Z okazji jubileuszu 10-lecia istnienia Chóru NFM rozmawiam z jego założycielką i dyrygentką – Agnieszką Franków-Żelazny, która opowiada o swojej muzycznej karierze i o tym, że warto odkrywać perły tam, gdzie ich nikt nie szuka.
Agnieszka Franków-Żelazny, fot. Łukasz Rajchert/NFM |
Barbara Lekarczyk-Cisek: W tym
roku założony przez Panią Chór Narodowego Forum Muzyki świętuje jubileusz
10-lecia istnienia, ale przecież to nie pierwszy i nie jedyny chór, który Pani
prowadziła. Podobno stworzyła Pani chór już w Głubczycach, kiedy sama była
jeszcze uczennicą liceum…
Agnieszka Franków-Żelazny: Kiedy byłam
uczennicą szkoły średniej, zaczęłam śpiewać w chórze licealnym i tam zrodziła
się moja pasja do chóralistyki. Wcześniej chodziłam wprawdzie do szkoły muzycznej,
ale uczyłam się gry na fortepianie, a później na flecie. Będąc uczennicą ósmej
klasy grałam na fortepianie z okazji rocznicy obchodów Dnia Niepodległości,
podczas których śpiewał także chór licealny. Kiedy ich usłyszałam, zapragnęłam
śpiewać w chórze. A że jego dyrygent był jednocześnie nauczycielem szkoły
muzycznej, zapytałam go, czy jest to możliwe. Zaproponował, abym przyszła po
zdanych egzaminach wstępnych do liceum. A ponieważ zostałam laureatką szczebla
wojewódzkiego Olimpiady Biologicznej, już w lutym wiedziałam, że nie muszę
zdawać egzaminów do szkoły średniej. Od razu pobiegłam z tą radosną wieścią do Tadeusza Eckerta – owego dyrygenta – i
ponownie poprosiłam o przyjęcie do chóru. Tym razem zgodził się i już od ósmej
klasy zaczęłam śpiewać w chórze głubczyckiego liceum. Ponieważ umiałam grać na
fortepianie, często zdarzało mi się prowadzić próby sekcyjne.
Na początku trzeciej klasy zostałam zapytana przez dyrektora, czy nie
podjęłabym się poprowadzenia scholi przy kościele parafialnym w Grobnikach.
Przyjęłam tę propozycję i od tej pory dwa razy w tygodniu jeździłam tam (a
właściwie zawozili mnie rodzice chórzystów) i prowadziłam próby z czterdziestką
cudownych dzieciaków od siedmiu do piętnastu lat. Część z nich
kontynuowała potem edukację muzyczną. Jedna z dziewcząt przyjechała do
Wrocławia na studia i śpiewała w Chórze Akademii Medycznej przez wiele lat, a
dwaj bracia kontynuowali edukację muzyczną i śpiewają obecnie w zespołach
Mazowsza i Śląska.
Spotkanie z członkami licealnego chóru z liceum w Głubczycach, z archiwum artystki |
Warto było jeździć do Grobnik.
O tak, warto było! Czasami w takich małym miejscowościach można znaleźć
perełki. Być może, gdyby nie początki w tym chórze, wiele z tych dzieci nie
odkryłoby swojego powołania. Nie wiemy wprawdzie, w jaki sposób wpływamy na
innych i w kim zakiełkuje posiane przez nas ziarno, ale warto to robić.
A jak było z Panią? Miała
Pani muzyków rodzinie?
O tym, że rozpoczęłam edukację muzyczną, zdecydował właściwie przypadek.
Kiedy moja młodsza o dwa lata siostra kończyła przedszkole, szkoła muzyczna w
moim rodzinnym mieście prowadziła badania predyspozycji muzycznych. Rodzice
otrzymali informację, że warto posłać siostrę na zajęcia muzyczne, co uznali za
wyróżnienie. Zdecydowali się więc na posłanie siostry do szkoły muzycznej, ale
ponieważ była mała i wymagała opieki, uznali, że dobrze by było, abym jej
towarzyszyła. Wobec tego i ja zdałam pomyślnie egzamin. Ostatecznie siostra
została farmaceutką, a ja zajęłam się muzyką zawodowo. Najpierw jednak
ukończyłam szkołę muzyczną I stopnia, w klasie fortepianu i zapragnęłam kontynuować
naukę, ale w Głubczycach nie było takich możliwości, więc wybrałam flet. Kiedy
po maturze dostałam się do Wrocławia na studia biologiczne, jednocześnie
kontynuowałam naukę gry na flecie w szkole muzycznej II stopnia.
A co ze śpiewem?
Po przyjeździe do Wrocławia miałam marzenie, aby śpiewać w chórze. Ponieważ
zachwycił mnie Chór Kameralny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza,
kierowany przez Krzysztofa Szydzisza, gotowa byłam z tego powodu przenieść się na
studia do Poznania. We Wrocławiu miałam jednak oparcie w rodzinie i nie
zdecydowałam się na taki krok. Rozejrzałam się więc za chórami we Wrocławiu i w
rezultacie zaczęłam śpiewać w Chórze Politechniki Wrocławskiej, pod dyrekcją
Piotra Ferensowicza. Tam właśnie poznałam panią Iwonę Klein-Polak, która nie
tylko była wieloletnią chórzystką, ale także zajmowała się emisją głosu.
Uznała, że powinnam kontynuować naukę śpiewu i poleciła mi odpowiedniego
pedagoga. W rezultacie w następnym roku rozpoczęłam równolegle ze studiami i
fletem naukę śpiewu – najpierw w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia. Na
koniec zdecydowałam się zdawać na Akademię Muzyczną – na Wydział Wokalny.
Jednocześnie prowadziłam przez kilka lat chór ”Con Amore” w Zespole Szkół nr 1,
gdzie pracowałam jako nauczycielka biologii. Po moim powrocie z urlopu
macierzyńskiego okazało się jednak, że chór się rozpadł, mimo prób kontynuacji
tego, co rozpoczęłam. Wydaje mi się, że to dowód na to, jak ważne są relacje
międzyludzkie – chór przywiązuje się do dyrygenta, szczególnie w przypadku dzieci
i młodzieży.
A. Frankow-Zelazny z Chórem Śpiewająca Polska/z archiwum artystki |
Kolejny Pani Chór – na Akademii
Medycznej – istniał za to znacznie dłużej. Jak doszło do jego powstania?
Na to także należy spojrzeć w szerszej perspektywie. Otóż kiedy założyłam w
1998 roku ”Con Amore”, osoby, które śpiewały wraz ze mną chórze w
Głubczycach, przyjeżdżały w tym czasie do Wrocławia na studia i chciały śpiewać
w chórze licealnym. Okazało się jednak, że różnica mentalności i doświadczenia
pomiędzy uczniami a studentami mającymi za sobą kilka lat śpiewania w chórze,
jest zbyt duża. Zaczęła we mnie wówczas dojrzewać myśl, aby stworzyć oddzielny
chór – akademicki. Zanim powstał przy Akademii Medycznej, funkcjonował już w
budynku szkoły jako Wrocławski Chór Międzyuczelniany. W pewnym momencie
uznaliśmy jednak, że potrzebujemy mecenasa. Okazało się wówczas, że tylko
Akademia Medyczna nie ma chóru, więc zgłosiłam się do rektoratu uczelni i w
konsekwencji zostałam umówiona na spotkanie z prorektorem, Zygmuntem
Grzebieniakiem, któremu zaproponowałam stworzenie chóru. Ponieważ nie wiązało
się to z żadnymi wydatkami, wyrażono zgodę i udostępniono nam salę do prób. I
tak od października 2000 roku chór zaczął funkcjonować. Działa zresztą nadal,
choć od dwóch lat już nie pod moją dyrekcją.
Pani kariera kojarzy mi się z
nietypową drogą do muzyki Philippe Herreweghe, który na życzenie ojca ukończył
psychiatrię, ale i tak poświęcił się muzyce. Pani ukończyła biologię, a jednak
z powodzeniem rozwinęła swoje pasje muzyczne.
Moi rodzice również pragnęli, aby ukończyła medycynę, zamiast zajmować się
muzyką. Może by się tak stało, bo ta dziedzina mnie interesowała, ale wszystko
się zmieniło, gdy znalazłam się w chórze. Dla rodziców wybór muzyki był
początkowo ciosem, bo zawód lekarza kojarzył się im z prestiżem i materialną
stabilizacją, a zawód muzyka – z czymś niepewnym. Biologia była rodzajem
kompromisu. Kiedy jednak ma się do pokonania jakiś opór, to człowiek bardziej
się utwierdza w tym, co pragnie robić. Rodzice przestali się martwić, kiedy
zobaczyli, że mimo wszystko radzę sobie, pracując zarobkowo już na piątym roku
studiów, Dziś są bardzo ze mnie dumni i wspierają mnie w moich muzycznych
przedsięwzięciach.
Agnieszka Franków-Żelazny podczas próby chóru, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek |
Prowadzenie chórów sprawiło też,
że zdecydowała się Pani studiować dyrygenturę…
Przez wiele lat prowadziłam chóry nie mając świadomości, że nie działam jak
profesjonalny dyrygent. Kiedy mi to uświadomiono, zaczęłam się kształcić w tym
kierunku. Dziś praca z chórem zajmuje mi mniej czasu, niż kiedyś, gdy musiałam
większość rzeczy tłumaczyć. Teraz wiem, że mogę to pokazać gestem.
A w jakich okolicznościach trafiła
Pani do Filharmonii Wrocławskiej, czyli obecnego Narodowego Forum Muzyki, by
założyć swój kolejny wspaniały chór?
Jako studentka Wydziału Wokalnego miałam zajęcia z Andrzejem Kosendiakiem i zrobiliśmy wspólnie parę projektów,
podczas których mógł obserwować, jak pracuję z chórem. Jesienią 2005 roku,
kiedy został dyrektorem Filharmonii, zaproponował mi stworzenie chóru. Podjęłam
wyzwanie i umówiliśmy się, że przedstawię plan rozwoju chóru. Kiedy się
ponownie spotkaliśmy jesienią tego roku, byłam w ciąży z moim drugim dzieckiem.
Przedstawiłam przygotowany plan, ale zaoferowałam swoją pracę po wakacjach roku
następnego. Wtedy dyrektor oznajmił mi, że to niemożliwe, bo po wakacjach chór
ma już wystąpić podczas festiwalu Wratislavia Cantans. Wtedy dotarło do moje świadomości,
że jest ktoś bardziej szalony ode mnie (śmiech) i w związku z tym dałam się porwać, bo
też lubię wyzwania. I tak się stało! Zaproponowano mi listę osób, a poza tym
rozejrzałam się za kolejnymi i tak powstał pierwszy skład chóru, w skład którego
weszli doświadczeni chórzyści oraz muzycy. Zaprezentowaliśmy się po raz
pierwszy – jak tego pragnął dyrektor Kosendiak – na Wratislavii, wykonując III Symfonię, Stabat Mater oraz Litanię do Marii Panny Karola Szymanowskiego.
Początkowo Chór Filharmonii Wrocławskiej pracował w systemie projektowym,
bo nie było pieniędzy na etaty. Tak wyglądały pierwsze dwa lata. Ponieważ
dyrektorowi Kosendiakowi chodziło jednak o posiadanie stałego zespołu, z czasem
udało mu się zatrudnić chórzystów na pół etatu, a obecnie mamy czterdzieści
etatów i od kilku lat dysponujemy stałym składem chóru.
Chór NFM pracuje bardzo intensywnie, bo mamy około czterdziestu koncertów w
sezonie. Wymagania wobec śpiewaków stawały się coraz wyższe, toteż skład się
zweryfikował. Przy takim tempie pracy w zespole chórzyści muszą być nie tylko
utalentowani wokalnie, ale również samodzielni i bardzo dobrze czytający nuty.
Agnieszka Franków-Żelazny z Paulem McCreeshem, Joseph Haydn, Pory roku – oratorium Hob. XXI, fot. B. Beszlej |
Chór ciągle się rozwija,
korzystając z możliwości, które pojawiają się w postaci tak wybitnych
dyrygentów, jak choćby Paul McCreesh…
Istotnie, to jest nieustający proces. Cały czas mam wrażenie, że jesteśmy w
drodze i każdy koncert jest przekraczaniem kolejnej granicy. Od początku
istnienia Chór może liczyć na wsparcie dyrektora Andrzeja Kosendiaka, ale także
szczególną troską otacza nas Paul McCreesh, doceniał go także Jacek Kaspszyk,
programując koncerty w naszym udziałem. O tym, że chór śpiewa dobrze, świadczą
nie tyle pochwały, co fakt, że jesteśmy zapraszani do różnych filharmonii i na
różne festiwale.
Nagraliście także sporo
interesujących płyt.
Istotnie, nagraliśmy cztery płyty a
cappella, w tym jedną z muzyką i pod dyrekcją Boba Chilcotta. Wydaliśmy
trzy płyty z serii, której celem jest ukazywać piękno polskiej muzyki
chóralnej, m.in. ”Słowa dźwiękiem malowane”, ”Miłość na ludowo”, ”De
Profundis”, a mamy w planach " Hymnus de Caritate", zawierającą zamówione przez nas utwory
napisane do ”Pieśni nad Pieśniami”. Nagraliśmy także z Paulem McCreeshem:
”War Requiem” Brittena, ”Grande Messe des Morts” Berlioza,
oratorium "Eliasz" Mendelssohna…
Ale na Chórze NFM Pani nie
poprzestała, podejmując nowe inicjatywy…
Te nowe pomysły rodzą się na bazie różnych istniejących inicjatyw w Polsce
i zagranicą, m.in. chóru festiwalowego przy Wratislavia Cantans. Kiedy
Paul McCreesh był dyrektorem festiwalu, przygotowywał co roku
jakieś duże dzieło, do którego nie wystarczał sam Chór NFM. Uznaliśmy, że
zamiast zapraszać inny chór, lepiej jest zbudować tradycję chóru festiwalowego.
W rezultacie przez kilka lat robiliśmy regularne przesłuchania, w czym pomagał
mi Anglik David Clegg, zajmujący się
doborem artystów do zespołu Gabrieli
Consort. Od niego nauczyłam się, na co trzeba zwrócić uwagę przy takich
przesłuchaniach. Nasze doświadczenia stąd wynikające mogliśmy potem rozprzestrzeniać
na całą Polskę. Kiedy McCreesh przestał być dyrektorem artystycznym
Wratislavii, ta idea odeszła wraz z nim. Aby jednak tego cennego doświadczenia
nie zaprzepaścić, napisałam projekt pod nazwą Polski Narodowy Chór
Młodzieżowy. W tym czasie prowadziłam także Chór Polskiego Radia, aby uchronić
go przed grożącą mu zapaścią. I kiedy z tego powodu rozmawiałam z ministrem
Zdrojewskim, podjęłam również sprawę swojego projektu. Uznał, ze pomysł jest
interesujący i jakiś czas potem, w kwietniu 2013 roku, przedstawiłam projekt w
ministerstwie. Został przyjęty i dostaliśmy pieniądze na jego realizację. Po
dwóch latach prowadzenia tego projektu zostałam ponownie zaproszona do
ministerstwa na rozmowę dotyczącą Śpiewającej
Polski. Zaproponowano wówczas połączenie obu projektów. Śpiewająca Polska
była prowadzona przez Narodowe Centrum Kultury, ale merytorycznie odpowiadał za
nią festiwal Wratislavia Cantans. Jako Narodowe Forum Muzyki przygotowaliśmy
taki projekt i został on zaakceptowany z końcem 2014 roku. I tak od stycznia
2015 roku rozpoczęliśmy realizację projektu Akademia Chóralna. Zostałam dyrektorem programowym Akademii i od
tej pory możemy robić tak cudowne rzeczy, jak choćby koncert, w którym wzięło
udział 350 dzieci z całej Polski. Dla nich zamówiliśmy specjalną kompozycję
oraz układ choreograficzny. Z końcem października miał miejsce finał chórów
licealnych. W ramach Akademii Chóralnej organizujemy wiele działań dla chórów,
szkoleń i konferencji dla dyrygentów, a także wydajemy nuty oraz
materiały metodyczne.
Ależ się Pani rozbuchała od czasów
Głubczyc! Trzeba przyznać, że robi Pani wszystko z wielkim rozmachem, próbując
umuzykalniać nasz zaniedbany muzycznie naród.
(śmiech) Jestem przekonana, że wszystko zależy od tego, z czym się zetkniemy
w dzieciństwie, bo to staje się później treścią naszego życia. Dodam, że mamy
jeszcze działający już czwarty sezon Chór
Melomana. Powstał dość przypadkowo. Zapragnęłam, aby publiczność lepiej
rozumiała muzykę chóralną, więc postanowiłam zapraszać ją na godzinę przed
koncertem Chóru Filharmonii, aby opowiedzieć o tym, co za chwilę usłyszą,
pośpiewać fragmenty melodii, bo łatwiej jest polubić coś, co już znamy. Ta idea
tak się spodobała, że melomani poprosili o regularne próby! W rezultacie powstał Chór
Melomana, którego już zresztą nie prowadzę, ale co roku zapraszam wyróżniającą
się studentkę Akademii Muzycznej i razem przygotowujemy program, nawiązujący do
planowanych koncertów. Prowadzę zazwyczaj pierwszą i ostatnią próbę, a każdego
roku na jedną z prób zapraszamy jakąś gwiazdę dyrygencką - w ubiegłym
roku jedną z prób poprowadził Paul McCreesh.
Agnieszka Franków-Żelazny, Polski Narodowy Chór Młodzieżowy, z archiwum artystki |
Proszę na koniec zdradzić, jak –
będąc tak aktywną zawodowo – radzi sobie Pani jako żona i matka trojga
dzieci.
Przede wszystkim mam kochanego męża, który rozumie moją pasję. Poznaliśmy
się w chórze licealnym, w którym oboje śpiewaliśmy. Przejął wiele obowiązków
domowych, ale kocha chóralistykę i marzy o tym, aby móc jeszcze śpiewać. Namawia mnie
nawet do stworzenia "chóru dinozaurów chóralnych" – takich jak on, w którym mógłby śpiewać bez
szczególnego wysiłku i poświęcenia czasu, dla przyjemności. Wszystkie
dzieci chodzą do szkoły muzycznej. Najstarszy syn gra na wiolonczeli w szkole
średniej, a młodsze uczą się w szkole muzycznej I stopnia. Chciałabym, aby
dotknęły muzyki w dzieciństwie, bo wiem, jak to wpływa pozytywnie na ich
rozwój. Nie muszą zostać muzykami. Staram się – na ile to możliwe – poświęcać
im swój wolny czas i – jak tylko potrafię – być dobrą mamą.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się na portalu Kulturaonline w listopadzie 2016 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz