Na koncertach Wratislavia Cantans
bywam od lat, ale tak przemyślanego programu
i tylu pięknych wykonań podczas jednej odsłony festiwalu jeszcze nie
słyszałam. Giovanni Antonini okazał się dla Wratislavii człowiekiem
opatrznościowym. Łączy w sobie pasję, pracowitość i odpowiednie kompetencje.
Wszystko to zdecydowało, że festiwal nabrał szczególnego blasku. Jego
tegoroczna odsłona przebiegła pod znakiem podróży do Włoch.
„Równoległe żywoty” i duchowe piękno: Bach i Händel
Zaczęło się z „górnego C”, którym były dwa koncerty objęte wspólnym tytułem „Równoległe
żywoty. Dwa młodzieńcze dzieła Bacha i Händla”. Idąc na ten koncert miałam
nadzieję, że wczesna kantata Bacha będzie niejakim zadośćuczynieniem za brak mojego
ukochanego kompozytora w dalszej części programu i że Händel będzie do niego
„dodatkiem”. Rozpuszczona przez Paula McCreesha, który w ubiegłym roku
zaprezentował aż dwie Pasje, byłam na początku – przyznaję –
trochę zawiedziona tak skromnym udziałem w festiwalu lipskiego Kantora.
Tymczasem - ku mojej uciesze i pożytkowi -
już ten pierwszy koncert rozbił moje stereotypy i oczekiwania. Pomyślany
został jako spotkanie kompozytorów, do którego w rzeczywistości nigdy nie
doszło. Kiedy komponowali zaprezentowane na koncercie utwory, obaj mieli po
dwadzieścia kilka lat.
Jan
Sebastian Bach po ślubie ze swoją daleką kuzynką Marią Barbarą udał się do Mühlhausen w Turyngii, gdzie otrzymał posadę
organisty w kościele św. Błażeja. Kantata „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie”
(Aus der Tiefen Rufe Ich, Herr, zu dir , BWV 131) powstała właśnie w tym czasie.
Tekst nawiązuje do Psalmu pokutnego 130 oraz do drugiej i piątej strofy chorału
Bartholomäusa Ringealdta „Herr Jesu Christ, du hőchstes Gut”. Kantata jest
napisana na chór oraz dwóch solistów: bas i tenor. Nie ma w niej recitatiwów.
Dopiero później, pod wpływem muzyki włoskiej właśnie, kompozytor łączy arie i
recitatiwy. Mimo to, w tym wczesnym utworze zawiera się geniusz przyszłego
autora wspaniałych kantat, w których komponowaniu osiągnął prawdziwe
mistrzostwo, a mianowicie ich niezwykłe, duchowe piękno. Tego wieczoru, kiedy w
Kościele Uniwersyteckim zabrzmiała kantata „Aus der Tiefen Rufe Ich, Herr, zu
dir” , mogliśmy się o tym przekonać.
Zarówno chór, jak też soliści, wprowadzili nas w ów duchowy nastrój: Christopher
Purves jako bas, a przede wszystkim Krystian Adam Krzeszowiak jako tenor
liryczny pięknie interpretowali tekst kantaty. Wydawało się, że po tym
koncercie może być już tylko gorzej, a tymczasem… Dopiero po przerwie
przekonaliśmy się, że i Händel może być
duchowy i poruszający.
Johann Sebastian Bach -- Kantata Aus der Tiefen rufe ich, Herr, zu dir BWV 131,
Wratislavia Cantans 2013
Mając
niewiele ponad dwadzieścia lat Georg Friedrich Händel podróżował po Włoszech i
zaczynał doświadczać sławy, czego dowodem było m.in. zamówienie na serenatę, zlecone prawdopodobnie przez księżnę Donnę Aurorę Sanseverino z okazji uroczystości ślubnych księcia Alvito, Tolomeo Saverio Gallo oraz Beatrice Tocco di Montemiletto. „Acis, Galatea i Polifem” był rodzajem opery pasterskiej, której libretto nawiązuje do historii opisanej w „Metamorfozach” Owidiusza. W istocie historia wielkiej nieszczęśliwej miłości Acisa, syna Fauna i nimfy oraz nereidy Galatei, którą udaremnił zazdrosny potwór Polifem, miała w wersji Händla pozytywny wydźwięk, mówiła bowiem o tym, że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Acis, Galatea i Polifem/NFM |
Trzeba
przyznać, że wykonawcy partii solowych: Roberta Invernizzi– sopran (Acis), Sonia Prina – kontralt (Galatea) oraz Christopher Purves – bas (Polifem) śpiewali
brawurowo i było oczywiste, że świetnie się czują w tym repertuarze. Początkowo
były to prawdziwie wirtuozowskie popisy i byłoby wspaniale nawet wówczas, gdyby
ograniczono się tylko do tego. Ale wykonawcy poszli znacznie dalej. Mniej więcej
od dramatycznej arii Polifema, w której wyśpiewuje on swój smutek istoty niekochanej
i odrzuconej, zaczęły się dziać rzeczy niebywałe, które mnie, profanowi, trudno
nawet opisać. Otóż każda kolejna aria i duet stały się tak wyrafinowanie
piękne, że publiczność zamarła w jakimś zachwycie i tak już było do końca. Mnie
zafascynował szczególnie piękny kontralt Sonii Priny (Galatea), ale zachwyciła
też niezwykle subtelna, prawie „wyszeptana” aria sopranu, w której Roberta
Invernizzi wzniosła się na prawdziwe wyżyny mistrzostwa interpretacji. Dzięki
temu odkryłam „innego” Händla: uduchowionego jak Bach…
Julia Lezhneva jak Jenny Lind, czyli „Włochy widziane z Północy”
Julia Lezhneva/NFM |
Po takim
koncercie mogłam sądzić, że już nic lepszego mnie nie spotka, ale znowu się
szczęśliwie myliłam. Bo moim kolejnym odkryciem stała się Julia Lezhneva,
niespełna dwudziestotrzyletnia artystka z Rosji – mezzosopran koloraturowy o
niepowtarzalnym brzmieniu. Wykonała utwory: Franza Schuberta (Uwertura w stylu
włoskim D-dur D590), Felixa Mendelssohna-Bartholdy`ego (Infelice – aria
koncertowa), Wolfganga Amadeusza Mozarta (motet Exsultate, jubilate KV 165)
oraz – na bis – arię z Händla. W jej głosie było przejmujące piękno, które
dotykało ludzkiego ducha. Nie wiem nawet kiedy, ale tak właśnie „dotknięta”
poczułam, że łzy ciekną mi po policzkach i działo się to jakby poza mną albo
niezależnie ode mnie. Później, po koncercie, dowiedziałam się, że niemal wszyscy
tak to odczuliśmy… Przypomniała mi się w związku z tym postać szwedzkiej
śpiewaczki Jenny Lind – przyjaciółki Andersena, w której autor baśni bez
wzajemności się kochał. Wiemy z przekazów, że śpiewała tak pięknie, że ludzie słuchający
jej głosu płakali… Zachwycał się nią sam
Chopin, jej talent docenił także Mendelssohn, który twierdził, że „to najlepsza
artystka, którą w życiu spotkał, najprawdziwsza i najszlachetniejsza”. Jestem
przekonana, że gdyby usłyszał Julię Lehznewą, powtórzyłby to samo. Jej talent
wymyka się wszelkim próbom racjonalizacji – to dar niezwykły i jedyny, który
zdarza się niezwykle rzadko.
„Muzyczne nieszpory” Heinricha Schűtza i „La Betulia Liberata” Wolfganga Amadeusza Mozarta jako owoc podróży do Italii
Toteż w
programie koncertu „Muzycznych nieszporów dla Kościoła Dworskiego w Dreźnie”
pojawił się uczeń i mistrz - Heinrich Schütz i Giovanni Gabrieli (pierwszy i
ostatni utwór). Usłyszeliśmy m.in. Psalm 40 „Boże, pośpiesz, by mnie wybawić”
oraz śpiewaną po łacinie kompozycję „O Jesu, nomen dulce”. Zespół instrumentów
dawnych Collegium Cartusianum zabrzmiał pod batutą Petera Neumanna, podobnie
jak założony przez niego w 1970 roku Kölner Kammerchor. Najciekawsze podczas
koncertu były eksperymenty z chórem,
który w pewnym momencie przemieszczał się i śpiewał z różnych miejsc w Kościele
Uniwersyteckim. Brzmienie było fantastyczne! Kompozycje Schütza, choć surowe i nie tak
genialne jak muzyka Jana Sebastiana, dzięki włoskim inspiracjom zapowiadały już
Mistrza z Lipska.
Wpływy
włoskie odnaleźliśmy także w oratorium Wolfganga Amadeusza Mozarta „La Betulia
liberata KV 118”, które to dzieło stworzył 15-letni zaledwie kompozytor podczas
pierwszej podróży do Italii. Libretto napisał Pietro Metastasio (właśc. Pietro
Antonio Domenico Trapassi), wybitny włoski poeta i librecista. Zainspirowane jest
Księgą Judyty, w przeciwieństwie jednak do pierwowzoru, tematem przewodnim jest
dramat upadku i odzyskania wiary przez mieszkańców Betulii, do czego walnie
przyczyniła się dzielna wdowa Judyta, która nie tylko wiary nie utraciła, ale
pokonała największego i najokrutniejszego wroga
- Holofernesa.
Choć wczesne
dzieło Mozarta razić może swoją przewidywalnością, jednak piękne głosy solistów
i chóru znacznie nam to zrekompensowały. Wystąpił Chór Filharmonii Wrocławskiej
oraz B'Rock (Belgian Baroque Orchestra Ghent) pod dyrekcją Carrado Rovarisa, a
także znane nam już z pierwszego koncertu: Roberta Invernizzi– sopran (Chabris)
oraz Sonia Prina – kontralt - w roli Judyty. Ponadto zaśpiewali: Silvia
Frigato– sopran, Loriana Castellano– mezzosopran, Anicio Zorzi Giustiniani–
tenor (Ozjasz) oraz Gianluca Buratto– bas (Achior). Moją uwagę zwróciła przede
wszystkim Sonia Prina – kontralt o niezwykłej barwie i dramatyzmie. Tekst
Metastasia – wbrew temu, co słyszałam w kuluarach – zabrzmiał wyjątkowo
współcześnie: brak wiary i zwątpienie często stają się przyczyną ludzkiej
klęski. I przeciwnie: wiara w Bożą Opatrzność sprawia, że wbrew tzw. logice
zwycięża to, co jest pozornie słabe i łatwe do pokonania.
„Korzenie” i ten niezwykły Sollima
O
tegorocznym Festiwalu Wratislavia Cantans mogłabym pisać bez końca, ale
rozsądek nakazuje mi skupić się na tych dziełach i kompozytorach, które mnie
szczególnie poruszyły. Należał do nich z pewnością wybitny włoski kompozytor i
wiolonczelista Giovanni Sollima, który wystąpił na festiwalu dwukrotnie: w
ramach koncertu z wrocławskimi wiolonczelistami oraz na zakończenie – podczas
koncertu „Korzenie”. Muzyk to absolutnie
niezwykły, oryginalny – i jako kompozytor, i jako wykonawca. Kogoś tak
grającego tematy klasyczne, etniczne i współczesne nigdy wcześniej nie
słyszałam. Niezwykła wyobraźnia muzyczna i wirtuozeria połączone z nieudawaną
radością tworzenia. Wszyscyśmy się nim zachwycili, toteż bisował wielokrotnie.
Giovanni Solima/NFM |
Na koniec
dodam, że bogaty i różnorodny program festiwalu znakomicie mieścił się w
formule „Podróż do Włoch”. Uzupełniały go imprezy towarzyszące, cieszące się
ogromnym powodzeniem, jak choćby prowadzony przez Andrzeja Kosendiaka kurs
interpretacji, próby otwarte: J. Haydn – Symfonia B-dur w wykonaniu
Kammerorchesterbasel pod batutą Giovanniego Antonioniego, a także sesja naukowa
„Muzyka oratoryjna i kantatowa w aspekcie praktyki wykonawczej” oraz sympozjum
naukowe na temat problemów pedagogiki wokalnej. Nieoceniony okazał się także
starannie przygotowany od strony merytorycznej i interesujący wizualnie katalog
festiwalowy, w którym przypomniano postać twórcy festiwalu Wratislavia Cantans
– Andrzeja Markowskiego i który był wspaniałym przewodnikiem po wydarzeniach
muzycznych.
Pomysłodawcy
i Organizatorom tegorocznego 48. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia
Cantans należą się bez wątpienia słowa
uznania i wdzięczności.
Artykuł ukazał się 16 września 2013 roku na portalu PIK Wrocław
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz