poniedziałek, 5 lipca 2021

Danuta Gwizdalanka: "Lutosławski" - rówieśnik nowoczesności i dobry człowiek /recenzja książki/

Biografia Witolda Lutosławskiego to znakomity przykład, w jaki sposób można popularyzować muzykę i jej twórców: interesująca narracja, humor, trafny dobór cytatów są walorami, które towarzyszą rzetelnemu warsztatowi muzykologa. Dzięki pasjonującej narracji czytelnik nagle znajduje się w zupełnie innym świecie. To doprawdy sztuka pomieścić tyle treści w tak zwięzłych ramach i na dodatek zachować swobodę stylu, nie stroniąc od anegdot i własnych przemyśleń.


Wkrótce po lekturze biografii Karola Szymanowskiego, która wyszła spod znakomitego pióra Danuty Gwizdalanki, miałam przyjemność sięgnąć po raz wtóry do książki tej autorki, tym razem do skromnej rozmiarami, ale nie mniej wspaniałej biografii Witolda Lutosławskiego. Książeczka ukazała się w serii "Małe monografie", poświęconej znanym kompozytorom, która od pewnego czasu ukazuje się w Polskim Wydawnictwie Muzycznym. Już sama forma sprawia, że z przyjemnością sięga się po tę pozycję: przyjazny, nieduży format, zmieści się do torebki i można ją podczytywać wszędzie - w tramwaju, pociągu, autobusie. Dzięki pasjonującej narracji czytelnik nagle znajduje się w zupełnie innym świecie. To doprawdy sztuka pomieścić tyle treści w tak zwięzłych ramach i na dodatek zachować swobodę stylu, nie stroniąc od anegdot i własnych przemyśleń.

Taka refleksja pojawia się już na wstępie, kiedy autorka stwierdza, że w Polsce z edukacją muzyczną i zainteresowaniem muzyką tzw. poważną jest krucho, to jednak istnieje jakaś tajemnicza tendencja do nazywania lotnisk nazwiskami znanych kompozytorów. Widocznie mają oni - - jak stwierdza nieco żartobliwie Gwizdalanka - "skuteczne lobby - i to nie tylko w gremiach decydujących o patronatach węzłów komunikacyjnych". Otóż większości Polaków Witold Lutosławski kojarzy się z nazwą Studia Koncertowego Polskiego Radia. Dla wrocławian natomiast jest przede wszystkim patronem Narodowego Forum Muzyki. Jaki portret  kompozytora wyłania się z lektury książki Danuty Gwizdalanki?

Rówieśnik nowoczesności i ... dobry człowiek

Autorka nazywa Lutosławskiego "rówieśnikiem nowoczesności", ponieważ rok jego urodzenia (1903) zbiega się z symbolicznym rokiem narodzin nowoczesnej muzyki (Schönberg, Strawiński, Prokofiew). Symboliczne jest również miejsce narodzin przyszłego kompozytora: warszawski szpital przy ulicy Stanisława Moniuszki, do którego przez całe swoje życie nie był przekonany (wcale się temu nie dziwię). Jeśli dodamy, że obok szpitala mieścił się gmach filharmonii, gdzie prezentowano koncerty symfoniczne - ulubiony gatunek Lutosławskiego - to nic dziwnego, że było mu pisane zostać twórcą muzyki. 

Poznajemy dramatyczne losy rodziny Lutosławskich, którzy - podobnie jak Szymanowscy - pochodzili z kresowego ziemiaństwa. Jednakże Witold diametralnie różnił się od twórcy Króla Rogera: powściągliwy, zdystansowany, dla niektórych "zimny", był w gruncie rzeczy człowiekiem niezwykle szlachetnym i dobrym. Takim go wspomina Ryszard Kapuściński ("Dobre serce, ogromna życzliwość"... Ktoś taki, kto wnosił dobry nastrój, sympatyczne odnoszenie się do siebie. Bardzo pozytywna postać"). "Nie było ludzi bardziej gościnnych i serdecznych niż tych dwoje" - ocenia małżonków Lutosławskich poetka Julia Hartwig, zaś dyrygent Simon Rattle, który pod wpływem Lutosławskiego postanowił zostać muzykiem, twierdzi: "Niewielu mógłbym wymienić kompozytorów, którzy byliby bardziej przyjacielscy, bardziej ciepli dla ludzi, a w swoim stylu bycia mniej egocentryczni". Był też człowiekiem bardzo opanowanym, precyzyjnym, pedantem. 

Był zatem człowiekiem sprzeczności. Bardzo trafnie oddaje to Jan Ekiert, twierdząc, że "niesamowita naturalność i prostolinijność mieszały się z kolosalną komplikacją". Cenił fundamentalne wartości i nie wstydził się o tym mówić. W wywiadzie udzielonym Irinie Nikolskiej nie krył swego chrześcijańskiego światopoglądu: " Wpływ Kościoła odczuwałem dosyć długo, a i obecnie nie mogę powiedzieć, bym oddalił się od katolickiego światopoglądu. [...] Bazuję na tym fundamencie do dzisiaj, wierząc w to, że najważniejsze w życiu człowieka jest czynienie dobra". I nie są to bynajmniej czcze słowa. Lutosławski wspomagał potrzebujących, zafundował wielu dzieciom kuracje zagraniczne, udzielał pomocy finansowej warszawskiej Klinice Otolaryngologicznej, której sam był pacjentem. Wspomagał także Fundację Jacka Kuronia na rzecz najuboższych. 

Artysta i ... pedant

Witold Lutosławski bardzo wcześnie odkrył swoje powołanie: kiedy zaczął improwizować, mając dziewięć lat. Ułożył wówczas Preludium na fortepian. W Warszawie szybko poznano się na jego talencie. Kiedy Witold Maliszewski, dyrektor szkoły muzycznej, kompozytor i postać bardzo znana i szanowana w środowisku muzycznym przedwojennej Warszawy, poznał talent swego 14-letnie ucznia, zaczął uczyć go kompozycji. Ponieważ rodziny nie było stać na opłacanie lekcji, uczył bez wynagrodzenia, pokonując opór ambitnego podopiecznego stwierdzeniem, że to rodzaj "długu", który spłaci w przyszłości wobec młodszych od siebie. I tak się stało.

Śledząc z autorką losy kompozytora, dowiadujemy się, w jaki sposób pracował i jak powstawały kolejne dzieła. "Rozpoczynając komponowanie czegokolwiek, muszę mieć dwie rzeczy - twierdził: zespół tego, co nazwałem kluczowymi ideami czy pomysłami i pojęcie całości utworu". Pracował przy biurku, a niekiedy przy fortepianie. Uważał, że bez kontaktu z żywym dźwiękiem, który stymuluje wyobraźnie, nic by nie powstało. Miał bardzo precyzyjny plan dnia. Pracował przed południem, punktualnie o 11.00 robił przerwę na kawę, którą sam parzył sobie i żonie, uprzednio sprawdziwszy jej ciśnienie. 😀 Po południu odpowiadał na wszystkie listy, bo uważał, że nakazuje to elementarna kultura. W jego pracowni panował absolutny porządek. Ryszard Kapuściński wspomina, że  wnętrze to było oszczędnie eleganckie, a zarazem "wszystko wyglądało jak na sali operacyjnej - czyściutkie, odkurzone, aseptyczne". Żaden artystyczny nieład.

Uwielbiany dyrygent

Witold Lutosławski cieszył się opinią wyjątkowego dyrygenta. Także jego własne nagrania skomponowanych utworów uchodzą do dziś za najlepsze. W stosunku do członków orkiestry był zawsze cierpliwy i uprzejmy. A jeśli nawet zdarzyło mu się stracić cierpliwość na jedną minutę, przepraszał za to przez niemal pół godziny. Muzycy go wręcz uwielbiali! Jednak - jak to się zdarzyło Filharmonikom Berlińskim - na początku uważali, że to, co napisał, jest pozbawione sensu 😀. Lutosławski zaś uważał orkiestrę za swój ulubiony instrument, a stało się tak, kiedy miał zaledwie siedem lat! Matka zabrała go wówczas na koncert do filharmonii - na IX Symfonię Beethovena. Później nauczył się władać tym instrumentem jak prawdziwy wirtuoz. Simon Rattle przyznaje, że mając 13 lat usłyszał pierwszą w swoim życiu kompozycję Lutosławskiego - jego II Symfonię i że pochłonęło go brzmienie tego utworu. 

Lutosławski stworzył własny niepowtarzalny świat dźwięków. Nikt oprócz Messiaena nie wyczarował z orkiestry tylu barw. Z upływem czasu w jego kompozycja zaczęły dominować liryzm i wyrazista  ekspresja. Jako kompozytor przypominał poniekąd reżysera, planującego reakcje swoich odbiorców. Stworzył własny typ formy muzycznej. Twierdził, że sam nie lubi kompozycji, po których  wysłuchaniu ma poczucie bliskie "przejedzeniu". Jego kompozycje miały być - by użyć tej kulinarnej metafory - lekkostrawne. Danuta Gwizdalanka omawia chronologicznie kompozycje Lutosławskiego, czyniąc to merytorycznie i z wdziękiem, dzięki czemu są one zrozumiałe i interesujące dla zwykłego zjadacza chleba.

Witold Lutosławski był zaangażowany w polski Sierpień, a zarazem był obywatelem świata. Miał pozycję jednego z najwybitniejszych symfoników europejskich, występował też często w Ameryce. Dyrygował najlepszymi orkiestrami i solistami. Miał niezwykle wrażliwy słuch, co stało się asumptem do anegdot, ale także z jego inicjatywy Rada Muzyczna UNESCO przyjęła w 1969 roku ustawę "potępiającą niedopuszczalne pogwałcenie wolności osobistej i prawa każdego człowieka do ciszy". Dziś, kiedy dźwięki zewsząd nas atakują, wydaje się, że troska kompozytora była prorocza. Hałas powoduje także stępienie wrażliwości na muzykę. A bez niej jakże ubożeje nasze życie...

Biografia Witolda Lutosławskiego to znakomity przykład, w jaki sposób można popularyzować muzykę i jej twórców: interesująca narracja, humor, trafny dobór cytatów są walorami, które towarzyszą rzetelnemu warsztatowi muzykologa. Czyta się jednym tchem.


Książka Danuty Gwizdalanki "Lutosławski" ukazała się w ołowie 2021 roku w Polskim Wydawnictwie Muzycznym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aśki Borof (nie)codziennik /relacja z wystawy " "Aśka Borof. Powszednie misterium"/

Od 27 kwietnia we wrocławskim Muzeum Etnograficznym można oglądać absolutnie unikalną wystawę prac Aśki Borof – artystki, która opisuje świa...

Popularne posty