Zawarty
w tytule reportażu Wojciecha Rogali paradoks odbija jak w soczewce zarówno
historię, jak i teraźniejszość Namibii. To próba spojrzenia na zmiany, jakie
zaszły w południowej części kontynentu, oczami jego białych mieszkańców. A
wszystko to ujęte jest w ramy dialogu, któremu autor nadaje cechy przypowieści,
przywołując fragment Ewangelii wg św. Mateusza: „Nie sądźcie…”.
Wydawnictwo Muza |
Cechą charakterystyczną narracji Rogali jest także
częste porównywanie zmian w Namibii do tego, co się wydarzyło w Polsce po
transformacji. Autor próbuje zrozumieć te zmiany odnosząc się do własnych,
polskich doświadczeń, poczynając od prostej konstatacji, że Polska odzyskała
wolność zaledwie o rok wcześniej od Namibii. Owe paralele sprawiły, że autor
reportażu postanowił zbadać, co czują biali mieszkańcy tego kraju, jak patrzą
na swoją historię i jaką widzą dla siebie przyszłość. Skąd jednak wzięli się
biali mieszkańcy na tych terenach?
Nowy naród wybrany
Afrykanerzy wierzą głęboko, że są nowym narodem
wybranym, który został namaszczony przez Boga 16 grudnia 1838 roku. Tego dnia
bowiem, gdy 470 Burów – białych potomków holenderskich i hugenockich osadników
– otoczyła dwunastotysięczna armia Zulusów, ich kaznodzieja uroczyście poprzysiągł,
że jeśli Bóg nie wyda ich w ręce wroga i ocali, wówczas wybudują Mu świątynię,
a dzień ten będzie czczony przez następne pokolenia. I stał się cud – w tej
nierównej walce zginęło około trzech tysięcy zuluskich żołnierzy i ani jeden
Bur… A dzień bitwy nad Blood River stał się dniem przymierza, w którym Pan
uczynił Burów władcami tej ziemi. Religia dała temu ludowi tożsamość, dumę i
stworzyła wspólnotę, która scementowała rozproszoną grupę białych protestantów
z Holandii, Francji i Niemiec. Jednakże po dwustu latach, kiedy Anglicy znieśli
niewolnictwo i zaczęli okupować te ziemie, Burowie ruszyli na północ i
postanowili zacząć wszystko od nowa – w zgodzie ze swoją wiarą i przekonaniami.
Tak rozpoczął się tzw. Wielki Trek, którego główna fala datowana jest na lata
1835-1836.
Wojciech Rogala opisuje fascynująco tę wielką
odyseję, podczas której ludzie kroczyli potężną karawaną przez pustynię, niczym
biblijni Żydzi, nękani przez pragnienie, skwar i malarię. Owe wędrówki trwały z
przerwami wiele lat. Ostatnia wyprawa miała miejsce w 1905 roku, kiedy to Burowie,
którzy nie chcieli żyć pod panowaniem Brytyjczyków, osiadli w Humpacie, gdzie
nie tylko uprawiali ziemię, ale również polowali na słonie, walczyli z
oddziałami Owampo i zapuszczali się na tereny administrowane przez Niemców. Po
I wojnie zaczęli osiedlać się w Afryce Południowo-Zachodniej, gdzie stworzono
osadnikom bardzo dobre warunki.
Zabytkowy budynek dworca kolejowego w Luderitz, fot. Wojciech Rogala |
Afryka jako poligon doświadczalny – pierwsze obozy koncentracyjne
Autor dociera do różnych miast i miasteczek
znajdujących się w Namibii, próbując przywrócić zbiorowej pamięci ich historię,
która rzutuje na współczesne oblicze kraju. Do miast, których historia jest
mało znana, a przecież tak być nie powinno, należy Lűderitz, w którym Niemcy
zaprawiali się w masowym mordowaniu ludzi uwięzionych w obozach
koncentracyjnych. Okazuje się przy tym, że obozy koncentracyjne nie są
niemieckim pomysłem – zakładali je już Hiszpanie w 1896 roku na Kubie, a także
Anglicy, podczas drugiej wojny burskiej (1899-1902). W obozach zginęło wówczas
28 tysięcy kobiet i dzieci, które głodzono, aby złamać ducha walecznych mężów i
ojców. Natomiast w niemieckich obozach koncentracyjnych w Lűderitz zginęły
tysiące Herero i Nama. Bunt Herero zakończył się nieomal całkowitym unicestwieniem
tego plemienia. Tych, których nie zamordowano z broni palnej, zamykano w
obozach albo pędzono na pustynię, gdzie umierali z głodu i wycieńczenia.
Nieliczni, którzy ocaleli, mieli służyć niemieckim panom. Jak w nieodległej
przyszłości, przeprowadzano tutaj eksperymenty na więźniach. Gdy niemieccy
kolonizatorzy, mieszkający w nieodległym Lűderitz, wiedli swoje zwykłe,
codzienne życie, doktorzy – Bofinger oraz Eugen Fischer – selekcjonowali
więźniów, zabijali ich, a ich głowy konserwowali w formalinie i wysyłali do
Berlina. Tych skatalogowanych i opisanych głów było ok. 780… Dopiero w 2001
roku, na prośbę ludu Herera i rządu niepodległej Namibii, szczątki ofiar
zostały zwrócone ich potomkom. A co się stało z doktorem Fischerem? Jak się
nietrudno domyślić, był podczas II wojny gorącym zwolennikiem Adolfa Hitlera i
odpowiadał za wdrożenie programu rasowego NSDAP. Po wojnie, mimo że był
odpowiedzialny za śmierć ok. 70 tys. ludzi, udzielał się naukowo, a nawet
został członkiem Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego. Zmarł, nie
ponosząc żadnej odpowiedzialności w 1967 roku.
Autor nie tylko opisuje wydarzenia, snuje także
refleksje, inspirując czytelników do tego samego. Intryguje go, jak ludzie
charakteryzujący się taką pracowitością i samozaparciem, dzięki którym wznieśli
piękne miasto na skraju pustyni, byli jednocześnie wierzący i ślepi moralnie,
skoro nie odczuwali żalu ni skruchy z powodu tego, co się wydarzyło.
Antylopa onyks, fot. Wojciech Rogala |
Refleksje o życiu i doświadczenie pustki
Refleksje towarzyszą autorowi nie tylko w
odniesieniu do przeszłości, która jest zresztą namacalnie obecna w postaci
pomników i architektury. Doświadczenie podróży, poznanie różnych ludzi oraz
miejsc także stają się punktem wyjścia do istotnych rozważań. Wiele z nich
pozostaje pod wpływem tej sugestywnej lektury w pamięci. Wojciech Rogowski ma
tę wrażliwość i uważność, która pozwala z obrazów, wydawałoby się, banalnych
wysnuć nieomal filozoficzne rozważania.
Pierwszy taki obraz, który zapamiętałam, to scena z
namibijskiego kurortu – Swakopmundu. Reporter obserwuje wiekową białą kobietę,
która porusza się za pomocą „balkoniku”, asekurowana przez czarnoskórą
opiekunkę. Potem starsza pani, już w kostiumie kąpielowym, zmierza z wielkim
trudem, już bez niczyjej pomocy, w kierunku oceanu. Po chwili zanurza się w
lodowatej wodzie, która sprawia, że jej ciało staje się na ten czas sprawne jak
niegdyś.
Nie
widziałem już ułomnej, starej kobiety – pisze autor – lecz siłę woli, charakter, triumf duszy nad
ciałem. I dodaje: Czy człowiek jest
tylko tym, co widzimy na zewnątrz? Czy nie zapominamy o tym, co naprawdę jest
istotne, przez pryzmat jakich postaw i działań powinniśmy oceniać innych ludzi?
Czy wszechobecna dbałość o naszą powierzchowność nie zasłoniła nam tego, co
jest istotą nas samych?
W innym miejscu, obserwując roślinność, ubolewa nad
tym, że współczesny człowiek żyje chętniej w wirtualnym niż w realnym świecie,
a tymczasem mądrość czerpiemy właśnie z obserwacji prawdziwego świata. Opisuje np.
roślinę pustynną – welwiczię, która może przetrwać bez wody długie miesiące.
Jej liście zamierają na swoich końcach, by zmniejszyć zapotrzebowanie na wodę
podczas wyjątkowo suchych okresów.
Rośliny
nauczyły się poświęcenia – konstatuje. Nauczyły się, że warto poświęcić coś, nawet cząstkę siebie, aby móc
uratować życie.
Rogowski pisze także o osobistym doświadczeniu
pustyni. Przerażająca pustka i nicość, która zarazem pociąga i kusi.
Czułem
się
– pisze – jakbym stąpał po obcej
planecie. Pustka obejmowała mnie zewsząd, byłem sam na sam z nicością. Nie
chciałem wracać, pustynia mnie wciągała. Czułem wielki spokój, było mi tak
dobrze. Nie ma nic i to jest piękne.
Felsenkirche (1912) kościół na skałach w namibijskim mieście Luderitz, fot. David Stanley |
Spotkałem ludzi niezwykle bliskich
Reportaż Wojciecha Rogali obfituje także w liczne
rozmowy z ludźmi, które pozwalają spojrzeć na pewne wydarzenia oraz na historię
Namibii oczami jej białych mieszkańców, dostrzec różne stanowiska, często
bardzo odległe od oficjalnych, „jedynie słusznych”. Dzięki nim przestajemy
patrzeć na Afrykę stereotypowo, dzieląc jej mieszkańców na „dobrych” czarnych i
„złych” białych.
Autor jest nie tylko cierpliwym i otwartym
słuchaczem swoich licznych rozmówców, posiada także i tę zaletę, że nawiązuje z
nimi głębsze więzi. Jest to rodzaj najpiękniejszej części jego afrykańskiej
przygody, a myślę, że każdej przygody, kiedy okazuje się, że – zupełnie się
tego nie spodziewając – natrafiliśmy na kogoś, kto okazał się bliski i
serdeczny. Otóż poszukując pogardzanych potomków białych osadników – Basterów,
reporter trafia nie tylko na ogromnie ciekawą społeczność, żyjącą w Rehoboth,
skupioną wokół kościoła, ale również poznaje ich skomplikowaną historię i
zaprzyjaźnia się z Julią, osobą niezwykle serdeczną i ciepłą.
Szukałem
innego świata, ginącej kultury – konstatuje – resztek znikającego narodu, a spotkałem ludzi,
którzy, mimo że mieszkają tysiące kilometrów od Polski, mają inny kolor skóry,
są nam niezwykle bliscy, mają wręcz dziwnie znajome, właściwie tożsame
doświadczenia. I dodaje: Wewnętrzne
ciepło drugiej osoby, jej bezpośredniość i otwartość łamią wszelkie granice i
odległości.
Lüderitz, Małe Niemcy w Afryce, W. Rogala |
„Witamy w białej Afryce” jest fascynującą podróżą w
towarzystwie pisarza, który z wielką pasją i talentem wtajemnicza nas w jej
historię i teraźniejszość. Skwapliwie i z ochotą podąża się za takim
przewodnikiem, który snuje swą opowieść, nie szczędząc nam niczego, co
pozwoliłoby uruchomić wyobraźnię, refleksję i – koniec końców – tęsknotę, aby
tam pojechać i doświadczyć.
Park Windhuku, skan książki |
Książka Wojciecha Rogali: „Witajcie w białej Afryce”
ukazała się w Wydawnictwie Muza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz