czwartek, 21 grudnia 2017

Agnieszka Franków-Żelazny: Lubię wyzwania! /wywiad/

Z okazji jubileuszu 10-lecia istnienia Chóru NFM rozmawiam z jego założycielką i dyrygentką – Agnieszką Franków-Żelazny, która opowiada o swojej muzycznej karierze i o tym, że warto odkrywać perły tam, gdzie ich nikt nie szuka.

Agnieszka Franków-Żelazny, fot. Łukasz Rajchert/NFM

Barbara Lekarczyk-Cisek: W tym roku założony przez Panią Chór Narodowego Forum Muzyki świętuje jubileusz 10-lecia istnienia, ale przecież to nie pierwszy i nie jedyny chór, który Pani prowadziła. Podobno stworzyła Pani chór już w Głubczycach, kiedy sama była jeszcze uczennicą liceum…

Agnieszka Franków-Żelazny: Kiedy byłam uczennicą szkoły średniej, zaczęłam śpiewać w chórze licealnym i tam zrodziła się moja pasja do chóralistyki. Wcześniej chodziłam wprawdzie do szkoły muzycznej, ale uczyłam się gry na fortepianie, a później na flecie. Będąc uczennicą ósmej klasy grałam na fortepianie z okazji rocznicy obchodów Dnia Niepodległości, podczas których śpiewał także chór licealny. Kiedy ich usłyszałam, zapragnęłam śpiewać w chórze. A że jego dyrygent był jednocześnie nauczycielem szkoły muzycznej, zapytałam go, czy jest to możliwe. Zaproponował, abym przyszła po zdanych egzaminach wstępnych do liceum. A ponieważ zostałam laureatką szczebla wojewódzkiego Olimpiady Biologicznej, już w lutym wiedziałam, że nie muszę zdawać egzaminów do szkoły średniej. Od razu pobiegłam z tą radosną wieścią do Tadeusza Eckerta – owego dyrygenta – i ponownie poprosiłam o przyjęcie do chóru. Tym razem zgodził się i już od ósmej klasy zaczęłam śpiewać w chórze głubczyckiego liceum. Ponieważ umiałam grać na fortepianie, często zdarzało mi się prowadzić próby sekcyjne.

Na początku trzeciej klasy zostałam zapytana przez dyrektora, czy nie podjęłabym się poprowadzenia scholi przy kościele parafialnym w Grobnikach. Przyjęłam tę propozycję i od tej pory dwa razy w tygodniu jeździłam tam (a właściwie zawozili mnie rodzice chórzystów) i prowadziłam próby z czterdziestką cudownych dzieciaków od  siedmiu do piętnastu lat. Część z nich kontynuowała potem edukację muzyczną. Jedna z dziewcząt przyjechała do Wrocławia na studia i śpiewała w Chórze Akademii Medycznej przez wiele lat, a dwaj bracia kontynuowali edukację muzyczną i śpiewają obecnie w zespołach Mazowsza i Śląska.

Spotkanie z członkami licealnego chóru z liceum w Głubczycach, z archiwum artystki

Warto było jeździć do Grobnik.

O tak, warto było! Czasami w takich małym miejscowościach można znaleźć perełki. Być może, gdyby nie początki w tym chórze, wiele z tych dzieci nie odkryłoby swojego powołania. Nie wiemy wprawdzie, w jaki sposób wpływamy na innych i w kim zakiełkuje posiane przez nas ziarno, ale warto to robić.

A jak było z Panią? Miała Pani muzyków rodzinie?

O tym, że rozpoczęłam edukację muzyczną, zdecydował właściwie przypadek. Kiedy moja młodsza o dwa lata siostra kończyła przedszkole, szkoła muzyczna w moim rodzinnym mieście prowadziła badania predyspozycji muzycznych. Rodzice otrzymali informację, że warto posłać siostrę na zajęcia muzyczne, co uznali za wyróżnienie. Zdecydowali się więc na posłanie siostry do szkoły muzycznej, ale ponieważ była mała i wymagała opieki, uznali, że dobrze by było, abym jej towarzyszyła. Wobec tego i ja zdałam pomyślnie egzamin. Ostatecznie siostra została farmaceutką, a ja zajęłam się muzyką zawodowo. Najpierw jednak ukończyłam szkołę muzyczną I stopnia, w klasie fortepianu i zapragnęłam kontynuować naukę, ale w Głubczycach nie było takich możliwości, więc wybrałam flet. Kiedy po maturze dostałam się do Wrocławia na studia biologiczne, jednocześnie kontynuowałam naukę gry na flecie w szkole muzycznej II stopnia.

A co ze śpiewem?

Po przyjeździe do Wrocławia miałam marzenie, aby śpiewać w chórze. Ponieważ zachwycił mnie Chór Kameralny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza,  kierowany przez Krzysztofa Szydzisza,  gotowa byłam z tego powodu przenieść się na studia do Poznania. We Wrocławiu miałam jednak oparcie w rodzinie i nie zdecydowałam się na taki krok. Rozejrzałam się więc za chórami we Wrocławiu i w rezultacie zaczęłam śpiewać w Chórze Politechniki Wrocławskiej, pod dyrekcją Piotra Ferensowicza. Tam właśnie poznałam panią Iwonę Klein-Polak, która nie tylko była wieloletnią chórzystką, ale także zajmowała się emisją głosu. Uznała, że powinnam kontynuować naukę śpiewu i poleciła mi odpowiedniego pedagoga. W rezultacie w następnym roku rozpoczęłam równolegle ze studiami i fletem naukę śpiewu – najpierw w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia. Na koniec zdecydowałam się zdawać na Akademię Muzyczną – na Wydział Wokalny. Jednocześnie prowadziłam przez kilka lat chór ”Con Amore” w Zespole Szkół nr 1, gdzie pracowałam jako nauczycielka biologii. Po moim powrocie z urlopu macierzyńskiego okazało się jednak, że chór się rozpadł, mimo prób kontynuacji tego, co rozpoczęłam. Wydaje mi się, że to dowód na to, jak ważne są relacje międzyludzkie – chór przywiązuje się do dyrygenta, szczególnie w przypadku dzieci i młodzieży.

A. Frankow-Zelazny z Chórem Śpiewająca Polska/z archiwum artystki

Kolejny Pani Chór – na Akademii Medycznej – istniał za to znacznie dłużej. Jak doszło do jego powstania?

Na to także należy spojrzeć w szerszej perspektywie. Otóż kiedy założyłam w 1998 roku ”Con Amore”,  osoby, które śpiewały wraz ze mną chórze w Głubczycach, przyjeżdżały w tym czasie do Wrocławia na studia i chciały śpiewać w chórze licealnym. Okazało się jednak, że różnica mentalności i doświadczenia pomiędzy uczniami a studentami mającymi za sobą kilka lat śpiewania w chórze, jest zbyt duża. Zaczęła we mnie wówczas dojrzewać myśl, aby stworzyć oddzielny chór – akademicki. Zanim powstał przy Akademii Medycznej, funkcjonował już w budynku szkoły jako Wrocławski Chór Międzyuczelniany. W pewnym momencie uznaliśmy jednak, że potrzebujemy mecenasa. Okazało się wówczas, że tylko Akademia Medyczna nie ma chóru, więc zgłosiłam się do rektoratu uczelni i w konsekwencji zostałam umówiona na spotkanie z prorektorem, Zygmuntem Grzebieniakiem, któremu zaproponowałam stworzenie chóru. Ponieważ nie wiązało się to z żadnymi wydatkami, wyrażono zgodę i udostępniono nam salę do prób. I tak od października 2000 roku chór zaczął funkcjonować. Działa zresztą nadal, choć od dwóch lat już nie pod moją dyrekcją.

Pani kariera kojarzy mi się z nietypową drogą do muzyki Philippe Herreweghe, który na życzenie ojca ukończył psychiatrię, ale i tak poświęcił się muzyce. Pani ukończyła biologię, a jednak z powodzeniem rozwinęła swoje pasje muzyczne.

Moi rodzice również pragnęli, aby ukończyła medycynę, zamiast zajmować się muzyką. Może by się tak stało, bo ta dziedzina mnie interesowała, ale wszystko się zmieniło, gdy znalazłam się w chórze. Dla rodziców wybór muzyki był początkowo ciosem, bo zawód lekarza kojarzył się im z prestiżem i materialną stabilizacją, a zawód muzyka – z czymś niepewnym. Biologia była rodzajem kompromisu. Kiedy jednak ma się do pokonania jakiś opór, to człowiek bardziej się utwierdza w tym, co pragnie robić. Rodzice przestali się martwić, kiedy zobaczyli, że mimo wszystko radzę sobie, pracując zarobkowo już na piątym roku studiów, Dziś są bardzo ze mnie dumni i wspierają mnie w moich muzycznych przedsięwzięciach.

Agnieszka Franków-Żelazny podczas próby chóru, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Prowadzenie chórów sprawiło też, że zdecydowała się Pani studiować dyrygenturę…

Przez wiele lat prowadziłam chóry nie mając świadomości, że nie działam jak profesjonalny dyrygent. Kiedy mi to uświadomiono, zaczęłam się kształcić w tym kierunku. Dziś praca z chórem zajmuje mi mniej czasu, niż kiedyś, gdy musiałam większość rzeczy tłumaczyć. Teraz wiem, że mogę to pokazać gestem.

A w jakich okolicznościach trafiła Pani do Filharmonii Wrocławskiej, czyli obecnego Narodowego Forum Muzyki, by założyć swój kolejny wspaniały chór?

Jako studentka Wydziału Wokalnego miałam zajęcia z Andrzejem Kosendiakiem i zrobiliśmy wspólnie parę projektów, podczas których mógł obserwować, jak pracuję z chórem. Jesienią 2005 roku, kiedy został dyrektorem Filharmonii, zaproponował mi stworzenie chóru. Podjęłam wyzwanie i umówiliśmy się, że przedstawię plan rozwoju chóru. Kiedy się ponownie spotkaliśmy jesienią tego roku, byłam w ciąży z moim drugim dzieckiem. Przedstawiłam przygotowany plan, ale zaoferowałam swoją pracę po wakacjach roku następnego. Wtedy dyrektor oznajmił mi, że to niemożliwe, bo po wakacjach chór ma już wystąpić podczas festiwalu Wratislavia Cantans. Wtedy dotarło do moje świadomości, że jest ktoś bardziej szalony ode mnie (śmiech) i w związku z tym dałam się porwać, bo też lubię wyzwania. I tak się stało! Zaproponowano mi listę osób, a poza tym rozejrzałam się za kolejnymi i tak powstał pierwszy skład chóru, w skład którego weszli doświadczeni chórzyści oraz muzycy. Zaprezentowaliśmy się po raz pierwszy – jak tego pragnął dyrektor Kosendiak – na Wratislavii, wykonując III Symfonię, Stabat Mater oraz Litanię do Marii Panny Karola Szymanowskiego.

Początkowo Chór Filharmonii Wrocławskiej pracował w systemie projektowym, bo nie było pieniędzy na etaty. Tak wyglądały pierwsze dwa lata. Ponieważ dyrektorowi Kosendiakowi chodziło jednak o posiadanie stałego zespołu, z czasem udało mu się zatrudnić chórzystów na pół etatu, a obecnie mamy czterdzieści etatów i od kilku lat dysponujemy stałym składem chóru.

Chór NFM pracuje bardzo intensywnie, bo mamy około czterdziestu koncertów w sezonie. Wymagania wobec śpiewaków stawały się coraz wyższe, toteż skład się zweryfikował. Przy takim tempie pracy w zespole chórzyści muszą być nie tylko utalentowani wokalnie, ale również samodzielni i bardzo dobrze czytający nuty.  

Agnieszka Franków-Żelazny z Paulem McCreeshem, Joseph Haydn, Pory roku – oratorium Hob. XXI,
fot. B. Beszlej

Chór ciągle się rozwija, korzystając z możliwości, które pojawiają się w postaci tak wybitnych dyrygentów, jak choćby Paul McCreesh

Istotnie, to jest nieustający proces. Cały czas mam wrażenie, że jesteśmy w drodze i każdy koncert jest przekraczaniem kolejnej granicy. Od początku istnienia Chór może liczyć na wsparcie dyrektora Andrzeja Kosendiaka, ale także szczególną troską otacza nas Paul McCreesh, doceniał go także Jacek Kaspszyk, programując koncerty w naszym udziałem. O tym, że chór śpiewa dobrze, świadczą nie tyle pochwały, co fakt, że jesteśmy zapraszani do różnych filharmonii i na różne festiwale.

Nagraliście także sporo interesujących płyt.

Istotnie, nagraliśmy cztery płyty a cappella, w tym jedną z muzyką i pod dyrekcją Boba Chilcotta. Wydaliśmy trzy płyty z serii, której celem jest ukazywać piękno polskiej muzyki chóralnej, m.in.  ”Słowa dźwiękiem malowane”, ”Miłość na ludowo”, ”De Profundis”, a mamy w planach " Hymnus de Caritate",  zawierającą zamówione przez nas utwory napisane do ”Pieśni nad Pieśniami”. Nagraliśmy także z Paulem McCreeshem:  ”War Requiem” Brittena,  ”Grande Messe des Morts” Berlioza, oratorium "Eliasz" Mendelssohna…

Ale na Chórze NFM Pani nie poprzestała, podejmując nowe inicjatywy…

Te nowe pomysły rodzą się na bazie różnych istniejących inicjatyw w Polsce i zagranicą, m.in. chóru festiwalowego przy Wratislavia Cantans. Kiedy  Paul McCreesh  był dyrektorem festiwalu, przygotowywał co roku jakieś duże dzieło, do którego nie wystarczał sam Chór NFM. Uznaliśmy, że zamiast zapraszać inny chór, lepiej jest zbudować tradycję chóru festiwalowego. W rezultacie przez kilka lat robiliśmy regularne przesłuchania, w czym pomagał mi Anglik David Clegg, zajmujący się doborem artystów do zespołu Gabrieli Consort. Od niego nauczyłam się, na co trzeba zwrócić uwagę przy takich przesłuchaniach. Nasze doświadczenia stąd wynikające mogliśmy potem rozprzestrzeniać na całą Polskę. Kiedy McCreesh przestał być dyrektorem artystycznym Wratislavii, ta idea odeszła wraz z nim. Aby jednak tego cennego doświadczenia nie zaprzepaścić, napisałam projekt  pod nazwą Polski Narodowy Chór Młodzieżowy. W tym czasie prowadziłam także Chór Polskiego Radia, aby uchronić go przed grożącą mu zapaścią. I kiedy z tego powodu rozmawiałam z ministrem Zdrojewskim, podjęłam również sprawę swojego projektu. Uznał, ze pomysł jest interesujący i jakiś czas potem, w kwietniu 2013 roku, przedstawiłam projekt w ministerstwie. Został przyjęty i dostaliśmy pieniądze na jego realizację. Po dwóch latach prowadzenia tego projektu zostałam ponownie zaproszona do ministerstwa na rozmowę dotyczącą Śpiewającej Polski. Zaproponowano wówczas połączenie obu projektów. Śpiewająca Polska była prowadzona przez Narodowe Centrum Kultury, ale merytorycznie odpowiadał za nią festiwal Wratislavia Cantans. Jako Narodowe Forum Muzyki przygotowaliśmy taki projekt i został on zaakceptowany z końcem 2014 roku. I tak od stycznia 2015 roku rozpoczęliśmy realizację projektu Akademia Chóralna. Zostałam dyrektorem programowym Akademii i od tej pory możemy robić tak cudowne rzeczy, jak choćby koncert, w którym wzięło udział 350 dzieci z całej Polski. Dla nich zamówiliśmy specjalną kompozycję oraz układ choreograficzny. Z końcem października miał miejsce finał chórów licealnych. W ramach Akademii Chóralnej organizujemy wiele działań dla chórów, szkoleń i konferencji  dla dyrygentów, a także wydajemy nuty oraz materiały metodyczne.

Ależ się Pani rozbuchała od czasów Głubczyc! Trzeba przyznać, że robi Pani wszystko z wielkim rozmachem, próbując umuzykalniać nasz zaniedbany muzycznie naród.

(śmiech) Jestem przekonana, że wszystko zależy od tego, z czym się zetkniemy w dzieciństwie, bo to staje się później treścią naszego życia. Dodam, że mamy jeszcze działający już czwarty sezon Chór Melomana. Powstał dość przypadkowo. Zapragnęłam, aby publiczność lepiej rozumiała muzykę chóralną, więc postanowiłam zapraszać ją na godzinę przed koncertem Chóru Filharmonii, aby opowiedzieć o tym, co za chwilę usłyszą, pośpiewać fragmenty melodii, bo łatwiej jest polubić coś, co już znamy. Ta idea tak się spodobała, że melomani poprosili o regularne próby! W rezultacie powstał Chór Melomana, którego już zresztą nie prowadzę, ale co roku zapraszam wyróżniającą się studentkę Akademii Muzycznej i razem przygotowujemy program, nawiązujący do planowanych koncertów. Prowadzę zazwyczaj pierwszą i ostatnią próbę, a każdego roku na jedną z prób zapraszamy jakąś gwiazdę dyrygencką -  w ubiegłym roku jedną z prób poprowadził Paul McCreesh.


Agnieszka Franków-Żelazny, Polski Narodowy Chór Młodzieżowy, z archiwum artystki

Proszę na koniec zdradzić, jak – będąc tak aktywną zawodowo – radzi  sobie Pani jako żona i matka trojga dzieci.

Przede wszystkim mam kochanego męża, który rozumie moją pasję. Poznaliśmy się w chórze licealnym, w którym oboje śpiewaliśmy. Przejął wiele obowiązków domowych, ale kocha chóralistykę i marzy o tym, aby móc jeszcze śpiewać. Namawia mnie nawet do stworzenia "chóru dinozaurów chóralnych" – takich  jak on, w którym mógłby śpiewać bez szczególnego wysiłku i poświęcenia czasu, dla przyjemności. Wszystkie dzieci chodzą do szkoły muzycznej. Najstarszy syn gra na wiolonczeli w szkole średniej, a młodsze uczą się w szkole muzycznej I stopnia. Chciałabym, aby dotknęły muzyki w dzieciństwie, bo wiem, jak to wpływa pozytywnie na ich rozwój. Nie muszą zostać muzykami. Staram się – na ile to możliwe – poświęcać im swój wolny czas i – jak tylko potrafię – być dobrą mamą.

Dziękuję za rozmowę.


Wywiad ukazał się na portalu Kulturaonline w listopadzie 2016 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BIEGUNI Olgi Tokarczuk I NFM I 15. Leo Festiwal

W dniach od 9 do 19 maja 2024 r. odbędzie się 15. edycja Leo festiwal, tym razem zainspirowana powieścią Olgi Tokarczuk: "Bieguni"...

Popularne posty