Ze znawcą i miłośnikiem Półwyspu
Apenińskiego rozmawiam o jego najnowszej książce: ”Boskie. Włoszki, które
uwiodły świat”.
Maciej A. Brzozowski, Wrocław, Empik, sierpień 2016 |
Barbara Lekarczyk-Cisek: Tytuł
Pańskiej książki, która właśnie się ukazała, skojarzył mi się w pierwszym
momencie z filmem ”Boski” Paolo Sorrentino – o Gulio Adreottim. Czy chciał Pan
w ten sposób przeciwstawić mężczyźnie – politykowi pozbawionemu uczuć inny
rodzaj boskości – kobiecej i pełnej emocji?
Maciej A. Brzozowski: Z Andreottim łączy moje bohaterki
przynależność do jednego narodu oraz sława. ”Boskie” w odniesieniu do kobiet to
po włosku ”divine”. A ponieważ diva
to i artystka operowa czy w ogóle wielka artystka, uznałem, że polskie słowo
”boska” najlepiej odda ich niezwykle złożony charakter.
Jaki był klucz do wyboru dziesięciu
bohaterek? Dlaczego uznał je Pan za wyjątkowe?
Wybrałem
kobiety, które uważam za niezbyt dobrze znane w Polsce, a których życie jest w
jakiś sposób fascynujące. Kiedy spojrzymy na tych dziesięć kobiet, uznamy, że o
niejednej można nakręcić interesujący film. Zresztą o córce Benita Mussoliniego
– Eddzie Ciano – nakręcono we Włoszech dwa seriale i film pełnometrażowy. Nie
chciałem pisać o kobietach pięknych i znanych, wybierałem raczej osoby o barwnych
życiorysach. Chciałem, aby polscy czytelnicy uznali, że dokonałem wyboru
niesamowitych postaci.
Pańska poprzednia książka,
zatytułowana ”Włosi. Życie to teatr” przedstawiała mieszkańców Italii w innej
perspektywie. Czego tym razem możemy się dowiedzieć o Włochach – poprzez
życiorysy niezwykłych kobiet?
Obecna
książka rzeczywiście jakoś do tamtej nawiązuje, pokazując złożoność tego
narodu. Pamiętajmy, że Włochy mają około sto pięćdziesiąt lat. Przedtem było to
mnóstwo państewek na Półwyspie Apenińskim i gdyby Katarzyna Medycejska – jedna
z moich bohaterek – usłyszała, że jest Włoszką, zapewne by się zdumiała.
Jedynie Matylda z Canossy, najstarsza z przedstawianych przeze mnie kobiet –
mogła mieć taką świadomość, ponieważ była jedyną w historii wice królową Włoch.
Podróżując
wraz z bohaterkami po Włoszech spotkamy nie tylko bardzo różne typy ludzkie,
ale również różne kultury i środowiska. Jedna z moich bohaterek – Sonia Ganhdi
jest córką stolarza z północnych Włoch, a obecnie bogatą wdową po Rajivie Gandhim,
najpotężniejszą kobietą w Indiach, kontynuującą tradycje polityczne rodziny
Nehru i Gandhi. Niedaleko miejsca jej urodzenia (Lusiana), we Florencji
przyszła na świat Katarzyna Medycejska. Zacny ród Meduceuszów, z którego się
wywodziła, był we Francji Walezjuszy traktowany z pogardą – jako ród bankierów,
którzy się wzbogacili na operacjach finansowych. Niedaleko Mediolanu urodziła
się Luisa Casati, która była swego czasu najbogatszą kobietą Włoch, a to dzięki
ojcu – potentatowi bawełny. Jak stąd widać, większość moich bohaterek pochodzi
z północy Włoch, a dwie z nich nie są w ogóle Włoszkami.
Czy podczas zbierania materiałów o
swoich bohaterkach został Pan czymś zaskoczony?
Zaskoczyło
mnie bardzo wiele rzeczy! Część z nich jest być może oczywista dla historyków,
ale ja nie jestem zawodowym historykiem
i z wielką przyjemnością zagłębiałem się w czasy średniowiecza, gdy na
terenie Półwyspu Apenińskiego działała Matylda z Canossy – jedna z
najpotężniejszych kobiet tamtych czasów.
Dużo też
zobaczyłem dzięki tym kobietom. Dzięki Olimpii Maidalchini, zwanej Papieżycą,
zobaczyłem miasto, które zbudowała – San Martino, o wyglądzie angielskiego
miasteczka, z szeregowcami. Olimpia wzniosła je w XVII wieku dla … nawróconych prostytutek. Przeżyłem także
fascynację Krystyną Wazówną, która wprawdzie Włoszką nie była, ale spędziła w
Italii pół życia – swoje najszczęśliwsze lata. Zwiedzanie pałaców, które
zbudowała, ogrodów, które założyła, a także łuku na Piazza del Popolo, na
którym znajduje się inskrypcja wykonana z okazji wjazdu do Rzymu Krystyny jako
nawróconej katoliczki – to były momenty dla mnie szczególnie fascynujące.
Zapewne nigdy nie pojechałbym w wiele miejsc, gdyby nie podróż śladami moich
bohaterek. Włochy to taki zdradliwy kraj, w którym całe życie można spędzić
jeżdżąc w jedno miejsce albo – mając dwa życia – jeżdżąc po całych Włoszech
(śmiech). Dzięki nim zobaczyłem na
przykład piękne Viterbo, Fermo, zwiedziłem Ambasadę Brazylii w Rzymie, niesamowity
pałac w Wenecji czy ruiny zamku w Canossie.
Poznałem też
dużo ciekawostek. Nie wiedziałem np., że Francuzi nie używali widelca i że nauczyli się nim jeść dzięki Katarzynie Medycejskiej. Odkryłem
z przyjemnością, bo Francuzi zwykli sobie wszystko przypisywać, że zupę
cebulową również zawdzięczają Katarzynie, podobnie jak szparagi czy brokuły.
Napisał Pan w motcie swojej książki,
że zazdrości Włoszkom ich życia. Czego konkretnie?
Nie
zazdroszczę im bogactwa ani w ogóle rzeczy materialnych, ale tego, że każda z
nich żyła w fascynującej epoce, spotykały tak fantastycznych ludzi, że
większość z nich była częścią historii i na nią wpływała. Bardzo zazdroszczę im
tego, że tak dużo przeżyły.
Wśród tych Włoszek znalazła się także
Polka…
Tak, Jadwiga
Toeplitz-Mrozowska, której biografia wpadła mi w oczy na jakimś straganie z
książkami. Była to książka o słynnych włoskich autorach z 1935 roku. Wśród nich
widniało także jej nazwisko. Bardzo mnie to zainteresowało. Toeplitz to była
znana rodzina (z niej wywodzi się Jerzy oraz Krzysztof Teodor), która w XIX
wieku podzieliła się na dwie gałęzie, z których jedna przeniosła się do Europy
zachodniej. Józef Toeplitz – mąż Jadwigi osiadł we Włoszech i stworzył jeden z
największych włoskich banków. Okazało się, że Jadwiga wydała po wojnie
biografię (”Słoneczne życie”), ale dotarłem też do innych książek, które
ukazały się jeszcze przed wojną. Jadwiga urodziła się w ziemiańskiej rodzinie,
została aktorką i podobno była nawet muzą Wyspiańskiego, a już na pewno
kochanką Boya Żeleńskiego. Przy tej okazji znalazłem różne wierszyki i kuplety
dla niej pisane. Kiedy wyjechała do Włoch, aby studiować tam śpiew, wyszła za
Toeplitza. Zaczęła podróżować i nie były to wcale typowe wojaże. Jadwiga
spędziła np. trzy miesiące w dżungli w Indiach, robiła wyprawy w góry Pamiru,
gdzie odkryła jedną z przełęczy, noszącą
dzisiaj jej imię. Nie tylko podróżowała,
ale także barwnie o tym pisała.
Czy po boskich Włoszkach zdecyduje
się Pan na boskich Włochów?
Tak, choć
bez Andreottiego, mimo że go ceniłem i miałem okazję poznać, ponieważ z zasady
stronię od polityki. Na szczęście, boskich mężczyzn nie brakuje – począwszy od
czasów średniowiecznych, przez renesans aż do współczesności. Jeden z moich
bohaterów, żyjący w średniowiecznym Rzymie, którego nazwiska nie zdradzę, tak
bardzo uwierzył we własną wielkość, że uznał się za boga. No właśnie. Znowu
boski. Każdy kraj ma swoich boskich, więc pomysłów i inspiracji na pewno mi nie
zabraknie.
Warto ich na nowo odkryć. Dziękuję za
rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz