środa, 19 lutego 2025

Konkurs na projekt muzyczny nawiązujący do tematu 60. MF Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego

Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu ogłasza konkurs na projekt muzyczny nawiązujący do tematu 60. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego – Raj utracony [?].


Do konkursu mogą przystąpić kameralne zespoły muzyczne, liczące od trzech do ośmiu osób, których średnia wieku wynosi maksymalnie trzydzieści dwa lata, a najstarszy uczestnik ma nie więcej niż czterdzieści lat, działające w obszarze muzyki klasycznej (od muzyki dawnej po muzykę współczesną) i mające w swoim składzie co najmniej jeden głos wokalny.

Zgłoszenia przyjmujemy do 15 marca 2025 r. na podstawie wypełnionego elektronicznego formularza.

Zgłoszenie musi obejmować: biogram i skład zespołu wraz z datami urodzenia każdego z artystów, biogramy artystyczne członków zespołu, proponowany program koncertu nawiązujący do tematyki Festiwalu, nieprzekraczający czterdziestu pięciu minut muzyki oraz link do aktualnego nagrania zespołu w formacie audio-wideo. Na nagraniu dopuszczalny jest inny repertuar niż zgłoszony w programie konkursu.

Konkurs rozstrzygniemy do 31 marca 2025 r.

W konkursie zostanie przyznana nagroda dla wyłonionych zespołów: każdy nich wystąpi na czterech koncertach festiwalowych: 13 września 2025 r. we Wrocławiu oraz 10, 11 i 12 września 2025 r. we wskazanych przez NFM innych miastach Dolnego Śląska; zostaną zwrócone koszty podróży, zagwarantowany nocleg oraz honorarium w wysokości 500 EUR brutto dla każdego z muzyków za jeden koncert.

Szczegóły zawarte są w regulaminie konkursu (do wglądu w siedzibie NFM oraz na stronie www.nfm.wroclaw.pl).

informacja prasowa

wtorek, 18 lutego 2025

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 21-23.02.2025

 Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza na dwa wykłady i dwa oprowadzania.

Twarzą w twarz ze sztuką. Zdzisław Beksiński, fot. materiały prasowe MNWr.

Muzeum Narodowe we Wrocławiu


22.02, g. 12:00

Obiektyw w służbie? Fotografia między wojną, odbudową a socrealizmem. Wykład Adama Pacholaka w ramach cyklu „Obraz i Obiektyw: kurs historii fotografii polskiej”

Jak Eugeniusz Haneman zdołał fotografować w czasie trwania powstania warszawskiego? Czym różniły się od siebie dokumentacje obudowy Warszawy i Wrocławia? Jaką rolę odegrał piktorializm i Jan Bułhak w swoistym „oswajaniu” Ziem Zachodnich i Północnych? Jak fotograficy tacy jak Janina Mierzecka czy Edward Hartwig radzili sobie z doktrynami socrealizmu? W trakcie spotkania postaramy się odpowiedzieć na te pytania, a także zbadać, jak polscy fotograficy dokumentowali tragiczną rzeczywistość wojenną i zniszczenia, a także jak fotografia zmieniała się pod wpływem socrealizmu w nowej Polsce Ludowej.

Wstęp wolny

Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, s. 116


22.02, g. 13:00

„Plagiat wszech czasów. Historyzm w meblarstwie” – oprowadzanie kuratorskie. Prowadzenie: Małgorzata Korżel-Kraśna

Dlaczego epokę historyzmu w drugiej połowie XIX wieku możemy dziś nazwać „plagiatem wszech czasów”? Przecież inspiracje dawnymi stylami oraz przenikanie różnych stylów w jednym dziele istniało w sztuce od dawna. Na to i inne intrygujące pytania spróbuje odpowiedzieć w trakcie oprowadzania kuratorka wystawy „Plagiat wszech czasów. Historyzm w meblarstwie”.

Wstęp z biletem na wystawę czasową

Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48

Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu


22.02, g. 15:00

Z myśli i wyobraźni dawnych Chin. Spacer tematyczny poświęcony kolekcji oraz najnowszym nabytkom sztuki chińskiej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu z okazji początku Chińskiego Nowego Roku, prowadzenie: Dorota Róż-Mielecka

Sztuka chińska liczy 5 tysięcy lat. Powstała z myśli i wyobraźni artystów Państwa Środka i swą różnorodnością od wieków fascynuje Zachód. Muzeum Narodowe we Wrocławiu może się poszczycić znakomitą kolekcją sztuki chińskiej, która prezentowana jest na stałej wystawie „Cudo–Twórcy. Sztuka Wschodu”.  Spotkanie na tej liczącej prawie sto obiektów ekspozycji będzie okazją do poznania najbardziej charakterystycznych przejawów dziedzictwa kulturowego Chin, w tym m.in.: rzeźby grobowej i kultowej, pracowni chińskich literatów, bogactwa kształtów i barw ceramiki. Zwiedzający będą też mogli obejrzeć udostępnione po raz pierwszy obiekty, które Muzeum pozyskało do zbiorów dalekowschodnich w ubiegłym roku.

Wstęp wolny

Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48

Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu

MNWr Z myśli i wyobraźni dawnych Chin...

23.02, g. 11:00

Sztuka baroku. Architektura. Wykład Michała A. Pieczki w ramach cyklu „Kurs historii sztuki”

Epoka baroku to czas niezwykle dynamicznych i ze wszech miar fascynujących zjawisk w sztuce i kulturze. Podczas kolejnego wykładu w ramach cyklu „Kurs historii sztuki” omówiona zostanie architektura tego okresu. Zaprezentowane zostają słuchaczom wybrane przykłady budowli sakralnych (kościoły, kaplice, klasztory i opactwa), jak również świeckich (pałace, dwory, kamienice i pawilony ogrodowe). Będzie okazja do symbolicznego przeniesienia w czasie i przestrzeni do XVII oraz XVIII stulecia i wspólnie z prelegentem odbycia podróży po krajach Europy (Italia, Hiszpania, Francja, Niderlandy, Austria, Niemcy, Czechy) i tych zakątkach świata, gdzie styl barokowy najbujniej się objawił.

Omówione zostaną dzieła wybitnych architektów jak Gianlorenzo Bernini, Francesco Borromini, Baldassare Longhena, Guarino Guarini, Carlo Fontana, Jose Benito de Churriguera, Filippo Juvarra, Jules-Hardouin Mansart, Balthasar Neumann, Christoph oraz Kilian Ignaz Dientzenhoferowie, Johann Bernhard Fischer von Erlach czy Tielman van Gameren.

Bilety w cenie 15 zł

Zapisy: edukacja@mnwr.pl, 71 372 51 48

Miejsce: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, s. 116



Muzeum Etnograficzne


23.02, g. 12:00

Duchy z zapiecka. Warsztaty rodzinne dla dzieci w wieku 6–12 lat w ramach cyklu „Etno w południe”, prowadzenie: Julia Szot

Wybierzemy się w podróż w czasie na dawną wieś. Ludzie słabiej znali kiedyś prawa rządzące przyrodą i tłumaczyli sobie różne zjawiska w zaskakujące sposoby. Często wyobrażali sobie, że w naszą rzeczywistość ingerują tajemnicze duchy i demony. Na zajęciach przyjrzymy się kilku z nich i zainspirowani wykonamy „niewidzialną” pracę plastyczną.

Bilety w cenie 10 zł

Zapisy: edukacja@muzeumetnograficzne.pl, 71 344 33 13

Miejsce: Muzeum Etnograficzne


23.02, g. 15:00

Jarosław Syrnyk „Łemkowskie rozdroże”. Spotkanie autorskie z prof. Jarosławem Syrnykiem, autorem książki „Łemkowskie rozdroże”, prowadzenie: dr Marcelina Jakimowicz.

Spór o to, kim są Łemkowie – mieszkańcy osad położonych na terenie Beskidu Sądeckiego i Beskidu Niskiego – rozpoczął się w II poł. XIX w. i trwa do dziś. Czy są oni tylko grupą etniczną, czy może narodem – już od rewolucji francuskiej, jak pisał Frederico Chabod: „nowym bóstwem współczesnego świata”? A jeśli są narodem, to jakie wynikają z tego dla Łemków prawa?

Nie przerwało tych sporów nawet fizyczne unicestwienie łemkowskiej Arkadii i brutalne wysiedlenia w latach 1944–1947 do Związku Sowieckiego i na tak zwane Ziemie Odzyskane powstałej po II wojnie światowej Ludowej Polski. Szczególnie ważnym argumentem w sporach o tożsamość i prawa Łemków stała się ich przeszłość. Sprawy będące dotąd tematem legend i baśni zaczęła zastępować Historia, próbująca wymusić jednomyślność o przeszłości. Łemkowie stali się jej ofiarą, a pamięć o ich dziejach – elementem politycznych gier.

Dziś, w zależności od tego, kto i w jakim celu mówi o Łemkach, jedne elementy ich historii nagłaśnia, inne przemilcza. Książka „Łemkowskie rozdroże” ukazuje ten problem, skupiając się na wydarzeniach lat 1944–1947 i opisując późniejsze próby ich mitologizacji na użytek określonych ideologii.

Publikacja uzyskała patronat tygodnika „Nasze Słowo!”, a okładkę zdobi obraz Dawida Zdobylaka „W dniu końca świata”, który zajął II miejsce na Biennale sztuki w Tarnowie 2024.

Prof. Jarosław Syrnyk pracuje w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego, jest pełnomocnikiem rektora UWr do spraw współpracy z Ukrainą. Przedmiotem jego badań są stosunki polsko-ukraińskie w XX w. oraz wpływ, jaki towarzysząca im przemoc wywarła na losy mikrospołeczeństw i jednostek. Jest autorem monografii m.in.: „Ludność ukraińska na Dolnym Śląsku” (1945–1989), Wrocław 2007; „»Po linii« rewizjonizmu, nacjonalizmu, syjonizmu… Aparat bezpieczeństwa wobec ludności niepolskiej na Dolnym Śląsku (1945–1989)”, Wrocław 2013; „Trójkąt bieszczadzki. Tysiąc dni i tysiąc nocy anarchii w powiecie leskim (1944–1947)”, Rzeszów 2018; „Przemoc i chaos. Powiat sanocki i okolice: sierpień 1944–lipiec 1947”, Warszawa-Wrocław 2020.

Wstęp wolny

Miejsce: Muzeum Etnograficzne

Zbigniew Beksiński, fot. materiały prasowe Muzeum Podlaskiego


Pawilon Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej


21.02, g. 16:30

Face to face with art: Zdzisław Beksiński [EN]. Language workshops based on the collection of the Four Domes Pavilion Museum of Contemporary Art, quide: Mateusz Kamiński

On Zdzislaw Beksinski’s birthday, we invite you to a workshop around his work. The sculptures and metal reliefs presented at the permanent exhibition will be discussed. And as befits a birthday meeting there will also be a surprise.

Entrance with a ticket for the exhibition.

Venue: Four Domes Pavilion


Twarzą w twarz ze sztuką: Zdzisław Beksiński. Warsztaty językowe w oparciu o kolekcję Pawilonu Czterech Kopuł, prowadzenie: Mateusz Kamiński

W dniu urodzin Zdzisława Beksińskiego zapraszamy na warsztaty wokół jego twórczości. Omówione zostaną rzeźby i płaskorzeźby metalowe prezentowane na wystawie stałej. I jak na urodzinowe spotkanie przystało, będzie też niespodzianka.

Wstęp z biletem na wystawę

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


22.02, g. 11:00

LUXUS wśród kwiatów. Zajęcia plastyczno-ruchowe Barbary Przerwy dla dzieci w wieku 6–10 lat w ramach cyklu „Muzealne poruszenie”

„Nie abstrakcja, lecz atrakcja” – to jedno z wywrotowych haseł wrocławskich artystów z grupy LUXUS, których w niezwykle barwny sposób sportretowała Bożena Grzyb-Jarodzka, współzałożycielka tej grupy. Namalowała bardzo kolorowe, całopostaciowe portrety swoich przyjaciół i każdemu z nich domalowała różne kwiaty w tle. W czasie spotkania dzieci dowiedzą się, na czym polegała działalność tej artystycznej grupy, a w części warsztatowej będą malowały swoje portrety na wzór tych oglądanych na wystawie.

Na warsztaty koniecznie proszę przynieść zdjęcie swoje lub kogoś bliskiego z rodziny czy grona przyjaciół. Fotografie będą wykorzystywane do działań plastycznych.

Bilety w cenie 10 zł

Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


22.02, g. 16:00

Nie tylko Pawilon. Muzea sztuki współczesnej w Europie: Holandia

Wykład Iwony Gołaj w ramach cyklu „Nie tylko Pawilon. Muzea sztuki współczesnej w Europie. Od Abbemuseum w Eindhoven do Centrum Pompidou w Maladze”

Nowa seria wykładów w Pawilonie Czterech Kopuł to próba zachęcenia do tego, by na drodze Państwa weekendowych i wakacyjnych podróży znalazły się muzea współczesne – interesujące zarówno ze względu na swoje kolekcje, jak i oryginalną architekturę. Zapraszamy zatem do Włoch, Hiszpanii, Holandii, Szkocji i Francji szlakiem wybranych muzeów sztuki XX i XXI w.

Na początek Holandia i Van Abbemuseum w Eindhoven. W zbiorach tego muzeum znajdują się prace Picassa, Kandinsky’ego i największa na świecie kolekcja obrazów ekspresjonisty El Lissittzky’ego. Następnie Groninger Museum, którego budynek autorstwa Włocha Alessandro Mendiniego stanowi prawdziwą ikonę architektury postmodernistycznej. I wreszcie Kröller-Müller Museum – galeria sztuki oraz park rzeźby mieszczące się na terenie holenderskiego parku narodowego De Hoge Veluwe w Otterlo, słynące głównie z imponującej kolekcji obrazów Vincenta van Gogha oraz zbiorów rzeźby nowoczesnej na wolnym powietrzu.

Wstęp z biletem na wystawę

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


22.02, g. 18:00

Czarno-białe wyzwanie. Warsztaty tańca intuicyjnego dla dorosłych w ramach cyklu „Co mnie porusza w sztuce współczesnej”, prowadzenie: Barbara Przerwa

Co łączy prace Kōjiego Kamojiego, Günthera Ueckera i Stefana Szmidta? Biel! Ale żeby zaistniała biel, potrzebna jest czerń. Co ma wspólnego biały gwóźdź z białym pawiem? Czy symbolika białego koloru będzie miała tu znaczenie? Ruch i bezruch! Czy można pieszo latać? To jest wyzwanie! Eksplorowanie w tańcu sprzeczności, jedności, różnic, połączeń, zaprzeczeń to poszukiwanie własnych środków ekspresji.

Zapraszam do improwizacji wszystkiego, co w Was białe lub czarne, ciemne lub jasne, będzie też miejsce na różne odcienie szarości. Będziemy poszukiwać równowagi!

Bilety w cenie 20 zł

Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


22.02, g. 19:00

Seans multimedialny. Oprowadzanie po wystawie kolekcji w Pawilonie Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej

Trzy kwadranse ze sztuką w Pawilonie Czterech Kopuł – daj się poprowadzić światłem, obrazem, dźwiękiem i słowem. Trwający 45 minut seans multimedialny wprowadza widza w zupełnie inny wymiar odbioru dzieł sztuki, poszerzając pole ich interpretacji. Zwiedzaniu towarzyszą najnowsze technologie: doskonałe oświetlenie, projektory, nagłośnienie, prezentacje multimedialne, które pozwalają na dotarcie do wszystkich obszarów percepcji widza.

Bilety w cenie 25 zł (20 zł bilet ulgowy, 15 zł/os. rodzinny i grupowy)

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


22.02, g. 11:00

Gwóźdź programu. Rodzinne warsztaty Mai Kwiecińskiej dla rodziców i dzieci w wieku do lat 2, wydarzenie w ramach cyklu #muzealniaki_pod_kopułą

Gwoździem programu na wystawie „Kolekcja otwarta!” jest – i to dosłownie – praca Güntera Ueckera Duo. Artysta używa gwoździ do tworzenia swoich dzieł już od 1956 roku. W jaki sposób zmienić zwykły gwóźdź w środek artystycznego wyrazu – o tym porozmawiamy na ekspozycji, a następnie – zainspirowani sztuką – wraz z maluszkami zbadamy różne interesujące faktury.

Bilety w cenie 10 zł

Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


23.02, g. 12:00

Puszka z pop-artem. Wykład Barbary Przerwy w ramach cyklu „Kurs historii sztuki. Klasycy nowoczesności”

Legendarna seria obrazów Andy’ego Warhola, przedstawiająca 32 portrety puszki zupy firmy Campbell z 1962 r. we wszystkich dostępnych w tamtych czasach smakach, stanie się punktem wyjścia do podróży przez artystyczny świat pop-artu zachwyconego kulturą masową Zachodu.

Bilety w cenie 15 zł

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


23.02, g. 13:00

Obraz do dotykania. Rodzinne warsztaty Mai Kwiecińskiej dla rodziców i dzieci w wieku 3–5 lat w ramach cyklu „Sztuczki w Pawilonie”

Czy jeśli obraz nie jest płaski, to jest już rzeźbą? A czy obraz można stworzyć inaczej, niż namalować go farbami? Na zajęciach przyjrzymy się niezwykłemu obrazowi Güntera Ueckera, którego bardzo chciałoby się dotknąć (szkoda, że nie można!) i który artysta stworzył… za pomocą gwoździ. Potem sami wykonamy dzieła o ciekawej fakturze, które przyjemnie będzie nam dotykać.

Bilety w cenie 10 zł

Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


23.02, g. 14:00

„Kolekcja otwarta!” – oprowadzanie autorskie. Prowadzenie: Ewelina Kwiatkowska

Spotkanie na wystawie przy pracach, które wzbogaciły kolekcję sztuki współczesnej Muzeum Narodowego we Wrocławiu w ostatniej dekadzie. Zaprezentowane zostały realizacje m.in. takich artystów jak Natalia LL, Dorota Nieznalska, Ewa Partum, Joanna Rajkowska, Bożenna Biskupska, Ewa Zarzycka, Olaf Brzeski, Łukasz Korolkiewicz, Jerzy Kosałka czy Krzysztof Wodiczko.

Wstęp z biletem na wystawę

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł

A. Warhol, Portret Eriecha Marxa, 1978, fot. B. Lekarczyk-Cisek


23.02, g. 15:00

Fabryka Warhola: filmowe eksperymenty Paula Morrisseya. Wykład Aleksandry Szwedo

Paul Morrissey był kluczową postacią amerykańskiego kina niezależnego lat 60. i 70. XX wieku. Jego filmy łączyły elementy undergroundowego kina Andy’ego Warhola z bezpośrednią, często prowokującą narracją, która krytykowała współczesną kulturę. Choć współpracował z ikoną pop-artu, Morrissey zawsze podkreślał swoją niezależność twórczą, odrzucając etykietowanie swoich dzieł jako „filmy Warhola”.

Pełne kontrowersyjnych tematów i ekscentrycznych postaci produkcje takie jak „Flesh” czy „Trash” w wyrazisty sposób odzwierciedlały sprzeczności jego własnego światopoglądu – twórcy, który mimo bycia bezkompromisowym konserwatystą i pobożnym katolikiem, w swoich filmach poruszał kwestie związane z tożsamością płciową, uzależnieniami czy subkulturami miejskimi.

W ramach wykładu przyjrzymy się jego filmowej spuściźnie, wpływowi współpracy z Warholem oraz unikatowemu stylowi, który łączył ironiczne podejście do kontrkulturowych zjawisk lat 60. i 70. z realistycznym przedstawieniem społeczeństwa. Omówimy również mniej znane produkcje, takie jak „Krew dla Drakuli” i „Ciało dla Frankensteina”.

Wstęp wolny

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł


23.02, g. 16:00

Kamień, papier i wydruk 3D – kto zwycięży? [PJM]. Integracyjne warsztaty sensoryczne w ramach cyklu „Ramię w ramię” z audiodeskrypcją oraz tłumaczeniem na polski język migowy. Prowadzenie: Barbara Przerwa, tłumaczenie PJM: Elżbieta Resler

Będzie to konfrontacja tradycyjnych materiałów plastycznych z nowoczesnością. Na wystawie „Kolekcja otwarta!” można obejrzeć obiekty wykonane z różnych materiałów: szkła, ceramiki, drewna, papieru czerpanego, tkaniny jutowej oraz obrazy namalowane na płótnie farbami olejnymi. Polimerowa rzeźba Janka Simona jest kolorowym wydrukiem 3D i budzi spore zainteresowanie widzów. Podobno gusta nie podlegają dyskusji, ale my będziemy dyskutować! W części plastycznej stworzymy własne obiekty z różnych materiałów.

Bilety w cenie 20 zł (bilet specjalny w cenie 3 zł)

Zapisy: edukacja.pawilon@mnwr.pl, tel. 71 712 71 81

Miejsce: Pawilon Czterech Kopuł

informacja prasowa

niedziela, 16 lutego 2025

Agnieszka Rehlis: W śpiewaniu musi brzmieć prawda /wywiad/

Z Agnieszką Rehlis – mezzosopranistką o wyjątkowym głosie, śpiewaczką operową występująca na deskach najważniejszych scen operowych Europy i świata – o jej muzycznej drodze, ważnych rolach, najbliższych planach, a także o tym, jak jej głos ... unieruchomił scenę obrotową w Opernhaus w Zurichu 😊

Agnieszka Rehlis, fot. Karpati Zarewicz, TACT Artists Menagement

Barbara Lekarczyk-Cisek: To szczęśliwy traf, że występuje Pani we Wrocławiu, bo niezmiernie rzadko można Panią usłyszeć w Polsce. W dodatku w repertuarze kameralnym i w towarzystwie znakomitego gitarzysty Krzysztofa Meisingera, z którym współpracuje Pani od lat. 

Agnieszka Rehlis: Nasza współpraca rozpoczęła się 10 lat temu, kiedy to zagraliśmy pierwszy koncert we wrocławskim Arsenale. Później mieliśmy wiele koncertów, aż w końcu nagraliśmy prywatnie kompozycje Bartka Marusika: „Pieśni nocą śpiewane”. Nie odbyliśmy wcześniej żadnej próby, a mimo to była pomiędzy nami niesamowita nić porozumienia. Wcześniej, oczywiście, przygotowywaliśmy się do tego nagrania indywidualnie, ale nigdy bym nie przypuszczała, że można z takim spokojem po prostu zrealizować nagranie. To był bardzo piękny, nastrojowy cykl, prawdziwe perełki! Kiedy śpiewaliśmy go trzy lata temu w Łazienkach na Festiwalu Mozartowskim, zgromadziła się tak liczna publiczność, że połowie nie udało się w ogóle wejść. Współpracujemy z Krzysztofem nieczęsto, ponieważ ciągle wyjeżdżam, ale zdarza się nam spotkać od czasu do czasu, czego przykładem jest koncert w ramach cyklu „Ars Cameralis”. 

Najczęściej można Panią usłyszeć na scenach operowych Europy i świata. Podobno niedawno, podczas spektaklu „Balu maskowego” G. Verdiego w Opernhaus w Zurichu, gdy wykonała Pani rolę Ulryki, scena obrotowa zatrzymała się, a organizatorzy poinformowali widownię, że to przez Pani czary 😊

To się wydarzyło naprawdę! Scena spowita piękną zielenią, także stół, przy którym siedzę z niemą postacią towarzyszącego mi służącego. Na koniec scena miała się obrócić, ale czekaliśmy na próżno. Trochę markowaliśmy, że tak ma być, ale w końcu nie wytrzymaliśmy i mój sceniczny partner zaproponował mi szeptem, abyśmy, nie czekając aż maszyneria ruszy, sami zeszli ze sceny. Najpierw udaliśmy się za zieloną kotarę, okazało się jednak, że natrafiliśmy na ścianę bez wyjścia. Nie straciłam zimnej krwi i ruszyliśmy w kierunku lewej kulisy, rejestrując po drodze Erikę Grimaldi, grającą rolę Amelii, która ciągle czekała na swoje wejście. Idąc coś improwizowaliśmy, żeby wyglądało naturalnie, a Gianandrea Noseda na szczęście zorientował się, że sytuacja jest trudna i powstrzymał się od dyrygowania. I poszło! Choć scena nadal się nie obracała i udało się ją uruchomić dopiero podczas II aktu. O tym, że poinformowano publiczność, iż unieruchomienie sceny obrotowej nastąpiło na skutek czarów Ulryki, dowiedziałam się później od osoby, która była na widowni. Widziałam wprawdzie na koniec znaczące uśmiechy artystów i garderobianej przesyłane w moim kierunku, ale dopiero post factum zrozumiałam ich znaczenie. (śmiech)

Agnieszka Rehlis w roli Ulriki w "Balu maskowym" G. Verdiego, Opernhaus Zurich,
fot. ze strony Opernhaus Zurich na FB

Wcale się temu nie dziwię, bo Pani czaruje słuchaczy nieomal na całym świecie, czego sama doświadczyłam podczas wrocławskiego koncertu. Przypuszczam, że Pani talent i głos dojrzewał do tego latami. Jakie były tego początki?

Śpiewałam „od zawsze” i pociągało mnie też pianino, ale czasy były zgrzebne i rodziców nie stać było na taki instrument. Mama jednak, zauważywszy moje muzyczne ciągoty, zaprowadziła mnie do pana Franciszka Koscha, wychowanka Stefana Stuligrosza. Prowadził popularny w Jeleniej Górze chór męski oraz Chór Kameralny Collegium Musicum, w którym śpiewały również dziewczęta i panie. Byłam w ósmej klasie szkoły podstawowej, kiedy to w grudniu, bardzo stremowana, stanęłam przed obliczem pana Koscha i zaśpiewałam. Stwierdził, że mam dużą skalę głosu i umieścił mnie w sopranach, choć czasami odczuwałam, że to nie do końca „mój głos”, czym podzieliłam się z dyrygentem, on zaś zaproponował mnie i paru innym osobom lekcje indywidualne, podczas których uczył nas śpiewu solowego. Po półtora roku takich ćwiczeń, tak się w nich rozsmakowałam, że będąc jeszcze w liceum, postanowiłam zdawać na studia wokalne. Pan Kosch tak znakomicie mnie przygotował, że mimo afonii, która mnie dopadła podczas egzaminów, zaśpiewałam na tyle dobrze, że pani profesor Barbara Ewa Werner, znakomita śpiewaczka i skrzypaczka, przyjęła mnie na Wydział Wokalny Państwowej Szkoły Muzycznej w Jeleniej Górze. Profesor Werner uczyła mnie potem śpiewu przez okres dwu lat, kiedy co sobotę przyjeżdżała do Jeleniej Góry. Nadal też udzielał mi lekcji pan Kosch. Kontynuowałam je także później, kiedy dostałam się do Akademii Muzycznej we Wrocławiu, pod opiekę pani prof. Werner. Muszę podkreślić, że Franciszkowi Koschowi ogromnie wiele zawdzięczam – gruntowne podstawy śpiewu i pasję do muzyki. Będąc na studiach nadal współpracowałam z jego chórem. Na IV roku Akademii śpiewałam już poważne i trudne utwory, jak „Missa solemis” L. Beethovena czy Mszę h-moll J. S. Bacha. Swoje umiejętności doskonaliłam także na kursach mistrzowskich, m.in. pod kierunkiem Krystyny Szostek-Radkowej, a także u niemieckich pedagogów: Adele Stolte, Christiana Elsnera i Gerharda Kahry'ego. 

W jakich okolicznościach trafiła Pani do Opery Wrocławskiej?

Och, to był pewien proces. Kończąc studia nie bardzo wiedziałam, co dalej, radziłam się więc zarówno pani prof. Werner, jak też pani Szostek-Radkowej i ta ostatnia poradziła mi, aby składać podania do różnych oper, a pani Werner poinformowała mnie, że Opera Wrocławska organizuje właśnie przesłuchania. Trwał strajk pracowników opery, więc pani Ewa Michnik wraz z komisją przesłuchiwała mnie w jakimś budynku na Krzykach. Pamiętam, że zaśpiewałam arię z „Orfeusza” Claudio Monteverdiego, którą przygotowałam wcześniej jako dyplom w Akademii Muzycznej. Realizując jako przedstawienie dyplomowe „Orfeusza”, pracowaliśmy też nad ruchem scenicznym ze wspaniałym tancerzem i choreografem Waldemarem Karstem – artystą związanym  przede wszystkim z Teatrem Dramatycznym w Wałbrzychu oraz z  Operą Wrocławską. 

Dodam, że kandydatów było ponad trzydziestu, a przyjęto czterech, w tym mnie, przy czym był to angaż do roli Doralby w operze Domenico Cimarosy: „Impresario w opałach”. Był luty roku 1996, pechowy, bo cała obsada się rozchorowała i ostatecznie nie zaśpiewałam tej roli. Wkrótce potem, w czerwcu, dostałam telefon z zapytaniem, czy nie wystąpiłabym w roli Jadwigi w „Strasznym dworze” Stanisława Moniuszki, w reżyserii i inscenizacji Adama Hanuszkiewicza i pod kierownictwem muzycznym Andrzeja Straszyńskiego. W roli Miecznika wystąpił wówczas sam Andrzej Hiolski! Tak więc kończąc studia zagrałam w tej sztuce, a od września otrzymałam angaż do opery. 

Trzeba przyznać, że zaczęła Pani swoją sceniczną karierę z wysokiego C!  O Adamie Hanuszkiewiczu krążą rozmaite opinie, głównie takie, że był w stosunku do aktorów surowy do bólu. A jakie są Pani doświadczenia z prób „Strasznego dworu”?

Już kiedy pani Krystyna Preis, nasz ówczesny koordynator pracy artystycznej, zapowiedziała scenicznym szeptem, że nadchodzi mistrz Hanuszkiewicz, zaniemówiłam z wrażenia (śmiech). No i zaczęły się próby. Śpiewałam w drugiej obsadzie z Ewą Czerniak, mogłam więc obserwować grę pierwszych solistów z wiodącej obsady. To było wielkie przeżycie! Pewnego dnia jednak „zaniemówiłam” na skutek jakiejś afonii, podeszłam do maestro Hanuszkiewicza i wyszeptałam, że dziś nie mogę śpiewać. Akurat była to próba sceniczna i śpiew nie był konieczny, a Adam Hanuszkiewicz nie tylko się nie zdenerwował, ale pragnąc mnie pocieszyć, zaprosił na ciastko do pobliskiej kawiarni. Kiedy ja zajadałam się pysznym ciastkiem od Bliklego, on opowiadał mi różne interesujące historie, które związane były z jego pracą w teatrze. Dziś już niewiele z tego pamiętam, ale byłam wzruszona jego ojcowską dobrocią.

Natomiast Andrzeja Hiolskiego najbardziej zapamiętałam z próby generalnej, kiedy to niespodziewanie dla nas pojawił się w loży na pierwszym balkonie i zaśpiewał swoją arię. Po czym zszedł do nas i przytulił… Taka to była reżyseria.

Agnieszka Rehlis w roli Azuceny w "Trubadurze" G. Verdiego, z Piotrem Beczałą (Manrico (2021, Opernhaus Zurich), trailer

Od początku swojej kariery scenicznej bardzo dobrze radziła Pani sobie także aktorsko. Czy to samorodny talent, czy też zasługa studiów na Akademii Muzycznej, gdzie były także zajęcia temu poświęcone?

Odbyłam studia wokalno-aktorskie, podczas których zajęcia prowadzili fantastyczni pedagodzy – aktorzy, pracujący równolegle w Szkole Teatralnej: Igor Przegrodzki, Zygmunt Bielawski, Miłogost Reczek. Program studiów obejmował wiele przedmiotów z dziedziny sztuki aktorskiej, miałam więc nawet możliwość pójścia na jeden rok do szkoły teatralnej, aby zrobić dyplom, ale zrezygnowałam. 

Opera Wrocławska była pierwszą sceną, na której zdobywała Pani zawodowe szlify i rozeznawała swoje możliwości. Jak Pani wspomina ten czas i które przedstawienia okazały się ważne w Pani karierze? 

Z pewnością do takich należy rola Jadwigi w „Strasznym dworze”, a po dwóch latach pracy, w 1997 roku, pojawiła się możliwość zaśpiewania w „Requiem” Verdiego w reżyserii Roberto Skolmowskiego. Zaśpiewałam całość, prócz jednej arii, bo takie były założenia reżyserii. Śpiewałam także inne, może mniej znaczące role, ale miło je wspominam: Florę w „Traviacie”, Magdalenę w „Rigoletto” Verdiego, Siebel w „Fauście” Gounoda, Cherubina w „Weselu Figara”, Mercedes w „Carmen” Bizeta, Eurydykę w „Antygonie” Zbigniewa Rudzińskiego. Ważna była także możliwość obserwacji innych śpiewaczek, od których również się uczyłam. 

Praktyka jest w każdym zawodzie bezcenna. Z pewnością widziała Pani film dokumentalny „Pavarotti”. Słynny tenor opowiada tam dowcipnie m. in. o początkach swojej kariery, kiedy to uczy się sztuki oddychania przeponą od swojej scenicznej partnerki, obejmując ją podczas wykonywania duetu. 

Ja z kolei na początku swojej kariery scenicznej śpiewałam rolę Mercedes w „Carmen”, a towarzyszyła mi pani Jola Żmurko jako Frascita i zachęcała mnie podczas prób, abym sprawdziła, jak pracuję przeponą, podobnie jak to robił Pavarotti. Korygowała mnie w sposób bardzo życzliwy. 

Kiedy była Pani solistką Opery Wrocławskiej, rozpoczął się także trwający wiele lat okres współpracy z Krzysztofem Pendereckim, z którym wykonywała Pani trudny repertuar oratoryjny. Jak doszło do tej współpracy? 

Pani Ewa Michnik, będąc dyrektorką Opery Wrocławskiej, sprawowała również w latach 1997-2002 funkcję dyrektora artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Oratoryjno-Kantatowego "Wratislavia Cantans". Znając moje upodobanie do muzyki oratoryjnej, zapytała mnie, czy zaśpiewałabym Requiem Dvořáka, którym będzie dyrygował Krzysztof Penderecki. Warunkiem była akceptacja maestro, wobec czego pani Michnik zaaranżowała spotkanie. Zaproszono mnie do NOSPR-u, gdzie Profesor akurat miał próby. Podczas przesłuchania zauważyłam, że profesor Penderecki zaczął odruchowo dyrygować, a potem zapytał mnie, czy mogłabym się nauczyć jego Credo, co zapowiadało dalszą współpracę. Zamurowało mnie z wrażenia, ale oczywiście przytaknęłam, choć wtedy nie znałam tego utworu. To był luty 1999 (koncert miał być we wrześniu), a tu niespodziewanie dostaję w marcu telefon od Henryka Gizy – dyrektora Festiwalu Muzyki i Sztuki Krajów Bałtyckich, z pytaniem, czy znam „Polskie Requiem” K. Pendereckiego. Okazało się, że Profesor mnie zarekomendował w miejsce pani Jadwigi Rappé, która nie mogła wtedy wystąpić. Miałam kilka tygodni na przygotowanie, w czym wydatnie pomogła mi korepetytorka naszej opery, pani Maria Rzemieniecka. Próba odbyła się w Technikum Kolejowym w Warszawie i uczestniczył w niej prof. Penderecki. Byłam bardzo stremowana i niepewna, czy dobrze zaśpiewam. W pewnym momencie Profesor przestał nagle dyrygować, odwrócił się do mnie i po chwili (dla mnie to była wieczność) powiedział, że śpiewam bardzo dobrze, po czym dostałam oklaski od całej orkiestry. Ależ to było przeżycie! Zaczęłam swoją współpracę z Mistrzem od jednego z najtrudniejszych jego utworów, w porównaniu z którym Credo i Siedem bram Jerozolimy to była bułka z masłem. Mój ostatni koncert z Mistrzem Pendereckim odbył się w lutym 2017 roku na Festiwalu Pablo Casalsa w Puerto Rico. Współpraca z Maestro trwała więc osiemnaście lat! Przez długi czas kojarzono mnie w związku z tym raczej z muzyką współczesną. 

Agnieszka Rehlis w kompozycji K. Pendereckiego: "Dies illa" LACRIMOSA / wyk. NOSPR

W 2003 roku wypłynęła Pani na szerokie wody, zaproszona do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, gdzie debiutowała Pani rolą Feneny w „Nabucco” G. Verdiego i to pod batutą maestro Jacka Kaspszyka. Jak do tego doszło? 

Pracowałam wówczas w szkole muzycznej w rodzimej Jeleniej Górze, gdy nagle otrzymałam telefon z propozycją, abym natychmiast przyjechała do Warszawy i zagrała następnego dnia w „Nabucco”. Było to jakieś nagłe zastępstwo, ale ponieważ znałam reżyserię Marka Grzesińskiego, bo występowałam w tej sztuce wcześniej w Hali Ludowej [obecnie Hali Stulecia], przyjęłam propozycję z entuzjazmem. Nie zdążyłam wprawdzie dojechać na próbę, bo fizycznie nie było to możliwe, ale wszystko poszło dobrze. Maestro Kaspszyk wyraził po koncercie nadzieję, że jeszcze z nim wystąpię w kolejnej roli. Jakoś zaiskrzyło i w rezultacie śpiewałam z maestro wiele koncertów, m. in. VIII Symfonię Gustava Mahlera, a nawet miałam szczęście zaśpiewać tuż przed pandemią, w 2019 roku, „Requiem” Verdiego, obok takich wykonawców, jak Aleksandra Kurzak, Roberto Alagna i Paweł Siwek. To był koncert pożegnalny maestro Kaspszyka, który kończył wówczas swoją współpracę z Filharmonią Narodową w Warszawie.

G. Verdi: Messa da Requiem, Warsaw Philharmonic Orchestra and Choir / Orkiestra i Chór Filharmonii Narodowej pod dyr. Jacka Kaspszyka, wyk. Agnieszka Rehlis, Aleksandra Kurzak, Roberto Alagna i Rafał Siwek, Filharmonia Narodowa w Watszawie, 27 września 2019

 Ale Pani współpraca z Operą Narodową nabrała tempa… 

Tak, zagrałam m. in. Mafio Orsiniego w „Lukrecji Borgii” Donizettiego w 2009, rok później – Lisę w „Pasażerce” Wajnberga , a także Martę w „Jolancie” Czajkowskiego, Hagar w prawykonaniu opery Knapika „Moby Dick” w 2014 roku oraz Wróżkę w „Ognistym aniele” Prokofiewa w 2018. Zdarzało mi się występować także w spektaklach baletowych, np. w „Tristanie”, gdzie śpiewałam pieśni Wagnera, stojąc w orkiestronie. Wystąpiłam również w balecie „Chopin, artysta romantyczny”, gdzie wykonywałam pieśń do muzyki Hectora Berlioza. Poznałam wówczas dyrygenta Tadeusza Kozłowskiego, który potem zaprosił mnie na swój jubileusz w Filharmonii w Łodzi. W roku 2023 wystąpiłam w roli Amneris w „Aidzie” w Warszawie i okazało się, że był to mój setny spektakl. 

Współpracowała Pani także z innymi polskim operami... 

Rzeczywiście, kiedy w 2007 roku zostałam artystką freelance, zaczęłam dostawać propozycje z różnych teatrów operowych, m. in. z Opery Krakowskiej, gdzie zaśpiewałam m. in. rolę Kompozytora w „Ariadnie na Naxos” R. Straussa, w reżyserii Włodzimierza Nurkowskiego i pod kierownictwem muzycznym Tomasza Tokarczyka. To była dla mnie wspaniała możliwość zagrania roli przeznaczonej dla młodej jeszcze artystki, bo wiadomo, że głos z upływem czasu się zmienia. Udało mi się wówczas wystąpić w około trzydziestu spektaklach.

Agnieszka Rehlis w Prologu do "Ariadny na Naxos" R. Straussa

Zaśpiewałam także w 2013 roku rolę Azuceny w „Trubadurze” Verdiego w reżyserii Laco Adamika, ale zrozumiałam wtedy, że mój głos jeszcze do tej roli nie dojrzał. Dopiero cztery lata później, kiedy dzięki mojej fantastycznej agencji TACT weszłam na scenę z Azuceną, poczułam, że jest to rola dla mnie. Wystąpiłam też w 2011 roku w roli Judyty w „Zamku księcia Sinobrodego” Beli Bartóka w Teatrze Wielkim w Łodzi, gdzie kierownictwo muzyczne sprawował Łukasz Borowicz. Spektakl był grany wraz z "Dydoną i Eneaszem" Henry'ego Purcella. Dwa skrajne style, które dane mi było wykonać w jednym dniu, ponieważ zachorowała koleżanka, zaśpiewałam więc obie premiery. Dostałam potem entuzjastyczne recenzje, zwłaszcza za rolę Judyty. 

Muszę wspomnieć również Operę Podlaską w Białymstoku, gdzie w 2015 roku namówiono mnie do zagrania tytułowej roli w „Carmen” Bizeta w inscenizacji Beaty Redo-Dobber i gdzie wcześniej, w 2012 roku, wystąpiłam na otwarcie opery, wykonując Jadwigę w „Strasznym dworze” St. Moniuszki. Reżyserował Roberto Skolmowski, wówczas dyrektor opery, a kierownictw muzyczne sprawował Mieczysław Dondajewski. Z panią Redo-Dobber współpracowałam wcześniej przy „Pasażerce” w Teatrze Wielkim w Warszawie, toteż uznała, że dobrze zaśpiewam rolę Carmen. Zgodziłam się, bo nie jest to rola trudna i przyjemnie się ją śpiewa, natomiast aktorsko nie bardzo ją lubię, bo uważam, że to rodzaj kreacji obliczonej na aplauz publiczności. Lubię role, które są większym wyzwaniem. O przyjęciu roli Carmen zdecydował także fakt, że dyrygentem był Michał Klauza, o którym wiedziałam, że jest świetny i że współpraca z nim będzie owocna. Zaśpiewałam trzy premiery pod rząd, a potem chyba ze trzydzieści spektakli. 

Miałam także epizod z „Carmen” związany z Aalto-Musiktheater Essen, gdzie znano mnie z roli Amneris z „Aidy” i gdzie zaśpiewałam kilka spektakli „Carmen”. 

W którym momencie zaczęła się Pani światowa kariera? 

Wszystko zaczęło się od międzynarodowej agencji Tact Artists Management, której przedstawiciele byli w 2016 roku na spektaklu „Jolanty” Piotra Czajkowskiego w reżyserii Mariusza Trelińskiego, gdzie grałam rolę Marty. Nazajutrz umówili się ze mną na spotkanie. Nasłuchałam się najpierw komplementów na temat mojego występu, a następnie zaproponowali mi współpracę. Warunkiem było zaaranżowanie przesłuchań (tzw. audycji) na różnych scenach. Te audycje odbywały się jeszcze przez trzy lata, ale już po jednym przesłuchaniu w Teatrze Wielkim otrzymałam kilka propozycji ról. Jeździłam też do Zurichu, gdzie byłam przesłuchiwana do roli Wróżki i Matki Przełożonej w „Ognistym aniele” Siergieja Prokofiewa i od razu dostałam tę rolę. 

W 2016 roku zaśpiewałam rolę Amneris w Estońskiej Operze Narodowej w Tallinnie, co także było atutem dla mojej agencji. 

Agnieszka Rehlis jako Amneris w Estońskiej Operze Narodowej © Harri Rospu

Czy zechce Pani uchylić rąbka tajemnicy odnośnie swoich planów artystycznych? 

Za chwilę zaśpiewam w Royal Ballet and Opera w Londynie Azucenę w „Trubadurze”, w Statsooper Berlin tę samą rolę, w doborowym towarzystwie Anny Netrebko i Yusifa Eyvazova. Potem kolejno: w kwietniu tego roku zadebiutuję pod dyrekcją maestro Zubina Mehty – wykonam we Florencji Requiem G.Verdiego. Później wraca „Aida” (Amneris) we Florencji oraz w Arena di Verona, tym razem w reżyserii Stefano Poda. Kolejna „Aida” z tą samą rolą czeka mnie w Kennedy Center w Waszyngtonie, a za rok powrócę tam z „Tryptykiem” Giacoma Pucciniego. 

Co jest dla Pani najważniejsze w zawodzie, który wykonuje? 

Ważna jest znajomość historii muzyki oraz warsztat, ale – jak kiedyś powiedziała Ewa Podleś, śpiewanie to przede wszystkim wyobraźnia, która sprawia, że świadomie kształtujemy nasz głos. W śpiewaniu musi brzmieć prawda. 

Czy ma Pani jakieś pasje pozamuzyczne? 

Ważna jest dla mnie duchowość – dbam o swoje relacje z Panem Bogiem. Ponadto pasjonuje mnie matematyka, astronomia oraz astrofizyka, czyli czysta nauka. Od czasu do czasu śledzę życie gwiazd za pomocą odpowiedniego sprzętu. Ważne jest, aby mieć także zainteresowania pozamuzyczne, bo to także człowieka rozwija.

Bardzo dziękuję za spotkanie i rozmowę. Życzę, aby kolejne role operowe oraz udział w koncertach przyniosły Pani wiele satysfakcji i dały poczucie, że w Pani śpiewie brzmi prawda.

czwartek, 13 lutego 2025

Słuchowisko Teatru Polskiego Radia na deskach Teatru STUDIO

Polskie Radio i Teatr STUDIO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza zapraszają na wyjątkowe wydarzenie artystyczne – słuchowisko teatralne na żywo pt. „ONI” według dramatu Witkacego. Spektakl, organizowany w 140. rocznicę urodzin genialnego artysty, odbędzie się 24 lutego w Teatrze STUDIO, a jego transmisję na antenie radiowej Dwójki będzie można usłyszeć od godz. 19:00.


Twórcy przeniosą teatr radiowy w przestrzeń sceniczną STUDIO. Widzowie zgromadzeni w teatrze będą mogli nie tylko śledzić proces realizacji dźwięku, ale także stać się częścią spektaklu – ich reakcje zostaną wplecione w narrację, podkreślając interaktywny charakter przedstawienia. 

- Szykujemy przedsięwzięcie do pewnego stopnia przecierające nowe szlaki: chcemy zrobić słuchowisko w teatrze, z publicznością, emitowane na żywo na antenie radiowej. Będzie można przyjść do warszawskiego Teatru Studio i tam słuchać i oglądać, albo słuchać na żywo na antenie radiowej Dwójki - mówi Adam Wojtyszko, dyrektor Teatru Polskiego Radia.

Reżyser spektaklu, Tadeusz Kabicz, sięgnął po dramat Witkacego, by ukazać jego niepokojąco aktualne przesłanie. Adaptacja inspirowana jest thrillerem psychologicznym – bohaterowie, pozornie bezpieczni w swojej rzeczywistości, stają się zakładnikami tajemniczej, destrukcyjnej siły. Groteska i absurd przeplatają się tu z napięciem i atmosferą zagrożenia, a „Oni” – enigmatyczne postaci – to jednocześnie konkretna siła i metafora współczesnych lęków: przed utratą tożsamości, kryzysem sztuki czy dehumanizacją.

Integralnym elementem słuchowiska będą efekty synchroniczne i muzyka wykonywana na żywo. Elektroniczne brzmienia nadadzą spektaklowi pulsujący, niepokojący rytm, a dźwiękowcy, obecni na scenie, będą budować świat akustyczny w czasie rzeczywistym, pozwalając publiczności obserwować i współtworzyć magię teatru radiowego.

W spektaklu wystąpi znakomita obsada: Tomasz Nosinski (Bałandaszek), Magdalena Koleśnik (Spika), Dominika Ostałowska (Marianna / Ficia), Halina Rasiakówna (Abłoputo), Marcin Pempuś (Tefuan) oraz Sonia Roszczuk (Rosika). W role postaci epizodycznych wcielą się Monika Obara i Rob Wasiewicz, którzy dodatkowo współtworzyć będą fonosferę przedstawienia.

Polskie Radio przygotuje specjalne audycje nadawane z Teatru STUDIO:

Trójka – „Tu Myśliwiecka 3/5/7” (13:00-15:00, prowadzenie: Michał Nogaś)

Czwórka – „Stacja Kultura” (16:00-18:00, prowadzenie: Katarzyna Dydo-Rosłoń)

Dwójka – „O wszystkim z kulturą” (18:00-19:00, prowadzenie: Małgorzata Szymankiewicz) oraz transmisja słuchowiska na antenie od godziny 19:00.

O wydarzeniu będzie można usłyszeć także na antenie radiowej Jedynki – w audycji „Folder ulubione” (godz. 14.00-15.00) oraz w „Ekspresie Jedynki” (godz. 15.00-17.00). 

Unikalne słuchowisko „ONI” to niepowtarzalna okazja, by zobaczyć i usłyszeć teatr dźwięku w jego pełnej, performatywnej odsłonie.

Data i miejsce: 24 lutego 2025 (poniedziałek), godz. 18:45; STUDIO Teatr Galeria, Duża Scena im. Józefa Szajny; bilety: 35 zł

Słuchacze mogą zdobyć wejściówki na antenach Polskiego Radia.

informacja prasowa

"Wszystko jest malarstwem". Marc Chagall - poeta ze sztalugą /o wystawie w Muzeum Albertina i nie tylko/

Od 28 września 2024 roku do 9 lutego 2025 w wiedeńskim Muzeum Albertina zaprezentowano około 90 prac Marca Chagalla pochodzących ze wszystkich okresów jego twórczości. Sprowadzone z wielu muzeów, a także z prywatnych zbiorów, obrazy reprezentowały tematy, które malarz podejmował najczęściej, począwszy od 1905 roku, a na latach 80. ub. wieku kończąc. Obrazy pełne poezji i często zagadkowych znaczeń, ale także odnoszące się do historii i wspólnych doświadczeń. Chagall ciągle fascynuje swoim poetyckim, onirycznym widzeniem świata.

Marc Chagall, "Autoportret na tle domu", 1914, fot. Marek Cisek
Wystawa w Muzeum Albertina ukazała mi innego Chagalla – nie tylko tego z zakochanymi parami unoszącymi się nad ziemią, jakiego najbardziej znamy i lubimy. Zobaczyłam malarza wielkich formatów, podejmującego także problemy egzystencjalne ("Narodziny", "Śmierć", "Samotność"), zagadnienia dobra i zła ("Upadający anioł"), historii ("Wojna"), ale także codziennego życia i najbliższego otoczenia oraz tradycji żydowskiej ("Matka przy piecu", "Siostra i szwagier przy stole", "Skrzypek", "Święto Namiotów"), nie licząc licznych autoportretów. Sięgnęłam po jego autobiografię "Moje życie", a także po wydawnictwa poświęcone jego malarstwu. Jednak największą przyjemność sprawiło mi uważne przyglądanie się obrazom, a potem studiowanie ich detali. W rezultacie, zamiast solennej relacji z wystawy, opowiedziałam o Chagallu – poecie palety (wiersze też pisał, a "Moje życie" jest wspaniałym przykładem prozy poetyckiej), który swoim malarstwem opowiadał o świecie w sposób oryginalny i niepowtarzalny. 

Marc Chagall, "Poeta z ptakiem", 1911, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Moisiej Szagał - Rembrandt z Witebska


"Poeta z ptakiem" to obraz powstały w miodowym miesiącu, który Chagall spędził wraz z Bellą na wsi Zaolsze koło Witebska. We wspomnieniach zatytułowanych "Moje życie" pisał:

Lasy, świerki, samotność. Księżyc za lasem. Świnka w oborze, koń za oknem, w polu. Liliowe niebo".

Tytułowy poeta, zdjąwszy kapelusz i skrzyżowawszy ręce na piersi, leży wyciągnięty na trawie i zdaje się delektować chwilą. W tej z pozoru pastoralnej scenie czai się jednak jakaś groźba, zasugerowana przez granatowe niebo i wielkie, ciemne, zasłaniające je potężne drzewo. Z biografii Chagalla wiadomo, że nad artystą wisi groźba wcielenia do carskiej armii i że wojna już daje o sobie znać.

Zanim jednak udało mu się poślubić Bellę, którą potem uwieczniał na licznych obrazach, długo się o nią starał. Pochodziła z bogatej rodziny właścicieli sklepów jubilerskich, podczas gdy Moisiej Szagał był początkującym malarzem i człowiekiem niezbyt zamożnym. W końcu jednak miłość zwyciężyła i młodzi stanęli pod czerwonym baldachimem.

Marc Chagall, "Ślubna para w zimie", 1960
Chagall bywa kojarzony przede wszystkim jako malarz, który w charakterystycznej dla siebie poetyce onirycznej pokazywał Witebsk. Jego obrazy zaludniają skrzypkowie, modlący się Żydzi, a także codzienne życie: wiejski sklep, pokój jadalny, postacie rodziców i siostry. Chagall od najwcześniejszych lat przekładał na język malarstwa zarówno życiową filozofię zamieszkujących Witebsk chasydów, jak też ich język. Jego obrazy są często dosłownymi wyobrażeniami metafor i charakterystycznych zwrotów. Na określenie marzyciela używano w jidysz powiedzenia "luftmensch", co oznacza "człowieka powietrznego". U Chagalla wiele postaci unosi się nad ziemią...
Ponadto widział, rzec by można, kolorami.
"Kiedyś rano, jeszcze przedświtem – pisze malarz w "Moim życiu" – dostrzegłem kobietę biegnącą samotnie ulicą, błagała sąsiadów, by ratowali umierającego męża. (...) Światło żółtych świec, barwa tej twarzy, zastygającej w śmierci (...). Nieboszczyk, uroczyście smutny, leży już na ziemi, sześć świec oświetla mu twarz".

Marc Chagall, "Śmierć" "Nieboszczyk"), 1908-1909
Obraz daleki od realizmu: postacie nieproporcjonalnie duże, nieboszczyk nie leży w domu, lecz na ulicy – jakby w pamięci malarza stał się widomą częścią tej opowieści. Za rozpaczającą wdową mężczyzna z miotłą sprząta ulicę (a może to figura śmierci z miotłą zamiast kosy?), zaś na dachu jednego z domów siedzi – dobrze widoczny na tle żółtego nieba – skrzypek, który z pewnością gra jakąś żałobną melodię. Na dachu domu wdowy – wyeksponowany but, niczym zbędny już rekwizyt. A może jest to but skrzypka na dachu, wędrownego artysty?
Ten "skrzypek na dachu" stał się właściwie znakiem rozpoznawczym malarza, szczególnie po filmie Normana Jewisona z 1971 roku. Skrzypkowie na obrazach Chagalla to symbol artysty, ale i muzycznego wagabundy, któremu sztuka ułatwia poruszanie się po różnych światach.

Marc Chagall, "Skrzypek", 1911-1912

Kim była rodzina malarza? W "Moim życiu" opisuje dziadka, nauczyciela religii, który ulokował ojca w składzie śledzi, gdzie ciężko fizycznie pracował, a po pracy jego ubranie "połyskiwało solą ze śledzi, rozrzucając w górę i na boki refleksy światła. Tylko jego twarz, to żółtą, to bladą, rozjaśniał od czasu do czasu słaby uśmiech. (...) Tylko mnie był bliski – to proste, ciche i pełne poezji serce". 

Marc Chagall, "Ojciec", 1921
Najserdeczniej jednak wspomina matkę – dzielną i energiczną małą kobietę, która  "prowadzi dom, kieruje ojcem, nieustannie buduje małe domki, zakłada sklepik, podjeżdża tam całym wozem towarów wziętych na kredyt". A kiedy wieczorem ojciec ze zmęczenia zasypiał przy stole, siadywała przy wysokim piecu, pragnąc z kimś porozmawiać. "Obracała słowami, podawała je tak dobrze, że zakłopotany rozmówca uśmiechał się. (...) Milczała albo przemawiała niczym królowa. Ale nie było nikogo, tylko ja jej słuchałem. (...) Gdzie jesteś teraz, mamusiu? W niebie, na ziemi?(...) Nie proszę, abyś się za mnie modliła. Sama wiesz, jakie mogę mieć zmartwienia. Powiedz mi, mamusiu, czy na tamtym świecie, w raju, w chmurach, tam gdzie jesteś, moja miłość może ci być pociechą? (...) Pewnego pięknego dnia, kiedy moja matka wkładała chleb do pieca i trzymała łopatę, chwytając ją za obsypany mąką łokieć powiedziałem do niej: "Mamo... chciałbym zostać malarzem".

Nie była zachwycona, a mimo to zaprowadziła syna na indywidualne lekcje malarstwa, a potem wspierała, gdy chciał się dalej kształcić. Pisząc we wspomnieniach o licznych wujkach i ciotkach, którzy czytali Biblię albo grali na skrzypcach "jak szewc", powiada: "Wszystko jest malarstwem" i "Jeden tylko Rembrandt mógłby wiedzieć, co myślał stary dziadek, rzeźnik, drobny kupiec, kantor, kiedy jego syn grał na skrzypcach, stojąc przy oknie o zabrudzonych szybach, pokrytych kroplami deszczu i śladami palców". Można by, nawiązując do tego cytatu, powiedzieć to samo o malarzu z Witebska, który taki właśnie świat utrwalił w setkach obrazów. 

Marc Chagall, "Matka przy piecu", 1914
Zanim wyjechał na studia do Petersburga, poznał Bellę, musiało jednak upłynąć sporo czasu, zanim podjął starania o jej rękę. Cierpiał nędzę, a w końcu porzucił Szkołę Cesarskiego Towarzystwa Popierania Sztuk Pięknych. W pewnym momencie znalazł jednak mecenasa w osobie Dawida Ginzburga – czołowej postaci petersburskiej społeczności Żydów, który ufundował mu stypendium. Wiele zawdzięczał też Maksymowi Winawerowi, mecenasowi i kolekcjonerowi jego prac – ufundował mu stypendium, dzięki któremu mógł spędzić rok w Paryżu.
Paryż był wówczas mekką artystów, których miał okazję poznać, a z niektórymi nawiązać przyjaźnie. Bywał często w Luwrze, gdzie mógł wreszcie poznać płótna najwybitniejszych malarzy. Po trzech latach, dzięki wystawie na Niemieckim Salonie Jesiennym W galerii Der Strurm, jego obrazy zaczęły się sprzedawać. Po czterech latach, będąc zarabiającym i dobrze zapowiadającym się artystą, mógł rozpocząć starania o rękę ukochanej Belli. Dzięki uporowi dziewczyny, jej rodzice zgodzili się. W owym czasie Chagall dużo maluje. Powstają wówczas dzieła, które stały się najbardziej popularne: ""Żyd w czerwieni", "Rabin z cytryną" czy "Modlący się Żyd".

Marc Chagall, "Rabin z cytryną", 1914
Nadciągają trudne czasy: wybucha I wojna światowa. Ponieważ do Paryża nie udaje się wyjechać, Chagall udaje się do Piotrogrodu, gdzie ustosunkowany szwagier umieszcza go w bezpiecznej niszy jakiegoś urzędu. W 1915 roku, miesiąc przed narodzinami córki Idy, wystawia 63 płótna w galerii Dobiczynej., a rok później 45 jego prac zostaje pokazanych na wystawie zbiorowej w Moskwie. Mimo toczącej się wojny, pozostaje aktywny i do czasu rewolucji lutowej (1917) sprzedaje swoje obrazy kilku znaczącym kolekcjonerom. Kiedy obalono carat, Chagall odczuwa przede wszystkim ulgę: "Moje pierwsze uczucie – nie będę już miał do czynienia z paszportowcami" (Żydzi, poruszając się po Rosji, musieli legitymować się paszportem). Kiedy jednak w zaplombowanym wagonie przybywa Lenin, życie zaczyna być bardziej skomplikowane, żeby nie powiedzieć: trudne. 

Marc Chagall, "Do Rosji, osłów i innych", 1911, fot. Marek Cisek

"Lenin przewrócił ją [Rosję] do góry nogami, podobnie jak ja odwracam swoje obrazy - pisał w "Moim życiu". Dwadzieścia lat po rewolucji, zdając sobie sprawę, jak zbrodniczy był to ustrój, sam powiesił Lenina do góry nogami na obrazie "Rewolucja" (1937). Zanim jednak to zrozumiał, został jako "czerwony Żyd" powołany przez Kreml do założenia w Witebsku szkoły sztuk pięknych. Wypisywał głupoty o "burżuazyjnych malarzach", a jednocześnie świętował narodziny władzy radzieckiej wspaniałym projektem, w rezultacie czego na murach Witebska pojawiły się postaci z magicznego cyrku. Władze nie były zachwycone i ... zamówiły cementowe popiersia Lenina i Marksa :-) W 1920 roku, podczas nieobecności Chagalla w Witebsku, niejaki Malewicz dokonał "zamachu stanu" i przekształcił szkołę w Akademię Suprematyzmu. W rezultacie Chagall spakował swój dobytek i wraz z rodziną przeniósł się do Moskwy.

Marc Chagall, "Arlekiny", 1922-44, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Tam panował chaos i nędza. Trzeba było walczyć o kawałek chleba dla rodziny, a wegetowali pod Moskwą w domku z dziurawym dachem. A jednak – paradoksalnie – Chagall zaczął się wtedy w pełni realizować w Moskiewskich Państwowym Żydowskim Teatrze Kameralnym. Związek artysty z teatrem był niejako naturalny, bo lubił teatralizować swoje życie. Podczas mroźnej zimy 1920 roku namalował dekoracje, kurtyny, a nawet ściany i sufit teatru, nie mówiąc już o kostiumach aktorów, które farbował w przeddzień premiery. W tym jego totalnym teatrze pojawiają się postaci  cyrkowych akrobatów, muzyków grających na skrzypcach i dmących w szofar, krowy wystawiają rogi, pojawia się też sam Chagall, niesiony triumfalnie przez kierownika artystycznego teatru. Była to opowieść, w której nie czuło się grozy sytuacji zewnętrznej. Większość tych prac przetrwała w magazynach do lat 70., kiedy to Chagall odwiedził Moskwę i pozwolono mu obejrzeć (i sygnować!) stare prace.


Biblijne korzenie Chagalla

"Biblia – pisze Chagall we wspomnieniach "Moje życie" – absorbowała moje myśli od czasu, kiedy byłem małym dzieckiem. Dla mnie to największe źródło poezji, jakie zna świat. Dlatego szukałem jej refleksów w sztuce i w życiu. Biblia jest jak głos natury, a ja próbuję uchwycić i przekazać jej tajemnice".

Bez Witebska nie byłoby Chagalla, jakiego znamy, nie byłoby go też bez Biblii – i to zarówno hebrajskiej, jak też Nowego Testamentu, które często współegzystują na jego obrazach. Sposoby  interpretacji biblijnych historii są charakterystyczne dla Chagalla i odbiegają od powszechnie przyjętych. Chagall nie jest ani uczonym rabinem, ani biblijnym egzegetą. Jego historie biblijne opowiadane w obrazach mają poetycki charakter. Swobodnie miesza Biblię hebrajską z Nowym Testamentem. 

Nieomal zawsze, kiedy pragnie wyrazić cierpienia swojego narodu, własne, ale także cierpienia ludzkości, powraca do postaci Chrystusa Ukrzyżowanego.  Już w roku 1910 namalował obraz "Święta Rodzina", zaś dwa lata później "Ukrzyżowanie" oraz monumentalne dzieło "Poświęcone Chrystusowi". To ostatnie zostało zaprezentowane na wystawie w Muzeum Belweder pod tytułem "Golgota" ("Ukrzyżowanie"). Kompozycję charakteryzują koliste kubistyczne formy w ciemnych odcieniach czerwieni i zieleni. Fioletowo-siny Jezus na tym obrazie przypomina dziecko, a pozostałe wydarzenia pokazane symultanicznie, niczym w sztuce średniowiecznej, rozgrywają się w prawej dolnej części obrazu: jakaś postać podobna do Charona czeka, by zawieźć ciało ukrzyżowanego na drugi brzeg. 

Marc Chagall, Golgota, 1912, fot. Marek Cisek

O tym, że Jezus w twórczości Chagalla niemal zawsze jest nade wszystko cierpiącym Żydem, świadczą także inne obrazy, które znalazły się na tej wystawie: "Exodus" (1952) czy "Ukrzyżowanie" (1944). Pierwszy z nich podejmuje starotestamentalny temat wyjścia narodu wybranego z ziemi egipskiej. Przywódcą jest Mojżesz trzymający w ramionach tablice Prawa, widoczny w prawym dolnym rogu. Za nim – gęsty nieprzeliczony tłum. Po środku, na pierwszym planie, wyróżniają się dwie postacie z dzieckiem. Możemy interpretować je jako Marię i Józefa z Dzieciątkiem, obiecanym Mesjaszem, ponieważ powyżej widzimy dominującą Jego postać w pozycji ukrzyżowanego. Po lewej stronie – ołtarz całopalenia, ale to Chrystus jest barankiem złożonym w ofierze. Obraz pełen znaczących szczegółów także w lewym i prawym górnym rogu – zdaje się opowiadać całą historię narodu wybranego.

Marc Chagall, "Exodus", 1952-1966, fot. Marek Cisek

Jezus na obrazach Chagalla jest także Żydem ze sztetl, powieszonym na krzyżu w towarzystwie innych Żydów, pełniących rolę ewangelicznych łotrów ("Ukrzyżowanie", 1944). Niekiedy jednak malarz łączy treści biblijne ze swoją osobistą historią. W swoim późnym dziele "Przed obrazem" pokazuje jakiegoś artystę z oślą głową, malującego ukrzyżowaną postać, której twarz przypomina bardziej Apollina aniżeli Jezusa. Ukrzyżowany jedną rękę przyciska do serca i nie wygląda bynajmniej na człowieka cierpiącego. W lewym górnym rogu widzimy dwie postacie ze sztetl (rodzice?), zaś w prawym "okienku" rysują się dwie słabo widoczne postacie, z których pierwsza trzyma świecznik (menorę?). Pionowa belka sztalug, na których opiera się obraz, jest przedłużeniem drewnianego krzyża. W dolnej części obrazu widać sztetl nocą po lewej stronie, po prawej zaś budynek (synagoga?) rozświetla anioł, którego stopy wychodzą poza ramę obrazu. Poza sztalugami przedstawiono młodą kobietę o niebieskich włosach, nad nią zaś szkicowo namalowane drzewo, nad którym widać jakąś tajemniczą dłoń dotykającą płótna...( kojarzyć się może z freskiem z Kaplicy Sykstyńskiej: ręką Boga stwarzającego Adama) Na pionowej belce krucyfiksu widnieje napis hebrajskimi literami, który brzmi w tłumaczeniu: "CHAGALL".

Marc Chagall, "Przed obrazem", 1968-71, fot. Marek Cisek

Pełne poetyckich znaczeń są także obrazy czerpiące wprost z ksiąg hebrajskich Biblii, choć i one odnoszą się do Nowego Testamentu. Zaprezentowany na wystawie "Upadek anioła" jest w istocie kolejną wersją tego tematu (pierwsza ujrzała światło dzienne w 1923 roku), a potem była wielokrotnie zmieniana. W kolejnych latach artysta dodaje nowe elementy: zegar, krowi łeb, skrzypce, płonącą świecę, ponadto powiększa anioła. Ostateczna wersja "Upadku anioła" powstała po wojnie – z krucyfiksem i kobietą z dzieckiem na ręku. Przytaczam te fakty, ponieważ rzucają światło na sposób, w jaki artysta podejmował biblijne tematy. Historia upadłego anioła, namalowana pod wpływem doświadczeń II wojny, staje się aktualną opowieścią o straszliwej katastrofie. Krwawa sylwetka upadłego anioła przecina niejako obraz na dwie części. Po lewej stronie widzimy Żyda trzymającego zwój Tory otwarty – jak się można domyślić – na fragmencie, w którym mowa o buncie przywódcy aniołów, opisanym przez proroka Izajasza (Iz 14, 12-15). Był nim Lucyfer, Syn Jutrzenki, czyli „nosiciel światła”. Upadek anioła zdaje się udaremniać Kobieta z Dzieciątkiem (również zapowiadana przez proroka). Po prawej widzimy światło świecy (nadziei?) oraz postać Ukrzyżowanego  Zbawiciela.. Na górnym skrzydle anioła widać zegar – symbol czasu, teraźniejszości. Wreszcie w górnym lewym rogu Chagall namalował upadek mężczyzny, który prawą nogą dotyka skrzydła anioła, w lewej zaś trzyma laskę łączącą go z głową Żyda pokazującego zwój Tory, jakby chciał powiedzieć: to wszystko zostało napisane. Być może oznacza to, że upadają nie tylko anioły, ale także ludzie, którzy jednak mogą znaleźć oparcie w Bożej obietnicy, zapisanej w księgach biblijnych. Osioł i skrzypce to motywy charakterystyczne dla wielu obrazów Chagalla. Dla mnie są poetycką metaforą czegoś pięknego i prostego, co nie podlega złu.

Marc Chagall, "Upadek anioła", 1923-1947, fot. Barbara Lekarczyk-Cisek

Kwintesencją poezji na obrazach Chagalla jest dla mnie przede wszystkim "Król Dawid". Wiadomo, że bohater I i II Księgi Samuela był nie tylko królem, lecz także poetą, któremu przypisuje się autorstwo 73 psalmów.  Biblia określa go jako poetę i pieśniarza, grającego na cytrze, flecie, niekiedy na harfie (co wynika z błędnego tłumaczenia). Płótno przedstawia Dawida ubranego w czerwony królewski płaszcz, siedzącego na tronie z lirą w ręku. Król – śpiewak to poeta o głębokiej duchowości. Artysta.  Poniżej jego postaci widnieje słońce oświetlające wieżę, wokół której zgromadził się tłum ("Wieżą Dawidową" określa się w litanii Matkę Bożą). Do takiej interpretacji upoważnia także postać kobiety karmiącej niemowlę. Postać w prawym dolnym rogu – Żyd spowity w zieloną szatę, a obok niego otwarta księga – przywodzi na myśl proroka Izajasza, który zapowiedział narodowi wybranemu znak w postaci Dziewicy, która urodzi syna, a dziecko to będzie zapowiadanym Mesjaszem. Po prawej stronie – podwójna kobieca postać: zwykła i świetlista (Ewa i Maryja?) trzyma przed Dawidem świecznik z trzema palącymi się świecami (symbol Trójcy i doskonałości). Powyżej kobiet – świetlista postać dzieciątka w żłóbku ("Odrośl i Potomek Dawida"). Natomiast w prawym górnym rogu Chagall namalował postacie i leżące dziecko, a nad nim głowę bydlęcia. Nieco poniżej – skrzypek, niczym sygnatura obrazów Chagalla. 

Marc Chagall, "Król Dawid", 1951, fot. Marek Cisek 

Miałabym ochotę przyglądać się obrazom Chagalla bez końca, ale wtedy nigdy nie dokończyłabym tego artykułu, który i tak piszę już wystarczająco długo... Właściwie był pretekstem do tego, aby lepiej poznać Chagalla i jego malarstwo, choć to niekończący się proces. Lepiej też pozostać z poczuciem niedosytu :-)


środa, 12 lutego 2025

Biblia Gutenberga z Pelplina - wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie

Od 7 lutego do 23 marca 2025 roku Muzeum Narodowe w Warszawie prezentuje Biblię Gutenberga z Pelplina. Biblia drukowana w Moguncji przez Johannesa Gutenberga, w latach 1452–1455, stanowi świadectwo, a zarazem symbol przełomu, jaki dokonał się w Europie dzięki zastosowaniu wynalazku ruchomej czcionki. 


Biblia drukowana w Moguncji przez Johannesa Gutenberga, w latach 1452–1455, stanowi świadectwo, a zarazem symbol przełomu, jaki dokonał się w Europie dzięki zastosowaniu wynalazku ruchomej czcionki. Nowa technika umożliwiła szybszą produkcję książek, a co za tym idzie łatwiejszą wymianę informacji, przyczyniła się do upowszechnienia wiedzy i popularyzacji nowych idei. Dwutomowa Biblia jest pierwszym w Europie wielkim tekstem drukowanym tą metodą, a jej pojawienie zbiega się z rozwojem prądu, który nazywamy humanizmem. Technologia Gutenberga szybko rozprzestrzeniła się, na terenie Cesarstwa powstały liczne oficyny drukarskie sprzedające książki w całej Europie.

Vol. 1, oprawa, fot. J. Raczkowski

Z kilkudziesięciu zachowanych do dzisiaj woluminów Biblii Gutenberga za najcenniejsze i najciekawsze uznaje się te przechowywane do dziś w Muzeum Diecezjalnym w Pelplinie. O ich wartości przesądza nie tylko fakt, że należą do najwcześniejszych prac mogunckiego drukarza. Decydująca okazała się drobna usterka: na jednej z kart pierwszego tomu, na marginesie, odbił się kształt czcionki, która musiała wypaść z mocowania. Badacze zyskali tym samym nieocenione źródło wiedzy na temat warsztatu ówczesnego impresora. Przypadek ten udowadnia, że niekiedy popełniony błąd może przynieść nieoczekiwane korzyści.

Deskowe oprawy Biblii Gutenberga z Pelplina (zdj. powyżej) wykonane zostały z dębiny bałtyckiej i zaopatrzone w ślepo tłoczone obleczenie z barwionej na czerwono koziej skóry, zdobionej powtarzalnymi motywami lilijek (fleur-de-lys) wpisanych w romby oraz rozetek, a także tłokami figuralnymi – z gryfem i łabędziem. Zapinki, narożniki i gładkie koliste guzy są wykonane z mosiądzu. Biblię oprawiono w warsztacie introligatorskim Henryka Costera w Lubece, którego tłoczona sygnatura widnieje na obleczeniu obu tomów (tłoki z napisem minuskułą: „Henricus Coster” – „band-dit”). 

W ostatnim stuleciu losy pelplińskiej Biblii Gutenberga splatały się z burzliwą historią Polski. W obliczu zagrożenia wojennego w 1939 księga została wywieziona przez Warszawę, Paryż i Wielką Brytanię do Kanady. Podczas drugiej wojny światowej znajdowała się w skarbcu Bank of Montreal w Ottawie. Do Polski wróciła w 1959, nim jednak trafiła do Pelplina, przez kilka dni była eksponowana w Muzeum Narodowym w Warszawie. W rocznicę tego wydarzenia, 7 lutego 2025, rozpocznie się w MNW pokaz Biblii Gutenberga, będący okazją do przyjrzenia się także obiektom w Galerii Sztuki Średniowiecznej.

ol. 1, inicjał incipitowy F(rater) malowany azurytem i zdobiony złotem płatkowym,
filigran w kolorze czerwonym (cynober), fot. z mikroskopu cyfrowego Keyance VHX-7000
 
 
"Dekoracja obu tomów jest dość skromna -czytamy na stronie Muzeum Diecezjalnego w Pelplinie, ale wykonana z dużą precyzją. Składają się na nią głównie dwuwersowe czerwone i niebieskie inicjały (tzw. lombardy), rozpoczynające rozdziały i psalmy. Malowane są cynobrem i azurytem, zdobione zgrubieniami i dodatkowymi pionowymi liniami. Nieliczne większe inicjały, rozpoczynające poszczególne księgi biblijne (wysokie na 6 wersów) i nieco mniejsze w prologach (na 4 wersy), mają dekoracyjne, dwudzielne, błękitno-czerwone korpusy (jedynie w pierwszym tomie inicjał incipitowy jest złocony złotem płatkowym). Zdobi je tzw. filigran, czyli drobny ornament wykonany piórem, naprzemiennie w czerwonym lub niebieskim kolorze, w charakterystycznej dla późnego średniowiecza odmianie „pączkowej”. Jest to jego schyłkowa, nieco zmanieryzowana forma, charakterystyczna dla XV wieku: ornament jest regularny, uporządkowany, pączki są jakby obrzmiałe – przypominają owoce, niekiedy ułożone są w dekoracyjne grona. Dominują długie sznury drobnych pereł z tzw. dziobami, i symetryczne niciowe wypustki; niektóre z nich przypominają fontanny, skupiska traw lub drzewka".

Inicjał o dwudzielnym korpusie, zdobiony czerwonym filigranem (dekoracją piórkową)
oraz odręczne rubryki w świetle skośnym, fot. J. Czuczko  


Specjalnie przygotowana ścieżka poświęcona średniowiecznej kulturze pisma poprowadzi zwiedzających śladem malarskich i rzeźbiarskich wyobrażeń ksiąg, osób czytających lub piszących, a także inskrypcji o rozmaitych formach i funkcjach. Podczas pokazu zostaną również zaprezentowane obiekty zazwyczaj niedostępne, przechowywane w Magazynie Studyjnym. Ich obecność, ze względu na motywy w nich zawarte, będzie doskonałym dopełnieniem ścieżki.

Wyjątkowy pokaz jednej z pierwszych drukowanych ksiąg, zabytku tak ważnego dla rozwoju cywilizacji zachodniej, w erze kultury cyfrowej, wszechobecnych memów i fake newsów, skłania do refleksji nad współczesnymi sposobami kreowania i obiegu informacji, ich odbioru oraz naszych możliwości percepcji. Pytania o skutki rewolucji wywołanej przez wynalazek Gutenberga, a także o funkcjonowanie wczesnych druków (do połowy XVI w.) będą przedmiotem esejów umieszczonych na stronie Cyfrowego MNW.

Kurator: Marcin Bogusz

Organizator Muzeum Narodowego w Warszawie:

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Instytucja partnerska:

Muzeum Diecezjalne w Pelplinie im. Biskupa Stanisława Wojciecha Okoniewskiego

 

Biblia Gutenberga z Pelplina (Biblia Czterdziestodwuwierszowa) Moguncja, ok. 1452–1455

PROGRAM WYDARZEŃ TOWARZYSZĄCYCH WYSTAWIE BIBLIA GUTENBERGA Z PELPINA

13 lutego / czwartek / 18.00

WYKŁAD CZWARTKOWY / Historia i znaczenie Pelplińskiej Biblii Gutenberga / dr hab. Juliusz Raczkowski


Biblia Gutenberga to pierwsza w naszym kręgu kulturowym drukowana z ruchomych czcionek książka. Jej dwutomowa edycja, zachowana w niespełna pięćdziesięciu egzemplarzach należy do najważniejszych zabytków kultury europejskiej. Pelpliński egzemplarz wśród tych niewielu zachowanych jest szczególnie wart uwagi. Jego historia nie jest trudna do ustalenia, od początku XVI wieku, kiedy to został ofiarowany przed Mikołaja Chrapickiego jako element uposażenia konwentu Franciszkanów Reformatów w Lubawie. O wartości pelplińskiego inkunabułu decyduje nawet nie tylko to, że był jednym z pierwszych odciśniętych na prasach Gutenberga. Na jednej z jej stron zidentyfikowano ślad niezwykłego błędu – zarys odbitego boku czcionki, która wypadła podczas procesu odbijania. Ten swoisty pomnik niedbałości jest dla nas nieocenioną informacją na temat warsztatu pierwszego europejskiego drukarza. Wykład, podsumowujący wyniki projektu „Ratujemy Pelplińską Biblię Gutenberga”, ma na celu nie tylko przybliżenie historii oraz znaczenia Pelplińskiej Biblii Gutenberga. Jej miejsce w historii typografii jest rozpoznane, niemniej jednak wiele zagadnień pozostawało dotąd w sferze pytań badawczych i domysłów. Podczas wykładu zostaną przedstawione wyniki trwającego w ostatnich latach projektu, w trakcie którego wykorzystano nowatorskie metody badawcze i konserwatorskie pozwalające w nowy sposób rozpoznać pomnik zachodniej typografii.

bezpłatne wejściówki dostępne on-line i w kasie od 11 lutego

27 lutego / czwartek / 18.00

WYKŁAD CZWARTKOWY / Bardzo konserwatywny przełom – o długim trwaniu formuły książki średniowiecznej / prof. dr hab. Grażyna Jurkowlaniec

Celem wykładu jest krytyczna refleksja nad wpływem nowych materiałów i technologii na przemiany kształtu książki oraz jej dekoracji. Zaczniemy od próby zdefiniowania średniowiecznej formuły książki wobec innych sposobów utrwalania tekstów i obrazów. Prześledzimy techniki, które umożliwiały ich mechaniczne powielanie przed wynalezieniem ruchomej czcionki. Rozważymy znaczenie tego wynalazku, który długo nie wyparł wcześniejszych metod produkcji książek. Zastanowimy się, dlaczego, mimo upowszechnienia druku, wciąż zamawiano i produkowano rękopisy. Zwrócimy też uwagę na wyzwania, które niosły nowe technologie w zakresie organizacji, kosztów produkcji oraz dystrybucji książek. Zobaczymy, jak próbowano rozwiązywać te problemy, by w pełni wykorzystać potencjał druku. Na koniec spróbujemy wytropić ślady średniowiecznej kultury książki w czasach nam współczesnych.

bezpłatne wejściówki dostępne on-line i w kasie od 25 lutego

13 marca / czwartek / 18.00

WYKŁAD CZWARTKOWY / Ilustracje biblijne między średniowieczem a nowożytnością / Marcin Bogusz

Na Biblię składa się prawie siedemdziesiąt ksiąg różnej objętości, jej dzisiejsze wydanie, zależnie od formatu, liczy grubo ponad tysiąc stron i nie różni się objętością od tych powstałych w średniowieczu czy wczesnej nowożytności. Liczbę kart woluminów zawierających Stary i Nowy Testament dodatkowo zwiększały ilustracje oraz mniej lub bardziej ozdobne inicjały. Zadaniem twórcy kodeksu było wybrać wydarzenia warte zilustrowania. W dojrzałym średniowieczu zaczął kształtować się zestaw iluminacji biblijnych, swoisty kanon wydarzeń, które najchętniej ilustrowano w kolejnych rękopiśmiennych Bibliach czy równie chętnie przepisywanych komentarzach biblijnych. Biblia Gutenberga nie posiada drukowanych ilustracji, zdobienia konkretnych egzemplarzy – inicjały czy floratury – powstały w warsztatach iluminatorów. Celem wykładu jest wskazanie jak i kiedy tworzył się kanon ilustracji biblijnych oraz jaki wpływ na to miała technika druku. Sceny biblijne drukowane w jednej oficynie były bowiem chętnie kopiowane w innych. O ile bowiem wszyscy „wiemy", jak „wyglądała” Arka Noego, niewiele osób potrafi sobie wyobrazić scenę, w której Mojżesz ustanawia prawa dotyczące małżeństw (a była ona swego czasu całkiem popularna). O sile oddziaływania drukowanych ilustracji stanowiło to, że powstawały w wielu kopiach. Możemy jednak wskazać inne czynniki wpływające na ich popularność, jak chociażby nazwisko drukarza, które decydowały o zasięgu danego wydania Biblii a co za tym idzie zestawu ilustracji do niej. Te drzeworyty, kopiowane w innych warsztatach, wpływały na ostateczną petryfikację zarówno tego, jakie sceny były ilustrowane, jak i tego, jak wyglądały.

bezpłatne wejściówki dostępne on-line i w kasie od 11 marca

informacja p

Konkurs na projekt muzyczny nawiązujący do tematu 60. MF Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego

Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu ogłasza konkurs na projekt muzyczny nawiązujący do tematu 60. Międzynarodowego...

Popularne posty