środa, 5 września 2018

Anna Herbich: Dziewczyny z Syberii /recenzja książki/

Podobnie, jak w pozostałych książkach z tego cyklu, autorka wybrała swoje rozmówczynie i spisała ich historie. Jednak słowo "spisała" jest w tym wypadku absolutnie nieadekwatne, bo talent narracyjny Herbich niesie te historie w taki sposób, że trudno się od nich oderwać. Pełne dramatyzmu, obrazowe - rozwijają się niejako na naszych oczach niby film, angażując wyobraźnię i emocje. 

Mój egzemplarz książki
Mogłabym żartobliwie wyznać, że książki Anny Herbich do tego stopnia weszły mi w krew, że muszę po nie regularnie sięgać. Po Dziewczynach z Powstania przeczytałam Dziewczyny z Wołynia, ostatnio zaś pochłonęły mnie Dziewczyny z Syberii. Ta ostatnia lektura - trochę z moralnego obowiązku: moi ukochani Dziadkowie i Mama także byli tam zesłani, a ja nigdy ich wspomnień (rzadkich i niechętnych) nie spisałam... Ta lektura daje mi wyobrażenie, co przeszli. Anna Herbich dedykowała swoją książkę cioci, która wiele wycierpiała, a w końcu umarła na tyfus w Teheranie.  

Podobnie, jak w pozostałych książkach z tego cyklu, autorka wybrała swoje rozmówczynie i spisała ich historie. Jednak słowo "spisała" jest w tym wypadku absolutnie nieadekwatne, bo talent narracyjny Herbich niesie te historie w taki sposób, że trudno się od nich oderwać. Pełne dramatyzmu, obrazowe - rozwijają się niejako na naszych oczach niby film, angażując wyobraźnię i emocje.

Historia Grażyny Jonkajtys-Luby rozpoczyna się od... spotkania z syberyjskimi wilkami, które młoda kobieta heroicznie przepędza. Ale zaraz potem następuje kolejna scena, z której wynika, że ludzie potrafią być gorsi od wilków - bardziej niebezpieczni.

Janina Kwiatkowska z domu Szrodecka, lata 50. Wróciła do zniszczonej wojną
komunistycznej Polski. Jej rodzinny dom zamieniono na PGR. Wkrótce przeniosła się do
Białegostoku, gdzie zdała maturę i rozpoczęła studia medyczne. fot./skan

Bohaterki Anny Herbich to niezwykłe, nieprzeciętne kobiety. Na Syberię trafiają zarówno jako dzieci inteligenckich lub wojskowych rodzin, a więc polskich elit, ale również dlatego, że były sanitariuszkami, walczyły w AK. Wszystkie wyniosły z domu patriotyczne wartości i wiarę. Grażyna Jonkajtys wspomina, że bez względu na to, ile razy rodzina zmieniała na Syberii miejsce pobytu, tylekroć wieszała na ścianach krzyż, Matkę Boską Częstochowską i orła w koronie na kawałku jedwabiu. Z chleba robiłyśmy różańce - opowiada inna dziewczyna z Syberii, Weronika Sebastianowicz. Trwało to bardzo długo, bo chleba dostawałyśmy śmieszne ilości. Nigdy wcześniej i nigdy później nie modliłam się tak żarliwie. Wielokrotnie ocierały się o śmierć.

Kobiety opisują swoją gehennę w więzieniach,gdzie bito je, torturowano, zasadzano we wspólnych celach ze zdegenerowanymi sowieckimi złodziejkami, morderczyniami i prostytutkami, gdzie panował wszechobecny brud, dokuczały pluskwy i wszy. A potem były obozy pracy, mróz i głód. Jedna z nich, Stefania Szantyr-Powolna opowiada, jak to przyszło jej spędzić Wigilię w karcerze w towarzystwie... szczura. Przemarznięta i pełna obrzydzenia najpierw znieruchomiała ze strachu i obrzydzenia, ale potem ... zaczęła śpiewać kolędy. Szczur znieruchomiał, jakby słuchał i nie był agresywny. Kiedy po dziesięciu dniach wróciła do celi i opowiedziała koleżankom, co się jej przytrafiło, te nie mogły wyjść z podziwu i zdumienia, bo szczury nocami rzucały się na ludzi. W końcu doszły do wniosku, że życie uratowało jej to, że śpiewała gryzoniowi kolędy, a rosyjskie szczury są, widać, muzykalne. Tak, nie brakuje w tej książce także anegdot.

Danuta Kamieniecka z domu Waszczuk (w środku) z rodzicami, 1928 /skan

Bohaterki tej znakomitej książki opowiadają też o swoim życiu przed wojną - także o miastach, które wówczas były naszą dumą: o Lwowie, Wilnie, Warszawie... Byliśmy prawdziwymi Europejczykami. Z fotografii spoglądają twarze kobiet i mężczyzn (rodziców bohaterek) w towarzystwie dzieci lub całej rodziny. Uderzają szlachetne rysy twarzy, elegancja tych kobiet.

Dowiadujemy się także o ich trudnych, często skomplikowanych powrotach. Albo o emigracji. Wspomniana pani Weronika Sebastianowicz postanowiła zostać w swoim mieście, które stało się częścią Białorusi, gdzie Polacy nadal  traktowani są źle, Chociaż mam osiemdziesiąt cztery lata - mówi - nie składam broni. Walczę. Mam tyle energii, jest tyle do zrobienia. Polska jeszcze kiedyś nam podziękuje, że wytrwaliśmy na Kresach - dodaje - że kultywujemy tu naszą kulturę i wiarę.

Inne, jak Natalia Zarzycka, znalazły w Workucie swoją miłość. Tak, zdarzały się w tym nieludzkim świecie śluby "w stylu syberyjskim", jak to określa bohaterka tej historii:

Mama przywiozła ze sobą dwie ogromne walizy. W jednej był materiał na suknię ślubną - koleżanki uszyły mi ją w ciągu jednego dnia. Była długa, aż do ziemi. Piękna. Niesamowita odmiana po kilku latach łażenia w obozowych waciakach. Wreszcie znowu poczułam się jak kobieta.


Natalia i Olgierd spotkali się pod koniec grudnia 1955 roku, a już 12 lutego 1956 roku
stanęli na ślubnym kobiercu. Na zdjęciu para młoda w dniu ślubu./skan

W końcu niektóre, jak Natalia,  wracają do kraju i zaczynają nowe życie w siermiężnej, komunistycznej Polsce. Inne, m.in. Danuta Hewanicka, wędrują z armią Andersa przez egzotyczne kraje: Persję, Irak, Afrykę... Służą w wojsku, a jednocześnie uczą się, zdają matury, próbują studiować.Trafiają do Włoch, a potem osiedlają się w Anglii. Kiedy Danuta przyjeżdża do kraju w 1960 roku, przeżywa szok:

Kto nie widział Warszawy przed wojną, ten nie zna tego miasta. To była piękna, europejska metropolia. Paryż Północy. Miasta, które zobaczyliśmy, nie byłam w stanie rozpoznać. Podobnie było z całą Polską. Szara, smutna, komunistyczna. (...) To był już inny świat - opowiada.

Podobnie mówi o Lwowie pani Barbara Litwiniuk z domu Böhm, która została aresztowana za odmowę przyjęcia sowieckiego paszportu. Potem było zesłanie i gorzki powrót. Barbara jako jedyna z rozmówczyń Anny Herbich wracała do Polski nie bydlęcymi wagonami, ale... sleepingiem. Kiedy nocowała na podłodze ambasady polskiej w Moskwie w oczekiwaniu na transport, spotkała rodzinę Jerzego Putramenta. Jego siostry opowiadały o ... cudownych przygodach, które przeżyły na Uralu. O głodzie i poniewierce nic im nie było wiadomo...

Prawdziwym triumfem był dla mnie rok 1989 - opowiada pani Barbara. To, że Polska odzyskała wolność, a ten straszliwy system, który tak skrzywdził moją rodzinę, przeszedł do historii. Sowieci zamordowali mi brata i ojca, dręczyli mnie w więzieniu, deportowali nas na stepy Kazachstanu... Coś takiego nie da się wymazać z pamięci.

....................................................................................................................................
Dziadkowie Waleria i Ignacy Deniszczuk z dziećmi: od lewej - Józef, Narcyza, Zdzisław, Ryszard,
Stanisławów, ok. 1933 r.

A ja dodam, że ani mój zmarły w 1978 roku Dziadek Ignacy, ani Babcia Waleria, która odeszła w ponurym okresie stanu wojennego, w 1983 roku, takiego szczęścia nie mieli. Pozostawili swój, wzniesiony z takim trudem i kosztem wielu wyrzeczeń, dom w Stanisławowie. Zamieszkali w poniemieckim bloku na przedmieściach Świdnicy, w którym ja się urodziłam. Wyrzuceni ze znajomych miejsc, pozbawieni korzeni, potrafili jednak cieszyć się tym, że przeżyli zesłanie. Niezmiernie rzadko narzekali, trzymając się razem z resztą rodziny i - przede wszystkim - głęboko wierząc. Tylko Mama jakoś nigdy nie mogła się z tym pogodzić - do końca pozostał Jej uraz i gniew.

Książka Anny Herbich: "Dziewczyny z Syberii" ukazała się w 2015 roku w Wydawnictwie Znak Horyzont.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydarzenia w Muzeum Narodowym i oddziałach 1.12.2024

 W nadchodzący weekend Muzeum Narodowe we Wrocławiu zaprasza na wykłady w ramach cyklu „Kurs historii sztuki” oraz w cyklu „Jakie to ameryka...

Popularne posty