. Czy jest zapowiedzią typowych dla Pańskiego pisarstwa tematów i sposobów narracji – zamiłowania do absurdu i groteski?

Ta pierwsza powieść była w istocie moją trzecią, po tomach opowiadań, publikacją. Okoliczności jej powstania wiążą się z powrotem do domu na wakacje, po dłuższej nieobecności. Mój dom rodzinny znajduje się na przedmieściu małej miejscowości Botoszan. Zauważyłem wtedy, że na tej zapyziałej prowincji zaszły duże zmiany – zarówno w ludziach, jak i w otoczeniu. Znałem ich od dzieciństwa, wychowałem się tam, więc wpadłem na pomysł, żeby to opisać, szczególnie, że podobne zmiany zachodziły w całym kraju.
Najpierw myślałem, że napiszę opowiadanie i zdecydowałem się na humorystyczny ton, najbardziej mi bliski. Pomysł jednak rozrósł się do rozmiarów powieści. Jej głównym elementem konstrukcyjnym jest – jak w tytule – krążenie różnych plotek na temat ulicy, która jest głównym bohaterem tej historii. „Raj dla kur” tworzy z kolejną powieścią – „Jestem komunistyczną babą!” – rodzaj dyptyku, Obie opowiadają o transformacji z perspektywy zwykłego człowieka. W pierwszej bohaterem jest ulica i zbiorowość, a w drugiej – pojedynczy człowiek.

Czy kolejne, nietłumaczone na język polski, powieści: „Zapomnieć o kobiecie” oraz „W piekle spaliły się wszystkie żarówki” zapowiadają w jakiś sposób Pański sposób opowiadania o świecie, który odnajdziemy również w „Dziewczynce, która bawiła się w Boga”?

Jeśliby poszukiwać jakiegoś punktu wspólnego, to można by powiedzieć, że eksploruję temat Rumunii tuż po upadku komunizmu. Tytuł powieści „Zapomnieć o kobiecie” jest trochę mylący, ponieważ wątek miłosny nie jest tam pierwszoplanowy. Chodziło mi o to, aby opisać kondycję rumuńskiej prasy po zmianie ustroju. Natomiast drugim ważnym tematem, podjętym po raz pierwszy w literaturze rumuńskiej, jest wątek neo-protestantów. Był to świat dotychczas zupełnie nieznany i nieopisany.
Zawsze starałem się poruszać tematy rzadko podejmowane albo w ogóle nieobecne, a jednocześnie intrygujące i trudne. W powieści „Jestem komunistyczną babą!” piszę o nostalgii za komunistyczną przeszłością, natomiast we „W piekle spaliły się wszystkie żarówki” próbuję wykorzystać w sposób artystyczny język, który pojawił się po transformacji. Wcześniej tak nie mówiono.

W powieści „Jestem komunistyczną babą!” opisuje Pan wprawdzie zjawisko homo sovieticus, ale zarazem pokazuje, że na skutek transformacji ludzie zostali pozostawieni samym sobie, skrzywdzeni, bez pracy. Ich sentymenty na temat przeszłości mają głębsze uzasadnienie.

Rzeczywiście tak jest: nostalgia jest dla bohaterki i innych jej podobnych motorem działania. Świat, który przeminął, był w ich odczuciu uporządkowany, a życie miało sens, bo widzieli przed sobą przyszłość i czuli się potrzebni. Natomiast nowy świat, który charakteryzuje wielkie przyśpieszenie, ma zupełnie inne oczekiwania wobec ludzi. Trzeba się szybko zmieniać i dostosowywać do nowych wymagań, a oni tego nie potrafią. Stąd ich frustracje, poczucie niespełnienia, wykluczenia. Nic więc dziwnego, że patrzą w stronę przeszłości, w której czuli się bezpiecznie.

W Pańskiej najnowszej powieści zapada w pamięć szczególnie postać dziecka, z jego wrażliwością i wyobraźnią. Czy to pierwszy taki portret, czy też zdarzyło się Panu już wcześniej opisywać dziecięcy świat?

Dzieci pojawiały się już w moich krótkich formach narracyjnych. Robiłem to z zamysłem napisania czegoś większego, gdzie pokazałbym świat w perspektywie dziecka. To było prawdziwe wyzwanie, ale ja bardzo lubię wyzwania. Z jednej strony pojawił się nowy temat: emigracji zarobkowej i problemy z nią związane. Z drugiej – miałem możliwość eksploracji dziecięcego świata – z jego naiwnością i szczerością. Celem artystycznym, który sobie postawiłem, było oddanie dziecięcego języka.

Intryguje mnie, w jaki sposób udało się Panu tak wiarygodnie pokazać dziecięce portrety. Pańscy mali bohaterowie mówią charakterystycznym, zindywidualizowanym językiem, mają odpowiednią do swojego wieku wyobraźnię, której dają wyraz w zabawach, rozmowach i monologach wewnętrznych…

Część z tych opowiedzianych przeze mnie historii pochodzi z mojego własnego dzieciństwa, a inne powstały w rezultacie obserwowania dzieci. Bardzo lubię dzieci i z przyjemnością przysłuchuję się temu, co i jak mówią. Obserwuję, jak wyrażają swoje emocje, ale najbardziej interesuje mnie język, którym się posługują. Skoncentrowałem się na postaci Dobrusi, zaś pozostali bohaterowie dopełniają literacki obraz świata w taki, a nie inny sposób.

To zamiłowanie do dzieci jest odczuwalne podczas lektury. Co więcej, wszyscy możemy się w tych dziecięcych portretach odnaleźć. Wprowadza Pan np. drugoplanową postać Marka – małego chłopca, młodszego od Dobrusi – i pozwala mu opowiadać o sobie, nieśpiesznie, z wielką uwagą, choć postać ta niewiele wnosi do rozwoju fabuły. Liczy się właśnie radość obcowania, czy tak?

Istotnie, ta postać nie odgrywa większej roli w rozwoju akcji powieści. Wprowadziłem go po to, aby czytelnik mógł się zatrzymać, poobserwować dziecko, ale także zaobserwować relacje pomiędzy dziećmi. Tworzenie postaci Marka dało mi wiele radości i mam nadzieję, że udało mi się „zarazić” jego postacią czytelników.

Zdecydowanie tak! Pańską powieść przeczytała cała moja rodzina i każdy znalazł tam jakąś cząstkę siebie. Ważną rolę odgrywa w Pana powieści wszechobecny humor, który stanowi przeciwwagę dla rozgrywającego się dramatu. A może chciał Pan pokazać, że w życiu dramat splata się z komizmem?

Humor jest w gruncie rzeczy cechą mojej osobowości, a poza tym uważam, że pełni bardzo ważną rolę w literaturze, stając się źródłem pomysłów zarówno na poziomie stylu, jak i konstrukcji. Łatwiej jest opowiedzieć o sprawach trudnych lub nawet tragicznych ze szczyptą humoru. Podobnie jak to jest w teatrze, nie można ciągle trzymać widza w napięciu, bo może tego nie wytrzymać. W powieści „Dziewczynka, która bawiła się w Boga” starałem się ukazać, że ta sama sytuacja może być odbierana inaczej przez różne osoby – w zależności od tego, jakim poczuciem humoru obdarzeni są bohaterowie i jaki mają bagaż doświadczeń. Przykładem są postaci Letycji i Laury.

Tym niemniej wszystko zmierza ku dramatycznemu zakończeniu. Emigracja zarobkowa jest w Pana opowieści czymś zdecydowanie złym. Czy zakończenie powieści było jedynym, o którym Pan pomyślał, czy też może miał inne warianty?

O takim zakończeniu powieści myślałem od samego początku – jest mocny i wstrząsający, mimo że nic nie jest powiedziane wprost i nie wiadomo, jak potoczy się dalej ta historia. Powieść ma określoną konstrukcję – starałem się przygotować czytelnika na takie zakończenie, a zarazem nie pisać o tym literalnie. Powinien przeczuć zbliżający się dramat, ale jednocześnie to nie może być dla niego oczywiste, jednoznaczne.

Nad czym pracuje Pan obecnie i czy również stanowi to jakieś nowe, niełatwe wyzwanie, które Pan tak lubi?

O powieści można mówić w sposób naskórkowy, ale można też próbować wniknąć w jej jądro. W tym pierwszym rozumieniu moja aktualnie pisana powieść będzie próbą opisania zmian, które wydarzyły się na wsi rumuńskiej po transformacji. Jednak mój głębszy zamysł ma na celu nowe ujęcie tego pozornie nieatrakcyjnego i „przykurzonego” tematu. Wieś była w literaturze rumuńskiej przez wiele lat mocno eksploatowana. Mimo to chcę wrócić do tego pozornie zgranego tematu, aby opowiedzieć o nim innymi środkami wyrazu i w ten sposób odświeżyć go i tchnąć w niego życie. O wiele łatwiej jest napisać coś zupełnie nowego i odkrywczego niż zabrać się za temat tak mocno ograny. Tymczasem cała sztuka polega na tym, aby ten pozornie nudny i wyświechtany temat uczynić na nowo atrakcyjnym.

Domyślam się, że Pan już wie, jak to zrobić...

Tak, tak, mam już zamysł konstrukcyjny powieści, a nawet napisałem już jej część.

Wspaniale! Może kiedyś przeczytamy ją w polskim przekładzie.

(do Radosławy Janowskiej-Lascar, tłumaczki) Dzięki Pani znakomitemu tłumaczeniu wspaniałą powieść Dana Lungu „O dziewczynce, która bawiła się w Boga” mogą poznać polscy czytelnicy. Co było najtrudniejsze w Pani pracy?



Radosława Janowska-Lascar, fot. z profilu na FB
Radosława Janowska-Lascar: Pozornie język, którym posługują się dorośli w tej powieści, jest łatwiejszy, bardziej przewidywalny. Natomiast język dzieci jest bardziej skomplikowany, także przez neologizmy czy inną składnię. Dan Lungu np. zamieszcza co tydzień na Facebooku kapitalne powiedzonka swojego syna, który ma dar tworzenia niesamowitych konstrukcji zdań. Mam także własne doświadczenia, nie tylko ze swoimi dziećmi, ale także z tłumaczeniem. Otóż parę lat temu pracowałam nad przekładem pierwszego tomu sagi o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego, w której mnóstwo było neologizmów i nie tylko. Było to bardzo dobre ćwiczenie, które owocuje do dzisiaj.



Czy zdarzały się Pani mimo to kryzysy podczas pracy nad przekładem „Dziewczynki…”? Czy tak doświadczony tłumacz jak Pani miewa w ogóle takie momenty?

Prawdziwy artysta nie może być nigdy zadowolony z siebie w stu procentach, jak mawiał mój nauczyciel gry na flecie. Staram się to zdanie stosować w mojej pracy. To już moje czwarte tłumaczenie, a więc zdobyłam doświadczenie. Z drugiej strony jednak do każdej książki trzeba podchodzić z innym zamysłem, bo są bardzo różne. W przypadku „Dziewczynki…” miałam problem ze sceną w chatce Mamy-Złej, rozgrywającą się pod koniec powieści. Jakoś jej nie czułam, ale kiedy porozmawiałam o niej z autorem, pojęłam, jaką odgrywa ona rolę w powieści.
Tłumaczenie literatury nie jest moim głównym zajęciem. Traktuję je jako przyjemność – to jest miód na moje serce.

Dziękuję Państwu za rozmowę.

Wywiad przeprowadziłam w 2017 roku, przy okazji pobytu Dana Lungu we Wrocławiu. Publikowany jest po raz pierwszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 22-24.11.2024

Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza w nadchodzący weekend na dwa wykłady – dra Dariusz Galewskiego o sztuce bizantyjskiej (w ramach cyklu ...

Popularne posty