poniedziałek, 26 września 2022

Niebezpieczne związki władzy i muzyki na 57. Międzynarodowym Festiwalu Wratislavia Cantans /relacja z festiwalu/

Niebezpieczne związki muzyki i władzy okazały się bardziej skomplikowane, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Władza i próby dominacji mogą być destrukcyjne, ale bywa i tak, że relacje te są owocne i pozwalają muzykowi swobodnie tworzyć. Z pewnością jest to temat na nie jedną opowieść. Dla nas jednak, uczestników 57. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans, związki te stały się źródłem wielu wspaniałych doznań, poruszających wyobraźnię i ducha.

Koncert "San Giovanni Battista", fot. Karol Sokołowski

Tegoroczny 57. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego miał - zgodnie z zapowiedzią jego dyrektora artystycznego Giovanniego Antoniniego - właściwie dwa źródła inspiracji: powieść Pierre`a  Choderlosa de Laclosa zatytułowaną "Niebezpieczne związki" oraz jej słynną adaptację w reżyserii Stephena Frearsa, z pamiętnymi rolami Johna Malkovicha, Glenn Close i Michelle Pfeiffer. "Powiedziałbym, że jest to przede wszystkim powieść o władzy - to ona ostatecznie stanowi motor działań bohaterów. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest najczęstszą przyczyną  lidzkich działań w ogóle" - deklarował maestro Antonini podczas konferencji prasowej. W istocie, dla władzy człowiek zdolny jest do sprzeniewierzenia się wszelkim wartościom, a nawet do zbrodni. Zaprezentowane podczas festiwalu utwory mówią o tym niekiedy literalnie, jak choćby oratorium "San Giovanni Battista" Alessandra Stradelli, ale też dotykają sfery ludzkiego ducha i jego zniewoleń ("Ciało i dusza") czy zgoła współczesności (występy Narodowego Chóru Ukrainy "Dumka").

Niebezpieczne związki władzy i namiętności

Historii ścięcia Jana Chrzciciela wysłuchaliśmy przed czterema laty, kiedy to Andrzej Kosendiak z towarzyszeniem Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, zespołu Collegio Musica Sacra i solistów zaprezentował przepiękne oratorium Antonia Marii Bononciniego: "La decollacione di San Giovanni Battista". Tym razem mieliśmy okazję wysłuchać kompozycji znacznie wcześniejszej, XVII-wiecznej, w dodatku napisanej przez młodego, zaledwie 23-letniego kompozytora - Alessandra Stradelli. Nic zatem dziwnego, że kompozycja ma swoje słabości, jednakże znakomici wykonawcy: Wrocław Baroque Ensemble pod batutą Andrzeja Kosendiaka, a także wspaniali soliści sprawili, że dzieło to zabłysło nade wszystko pięknymi ariami. W rolę Jana Chrzciciela wcielił się Piotr Olech (kontratenor), partie córki Herodiady wspaniale interpretowała sopranistka Alicia Amo, zaś Bożena Bujnicka (również sopran) wcieliła się w postać złej Herodiady (we wspomnianym koncercie z 2018 roku fantastycznie zaśpiewała rolę Salome). Postać Heroda, mającego wahania i wątpliwości, ale ulegającego intrygom kobiet, wspaniale zinterpretował Tomáš Král, a w roli jego doradcy wystąpił  wybitny tenor Krystian Adam Krzeszowiak. Pozostali soliści Wrocław Baroque Ensemble (Aldona Bartnik, Aleksandra Turalska, Radosław Pachołek, Maciej Gocman) dzielnie dotrzymywali im kroku. 

"San Giovanni Battista", fot. Łukasz Rajchert

Sądzę, że młody i niestety przedwcześnie zmarły kompozytor nie mógłby sobie wymarzyć równie świetnych wykonawców. Wydobyli oni z tekstu libretta Ansaldo Ansaldi wszystko, a nawet więcej, nie tylko śpiewając, ale również inscenizując oratorium (co nie jest powszechną praktyką). Pominąwszy  rażącą momentami barokową "kwiecistość" libretta, zwłaszcza w partiach Jana, trzeba przyznać, że z tak pięknymi ariami i w ogóle muzyką, oratorium Stradelliego bliższe jest momentami operze. Jego przesłanie natomiast - zgodnie z ewangelicznym przekazem - uświadamia, że kiedy w grę wchodzi pycha władzy, namiętności i intrygi, wówczas moralne skrupuły bledną... O ile jednak postacie Heroda i kobiet są dobrze psychologicznie umotywowane, to sylwetka Jana Chrzciciela, mającego być w założeniu uosobieniem głębokiej wiary i niezłomności, wypada trochę blado. Przypuszczalnie wtedy, podobnie jak i dziś, uważano, że człowiek święty jest rodzajem mimozy, a przecież przekaz biblijny pokazuje Jana Chrzciciela jako człowieka radykalnego (był nazarejczykiem, jadł miód i szarańczę) i charyzmatycznego (przychodziły do Niego tysiące, aby się ochrzcić, miał też wielu uczniów). Dodajmy, że oratorium zaprezentowano w miejscu szczególnie tego godnym - w Katedrze pod Jego wezwaniem.

"Il viaggio dei Bassano", fot. Joanna Stoga

Muzyka i hojna władza

Choć relacje między mecenasami a artystami różnie się układały (Mozart), to jednak bez dworskiego mecenatu zapewne nie powstałoby tyle znakomitych dzieł. Wielcy kompozytorzy wręcz starali się o posady na dworach. Nie udało się to co prawda Johannowi Sebastianowi Bachowi, ale już jego syn Carl Philip Emanuel przez trzydzieści lat przebywał na służbie u Fryderyka II, zaś Johann Christian robił karierę komponując dla Teatru Królewskiego w Londynie. Joseph Haydn z kolei został  nadwornym kompozytorem i wicekapelmistrzem na dworze węgierskiej rodziny arystokratycznej, Esterházych. Znani kompozytorzy wiązali się też z książęcymi dworami: Georg Philipp Telemann został kapelmistrzem hrabiów Promnitz i bardzo to sobie chwalił. Było to obarczone bolesną niekiedy niezależnością, ale dawało też poczucie bezpieczeństwa materialnego. Podobnie było z włoską rodziną Bassano, która rozpoczęła swoją karierę w Wenecji, by potem przenieść się na Wyspy Brytyjskie, na których część z nich osiadła. Pozostali jednak wierni swojej tradycji, grając na konsortach, nauczając muzyki, a także konstruując i naprawiając instrumenty muzyczne: kornety, różne typy fletów, pomorty, kurtale i szałamaje. Zapewne nigdy byśmy się o nich nie dowiedzieli, gdyby nie Giovanni Antonini, który tytułem twórczego eksperymentu podjął próbę odtworzenia repertuaru tej zacnej rodziny. Mógł rozbrzmiewać np. w komnatach Tudorów, gdyż Henryk VIII był rozmiłowany nie tylko w kobietach, ale także w muzyce, zatrudniał więc śpiewaków i muzyków, a sam grał, śpiewał i komponował. 

Koncert "Il viaggio dei Bassano" pozwolił nam wyobrazić sobie, jak brzmiała ta muzyka, a także zobaczyć owe instrumenty, których twórcami byli w przeszłości. Znany z zamiłowania do gry na flecie, Giovanni Antonini mógł się tu spełnić przede wszystkim jako muzyk. Nie wyszedł całkiem z tej roli nawet wówczas, kiedy poprowadził swój ostatni koncert: "Ciało i dusza", wychodząc do publiczności z fletem miast dyrygenckiej pałeczki 😁. Towarzyszący mu młodzi muzycy grali biegle i świetnie się odnajdywali w owym starym repertuarze (XVI-XVII wiek).

"Missa solemis", fot. Sławek Przerwa


"Missa solemnis" dla arcyksięcia Rudolfa: "Z serca do serc"

Związki muzyki i władzy okazały się równie bezpieczne dla kompozytora IX Symfonii. Choć Ludvig van Beethoven skomponował mszę dla swego protektora arcyksięcia Rudolfa, uczynił to z własnej inicjatywy i - można by rzec - w wolności, wychodząc poza zwykłe schematy. To dzieło oryginalne, wręcz prekursorskie, podobnie jak ostatnie kompozycje tego twórcy. 
Beethoven wręczył swemu przyjacielowi i mecenasowi - kardynałowi i arcybiskupowi Ołomuńca, "Missa solemnis" 19 marca 1823 r. (kompozytor błędnie pomylił tę datę z rocznicą intronizacji). z dedykacją, o której wspomniał przed koncertem niezrównany jej interpretator, sir John Eliot Gardiner. Arcybiskup Rudolf zanotował: „ten pięknie napisany rękopis […] podarował mi sam kompozytor 19 marca 1823 r.”  .  Dedykacja brzmiała następująco: „Z serca – oby do serc trafiła”. I tak też zadedykował swój koncert maestro Gardiner. Nie były to tylko zdawkowe słowa. Wykonanie wspaniałe, poruszające! Gdyby podczas Wratislavi zaprezentowano tylko ten utwór, i tak byłabym usatysfakcjonowana...

"Missa solemis", fot. Sławek Przerwa


"Missa solemnis" składa się z pięciu części: Kyrie, Gloria, Credo, Sanctus/Benedictus, Agnus Dei. Beethovenowi nie chodziło bowiem o skrupulatne skomponowanie tradycyjnych części mszy, lecz o oddanie  marności człowieczej wobec nieskończonej potęgi Boga. O ile pierwsze części są jeszcze w miarę tradycyjne, o tyle od Benedictus/Sanctus "Missa solemnis" przekracza w sposób wizjonerski schemat mszy, kiedy po orkiestrowym Preludio pojawiają się skrzypce solo, których najwyższy ton symbolizuje Ducha Świętego, zstępującego na ziemię we wcieleniu Chrystusa. W końcowym, przepięknym  Agnus Dei błaganie Miserere nobis męskich głosów prowadzi do promiennej modlitwy o pokój: Dona nobis pacem w D-dur, zaś na zakończenie Beethoven cytuje m.in. temat z Mesjasza Haendla: „A króluje na wieki wieków".

Sądzę, że ten koncert był najwspanialszym punktem festiwalu, a interpretacja Gardinera zdaje się nie mieć sobie równych. Znakomici soliści, Monteverdi Choir i Orchestre Révolutionnaire et Romantique wykonali ten utwór wprost fenomenalnie. 

Koncert "Zakochany Mahler"

Muzyka i miłość: "Zakochany Mahler"

Tytuł tego koncertu wydaje się być dość niefortunny w kontekście tego, co wiemy o relacji Almy i Gustava Mahlerów. Nie byli bynajmniej szczęśliwą parą gruchających gołąbków. Wprawdzie kompozytor zakochał się w Almie tego samego wieczoru, 7 listopada 1901 roku, kiedy ją poznał, ale kochali się w niej "wszyscy" bez wyjątku, bo roztaczała wokół siebie niezwykły urok. W tym czasie była w związku z Aleksandrem von Zemlinskym, u którego pobierała lekcje kompozycji i którego podziwiała za jego inteligencję i muzykę, on zaś był w niej mocno zadurzony. Mahler był o dziewiętnaście lat starszy od Almy i do tego nieuleczalnie chory, więc rodzina odwodziła ją od tego związku, a jednak rok później stanęli na ślubnym kobiercu. Wychodząc za mąż za Gustava, Alma musiała zrezygnować z komponowania i przyjąć rolę czułej żony i matki, a nade wszystko gorącej zwolenniczki jego muzyki. W dodatku Mahler unikał towarzystwa i ściśle trzymał się swojego rozkładu dnia. Z dzienników Almy wynika, że czuła się samotna i znudzona, a ponadto "zdegradowana" do roli pani domu. Dopiero po kilku latach, kiedy Alma zaczęła flirtować z innymi mężczyznami, Mahler odnalazł i opublikował jej pieśni, mając nadzieję na poprawę stosunków. Nie na wiele się to jednak zdało - związek, szczególnie po śmierci córki - chylił się ku upadkowi. Oczywiście, tych dramatów w pieśniach nie odnajdziemy, choć nie są one też zapisem miłosnych uniesień, jakby należało sądzić. Pointa jest jednak dająca do myślenia. Otóż po latach, już po śmierci Mahlera i kolejnych swoich nieudanych związkach, Alma opublikowała z kolei pieśni Mahlera... 

Podczas koncertu Agata Zubel zaśpiewała zarówno owych "Pięć pieśni" wydanych za sprawą męża, ale powstałych dekadę wcześniej, jak też "Cztery pieśni", wydane  po śmierci Mahlera w 1915 roku. Alma skomponowała je do słów m. in. Rainera Marii Rilkego i Heinricha Heinego, a także do tekstów współczesnych poetów: Richarda Dehmela i Gustava Falkego. Poezje (może to wina tłumaczenia) zabrzmiały wprawdzie dość dziwacznie i trudno było momentami zrozumieć ich sens, za to muzyka... Przypuszczam, że duża w tym zasługa Agaty Zubel, która ciągle eksperymentuje z głosem i to się oryginalnie przekłada na interpretacje utworów klasycznych. Dwa lata temu zachwyciła mnie interpretacją cyklu pieśni Benjamina Brittena do słów Artura Rimbauda: "Les illuminations". W tym roku podobnie było z pieśniami Almy, a jeszcze bardziej - Gustava Mahlera. Małe miniatury Almy, pozbawione ozdobników, za to o wspaniałej barwie muzycznej, robią i dziś wrażenie. 

Agata Zubel, "Zakochany Mahler"
Pieśni Gustava Mahlera zabrzmiały jeszcze lepiej, a co ciekawsze - kompozytor sam napisał do nich teksty i zrobił to z wielkim talentem! Powstało dzieło totalne, które można by porównać z "Podróżą zimową" Schuberta. "Pieśni wędrującego czeladnika" mają tę samą rangę symbolu ludzkiego życia, z jego smutkami i radościami oraz finałową elegią nad utratą nadziei i miłości. Realizm miesza się tu z fantazją, świat przeżyć bohatera znajduje kontrapunkt w zmiennym stanie natury, opisy sytuacji i zdarzeń rzeczywistych przeplatają się z marzeniami sennymi. Końcowa pieśń „Die zwei blauen Augen” („Dwoje niebieskich oczu”)  z jednej strony podkreśla niemożność ukojenia w tej wędrówce bez końca, pojawia się jednak drzewo lipowe, dające zapomnienie i spokój. Wszystko, co do tej pory przeżył bohater pieśni, zyskuje głęboki sens. Owa rozmaitość życiowych doznać znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce, pełnej kontrastów, emocji, falujących nastrojów, aż do wyciszenia... Być może bez burzliwego mariażu Mahlerów nie powstałyby te znakomite utwory...

Koncert "Ciało i dusza", fot. Łukasz Rajchert


Kiedy materia zniewala ducha: "Ciało i dusza"

Tegoroczny festiwal Wratislavia Cantans zamyka swoista klamra: koncert "Ciało i dusza" zdaje się w jakimś sensie korespondować z zaprezentowanym na początku oratorium Stratellego. O ile jednak w przypadku "San Giovanni Battista" mieliśmy do czynienia z pierwszym oratorium, o tyle "Duszę i ciało" należałoby uznać za pierwszą operę - głównie z uwagi na elementy inscenizacji, której w oratoriach nie było. Choć - co trzeba podkreślić - właściwie nie ma w niej akcji, a jedynie dialogi postaci alegorycznych. Mnie się ten utwór kojarzył z XV-wiecznym moralitetem, w którym pojawiają się alegorie pojęć abstrakcyjnych, bohater zaś (Każdy, Everyman) znajduje się ciągle wobec wyboru między dobrem a złem. Zresztą, już opozycja ciało i dusza wywodzi się ze scholastycznej myśli średniowiecza. Po alegorie sięgają także twórcy późniejszych epok, np. Johann Wolfgang Goethe w "Fauście", kiedy to u schyłku życia tytułowego bohatera pojawiają się - jak w "Eneidzie" Wergiliusza - siwe niewiasty: Troska, Choroby, Starość, Strach, Nędza i Śmierć. 

Koncert "Ciało i dusza", fot. Łukasz Rajchert
W kompozycji Emilio de Cavalieri: "Rappresentatione di Anima, et Corpo" do libretta Agostino Mani występują wyłącznie postacie alegoryczne, począwszy od Czasu, Duszy i Ciała, poprzez Rozkosz i jej towarzyszy, po Życie Ziemskie i Świat. Corpo przestrzega przed niewłaściwymi wyborami Anima, a także Anioł Stróż. Próby "uwiedzenia" przez "Rozkosze tego świata", a także opieranie się im rozgrywają się w pięknych ariach, duetach, tercetach, zaś alegoryczni bohaterowie dzielą się na dobrych (jasno ubranych) i złych (na czarno), abyśmy nie mieli wątpliwości, jakie powinny być wybory każdego. Jednak nie dydaktyzm decyduje o urodzie tego uroczego dziełka, lecz przede wszystkim muzyka Cavalierego, którą pięknie zinterpretował maestro Giovanni Antonini wraz z zespołem Il Giardino Armonico oraz solistami.

Niebezpieczne związki muzyki i władzy okazały się bardziej skomplikowane, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Władza i próby dominacji mogą być destrukcyjne, ale bywa i tak, że relacje te są owocne i pozwalają muzykowi swobodnie tworzyć. Z pewnością jest to temat na nie jedną opowieść. Dla nas jednak, uczestników 57. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans, związki te stały się źródłem wielu wspaniałych doznań poruszających wyobraźnię i ducha (nie bójmy się tego słowa :-)) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mariusz Mikołajek o sztuce jako o zastępczym obszarze łaski /wywiad/

Ubecja "aresztowała" jego prace dyplomowe, a tworzenie w trudnych czasach stanu wojennego stało się drogą do wiary. Swoje projekty...

Popularne posty