Niebezpieczne związki muzyki i władzy okazały się bardziej skomplikowane, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Władza i próby dominacji mogą być destrukcyjne, ale bywa i tak, że relacje te są owocne i pozwalają muzykowi swobodnie tworzyć. Z pewnością jest to temat na nie jedną opowieść. Dla nas jednak, uczestników 57. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans, związki te stały się źródłem wielu wspaniałych doznań, poruszających wyobraźnię i ducha.
|
Koncert "San Giovanni Battista", fot. Karol Sokołowski |
Tegoroczny 57. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego miał - zgodnie z zapowiedzią jego dyrektora artystycznego Giovanniego Antoniniego - właściwie dwa źródła inspiracji: powieść Pierre`a Choderlosa de Laclosa zatytułowaną "Niebezpieczne związki" oraz jej słynną adaptację w reżyserii Stephena Frearsa, z pamiętnymi rolami Johna Malkovicha, Glenn Close i Michelle Pfeiffer. "Powiedziałbym, że jest to przede wszystkim powieść o władzy - to ona ostatecznie stanowi motor działań bohaterów. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest najczęstszą przyczyną lidzkich działań w ogóle" - deklarował maestro Antonini podczas konferencji prasowej. W istocie, dla władzy człowiek zdolny jest do sprzeniewierzenia się wszelkim wartościom, a nawet do zbrodni. Zaprezentowane podczas festiwalu utwory mówią o tym niekiedy literalnie, jak choćby oratorium "San Giovanni Battista" Alessandra Stradelli, ale też dotykają sfery ludzkiego ducha i jego zniewoleń ("Ciało i dusza") czy zgoła współczesności (występy Narodowego Chóru Ukrainy "Dumka").
Niebezpieczne związki władzy i namiętności
Historii ścięcia Jana Chrzciciela wysłuchaliśmy przed czterema laty, kiedy to Andrzej Kosendiak z towarzyszeniem Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, zespołu Collegio Musica Sacra i solistów zaprezentował przepiękne oratorium Antonia Marii Bononciniego: "La decollacione di San Giovanni Battista". Tym razem mieliśmy okazję wysłuchać kompozycji znacznie wcześniejszej, XVII-wiecznej, w dodatku napisanej przez młodego, zaledwie 23-letniego kompozytora - Alessandra Stradelli. Nic zatem dziwnego, że kompozycja ma swoje słabości, jednakże znakomici wykonawcy: Wrocław Baroque Ensemble pod batutą Andrzeja Kosendiaka, a także wspaniali soliści sprawili, że dzieło to zabłysło nade wszystko pięknymi ariami. W rolę Jana Chrzciciela wcielił się Piotr Olech (kontratenor), partie córki Herodiady wspaniale interpretowała sopranistka Alicia Amo, zaś Bożena Bujnicka (również sopran) wcieliła się w postać złej Herodiady (we wspomnianym koncercie z 2018 roku fantastycznie zaśpiewała rolę Salome). Postać Heroda, mającego wahania i wątpliwości, ale ulegającego intrygom kobiet, wspaniale zinterpretował Tomáš Král, a w roli jego doradcy wystąpił wybitny tenor Krystian Adam Krzeszowiak. Pozostali soliści Wrocław Baroque Ensemble (Aldona Bartnik, Aleksandra Turalska, Radosław Pachołek, Maciej Gocman) dzielnie dotrzymywali im kroku.
|
"San Giovanni Battista", fot. Łukasz Rajchert |
Sądzę, że młody i niestety przedwcześnie zmarły kompozytor nie mógłby sobie wymarzyć równie świetnych wykonawców. Wydobyli oni z tekstu libretta Ansaldo Ansaldi wszystko, a nawet więcej, nie tylko śpiewając, ale również inscenizując oratorium (co nie jest powszechną praktyką). Pominąwszy rażącą momentami barokową "kwiecistość" libretta, zwłaszcza w partiach Jana, trzeba przyznać, że z tak pięknymi ariami i w ogóle muzyką, oratorium Stradelliego bliższe jest momentami operze. Jego przesłanie natomiast - zgodnie z ewangelicznym przekazem - uświadamia, że kiedy w grę wchodzi pycha władzy, namiętności i intrygi, wówczas moralne skrupuły bledną... O ile jednak postacie Heroda i kobiet są dobrze psychologicznie umotywowane, to sylwetka Jana Chrzciciela, mającego być w założeniu uosobieniem głębokiej wiary i niezłomności, wypada trochę blado. Przypuszczalnie wtedy, podobnie jak i dziś, uważano, że człowiek święty jest rodzajem mimozy, a przecież przekaz biblijny pokazuje Jana Chrzciciela jako człowieka radykalnego (był nazarejczykiem, jadł miód i szarańczę) i charyzmatycznego (przychodziły do Niego tysiące, aby się ochrzcić, miał też wielu uczniów). Dodajmy, że oratorium zaprezentowano w miejscu szczególnie tego godnym - w Katedrze pod Jego wezwaniem.
|
"Il viaggio dei Bassano", fot. Joanna Stoga |
Muzyka i hojna władza
Choć relacje między mecenasami a artystami różnie się układały (Mozart), to jednak bez dworskiego mecenatu zapewne nie powstałoby tyle znakomitych dzieł. Wielcy kompozytorzy wręcz starali się o posady na dworach. Nie udało się to co prawda Johannowi Sebastianowi Bachowi, ale już jego syn Carl Philip Emanuel przez trzydzieści lat przebywał na służbie u Fryderyka II, zaś Johann Christian robił karierę komponując dla Teatru Królewskiego w Londynie. Joseph Haydn z kolei został nadwornym kompozytorem i wicekapelmistrzem na dworze węgierskiej rodziny arystokratycznej, Esterházych. Znani kompozytorzy wiązali się też z książęcymi dworami: Georg Philipp Telemann został kapelmistrzem hrabiów Promnitz i bardzo to sobie chwalił. Było to obarczone bolesną niekiedy niezależnością, ale dawało też poczucie bezpieczeństwa materialnego. Podobnie było z włoską rodziną Bassano, która rozpoczęła swoją karierę w Wenecji, by potem przenieść się na Wyspy Brytyjskie, na których część z nich osiadła. Pozostali jednak wierni swojej tradycji, grając na konsortach, nauczając muzyki, a także konstruując i naprawiając instrumenty muzyczne: kornety, różne typy fletów, pomorty, kurtale i szałamaje. Zapewne nigdy byśmy się o nich nie dowiedzieli, gdyby nie Giovanni Antonini, który tytułem twórczego eksperymentu podjął próbę odtworzenia repertuaru tej zacnej rodziny. Mógł rozbrzmiewać np. w komnatach Tudorów, gdyż Henryk VIII był rozmiłowany nie tylko w kobietach, ale także w muzyce, zatrudniał więc śpiewaków i muzyków, a sam grał, śpiewał i komponował.
Koncert "Il viaggio dei Bassano" pozwolił nam wyobrazić sobie, jak brzmiała ta muzyka, a także zobaczyć owe instrumenty, których twórcami byli w przeszłości. Znany z zamiłowania do gry na flecie, Giovanni Antonini mógł się tu spełnić przede wszystkim jako muzyk. Nie wyszedł całkiem z tej roli nawet wówczas, kiedy poprowadził swój ostatni koncert: "Ciało i dusza", wychodząc do publiczności z fletem miast dyrygenckiej pałeczki 😁. Towarzyszący mu młodzi muzycy grali biegle i świetnie się odnajdywali w owym starym repertuarze (XVI-XVII wiek).
|
"Missa solemis", fot. Sławek Przerwa |
|
"Missa solemnis" dla arcyksięcia Rudolfa: "Z serca do serc"
Związki muzyki i władzy okazały się równie bezpieczne dla kompozytora
IX Symfonii. Choć
Ludvig van Beethoven skomponował mszę dla swego protektora arcyksięcia Rudolfa, uczynił to z własnej inicjatywy i - można by rzec - w wolności, wychodząc poza zwykłe schematy. To dzieło oryginalne, wręcz prekursorskie, podobnie jak ostatnie kompozycje tego twórcy.
Beethoven wręczył swemu przyjacielowi i mecenasowi - kardynałowi i arcybiskupowi Ołomuńca, "Missa solemnis" 19 marca 1823 r. (kompozytor błędnie pomylił tę datę z rocznicą intronizacji). z dedykacją, o której wspomniał przed koncertem niezrównany jej interpretator, sir
John Eliot Gardiner. Arcybiskup Rudolf zanotował: „ten pięknie napisany rękopis […] podarował mi sam kompozytor 19 marca 1823 r.” . Dedykacja brzmiała następująco: „Z serca – oby do serc trafiła”. I tak też zadedykował swój koncert maestro Gardiner. Nie były to tylko zdawkowe słowa. Wykonanie wspaniałe, poruszające! Gdyby podczas Wratislavi zaprezentowano tylko ten utwór, i tak byłabym usatysfakcjonowana...
|
"Missa solemis", fot. Sławek Przerwa |
|
"Missa solemnis" składa się z pięciu części: Kyrie, Gloria, Credo, Sanctus/Benedictus, Agnus Dei. Beethovenowi nie chodziło bowiem o skrupulatne skomponowanie tradycyjnych części mszy, lecz o oddanie marności człowieczej wobec nieskończonej potęgi Boga. O ile pierwsze części są jeszcze w miarę tradycyjne, o tyle od Benedictus/Sanctus "Missa solemnis" przekracza w sposób wizjonerski schemat mszy, kiedy po orkiestrowym Preludio pojawiają się skrzypce solo, których najwyższy ton symbolizuje Ducha Świętego, zstępującego na ziemię we wcieleniu Chrystusa. W końcowym, przepięknym Agnus Dei błaganie Miserere nobis męskich głosów prowadzi do promiennej modlitwy o pokój: Dona nobis pacem w D-dur, zaś na zakończenie Beethoven cytuje m.in. temat z Mesjasza Haendla: „A króluje na wieki wieków".
Sądzę, że ten koncert był najwspanialszym punktem festiwalu, a interpretacja Gardinera zdaje się nie mieć sobie równych. Znakomici soliści, Monteverdi Choir i Orchestre Révolutionnaire et Romantique wykonali ten utwór wprost fenomenalnie.
|
Koncert "Zakochany Mahler" |
Muzyka i miłość: "Zakochany Mahler"
Tytuł tego koncertu wydaje się być dość niefortunny w kontekście tego, co wiemy o relacji Almy i
Gustava Mahlerów. Nie byli bynajmniej szczęśliwą parą gruchających gołąbków. Wprawdzie kompozytor zakochał się w Almie tego samego wieczoru, 7 listopada 1901 roku, kiedy ją poznał, ale kochali się w niej "wszyscy" bez wyjątku, bo roztaczała wokół siebie niezwykły urok. W tym czasie była w związku z Aleksandrem von Zemlinskym, u którego pobierała lekcje kompozycji i którego podziwiała za jego inteligencję i muzykę, on zaś był w niej mocno zadurzony. Mahler był o dziewiętnaście lat starszy od Almy i do tego nieuleczalnie chory, więc rodzina odwodziła ją od tego związku, a jednak rok później stanęli na ślubnym kobiercu. Wychodząc za mąż za Gustava, Alma musiała zrezygnować z komponowania i przyjąć rolę czułej żony i matki, a nade wszystko gorącej zwolenniczki jego muzyki. W dodatku Mahler unikał towarzystwa i ściśle trzymał się swojego rozkładu dnia. Z dzienników Almy wynika, że czuła się samotna i znudzona, a ponadto "zdegradowana" do roli pani domu. Dopiero po kilku latach, kiedy Alma zaczęła flirtować z innymi mężczyznami, Mahler odnalazł i opublikował jej pieśni, mając nadzieję na poprawę stosunków. Nie na wiele się to jednak zdało - związek, szczególnie po śmierci córki - chylił się ku upadkowi. Oczywiście, tych dramatów w pieśniach nie odnajdziemy, choć nie są one też zapisem miłosnych uniesień, jakby należało sądzić. Pointa jest jednak dająca do myślenia. Otóż po latach, już po śmierci Mahlera i kolejnych swoich nieudanych związkach, Alma opublikowała z kolei pieśni Mahlera...
Podczas koncertu
Agata Zubel zaśpiewała zarówno owych "Pięć pieśni" wydanych za sprawą męża, ale powstałych dekadę wcześniej, jak też "Cztery pieśni", wydane po śmierci Mahlera w 1915 roku. Alma skomponowała je do słów m. in. Rainera Marii Rilkego i Heinricha Heinego, a także do tekstów współczesnych poetów: Richarda Dehmela i Gustava Falkego. Poezje (może to wina tłumaczenia) zabrzmiały wprawdzie dość dziwacznie i trudno było momentami zrozumieć ich sens, za to muzyka... Przypuszczam, że duża w tym zasługa Agaty Zubel, która ciągle eksperymentuje z głosem i to się oryginalnie przekłada na interpretacje utworów klasycznych. Dwa lata temu zachwyciła mnie interpretacją cyklu pieśni Benjamina Brittena do słów Artura Rimbauda: "
Les illuminations". W tym roku podobnie było z pieśniami Almy, a jeszcze bardziej - Gustava Mahlera. Małe miniatury Almy, pozbawione ozdobników, za to o wspaniałej barwie muzycznej, robią i dziś wrażenie.
|
Agata Zubel, "Zakochany Mahler" |
Pieśni
Gustava Mahlera zabrzmiały jeszcze lepiej, a co ciekawsze - kompozytor sam napisał do nich teksty i zrobił to z wielkim talentem! Powstało dzieło totalne, które można by porównać z "Podróżą zimową" Schuberta. "Pieśni wędrującego czeladnika" mają tę samą rangę symbolu ludzkiego życia, z jego smutkami i radościami oraz finałową elegią nad utratą nadziei i miłości. Realizm miesza się tu z fantazją, świat przeżyć bohatera znajduje kontrapunkt w zmiennym stanie natury, opisy sytuacji i zdarzeń rzeczywistych przeplatają się z marzeniami sennymi. Końcowa pieśń „Die zwei blauen Augen” („Dwoje niebieskich oczu”) z jednej strony podkreśla niemożność ukojenia w tej wędrówce bez końca, pojawia się jednak drzewo lipowe, dające zapomnienie i spokój. Wszystko, co do tej pory przeżył bohater pieśni, zyskuje głęboki sens. Owa rozmaitość życiowych doznać znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce, pełnej kontrastów, emocji, falujących nastrojów, aż do wyciszenia... Być może bez burzliwego mariażu Mahlerów nie powstałyby te znakomite utwory...
|
Koncert "Ciało i dusza", fot. Łukasz Rajchert |
Kiedy materia zniewala ducha: "Ciało i dusza"
Tegoroczny festiwal Wratislavia Cantans zamyka swoista klamra: koncert "Ciało i dusza" zdaje się w jakimś sensie korespondować z zaprezentowanym na początku oratorium Stratellego. O ile jednak w przypadku "San Giovanni Battista" mieliśmy do czynienia z pierwszym oratorium, o tyle "Duszę i ciało" należałoby uznać za pierwszą operę - głównie z uwagi na elementy inscenizacji, której w oratoriach nie było. Choć - co trzeba podkreślić - właściwie nie ma w niej akcji, a jedynie dialogi postaci alegorycznych. Mnie się ten utwór kojarzył z XV-wiecznym moralitetem, w którym pojawiają się alegorie pojęć abstrakcyjnych, bohater zaś (Każdy, Everyman) znajduje się ciągle wobec wyboru między dobrem a złem. Zresztą, już opozycja ciało i dusza wywodzi się ze scholastycznej myśli średniowiecza. Po alegorie sięgają także twórcy późniejszych epok, np. Johann Wolfgang Goethe w "Fauście", kiedy to u schyłku życia tytułowego bohatera pojawiają się - jak w "Eneidzie" Wergiliusza - siwe niewiasty: Troska, Choroby, Starość, Strach, Nędza i Śmierć.
|
Koncert "Ciało i dusza", fot. Łukasz Rajchert |
W kompozycji Emilio de Cavalieri: "Rappresentatione di Anima, et Corpo" do libretta Agostino Mani występują wyłącznie postacie alegoryczne, począwszy od Czasu, Duszy i Ciała, poprzez Rozkosz i jej towarzyszy, po Życie Ziemskie i Świat. Corpo przestrzega przed niewłaściwymi wyborami Anima, a także Anioł Stróż. Próby "uwiedzenia" przez "Rozkosze tego świata", a także opieranie się im rozgrywają się w pięknych ariach, duetach, tercetach, zaś alegoryczni bohaterowie dzielą się na dobrych (jasno ubranych) i złych (na czarno), abyśmy nie mieli wątpliwości, jakie powinny być wybory każdego. Jednak nie dydaktyzm decyduje o urodzie tego uroczego dziełka, lecz przede wszystkim muzyka Cavalierego, którą pięknie zinterpretował maestro Giovanni Antonini wraz z zespołem Il Giardino Armonico oraz solistami.
Niebezpieczne związki muzyki i władzy okazały się bardziej skomplikowane, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Władza i próby dominacji mogą być destrukcyjne, ale bywa i tak, że relacje te są owocne i pozwalają muzykowi swobodnie tworzyć. Z pewnością jest to temat na nie jedną opowieść. Dla nas jednak, uczestników 57. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans, związki te stały się źródłem wielu wspaniałych doznań poruszających wyobraźnię i ducha (nie bójmy się tego słowa :-))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz