sobota, 22 sierpnia 2020

Sztuka jako fitness dla mózgu – rozmowa o wystawie „Mity, symbole, abstrakcje” w Galerii Miejskiej we Wrocławiu

W rozmowie na temat okoliczności powstawania wystawy w czasach apokaliptycznych, a także oddziaływania  malarstwa tak na twórców, jak i na odbiorców sztuki, wzięli udział artyści: Małgorzata Maćkowiak, Roma Pilitsidis, Telemach Pilitsidis oraz kuratorzy wystawy „Mity, symbole, abstrakcje/tryptyk głogowski”: Roger Piaskowski (historyk sztuki) i Mirosław Jasiński (Dyrektor Galerii Miejskiej). 


Rozmawiamy zamaskowani. Spotkanie z artystami i kuratorami na wystawie
"Mity, symbole, abstrakcje", fot. Martyna Czekała


Barbara Lekarczyk-Cisek: Wyznam na wstępie, że wystawa zaintrygowała mnie i swoim tytułem, i walorami prezentowanych prac. Było więc dla mnie oczywiste, że za ciekawymi obrazami muszą stać równie interesujący artyści, stąd wzięła się potrzeba spotkania z Państwem i utrwalenia tego wydarzenia.

Roger Piaskowski: No tak, bo to dzisiejsze spotkanie rekompensuje nam też brak wernisażu. Cała ta sytuacja jest dziwna. Zazwyczaj z okazji wystawy spotyka się i rozmawia o sztuce w  wernisażowym nastroju, więc dobrze się stało, że do takiego spotkania doszło.
Jesteśmy gotowi poznać, co to znaczy żyć w czasach Apokalipsy. Artyści próbują diagnozować tę sytuację. Tutaj mamy do czynienia z wystawą bardzo specyficzną, ponieważ trzy autonomiczne osobowości, nie stanowiące formalnej grupy, postanowiły zrobić coś wspólnie. I udało się to! Zarówno jeśli chodzi o obrazy, ich treści, jak też atmosferę kontemplacji, która dominuje, próbując zachować pewne wartości w czasach hm… proto-apokaliptycznych.


Wystawa "Mity, symbole, abstrakcje/tryptyk głogowski", fot. Agata Piątkowska,
Galeria Miejska we Wrocławiu

Barbara Lekarczyk-Cisek
: Nurtuje mnie, jak takie trzy wyraziste osobowości mogły zaistnieć na jednej wystawie i skąd wziął się jej tytuł.

Roger Piaskowski: Zdradzę na potrzeby dzisiejszego spotkania, jakie są kulisy tytułu „Mity, symbole, abstrakcje”. Otóż od dawna rozmawialiśmy o wystawie Romy, Telemacha i Małgorzaty, także wspólnie z Andrzejem Sajem, który bardzo dopinguje twórczość każdego z tych artystów. I to on właśnie jest autorem tytułu, na skutek pewnej mojej sugestii. Nieskromnie dodam, że myśląc o wystawie, musiałem też prowadzić różnego rodzaju rozmowy, aby wszystko to połączyć. Byłem przekonany, że to możliwe, pomimo tak dużego zróżnicowania życiowego, osobowościowego i artystycznego. Tutaj też należy szukać klucza do tytułu wystawy. Mity powiązane są bezpośrednio z twórczością Telemacha Pilitsidisa. Jeżeli chodzi o Małgorzatę Maćkowiak, to w jej twórczości pojawia się zagadnienie poszukiwania znaków, symboli w sztuce, w kulturze. Z kolei Roma Pilitsidis znajduje się, mówiąc skrótowo, w tym obszarze, który nazwać by można abstrakcją. Przy czym pojęcie abstrakcji jest tak pojemne, że w przypadku jej twórczości odnosi się raczej do tego, że dzieła, które tworzy, w swoim wyrazie formalnym, kompozycyjnym zmierzają jednak do próby przekazania myśli o pięknie, o sztuce, a także o pewnych teoriach abstrakcyjnych, matematycznych. Jest to zatem bardzo głębokie podejście do pojęcia abstrakcji.

Patrząc na prace trojga tak różnych artystów, trzeba także dostrzec wartość wspólną, która odnosi się do tego, że malarstwo w ujęciu klasycznym jest zawsze próbą samodzielnego podejścia do indywidualnych doświadczeń artystycznych, estetycznych, historycznych. Te niezwykłe obrazy, które oglądamy w Galerii Miejskiej we Wrocławiu, oddają hołd pięknu, sztuce w bardzo tradycyjny sposób. Jest to troszeczkę oderwane od rzeczywistości, ale dlatego, że sztuka jest taką właśnie przestrzenią, która w czasach pandemii może oferować duchowe oczyszczenie. Jest to zatem wystawa skłaniająca do kontemplacji, w dodatku muzyczna. Towarzyszy jej utwór muzyczny – trio, nawiązujące do trojga artystów, z których każdy tworzy na swój sposób, a jednak ekspozycja stanowi kompozycyjną całość.


Telemach Pilidsidis, Argument zmierzchu, 1984, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Barbara Lekarczyk-Cisek: Bardzo to interesujący eksperyment zderzenia ze sobą trzech osobowości, bo dzięki niemu następuje nie tylko rodzaj dialogu między obrazami i konwencjami, ale powstaje – jak w przypadku metafory – nadrzędna, trzecia wartość. Ciekawi mnie w związku z tym, co zdecydowało, że takie, a nie inne obrazy ze sobą sąsiadują, bo z pewnością wybór poprzedziła jakaś myśl. Zacznijmy więc nasze rozważania od tego, jakie prace chcieli pokazać na wystawie artyści i dlaczego właśnie te.

Roma Pilitsidis: Początkowo nie wiedziałam jeszcze, jak będą eksponowane. W moim przypadku nie mogłam się kierować wyborem tematycznym, jak w sztuce przedstawiającej. Chciałam, aby moje prace oddziaływały wizualnie – jako  całość. Ponadto pragnęłam pokazać obrazy z różnych lat, reprezentatywne, ponieważ po raz pierwszy miałam mieć wystawę w Galerii Miejskiej we Wrocławiu. Są tu więc prace wcześniejsze, ale także stworzone w dobie pandemii, kiedy przebywałam w zamknięciu i malowałam ciszę, odzwierciedlającą ciszę miasta – ulic, skwerów… Wcześniej, w 2018 roku, malowałam granice. W tamtym czasie były zupełnie inne, bo ludzie tłumnie migrowali. Natomiast granice malowane w czasach pandemii są przedstawione zupełnie inaczej – kompozycja i kolorystyka są odmienne, wykorzystuję dużo mocnej czerwieni.

Roma Pilitsidis, Granice, olej na płótnie, 2020 r.,  fot. Agata Piątkowska

Roger Piaskowski: Widzimy więc przykład obrazów oddających klimat swoich czasów językiem nieprzedstawiającym.

Barbara Lekarczyk-Cisek: Podobnie maluje swoje cykle prof. Konrad Jarodzki, którego wystawę oglądałam swego czasu w galerii na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Impulsy (taki też tytuł nosiła wystawa) czerpał z prawdziwych wydarzeń, np. obrazy tragedii 11 września nie stanowią ilustracji czy fotograficznej wierności tego wydarzenia, są rodzajem metafory i symbolu…

Roger Piaskowski: Taki „komentarz” artysty do wydarzeń jego czasów jest przez to ciekawszy. Jeśli chodzi o wybór obrazów na wystawę, to był on wynikiem konsultacji. Chodziło o wybór dla artysty reprezentatywny. Poza tym każdy artysta ma własny program i wie, co chciałby pokazać. Ostatecznie wybraliśmy pewną pulę obrazów, którą  następnie konsultowaliśmy z Galerią. To był złożony proces. W przypadku mistrza Telemacha Pilitsidisa, który jest księciem malarzy Zagłębia Miedziowego, jest tak ogromna gama różnych postaw, poszukiwań, powiązanych na dodatek z poezją, że trudno było sprostać koncepcji trio. To jest wystawa bezprecedensowa z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że jest pandemiczna i bez wernisażu, ale także przez to połączenie różnych osobowości w jedną całość.

Barbara Lekarczyk-Cisek: A jak wyglądały wybory z Pani punktu widzenia, Pani Małgorzato?

Małgorzata Maćkowiak: Miałam przygotować zestaw prac. A ponieważ maluję cyklami, trzeba jeszcze było wybrać konkretne prace z każdego cyklu. Zastanawiałam się, jak to wypadnie w zestawieniu z dużymi pracami Telemacha, bo ja ostatnio maluję małe formaty. Z początku nic mi się nie podobało. Moje dylematy scedowałam w końcu na specjalistów.

Roma Pilitsidis: To, że prace mają różne formaty, to bardzo dobrze! Wystawa jest ciekawsza, nie tak jednorodna, a obrazy się nie przytłaczają.

Telemach Pilitsidis: Wprawdzie nie ja jestem autorem wyboru prac, ale uważam, że jest to piękny wybór.

Barbara Lekarczyk-Cisek: Czy i w Pana przypadku mamy do czynienia z reprezentatywnym wyborem?

Telemach Pilitsidis: Ja tych „telemachów” mam w swojej pracowni kilkunastu, ponieważ jestem osobą pozornie spokojną, ale faktycznie wewnętrznie dynamiczną. Od początku mojej kariery artystycznej, w latach 70. I 80., mimo wielu wystaw i nagród, długo nie mogłem oderwać się od pępowiny łączącej mnie z moim mistrzem Jerzym Nowosielskim. Obecnie, z perspektywy lat uważam, że moje prace wcale nie były takie „nowosielskie”. Warsztat był być może podobny, ale każdy z nas wyrażał co innego. W pracach prezentowanych na wystawie nie ma już Nowosielskiego, to już są „telemachy”. Znajdujący się na niej  mój obraz „Angelika” miał być w założeniu ikoną Angeliny Jolie – kobiety współczesnej. Tylko czy widz to skojarzy?


Telemach Pilidsidis, Angelika, olej na płótnie, 2017, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Roger Piaskowski: Charakterystyczne jest, że po opuszczeniu pracowni obraz zaczyna żyć swoim tajemniczym życiem, ponieważ ukrywa w sobie treści, znaczenia dotyczące życia artystów, tradycji malarskiej, w której się ukształtowali (Nowosielskiego, Makowskiego czy Matisse`a), ale potem zaczyna też żyć życiem odbiorcy – w sensie społecznym. Powstaje pytanie: jak to wszystko połączyć w jedną wartość? Można by odpowiedzieć, że sztuka jest taką sferą, w której obraz funkcjonuje w sposób szczególny. Sztuką może też być sposób życia artysty. Ja jednak dostrzegam w obrazach trojga artystów silny element sakralizacji.

Małgorzata Maćkowiak: Przestrzeń tworzenia była od prapoczątków sakralizowana, jak tego dowodzi choćby malarstwo Aborygenów czy rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, Indian Hopi  i ich sand paintings. Być może odziedziczyliśmy po przodkach takie traktowanie obrazu. W związku z tym obraz, a w konsekwencji ikona, jest przestawieniem świętości.

Otwartą pozostaje sprawa odbioru dzieła sztuki. Hrabal powiada o swoich powieściach, że są półproduktami, dopiero czytelnik sprawia, że stają się pełnowartościowe. Podobnie rzecz ma się z obrazami.
Chciałabym też zwrócić uwagę na odkrycia neuroestetyki.  Jej twórca, Profesor Semir Zeki, z University College London, sugeruje, że jeśli nadal, po tak wielu tysiącach lat, tworzymy obrazy, to musimy ich w jakiś stały sposób potrzebować. Według Zekiego artyści posiadają intuicję lub raczej „tajemną” czy „ukrytą wiedzę” na temat zasad neurofizjologii percepcji i emocji, które nieświadomie wykorzystują podczas procesu tworzenia dzieła. W tym sensie każdy artysta swoim dziełem uruchamia cały zespół procesów neurofizjologicznych w mózgu widza i powiązane z tym procesem emocje: poczucie piękna, wzruszenie, zachwyt estetyczny i uniesienie. „Artysta to nieświadomy neurobiolog”, a dzieło sztuki to „superbodziec”. Wedle neuroestetyki, malowanie i oglądanie malarstwa uplastycznia nasz mózg, obniża poziom stresu, pobudza kreatywność i umiejętności poznawcze… Bez sztuki nie bylibyśmy na takim etapie rozwoju, być może bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi, bardziej prymitywnymi. Sztuka „rzeźbi” nasz mózg, ułatwia myślenie. Kiedy patrzymy na obraz, nasz mózg pracuje. Być może wszyscy ci prymitywni przodkowie właśnie dlatego tak się rozwinęli. Pójście do galerii to jakby fitness dla mózgu (śmiech).


Małgorzata Maćkowska, Znak w przestrzeni pojęć, olej na płótnie, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Barbara Lekarczyk-Cisek: Pozostaje więc mieć nadzieję, że odwiedzający tę wystawę wejdą w dialog z obrazami i „dopowiedzą” do nich wiele interesujących treści, obniżając sobie przy okazji poziom stresu i podnosząc kreatywność (śmiech).  Dziękuję Państwu za spotkanie.

Stoją od lewej: Małgorzata Maćkowiak, Telemach Pilitsidis, Roma Pilitsidis, Roger Piaskowski


Wystawie towarzyszy starannie wydany dwujęzyczny katalog, zawierający obszerny esej Rogera Piaskowskiego: "Trio na instrumenty malarskie", prezentujący także sylwetki i reprodukcje obrazów trojga artystów.



Przeprowadziłam także indywidualne rozmowy z artystami, które znleźć można pod poniższymi linkami:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Sakura. III Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji

 Z przyjemnością ogłaszamy nadchodzącą III edycję festiwalu Sakura. Wrocławskie Dni Japońskich Inspiracji, która odbędzie się w dniach 9-19 ...

Popularne posty